Na 1 grudnia 2023 zapowiadana jest [tekst ukazał się pierwotnie 29 listopada na łamach Queer.pl] premiera szóstego studyjnego albumu Miki, Que ta tête fleurisse toujours. Cztery lata od ostatniego longplaya artysty, My Name Is Michael Holbrook (pomijając albumy koncertowe i składanki przebojów). Zapowiadający nowy album utwór Mika wypuścił w świat dość niespodziewanie, wykonując piosenkę na festiwalu Francofolies w belgijskim mieście Spa i przełamując kilka lat tajemnicy otaczającej prace nad nową płytą.
Oficjalny klip do singla C’est la Vie to niezbyt skomplikowana animacja: dużo zieleni w tle, na którym unosi się demonstracyjnie wygięty i przegięty wokalista w bladoróżowym garniturze z ogromną piwonią wybuchającą z niego mniej więcej w miejscu serca. Po drodze przesuwa się francuski tekst piosenki. Z jego otwierającej się w pewnym momencie głowy wysypują się kwiaty. Tytuł płyty można przetłumaczyć: „Niech z twojej głowy zawsze wyrastają kwiaty”.
Nad Wisłą gwiazda artysty świeciła niedługo, bo tak naprawdę tylko wraz z debiutanckim albumem Life in Cartoon Motion z 2007. Piosenkę Relax, Take It Easy w Polsce przechwyciła wówczas kampania reklamowa jednego z operatorów telefonii komórkowej. Niedługo potem o tym czarującym chłopaku w Polsce praktycznie zapomniano. W tym samym czasie Mika (czasem: MIKA) jest nieprzerwanie ceniony w Wielkiej Brytanii, nawet jeśli nie jest tam już tak popularny jak kilkanaście lat temu, za to uwielbiany jak mało kto we Francji (i całej europejskiej „Frankofonii”), we Włoszech tak popularny, że go tam wystawili, żeby z Laurą Pausini prowadził Konkurs Piosenki Eurowizji w Turynie w 2022, a w Korei Południowej jego koncerty potrafią wypełnić Stadion Olimpijski w Seulu.
Wygrzebmy go więc wreszcie z krzywdzącego zapomnienia, w jakie popadł był nad Wisłą.
Chłopak z Bejrutu
Michael Holbrook Penniman Jr. urodził się 18 sierpnia 1983 w stolicy Libanu Bejrucie, w rodzinie Amerykanina Michaela Holbrooka Pennimana i Libanki Joannie Mouakad, którzy poznali się w Nowym Jorku. Jest środkowym z pięciorga ich dzieci. Pozostała czwórka to trzy siostry, Yasmina, Paloma i Zuleika, oraz brat Foruné. Mika to jego ksywka z Libanu, urobiona po arabsku od imienia Michael, wymyślona przez matkę, przyjęta szybko przez resztę rodziny i przyjaciół.
Posiada podwójne obywatelstwo – amerykańskie (po ojcu) i brytyjskie (przez zasiedzenie) – ale gdy rozmowa zahacza o jego narodowość, zawsze rozumie przez to swoją libańskość. W reakcjach na poważne pytania (co w jego muzyce albo osobowości jest najbardziej libańskie? – odpowie, że nieskrywana sentymentalność) – jak i w żartach, bo jest też z niego kawał zgrywusa z uroczym dystansem do samego siebie.
― Ale ja muszę sobie wyrywać brwi, bo jestem Libańczykiem! Bez tego to bym miał taką jedną wielką brew przez całe czoło! – śmiał się w brytyjskiej telewizji, rysując sobie tę brew palcem na twarzy.
We francuskiej edycji telewizyjnego formatu „The Voice”, w której był jurorem-mentorem przez pięć sezonów (i powróci do tej roli w 2024), skulił się kiedyś w tym ogromnym fotelu, w teatralnie przesadzonym geście rozczarowania (nie został przez kogoś wybrany na mentora) i westchnął:
― W tej edycji wybierani są tylko ci jurorzy, którzy pierwsi się odwracają. I co ja mam zrobić? Ja się zawsze spóźniam, jestem Libańczykiem, u mnie to genetyczne.
