Jeden ze stałych autorów najbardziej „intelektualnego” miesięcznika filmowego w Polsce tak podsumował zarówno sens jak i powody ogromnego sukcesu frekwencyjnego Dystryktu 9, 30-letniego debiutanta z Afryki Południowej Neilla Blomkampa:
„[…] film Blomkampa jest najbardziej dosadną w dziejach kina metaforą apartheidu. Bolesną wszak segregację rasową wobec kosmitów akceptują ci, którzy sami potrafili znieść jej jarzmo – czarna większość Republiki Południowej Afryki. Ale nakreślona przez Blomkampa metafora idzie dalej: jeśli przyczyną odizolowania Obcych od ludzi jest strach przed nieznanym, to również południowoafrykański apartheid był wynikiem strachu białej rasy przed nieznaną czarną siłą. Powód do dumy dla Czarnych, ale i głębszej refleksji dla wszystkich.”[1]
Strach przed nieznanym?
Takie sposoby „wyjaśniania” i interpretowania rasizmu są rasizmem w dokładnie takim samym stopniu, jak powody stojące za wprowadzeniem apartheidu. Czy np. tzw. commerce triangulaire wziął się ze „strachu przed nieznanym”, czy może raczej ze stosunków produkcji, które potrzebowały darmowej, pozbawionej praw, możliwej do bezkarnej i nieograniczonej ekslpoatacji siły roboczej, przywożonej na plantacje z Afryki? „Czarna siła” jest fantazmatem nieodłącznie wpisanym w porządek ideologii rasistowskiej, podsycającym strach przed tymi, których się krzywdzi i wyzyskuje, powstrzymującym co wrażliwsze wśród uprzywilejowanych jednostki przed nierozważnymi gestami traktowania „Czarnych” jak ludzi. Jeżeli coś realnego za tym fantazmatem stoi, to to, że zmuszeni do najcięższej pracy fizycznej, rzeczywiście mieli czasem podstawy jawić się jako fizycznie silniejsi niż ci, którzy spędzali życie, konsumując wypracowywaną przez nich wartość. Wbrew temu, co się wydaje krytykowi z szacownego pisma, apartheid nie wziął się ze strachu przed tym, co nieznane. Miażdżącą większość w Południowej Afryce stanowi ludność czarnoskóra, biali są mniejszością, która przybyła niezbyt dawno na okrętach kolonizatorów. Czy gdyby „strach przed nieznanym” sam w sobie był jakimś wyjaśnieniem, to nie zepchnąłby raczej białych na pozycję dyskryminowanych? Strach przed pozbawioną praw i eksploatowaną ludnością czarnoskórą (de facto strach przed potencjalnym wybuchem jej gniewu, strach przed jej zemstą) był skutkiem a nie przyczyną.
Tego rodzaju „rozważania” to kolejny przykład na swój sposób fascynującego fenomenu bezradności intelektualnej mainstreamu polskiej krytyki filmowej w stosunku do krytycznego politycznie kina. Nawet kiedy nie odrzuca ona takiego filmu z góry (zwykle dlatego, że go nie za bardzo zrozumiała), to po omacku usiłuje go przełożyć na własny język naiwnego humanizmu, uzbrojony np. w surogaty kategorii pseudopsychoanalitycznych. Dystrykt 9 jest kolejnym przypadkiem filmu znacznie ciekawszego niżby jego polskie recenzje na to wskazywały.
