Pod koniec lipca w Londynie rozpoczną się letnie Igrzyska Olimpijskie 2012. Miasto, którego system transportowy już bez takiego jednorazowego nawału turystów w wielu miejscach ledwo zipie, może się wtedy okazać naprawdę ciężkim miejscem do życia dla swoich mieszkańców. Podobnie jak wielu innych mieszkańców, ja uciekam przed tym bajzlem na urlop. Na miasto zrzucone zostaną bezprecedensowe „siły bezpieczeństwa”: 12 tys. brytyjskich policjantów, wojsko w liczbie 13,5 tys., tysiąc funkcjonariuszy amerykańskich służb bezpieczeństwa, 300 agentów MI5. Nad miastem „czuwać” będą rozmieszczeni na dachach budynków snajperzy, latające nad nim drony, a nawet gotowe do działania (jakiego?) okręty królewskiej marynarki wojennej.
Wiele pytań, które z lewej strony zadawali krytycy organizacji w Polsce i na Ukrainie piłkarskiego Euro 2012, ma zastosowanie także, a nawet (ze względu na rozmiary Igrzysk Olimpijskich) bardziej jeszcze, w stosunku do Igrzysk Londyn 2012. I nie ma większego znaczenia, że Wielka Brytania, jako gospodarka bez porównania większych rozmiarów niż Polska czy Ukraina, wydawałaby się zdolna w bardziej bezbolesny sposób udźwignąć koszta takiej imprezy. Tylko, że nie istnieje bezbolesny sposób. Brytyjska gospodarka wciąż jest w kryzysie, przez konserwatywny rząd premier Camerona wykorzystywanym do przeforsowania najzupełniej trzecioświatowego programu cięć budżetowych. Uderzają one w programy opieki społecznej, służbę zdrowia, szkolnictwo czy instytucje kultury. Jedyną pozycją na liście wydatków, której nic nigdy nie zagroziło, są Igrzyska.
Koszty takich imprez nie mają jednak żadnego uzasadnienia. Jak podkreślają autorzy listu otwartego do francuskiego dziennika „Libération” z maja 2010, koszty Olimpiady w Montrealu w 1976 roku Kanada spłacała aż do 2006, francuskie Grenoble swój rachunek z 1968 płaciło przez 25 lat, a olimpiada w Atenach w 2004 kosztowała Grecję 5% jej produktu narodowego z tamtego roku i zostawiła kraj z kolekcją nieużywanych od tamtej pory gigantycznych obiektów.
Ta ostatnia nie była oczywiście powodem, ale miała też swój udział w ruinie, w jakiej dziś znajduje się Hellada. Nic bowiem nie wskazuje na słuszność rozpowszechnianego przez obrońców wielkich globalnych imprez sportowych mitu, że są one kołem zamachowym gospodarki. Przygotowaną przez Bank of America/Merrill Lynch analizę okresu 1954-2006 wieńczą wnioski, że wszystkie kraje będące w tym przedziale czasowym gospodarzami wielkich globalnych imprez sportowych w roku imprezy odnotowały wzrost gospodarczy znacząco niższy od właściwej sobie przeciętnej.
Dlaczego więc i po co organizuje się do dziś takie imprezy, z których każda stara się przebić poprzednią pod względem skali bezsensownego rozmachu? Entuzjaści odruchowo odpowiadają, że dlatego, że sport jest ważny. Ale dlaczego właściwie przyjmujemy to za takie oczywiste, że sport jest ważny? Dlaczego niby sport jest „ważny”? Dla kogo? I po co? I co niby jest w nim takie „ważne”? Do czego służą wielkie widowiska sportowe a nawet sama idea sportu zawodowego i wyczynowego?
Na powitanie London 2012 zasłużone wydawnictwo Verso wydało angielski przekład wydanej rok wcześniej we Francji książki Marca Perelmana Le sport barbare. Critique d’un fléau mondial, w angielskim przekładzie zatytułowanej Barbaric Sport. A Global Plague. Książka stawia te właśnie pytania, i proponuje radyklane odpowiedzi. Włącznie z tym, dlaczego właściwie tak rzadko zadawaliśmy je sobie w odniesieniu do sportu. Z jakiegoś powodu (za sprawą jego pozornej neutralności, związku z ciałem i „zdrowiem”, odwołań do pacyfizmu starożytnej tradycji olimpijskiej) widowiskowy sport ostał się jako jedyna z wielkich instytucji społecznych, która nie stanęła w obliczu radykalnej krytyki w okolicach 1968.
Dla kogo i dlaczego „sport jest ważny” i co sport tak naprawdę, zdaniem Perelmana, robi?
Centralną tezą Perelmana, z której wynikają pozostałe, jest ta, że sport taki, jakim istnieje obecnie, jest specyficznie nowoczesnym aparatem ideologicznym kapitalizmu, a wszelkie poetyzowanie o uniwersalności sportu w ludzkiej historii, rzucające pomost między sterydowymi cyborgami współczesnych stadionów, a tradycją antycznych Olimpiad, jest ideologicznym blefem. W starożytnej Grecji największa impreza sportowa, Olimpiada była częścią porządku i cyklu religijnego, a w rywalizacji chodziło o pokonanie przeciwników a nie bicie w nieskończoność kolejnych rekordów świata o kolejne ułamki sekundy czy milimetry.