Kiedy latem 2020 wielki wybuch w bejruckim porcie zmiótł z powierzchni ziemi kawał miasta, Mika pomimo pandemicznych lockdownów zorganizował własnymi siłami koncert charytatywny I Love Beirut. Do pomocy skrzyknął m. in. Kylie Minogue, Salmę Hayek (też o libańskich korzeniach) i legendarny, rozwiązany już libański zespół Mashrou’ Leila (Hamed Sinno śpiewał z nim, częściowo po arabsku, Promiseland). Nadawał go z pustego teatru na YouTube. Na pomoc dla ukochanego miasta zebrał dla Czerwonego Krzyża milion euro.
Paryż, Londyn i wojna w Zatoce
Mika nie spędził jednak w Libanie dużo czasu. W latach 80. krajem targała tocząca się ze zmienną intensywnością wojna. Gdy Mika miał zaledwie rok, jego rodzina umknęła do Paryża, gdzie dysponujący dobrymi kontaktami ojciec złapał dobrze płatną pracę (w banku). Od tamtej pory, na emigracji, libańska kultura to było to, czym matka wypełniała ich dom rodzinny.
W Paryżu mały Mika nasiąkał też jednak kolejnym językiem i kolejną kulturą. Będzie później wielokrotnie afirmował swoje przywiązanie do specyficznie francuskiej melodyjności. Jedną z jego ulubionych wykonawczyń do dzisiaj pozostaje słabo w Polsce znana Barbara (1930-1997). W swoim pierwszym sezonie w jury „The Voice” Mika doprowadzi do zwycięstwa 17-letniego katalońskiego Roma Kendjiego Giraca, z którym w finale zaśpiewa właśnie największy chyba przebój Barbary (sprzedała milion egzemplarzy w 12 godzin), L’Aigle noir.
Dzieciństwo w zamożnej dzielnicy Paryża (ze szkołą z mundurkami) gwałtownie przerwał rok 1990 i I wojna w Zatoce Perskiej. Michaela Holbrooka ojca jej wybuch zastał w podróży służbowej do Kuwejtu. Pojmany znalazł się na wiele miesięcy w niewoli. Pozostawiona z pięciorgiem dzieci Joannie spakowała wszystkich i szukała sposobu przetrwania tej sytuacji w Londynie, gdzie również funkcjonuje znacząca społeczność libańska.
Wiele miesięcy bez ojca, za to ze świadomością, w jak poważnym znajduje się on zagrożeniu, było dla chłopca doświadczeniem traumatycznym. Jednocześnie przywiązało go na zawsze do poetyki i struktur baśni. Strach i groza to jedne z jej wielkich tematów. Toy Boy jest o chłopcu-lalce, którego dręczą obawy, że z punktu widzenia świata dorosłych jest w tym coś podejrzanego, że zasypia z nim przytulający go chłopiec. Niczym u nieocenzurowanych braci Grimm, lalce zostaną na koniec wykłute oczy. W Lady Jane mamy postać, która skłania zakochanego w sobie mężczyznę do stąpania po wodzie (utonie).
W 1991 roku Michael Holbrook ojciec został uwolniony i powrócił do rodziny. Początkowo dla chłopca było to przedłużenie traumy – tak trudno mu było w tym wychudzonym i brodatym człowieku rozpoznać ojca.
Rodzina pozostała już jednak w Londynie.
„Bo ja piszę piosenki”
W Londynie Mika nie miał problemu z językiem, bo rodzice już w Libanie rozmawiali po angielsku. Ale miał problemy w szkole. W domu nawet o tym nie pisnął, ale dzieci były tam poddawane karom w postaci siedzenia godzinami w bezruchu na wyeksponowanym krześle, bez względu nawet na to, że potrzebowały do ubikacji. Najwyżej były dodatkowo upokarzane. Któregoś dnia mały Mika zapomniał tornistra. Yasmina, starsza siostra (w przyszłości zaprojektuje mu okładki kilku płyt), zorientowała się i zaniosła mu go do szkoły. Weszła do klasy i zobaczyła jak tak siedzi. Wzięła go za rękę i zabrała do domu, podnosząc alarm w rodzinie. Matka zrobiła w szkole taką awanturę, że… małego Mikę wydalono ze szkoły.