Współczesna przyszłość
Przypomnijmy dla porządku, o czym opowiada film Blomkampa. Nad Johannesburgiem zawisł okręt międzygalaktyczny przybyszów z nieznanej planety. Specjalnym jednostkom wojskowym i policyjnym udało się tam dostać i wydobyć ze środka rzesze uwięzionych na statku, wygłodzonych kosmitów. Zostali umieszczeni w wydzielonym dla nich, odgrodzonym drutami obozie baraków na obrzeżach największego miasta RPA. Poznajemy te wydarzenia w upozowanych na telewizyjne archiwalia retrospekcjach. Główna płaszczyna czasowa filmu rozgrywa się jednak dwadzieścia lat później. Populacja tajemniczych przybyszów pozostaje nierozwiązanym problemem. Ich slums się przeludnia, jest ich tam już 1,8 miliona. W mieście podlegają bezwzględnej rasistowskiej dyskryminacji, w kwestiach aprowizacyjnych zdani są na czarny rynek i gangi. Władze przygotowują – wspomaganą potężną akcją propagandową – operację ich wysiedlenia w jeszcze gorsze warunki, tyle że z dala od miasta, co by nie psuli widoku i samopoczucia miejscowym. Rozwinął się w międzyczasie strukturalnie identyczny z rasizmem dyskurs nazywający ich pogardliwie i z obrzydzeniem „krewetkami”. Miał on zapewne swój udział w moralnym znieczuleniu, koniecznym, by przeprowadzić na nich szereg nagannych etycznie eksperymentów i badań „medycznych”. Przeprowadzenie wysiedlenia tajemnicza (a wszechobecna) instytucja MNU powierza głównemu bohaterowi Wikusowi Van De Merwe (Shalto Copley).
W swoim arcyciekawym eseju „Hegel i niemożliwość przyszłości w kinie science fiction”[2] Todd McGowan przekłada dialektykę Heglowskiego odczytania Kanta na wspomniany gatunek filmowy. Widzi w nim przede wszystkim wehikuł wydobywający na powierzchnię, bezpośrednio przed nasze oczy, nie tyle możliwą przyszłość (czego wbrew pozorom kino sci-fi raczej nie czyni), co obnażone ostateczne etyczne konsekwencje ideologii teraźniejszości. Zamiast jednak koncentrować się na jej segmentach dominujących (czym zajmuje się np. thriller), eksploruje wątki pograniczne, nowe, dopiero się wyłaniające – często zresztą wyłaniające się jako pozornie stawiające opór ideologii, czy też znajdujące się poza nią. W ujęciu McGowana celem widowiska science fiction jest wykazanie funkcjonalnego miejsca tych „ideologii obrzeży” w ideologii dominującej, ich roli domykającej panujący porządek ideologiczny[3].
Jednym z przywoływanych przez McGowana znakomitych przykładów jest film Wyspa (The Island, reż. Michael Bay, 2005), w którym odsłonięta zostaje polityczna ekonomia alternatywnych, zdrowych stylów życia, dbania o zdrowie i chronienia własnego ciała przed zagrożeniami wynikającymi z niekontrolowanego i niszczycielskiego rozwoju przemysłu. Takie „alternatywne style życia” lubią postrzegać siebie jako ośrodki oporu wobec logiki narzucanej podmiotom przez wymagania kapitalistycznych stosunków produkcji i konsumpcji. Wyspa ujawnia jednak, że
„ideał czystego ciała w istocie służy współczesnemu indeksowi ideologicznej kontroli. […] Wyspa pokazuje, jak ideologia czystego ciała przekształca owo ciało w towar ostateczny. Nawet jeśli nikt nie zbiera organów konsumentów lokalnej żywności biologicznej, pierwszeństwo, jakie w swoim myśleniu przyznają oni zdrowiu swojego ciała, przygotowuje ich do stopniowej redukcji wolności obywatelskich urządzanej w imię bezpieczeństwa ich ciał”[4].
Blomkamp postanowił twórczo i pomysłowo przefiltrować te właściwości science-fiction przez postmodernistyczne podejście do formy, czego pierwszym efektem jest tematyzacja samego science fiction jako medium sondującego ideologie teraźniejszości. Film zaczyna się jak telewizyjny dokument, jego wstawki „archiwalne” wyglądają jak stare materiały telewizyjne, logicznie rzecz ujmując film jednak musi rozgrywać się w przyszości, bo jest już po zniesieniu apartheidu. Jak daleka to konkretnie przyszłość, trudno orzec – nie padają w tej sprawie żadne konkrety; od zawieszenia się statku nad Johannesburgiem minęły już dwie dekady, ale nie widać w świecie przedstawionym oznak szczególnie wyraźniejszego postępu technologicznego, o społecznym nie wspominając (jest za to negatyw tego ostatniego: rola, jaką pełni MNU, o czym będzie później). To wszystko na raz oczywiście z jednej strony odbija problem, jaki oparta na przeroście percepcji czasu teraźniejszego, schizofreniczna kultura ponowoczesna ma z szerszą perspektywą czasową i szerszymi społecznymi i historycznymi łańcuchami przyczynowo-skutkowymi[5], a przede wszystkim dokonany przez nią cichaczem pogrzeb idei Postępu. Ale przede wszystkim wydaje się mówić: „to nie jest film o przyszłości i kosmitach, to jest film o współczesności”. Co więcej, w przeciwieństwie do większości tekstów postmodernistycznych, Dystrykt 9 puszcza do widza oko i ironizuje nie po to, by szmuglować treści konserwatywne i zgodę na status quo, a po to, by szmuglować treści krytyczne.