Nie ma też nic wspólnego ze zdrowiem, bo dla większości ludzkości przewiduje rolę pijących piwo obserwatorów. Swoim herosom z kolei, przekonuje Perelman (i prezentuje dowody) oferuje ni mniej ni więcej, tylko torturę, oraz rolę przedmiotu w quasieugenicznych eksperymentach nad wydolnością ludzkiego organizmu. Mamy bowiem do czynienia z globalizacją – po zakończeniu zimnej wojny – patologii znanych kiedyś z marginesów w rodzaju enerdowskiej hodowli sportowców, ludzi-maszyn do biegania czy podnoszenia ciężarów, zdolnych do realizacji maksymalnych wyników w konkretnym momencie. Być sportowcem dziś, to być ciałem do osiągania wyników, nafaszerowanym ludzkim hormonem wzrostu, testosteronem i dziesiątkami innych omijających przepisy i testy antydopingowe substancji o tajemniczo brzmiących nazwach (Vascular Endothelial Growth Factor – VEGF, Hypoxia Inducible Factor – HIF, Selective Androgen Receptor Moderators – SARMS). Ciałem, które wyciska z siebie wszystko w okresach między obrażeniami i rekonwalescencjami po tych obrażeniach i coraz częściej umiera w wyraźny sposób w konsekwencji uprawianego sportu.
Sport, jako globalny fenomen widowiskowy, ma szczególnie ważne, jeżeli nie po prostu kluczowe, miejsce w ideologii obecnej fazy kapitalizmu, ponieważ wpisując ją w porządek ciała, naturalizuje bezustanną rywalizację między ludźmi i wiąże ją z nieprzerwanym „postępem” (niekończący się – za sprawą imperatywu dopingu – cykl bicia coraz to nowych rekordów). Przyzwyczaja do kształtu świata, w którym po prostu „tak już jest”, że jesteś albo zwycięzcą w globalnym wyścigu, albo nikim. Wpaja zgodę na świat, w którym losem większości jest akceptacja porażki i pasywny, zazdrosny podziw dla bankietu życia, na którym bawią się wybrańcy – zwycięscy herosi przenajświętszej rywalizacji. Wreszcie wpisuje w człowieka „naturalną” zgodę na świat, w którym jego rolą jest maksymalizować wydajność, produktywność swego organizmu i całkowicie podporządkować jej własny rytm i potrzeby.
Sport odegrał też, zdaniem Perelmana, przewodnią rolę w depolityzacji sektora społecznego historycznie stanowiącego najbardziej wybuchowe zagrożenie dla status quo – młodzieży. Sport odwrócił jej uwagę od polityki, produkował permanentną amnezję gniewu. Młodzież została albo przyklejona do ekranów celebrujących walkę współczesnych gladiatorów i wessana przez nią w konsumpcję wielkich marek globalizacji neoliberalnej, których przestrzenią są współczesne stadiony i transmisje sportowe, albo sama pogrążyła się w narcystycznej pogoni za niemal nierelanym (bo prawie nieosiągalnym bez wsparcia medyczno-bioinżynieryjnego) ideałem ciała promowanym przez herosów sportu.
Wreszcie budowa wielkich obiektów za każdym razem umożliwia – i możliwość ta nigdy nie pozostaje niewykorzystana – wypychanie niezamożnych mieszkańców z dotkniętych zarazą igrzysk części miast. Desant rozmaitych sił aparatu represji (policji, wojska, służb bezpieczeństwa i agencji ochrony) na każde miasto, czy kraj, na które spada przekleństwo bycia gospodarzem wielkiej globalnej imprezy sportowej, połączony z przyznaniem im nadzwyczajnych uprawnień, ma na celu nic innego, jak tylko przyzwyczajać i oswajać społeczeństwa z tą ich absurdalnie wzmożoną wszechobecnością. Siły te, wraz z ich nadzwyczajnie poszerzonymi uprawnieniami, będą jak znalazł, gdyby tacy np. Brytyjczycy zapragnęli ponownie w liczbie pół miliona wyjść na ulice przeciwko konserwatywnemu rządowi premiera Camerona, gdyby zechcieli zakwestionować „konieczne cięcia” czy kolejną wojnę „w obronie demokracji”, albo „z terroryzmem”, gdzieś w okolicach ropy naftowej…
Konkluzje Perelmana są radykalne, ale żadnej z nich nie da się, po poważniejszej refleksji, uznać za nieuzasadnioną. Uważa on, że nie istnieje możliwość naprawy widowiskowego sportu, wyczyszczenia go z korupcji i dopingu, ani przechwycenia jego ideologicznej funkcji stabilizatora status quo celem zastąpienia jej jakąś funkcją krytyczną. Wyjście jest tylko jedno: całkowita likwidacja sportu. Jako widowiska, machiny ideologicznej i zestawu superpotężnych globalnych instytucji, które nawet nie muszą płacić podatków od trzepanych przez siebie pieniędzy.
Do książki Perelmana dopowiedzieć można jeszcze jedną konkluzję, szkoda, że tak odlegą, jeśli chodzi o perspektywy realizacji. Kiedy nie będzie już sportu, będzie trzeba wymyślić go na nowo – już nie jako wyniszczający swą ofiarę (sportowca) wyczyn i demobilizujące opium dla ludu a formę ekspresji ludzkiej radości życia, formę ulepszania (przez zdrowie) jakości ludzkiego życia, pole dla możliwych społecznych interakcji.
Jarosław Pietrzak
Tekst ukazał się w lipcu 2012 roku w tygodniku „Przekrój”.
Na zdjęciu: Jonathan Soukali
Jedna uwaga do wpisu “„Strzeż się pięknych atletów””
Możliwość komentowania jest wyłączona.