Joannie postanowiła, że chłopiec będzie się uczył w domu, nawet jeśli musi się w takich warunkach zmagać z dysleksją tak poważną, że przez jakiś czas – jak sam później mówił – praktycznie nie umiał pisać. Byle się poważnie uczył muzyki. W wieku siedmiu lat napisał już pierwszą piosenkę, nawet jeśli później mówił, że „była okropna”. W ten sposób mały Mika trafił pod opiekę rosyjskiej śpiewaczki operowej uczącej wtedy śpiewu w Londynie. Ałła Abłaberdyjewa, znana w Londynie jako Alla Ardakov, okazała się tak sroga i bezceremonialna (stosowała takie metody jak gwałtowne podrywanie śpiewającego chłopca z podłogi, żeby ćwiczyć mu przeponę), że chwilami Mika tęsknił za szkołą. Była sroga, ale zawdzięcza jej swój pierwszy występ na scenie, w wieku jedenastu lat – w operze Richarda Straussa Kobieta bez cienia (Die Frau ohne Schatten).
Przez kilkanaście lat Mika uczył się muzyki klasycznej – głównie śpiewu – w Królewskim Konserwatorium w Londynie. Pomimo iż głosem swobodnie porusza się w obrębie pięciu oktaw, spędził te lata w przekonaniu, że jako wykonawca operowy nigdy nie dorówna niektórym swoim kolegom i koleżankom. Jedna z nich, Szwedka Ida Falk Winland, dostrzegała, jak się męczy, bo czasem zaliczał tylko zadania byle czym, żeby już mieć święty spokój.
― Mika, dlaczego tutaj jesteś? – zapytała go w końcu.
― Bo ja piszę piosenki – przyznał się.
Przyznał się, bo trochę ukrywał przed nauczycielami, że szuka dla nich muzycznego wydawcy (praca nad płytą pop w czasie nauki nie była w tych szacownych murach mile widziana).
― Jakie? Pokaż mi.
Zagrał jej i zaśpiewał Happy Ending. Później niejednokrotnie wykonają ten utwór razem, tak w oficjalnej wersji, która trafi na debiutancką płytę, jak i w różnych wykonaniach koncertowych.
Grace Kelly
Miał wtedy 21 lat. Przygotował demo ze swoimi utworami (33 piosenki) i trochę się z nim tułał od studia do studia. Później opowiadał, że słyszał od nich:
― Jesteś super, ale nie mógłbyś napisać czegoś bardziej w stylu Robbiego Williamsa albo Craiga Davida? – to się wtedy najlepiej sprzedawało.
Za czwartym razem wyszedł ze spotkania tak sfrustrowany, że zrobił to, co Mika lubi najbardziej, czyli usiadł przy fortepianie i napisał w jedną noc piosenkę. Grace Kelly, jeden z najbardziej radosnych i nonszalanckich aktów odwetu w historii muzyki. „Mógłbym być brązowy, mógłbym być niebieski, mógłbym być jak fiołkowe niebo” – śpiewa wykręcając spektakularne falsety – ale jak ma wybierać, to woli być „jak Grace Kelly”. Dla libańskiej babci Miki niezapomniana aktorka Hitchcocka, późniejsza księżna Monako, była wcieleniem doskonałości. Pod koniec tekst jedzie już całkiem po bandzie: „Może się wypiąć? Wyglądać na starszego? Co mam jeszcze zrobić, żeby trafić na waszą półkę?”. Wysłał tę piosenkę do wytwórni. Zrozumieli – nigdy nie odpowiedzieli.
Ale demo trafiło też w końcu w dobre ręce w Island Records w Londynie. W 2006 roku Grace Kelly zrobiła furorę jako singiel (pierwsze miejsca list przebojów w Wielkiej Brytanii), cyfrowo ukazała się też EPka Dodgy Holiday i eksperci przemysłu nie mieli wątpliwości: Mika będzie największym nowym wydarzeniem w muzyce rozrywkowej w 2007. Takoż się stało. Longplay Life in Cartoon Motion sprzedał się w 8,3 mln egzemplarzy.