Obozy i „nagie życie”
Wschodzącą ideologią współczesności ekspolorowaną przez film Blomkampa (ideologią wschodzącą „na obrzeżach” w niemal ścisłym sensie tego określenia) jest ideologia „czyszczenia” przestrzeni miejskiej połączona z ideologią strachu przed inwazjami głodnych Obcych, przedstawianych jako zagrożenie pochodzące spoza racjonalnego porządku kultury, szturmujące „naszą” przestrzeń życia. Ideologia wymagająca wznoszenia murów i ogrodzeń z drutu kolczastego, wymagająca zamykania Obcych w obozach. Ukryci pod pogardliwym, odbierającym im podmiotowość pseudonimem „krewetek”, mieszkańcy Dystryktu 9 są figurą Agambenowskiego „nagiego życia”, wszystkich tych, którym odmówiono wszelkich praw, zostawiając (jeszcze) jedynie pozbawione praw życie w stanie surowym. Palestyńczycy odgrodzeni murem od swoich miejsc pracy czy zamknięci w potrzasku bombardowanej Gazy, uchodźcy zamykani w obozach na pograniczu hiszpańskich enklaw w północnym Maroku i w obozach północnej Francji, więźniowie Guantanamo czy Abu Ghraib, a także ci wszyscy, których przechwyci założony w Warszawie dla obrony Twierdzy Europa przed imigrantami Frontex. „Krewetki” z Soweto są Homo sacer. Umieszczenie akcji w RPA jest kapitalnym skrótem myślowym. Apartheid nie został obalony – zniesiony formalnie w swojej ojczyźnie, zaprowadzany jest tylnymi drzwiami na skalę planety, na całej jej powierzchni. W przeciwieństwie do Rewolucji, jego niepowodzenie w ścisłych granicach jednego kraju otworzyło przed nim wrota do kariery międzynarodowej.
Podobnie jak typowy dla reżimu Berlusconiego dyskurs demonizujący imigrantów dobijających do wybrzeży Włoch i karający więzieniem za udzielenie pomocy tym znich, którzy toną, nie zadaje pytań o powody, jakie ich „do nas” sprowadziły, tak zohydzający dyskurs o „krewetkach” nie interesuje się specjalnie przyczynami ich migracji. Jeden z indagowanych naukowców rozważał jedynie katastrofę większego okrętu, od którego ten, jego możliwa część, się odczepił. A co jeśli za smutnymi słowami Obcego do jego malutkiego syna, że niestety powrót na ich planetę nie jest obecnie możliwy, stoi nie tylko awaria pojazdu kosmicznego, ale sytuacja polityczna czy ekonomiczna w miejscu ich pochodzenia? Sytuacja, która ich stamtąd wypędziła?
Film Blomkampa niezwykle trafnie pokazuje ideologiczne mechanizmy, których wzajemne wspieranie się umożliwia reprodukcję i rozwój takiego stanu rzeczy. Ideologia obrony przed Obcymi spotyka się z ideologią „oczyszczania” przestrzeni miejskich z „niepożądanego elementu”. Określenie Obcych mianem „krewetek” buduje dystans i odruchowe reakcje obrzydzenia i pogardy, które utrudniają rozpoznanie w nich istot myślących i czujących tak samo jak ludzie. Buduje podziały, które z jednej strony podają się za nieprzekraczalne granice natury biologicznej, wyjaśnialne tylko i wyłącznie tym „kto się kim urodził”. Z drugiej jednak strony – jak każda rasistowska interpelacja podmiotu – podszywa te podziały nieusuwalnym komponentem lęku i niepewności: lęku, że mimo urodzenia istnieje ryzyko niesprostania narzucanym przez włąsną rasę wysokim standardom i wypadnięcia do niższej kategorii (to właśnie spotka Wikusa i to właśnie uruchomi masową – ale manipulowaną z góry – histerię po jego stronie „rasowej” barykady).
Wątek czarnego rynku puszek z jedzeniem dla kotów, jaki kwitnie w slumsie Obcych, generując towarzyszącą mu kulturę obsługujących ten rynek gangów nigeryjskich, które pragną posiąść moc władania ich bronią, porusza za jednym zamachem kilka problemów. Bytowe strategie przetrwania wywodzące się z niezawinionej beznadziei społeczno-ekonomicznego położenia Obcych zostają następnie ideologicznie przetworzone w argumenty dyskursu pogardy, dowody niższości i obrzydliwości „nie-ludzi”. Z kolei warunki ekonomiczne panujące w wykluczonych z obiegu gospodarki formalnej afrykańskich peryferii odbudowują odmalowywane w tak przejmujący sposób przez Mike’a Davisa stosunki neofeudalne i zmuszają ludzi do szukania ratunku w oparach magii i odgrzewanych kultów prymitywnych[6]. Nie stanowią one oczywiście żadnego wyzwania dla kapitalizmu, choć pozornie różnią się od niego nadmiarem pierwiastka ostentacyjnie irracjonalnego – domykają go, zagospodarowując w nieszkodliwy sposób rozpacz tych, których jego logika wykluczyła na swój globalny margines. (Po to, by w dalszej konsekwencji wygenerować z nich potencjalnie niewyczerpaną globalną podaż siły roboczej). Zarządzanie „nagim życiem” za drutami ogradzającymi Dystrykt 9 okazuje się także sprzężone z polityką interwencji w ciała własnej społeczności (badania nad możliwością przejęcia broni Obcych, kompatybilnej z ich DNA i przez to niemozliwej do obsługi przez ludzi), celem umocnienia strategii sprawowania władzy nad całym ciałem społecznym.
Czujnemu spojrzeniu młodego filmowca nie umyka i to, że w stosunku do swoich najbardziej pokrzywdzonych ofiar ideologia nie rezygnuje jednocześnie z fikcji (jeżeli nie farsy) jurydycznego podmiotu odpowiedzialnego jakoby samodzielnie za własne położenie. Wikus ze swoimi ludźmi na mieszkańcach Dystryktu 9 wymuszają podpisy pod formalną zgodą na przesiedlenie. Na opornych mają haki.
Niebezpieczeństwo paranoi
McGowan trafnie zauważa, że choć kino science fiction znajduje się na „radykalnej krawędzi” głównonurtowego, popularnego kina gatunków, nie należy jednak przeceniać jego zdolności krytycznych. Wpisane jest w nie bowiem „niebezpieczeństwo paranoi”, czy nawet interpretacja świata ściśle właściwa podmiotowi paranoicznemu.
„Idealna postać nieobciążonego brakiem Innego [non-lacking Other] dostarcza klucza do funkcjonowania paranoi. Paranoja przyjmuje postawę sceptycyzmu w stosunku do ideologii, ale postawa ta zatrzymuje się na Innym Innego [the Other of the Other]. W ten sposób, z powodu inwestycji w paranoję jako tryb przedstawiania, zdolność kina science fiction do ujawniania pracy ideologii dociera do swojej granicy: jego brak zaufania do ideologii (wielkiego Innego) nie rozciąga się na Innego Innego, ukrytego agenta, podmiot odpowiedzialny za działanie ideologii. Problem z paranoją – i tym samym problem tak z Kantowską moralnością, jak i z science fiction – to wiara w nieobciążonego brakiem Innego Innego, który autoryzuje strukturę ideologii. Wiara w tę figurę – i w jej całościowość – działa jako bariera, która czyni podmiot paranoiczny (i widzów filmów science fiction) ślepym na prawdę jego własnej aktywności [w ramach ideologii – przyp. J.P.].”[7]
Właściwe paranoi (i kinu science fiction) rozumienie reczywistości zakłada istnienie jakiegoś potężnego „władcy”, który „za tym wszystkim” stoi, pociąga za sznurki i sam jest wolny od mistyfikacyjnej władzy ideologii. Daje to jednocześnie podmiotowi paranoicznemu komfort poczucia, że sam swoimi praktykami w strukturach wyznaczonych ideologią nie przyczynia się do jej trwania, reprodukcji i rozwoju. We wpomnianym filmie Wyspa w pełni samoświadomym (a więc „nieobciążonym brakiem”) Innym Innego jest wszechmocny dyrektor przedsiębiorstwa ubezpieczeniowego uzyskującego dla ubezpieczonych zastępcze organy z ciał ludzi pochodzących z klonowania klientów. On to wszystko wymyślił, trzyma w garści i zarabia na tym fortunę.