„Geniusz muzyki”
Dziennikarzem, który pierwszy przedstawił 23-letniego Mikę publiczności telewizyjnej był prezenter francuskiego programu „Taratata”, Nagui. Krzyczał wręcz do publiczności w studio i przed telewizorami, że mają przed sobą „geniusza muzyki”. Po długiej przerwie od codziennego obcowania z francuskim, Mika mówił wtedy w tym języku z uroczymi błędami (kiełbasiły mu się rodzaje gramatyczne rzeczowników).
Nagui nie przesadzał. Nie tylko dlatego, że Mika jest niezwykłym wykonawcą, który szarżuje po skali swojego głosu, wystrzeliwuje z niej w piorunujące falsety i wokalizami igra ze słuchaczem. Powiedział kiedyś, że jego marzeniem jest tworzenie piosenek, których nikt nie będzie w stanie odtworzyć w karaoke. Mika jest nie tylko wykonawcą, ale i autorem totalnym swoich utworów: równocześnie komponuje muzykę i pisze teksty. Muzyka i słowa nawzajem z siebie wynikają i się napędzają. Tylko teksty w językach innych niż angielski Mika pisze z „autochtonami”. Po francusku współautorem wielu jest Doriand, po włosku Mika wykonuje często teksty Lucia Dalli.
Mika jest gąbką na muzykę, na style, nawet na manieryzmy różnych artystów. Gąbką, która wchłania te wszystkie wpływy i fascynacje, miksuje je na swój sposób i na koniec wyrzuca coś, co za jednym zamachem z czymś się bardzo wyraźnie kojarzy (np. z muzyką lat 80., z Freddiem Mercurym, albo z Beatlesami, albo z romantyczną francuską chanson z lat 50.), a jednocześnie nosi wyraźną sygnaturę jego własnej osobowości i zainteresowań.
W Grace Kelly brzmiał „trochę jak Freddie” (pada to nawet w tekście) – i trochę jak Freddie używał do swoich celów elementów opery. Otworzył piosenkę muzyczną frazą zapożyczoną z Wesela Figara. „I can be brown, I can be blue” leci na tych samych nutach, co u Mozarta „Figaro-ci, Figaro-là”. I nie bez powodu. Wiedeńska opera pomyślana była jako forma zniewagi rzuconej regułom i stosunkom społecznym swojego czasu – jak Grace Kelly stosunkom we współczesnym przemyśle rozrywkowym.
Mika wierzy w piosenki, które biorą się za historie, stany lub uczucia bolesne lub skomplikowane, ale zaczarowują je w postać prostej historii, przywołującej mocne obrazy, napompowanej muzyką czasem kontrastowo wobec tematu taneczną, radosną lub prostą. W piosenki, które to, co trudne, czynią wyrażalnym albo pozwalają oswoić.
Relax, Take It Easy powstała w nocy po zamachach bombowych w londyńskim metrze w lipcu 2005. Mika jechał metrem do studia nagraniowego, gdy ogłoszono alarm, zatrzymywano pociągi w różnych miejscach, pasażerów ewakuowano na nieznanych im stacjach. Wróciwszy w nocy do domu, usiadł (znowu) przy fortepianie i zamknął w tej piosence mieszaninę skołowanych uczuć: od lęku przez pogodzenie się z brakiem kontroli nad przerastającą go sytuacją po nadzieję na odzyskanie zbawiennego kontaktu z kochanym człowiekiem. Elle me dit – piosenka ma też wersję (bo raczej nie tłumaczenie) po angielsku, zatytułowaną Emily – opowiada o okresie, kiedy jego rodzina była już w takich tarapatach, że nie mieli na rachunki. Stuck in the Middle – o wyboistej relacji z surową, tradycyjną i bardzo wymagającą babcią.