Otóż wydaje się, że przedsięwzięte przez Blomkampa zadanie przepracowania formuły science fiction i pociągnięcia jej kilka krytycznych kroków dalej pozwoliło mu na przekroczenie tego największego strukturalnego ograniczenia gatunku. Po pierwsze udaje mu się wpisać eksplorowane ideologie i wyprowadzone z nich ekscesy władzy w strukturę ekonomiczną, której reprodukowaniu służą. Docieramy tu do wszechobecnej w filmowym Johannesburgu MNU – Multi National United, która stanowi coś w rodzaju zrośniętych sił państwa i wysoko skoncentrowanego kapitału w stadium monopolistycznym. W jednej z niby-dokumentalnych „setek” ktoś mówi „MNU lub inny rząd”. Widzimy jednak, że nie mamy tu do czynienia z rządem w tradycyjnym sensie tego słowa. Nie nosi on nazwy państwa, nie powołuje się nigdy na prawo, a logo tej organizacji pojawia się wszędzie, nie tylko na samochodach opancerzonych, ale także na wyglądających na korporacyjne biurowcach. „Multinational” to słowo, które w niejednym języku kojarzy się z określeniem wielkich korporacji ponadnarodowych – np. po francusku jest to une multinationale.
Niedopowiedziany do końca status MNU czyni ją czymś w rodzaju figury kapitalizmu (albo nawet samego Kapitału) epoki globalnych monopoli złączonych w jeden organizm z aparatem państwa niczemu innemu już nie służący, jak tylko obronie interesów tego kapitału. Ponieważ to także MNU pilnuje slumsu w Dystrykcie 9, prowadzi operację jego przesiedlenia, jak również nieetyczne badania na ciałach Obcych, sprawowanie władzy poprzez zamykanie coraz to nowych ludzi za murami i w obozach okazuje się drugim biegunem tego samego procesu reprodukcji systemu opartego na monopolistycznej koncentracji kapitału. Apartheid, kiedy był jeszcze ustrojem tylko jednego kraju, miał na celu obronę kapitalistycznych stosunków własności w warunkach peryferyjnie ekscesywnych nierówności społecznych. Jego współczesny globalny eksport wiąże się z rozprzestrzenianiem się takiej struktury nierówności (rozwieraniem się nożyć między bogactwem a biedą) i monopolistyczną fazą akumulacji kapitału na skalę planety.
McGowan przestrzega również i przed tym, że „nieobciążonym brakiem Innym Innego” nie musi być osoba, może nim być „ucieleśniająca etos i deologię kapitalizmu” korporacja. Tak jest jego zdaniem w filmach RoboCop Paula Verhoevena (1987) czy Alien Ridleya Scotta (1979)[8]. Dystrykt 9 wydaje się jednak z sukcesem przekraczać tę barierę. MNU i wcielony weń Kapitał wydaje się być bardziej znakiem struktury, która wszystko porządkuje, tworzy antagonizm i nim – generując pewne miejsca w swoim obrębie i praktyki z tych miejsc wynikające – zarządza, niż Osobą (choćby zbiorową czy prawną), która jest poza ideologią i w pełni świadomości zza kulis pociąga za sznurki. Dlatego MNU jest tu wszędzie (pod postacią swojego logo) i jednocześnie nie wiadomo, czym właściwie jest („kapitału nikt nigdy nie widział, ani go nie spotkał”, jak powiada Jameson[9]). Więźniami ideologii są tutaj wszyscy i każdy ją na swoim odcinku, praktykami właściwymi dla odcinka, który zajmuje, uskutecznia – od zajmujących się problemem Obcych naukowców miejscowego uniwersytetu, przez funcjonariuszy reprodukujących dyskurs zagrożenia mediów, po wznoszącą wrogie okrzyki biedotę na przedmieściach. Wikus wierzy w słuszność operacji przesiedlenia „krewetek”, dopóki sam nie znajdzie się w krytycznym punkcie na granicy dwóch światów, a więc automatycznie wykluczony z pełnoprawnego uczestnictwa w świecie „lepszych” – jego istnienie zaczyna wówczas kwestionować zupełną oddzielność obydwu tych światów (staje się więc czymś takim jak Żyd dla nacjonalisty – żywym podważeniem samej pozytywnej zasady „Narodu”).