Chłopiec, który nie mówił wszystkiego
Przy dwóch pierwszych albumach (drugi to The Boy Who Knew Too Much, 2009) Mika tkwił w pułapce dość paradoksalnej relacji ze swoją brytyjską wytwórnią. Do pewnego stopnia eksploatowała ona jego queerowo-chłopięcy seksapil, daleki od męskości samczej, zdobywczej, muskularnej. Piękne, wielkie, erotycznie rozmarzone, arabskie oczy. Rozbrajający uśmiech – albo w rozchylone jakby w oczekiwaniu lub zdumieniu usta. Szalenie bujne loki. Wysoka, ale bardzo szczupła sylwetka. Doskonale w Island Records wiedziano, że jest to część uroku, którym Mika porywa swoją publiczność, doskonale zrymowana z erotyzmem tekstów jego piosenek. Mika nigdy nie robił tajemnicy z tego, że napisał kapitalną Love Today, bo pękał ze szczęścia po tym, jak pierwszy raz w życiu było mu z kimś dobrze w łóżku. Jednocześnie w wytwórni obawiano się, że jest w nim coś zbyt „gorącego”. Że jego homoerotyczna temperatura może w każdej chwili wybić ponad poziom kontrolowany i przełożyć się na marketingowe ryzyko. Że zamiast supergwiazdora na skalę planety, na stworzenie którego liczono, skończą z artystą niewielkiej tożsamościowej niszy. Mika utrzymywał równowagę na tej niestabilnej krawędzi, ale miał poczucie, że nie może być do końca sobą.
Na obydwu pierwszych albumach znalazły się piosenki o treści homoerotycznej, ale np. opowiedziane w trzeciej osobie (Billy Brown), bądź też niosące niepokojące, ale niejasne homoerotyczne podteksty (Toy Boy). Ale były też dla równowagi piosenki „o chłopakach i dziewczynach”. Do tego wiele utworów korzystało z wytrychów oferowanych przez język angielski. Kiedy zakochany zwraca się w drugiej osobie do kogoś, kogo kocha, to póki nie używa imion albo nie nazywa tej osoby kobietą lub mężczyzną (chłopakiem lub dziewczyną), angielskie przymiotniki (ani czasowniki w drugiej osobie) nie rozróżniają płci – słuchacz może z tym zrobić, co chce, wyobrazić sobie, co woli. Wszystko to razem dało się więc prezentować jako głos całego pokolenia, które akceptuje już ludzką różnorodność seksualną, ale nie musiało mówić nic więcej.
Przez pierwszych kilka lat na pozycji młodego gwiazdora Mika, wyraźnie skrępowany obawami swojego wydawcy, mimo czytelnych (i przez wielu od początku prawidłowo odczytywanych) „hintów” rozmieszczanych w swojej twórczości (i w swoim wizerunku), unikał otwartych deklaracji dotyczących swojej seksualności i życia osobistego.
Ogromny sukces, z jakim spotkały się dwie pierwsze płyty pociągnął za sobą długie trasy koncertowe z mnóstwem występów. Kiedy dużo koncertuje, Mika raczej nie pisze – potrzebuje do tego skupienia nieosiągalnego w okresach koncertowania. Po długiej przerwie od pisania miał problem z przełączeniem się na powrót z trybu wykonawcy na tryb autora i kompozytora.
― Czułem się, jakby publiczność wiedziała już, jak ma brzmieć moja nowa piosenka, zanim przysiądę w ogóle do jej pisania – zwierzał się później.
Był po trosze więźniem własnego sukcesu.
Wtedy poważny wypadek zagroził zdrowiu ukochanej siostry Palomy. Temat wróci kiedyś w dedykowanej jej piosence Paloma, która gra też ze znaczeniem tego imienia („gołębica” po hiszpańsku). Ale nie tak od razu, dopiero na późniejszą płytę (jeden z wielu przykładów, jak powoli i starannie Mika rozwija swoje tematy). Na tym etapie emocjonalny wstrząs popchnął go do przełamania blokady. Odrzucił obawy o reakcję publiczności i branży – zaczął pisać po prostu to, co go ciekawiło, czego chciał spróbować. Udzielił sobie swobody eksplorowania kolejnych inspiracji i brzmień (jak synth-pop). W końcu doświadczenie bycia wielką gwiazdą muzyki pop już poznał – oprócz tego chciał też być sobą.