Paranoiczna interpretacja rzeczywistości potrzebuje przeciwwagi dla nieobciążonego brakiem Innego Innego, który trzyma wszystko pod kontrolą. Stanowi ją równie nieobciążony brakiem, idealny podmiot, który odkrywa mistyfikację Innego Innego (jak Neo czyli „One”, „Jedyny” w Matriksie). Jest on gwarancją komfortu podmiotu paranoicznego (i widza science fiction): w przeciwieństwie do reszty – on wie, „jak to jest naprawdę”. Wikus tymczasem jest najpierw gorliwym egzekutorem panującej ideologii (od początku wie, że Obcy zostaną przesiedleni do jeszcze gorszych warunków, ale tak trzeba, żeby oczyścić miasto). Dopiero utrata własnej pozycji w obrębie uprzywilejowanych i fundamentalny brak wykluczający go z rasy „lepszych” (jego ciało zaczyna się upodabniać do Obcych), zmusza go do przebudowy swoich przekonań, i nie dochodzi do tego bynajmniej bezboleśnie ani łatwo. Sceptycyzm jest tu więc konsekwencją braku, a tym samym przekracza paranoiczną strukturę pola widzenia czystego gatunkowo science fiction.
Na koniec wreszcie żaden problem nie będzie w finale rozwiązany, wszystkie pozostawione zostaną w stanie nabrzmiewającym. Populacja Dystryktu 9 powiększy się wkrótce o jedną trzecią; MNU nie przestanie sprawować nienaruszonej władzy, a próby podważenia jej interesów (choćby przez wskazanie łamania przez nią prawa) spotkają się z surowymi represjami; społeczeństwo pozostanie utrzymywane w kłamstwach i przemilczeniach, itd. Wikus nie jest bohaterem Ewana MgGegora w Wyspie, który by uwolnił wszystkich swoich obciążnych brakiem (niewiedzą o przeznaczeniu ich ciał) towarzyszy zniewolenia. Nie jest też bohaterem Ethana Hawka w Gattace, któremu by się udało uratować własną skórę. Tak jak za ideologią nie stoi wszechmocny Inny Innego, tak wyzwolenia nie przyniesie idealny podmiot nieobciążony brakiem – dopóki nienaruszone pozostanie samo Realne społecznego antagonizmu. W pojedynkę, czy nawet we dwójkę, tego się nie dokona. Konieczny jest czyn prawdziwie polityczny.
Przypisy:
[1] Konrad J. Zarębski, Kosmiczny apartheid, “Kino” nr 10/2009, s. 37, cyt. za wersją online.
[2] Todd McGowan, Hegel and the Impossibility of the Future in Science Fiction Cinema, “Film-Philosophy”, t. 13, nr. 1, s. 16-37. <http://www.film-philosophy.com/2009v13n1/mcgowan.pdf>, online.
[3] Tamże, s. 25-28.
[4] Tamże, s. 27.
[5] Zob. Frederic Jameson, Postmodernizm i społeczeństwo konsumpcyjne, przeł. P. Czapliński [w:] Postmodernizm. Antologia przekładów, red. R. Nycz, Kraków 1998, s. 190-213.
[6] Mike Davis, Planeta slumsów, przeł. Katarzyna Bielińska, Warszawa 2009. zob. np. podrozdział o „małych czarownicach z Kinszasy” (s. 264-275).
[7] T. McGowan, dz. cyt., s. 30.
[8] T. McGowan, dz. cyt., s. 30, przyp. 13.
[9] F. Jameson, Mapowanie poznawcze, przeł. Bartosz Kuźniarz, “Krytyka Polityczna”, nr 16/17, s. 238.
Jarosław Pietrzak
Tekst ukazał się w kwartalniku Bez Dogmatu, nr 83 (2010).