― Tylko kiedy nie boisz się wygłupić, możesz zrobić coś naprawdę twórczego – powie kiedyś o tamtym momencie.
Tak narodził się album Origin of Love. Album, który nie sprzedał się tak jak poprzednie, w Polsce w świadomości publiczności nie zaistniał chyba wcale, a jednocześnie niektóre utwory stamtąd w niektórych krajach – jak we Francji i w Korei Południowej – znalazły się pośród najbardziej nieśmiertelnych przebojów Miki. We Francji Underwater śpiewa zawsze z publicznością – tysiącami ludzi – w roli chóru.
Był rok 2012. Wtedy również 28-letni Mika powiedział w końcu światu:
― Tak, wszystkie moje piosenki o miłości są o miłości do mężczyzny.
Stawanie się w pełni sobą to projekt, który domknie albumem, My Name Is Michael Holbrook (2019). Michael Holbrook Penniman Jr. i chłopięca persona o pseudonimie Mika, poprzez którą się długo wypowiadał, ale za którą także się chował, w końcu staną się jednym.
Kiedy po raz pierwszy publicznie przyznał, że jest gejem i związany jest z mężczyzną, tym mężczyzną był człowiek, z którym jest do dzisiaj: greckim reżyserem i montażystą Andreasem Dermanisem (są razem już 18 lat). To on zrealizuje mu później klip do kapitalnej (i nietypowej dla niego) piosenki Yo Yo. Na nadchodzącej francuskiej płycie będzie bohaterem jednej z piosenek. Na podstawie rzutu okiem na listę tytułów, można się spodziewać, że będzie to Moi, Andy et Paris. Mika śmiał się w wywiadzie radiowym, że to taka mała zemsta (za skok w bok?), bo Andreas nie zna francuskiego.
„Kocham ten kraj”
― J’aime ce pays – powiedział kiedyś o Francji, pewnie więcej niż raz. Od momentu dorosłego, głównie zawodowego powrotu spędził tam z przerwami wiele lat, nawet jeśli od jakiegoś czasu mieszka już głównie we Włoszech (w Toskanii).
Mawia, że Francja pozwoliła mu być sobą. Kraj, w którym również ze swoją seksualnością czuje się od początku całkowicie akceptowany. Nad Sekwaną nikt się nie obawiał konsekwencji jego po gejowsku „zbyt gorącej” aury. O swojej homoseksualności mówi teraz otwarcie i bez obaw, na poważnie i w żartach. Zaszła w nim widoczna gołym okiem przemiana. Śpiewa bez obaw teksty, w których pyta „where have the gay guys gone?” (Good Guys); opowiada niepokoje chłopca wychowywanego w religijnej kulturze (rodzina Miki, również ta po stronie arabskiej, jest katolicka), o „grzechach” i „wszystkich miłościach, które musiał ukrywać” (No Place In Heaven); fantazjuje, że mógłby być dla kogoś „dobrą żoną” (Good Wife; wszystkie trzy utwory z płyty No Place in Heaven, 2015). Klip do Underwater (z albumu Origin of Love) może być czytany homoerotycznie. Pozwolił swojej przegiętej delikatności wyjść swobodnie na pierwszy plan, bez chowania się za chłopięcość. Garnitury haftowane w ptaki czy kwiaty, iskrzące się cekinami marynarki, jaskrawe skarpety, migoczące od błyskotek buty (od Louboutina, projektowane specjalnie dla niego, tak żeby wyglądały jak niepozorne, tylko bardzo błyszczące trampki, ale wystarczająco pancerne, żeby sobie nie połamał nóg, skacząc tyle i stając ciągle na końcach palców).
Jest po angielsku i francusku taki piękny przymiotnik – flamboyant. Nic go dość dobrze po polsku nie oddaje – nie w sensie, jaki ma odniesiony do pewnej figury homoseksualnego mężczyzny. Nikt go dzisiaj w bardziej niż Mika rozbrajający sposób nie ubiera w ciało.
Jane Birkin
Na najnowszej francuskiej płycie znajdzie się (ujawniona 17 listopada) piosenka Jane Birkin, w której mowa o „marzeniu o miłości à la Jane Birkin”. Jane Birkin to legendarna aktorka i piosenkarka, zmarła latem tego roku, na świecie najbardziej kojarzona z przebojem 1972 roku, Je t’aime, moi non plus, śpiewanym z jej partnerem Serge’em Gainsbourgiem. Angielka, która wybrała Francję, była tam gwiazdą większą niż w swojej ojczyźnie, pomimo iż nigdy nie pozbyła się obcego akcentu (a może nigdy nie chciała). Jeżeli miłość à la Jane Birkin to odwzajemniona miłość do Francji i Francuzów, to marzenie Miki już się spełniło. Jest tam popularny jak chyba nigdzie indziej na świecie. Powiązana z najnowszą płytą trasa koncertowa Apocalypse Calypso (rusza w marcu 2024) większość koncertów zaplanowaną ma we Francji – i to się nie dzieje pierwszy raz. Wystąpi choć raz w prawie każdym regionie kraju.
Mika nagrywał już piosenki po francusku (Elle me dit, Boum boum boum, francuską wersję Grace Kelly, covery innych artystów). Po raz pierwszy jednak cały autorski album będzie się składał wyłącznie z utworów w języku Moliera. Jak Jane Birkin pogodziła się ze swoim obcym akcentem, tak Mika chciał, żeby nowa płyta nosiła ślady także błędów, jakie czasem robi po francusku. Traktuje to po pierwsze jako swoją osobistą sygnaturę, znak własnej formy intymnego kontaktu z tym językiem. Po drugie ekscytują go poetyckie możliwości otwierane przez posługiwanie się obcymi językami (mówi też po włosku, którego nauczył się w dwa miesiące, żeby być jurorem w tamtejszym „X Factor”, oraz po hiszpańsku). Jak mówi, czasem to, że nie wiesz, jak się coś w danym języku mówi „normalnie”, skłania do poszukiwania niespodziewanej metafory.
Na tytuł albumu wybrał frazę jakby na złość Anglosasom – zbyt trudną, żeby mogli ją przeczytać i zapamiętać. Może dlatego, że w Ameryce nigdy się nie przebił na szczyty list przebojów – nawet jeżeli płyty się tam w miarę sprzedają i daje udane koncerty, w radio go dosłownie nigdy nie grali. Zbyt „gorące” teksty (albo, jak tam mówią, too explicit). Dzisiaj Mika ma to gdzieś.
Tytuł płyty, Que ta tête fleurisse toujours, jest frazą z piosenki C’est la Vie – to cytat ze słów jego matki. Podarowała mu kiedyś na urodziny, na której sama narysowała jego twarz, z której buchają kolorowe kwiaty. Podpisała ją „Niech z twojej głowy zawsze wyrastają kwiaty”. Były to jedne z ostatnich jego urodzin, na których była obecna. Joannie zmarła na raka w lutym 2021. Piosenka jest rodzajem pożegnalnego hołdu złożonego matce – i temu, co podtrzymywała przy życiu („jej Liban, który się [teraz] zamazuje”). Zupełnie nie brzmi jak utwór żałobny. W jednym z już zarejestrowanych wykonań śpiewa C’est la Vie z chórem dzieciaków, jak wielką afirmację życia. Ale Mika taką ma filozofię piosenki.
Mika powiedział kiedyś, że jego wielkim marzeniem jest płyta, która będzie jak libańska wspólnota, którą pamięta z Londynu, w której wszyscy mówią w trzech językach naraz. Płyta z piosenkami po arabsku, angielsku i francusku. Może ta będzie następna – i być może już ją, po cichu rozwija, ale potrzebuje jeszcze parę lat, żeby ją domknąć.
Jarosław Pietrzak
Tekst ukazał się na łamach Queer.pl 29 listopada 2023.
