W jednym z niedawnych odcinków podcastu Pawła Mościckiego Inny Świat rozmawialiśmy o antysemityzmie, a raczej o nie-pożytkach z szafowania tym pojęciem. Szafowania, z jakim mamy w ciągu ostatnich lat do czynienia na rosnącą skalę.
W rozmowie rozmontowywaliśmy szalejącą po świecie „definicję antysemityzmu”, która pomimo swojego od wielu lat jedynie „roboczego” i wciąż niedokończonego charakteru sieje spustoszenie jako definicja coraz częściej regulaminowa w różnych instytucjach, np. akademickich, czy wręcz obowiązująca prawnie. Mowa oczywiście o „definicji” zaproponowanej przez IHRA (International Holocaust Remembrance Alliance). Definicja ta jest tak słaba jako definicja, że cokolwiek znaczyć zaczyna dopiero podparta kilkunastoma przykładami, które do niej podpięto i zaczęły stanowić rzeczywistość prawną w niektórych krajach, ostatnio w Stanach Zjednoczonych.
Jeden z najbardziej żenujących „przykładów antysemityzmu” podłączonych do „definicji” towarzystwa z IHRA to porównywanie polityki Państwa Izrael do polityki nazistowskich Niemiec. Mościcki w naszej rozmowie ironizował, że jak ktoś nie chce być porównywany do III Rzeszy, to najlepiej po prostu nie robić rzeczy podobnych do III Rzeszy.
Osobiście należę do ludzi, którzy porównywali Izrael do III Rzeszy już dziesięć lat temu. Niestety, mieliśmy rację bardziej niż byśmy chcieli. Ale mieliśmy rację nie dlatego, że jesteśmy jasnowidzami, a dlatego, że od dawna mieliśmy trafne rozumienie wewnętrznej logiki Państwa Izrael. To dlatego było dla nas od dawna jasne, że ludobójstwo Palestyńczyków było w ten projekt wpisane.
Wobec zagłady Gazy, która weszła już w jedenasty miesiąc swojego trwania, czas najwyższy przestać się bać żelaznego wilka i zacząć nazywać czarne czarnym. Nie wystarczy już nawet mówić, że nie ma nic antysemickiego w porównywaniu współczesnego Izraela do III Rzeszy. Trzeba iść dalej: nie da się już nie porównywać Izraela do III Rzeszy.
Jedyne argumenty przeciwko takiemu porównywaniu to esencjalizm i rasizm tout court. Argument, że „niczego nie można porównywać do hitlerowskiej zagłady Żydów, bo żydowskie cierpienie jest świętsze niż jakiekolwiek inne cierpienie, a jest świętsze, bo jest żydowskie”, to nic innego jak rasizm. Żydowski zamiast antyżydowskiego, bo rasizm nie śpi i cyklicznie wymyśla się na nowo.
Tak naprawdę jest już gorzej. Nie tylko nie można dłużej nie porównywać Izraela do III Rzeszy, ale trzeba poważnie stawiać pytanie, czy aby nie przekroczyliśmy już punktu, w którym porównanie to stało się jak gdyby… krzywdzące dla III Rzeszy.
Oczywiście Izrael nie ma na sumieniu tylu ofiar, co III Rzesza. Trudno, żeby było inaczej: III Rzesza była państwem wielokrotnie większym. Ale: Izrael jeszcze nie powiedział ostatniego słowa i się jeszcze się jako projekt nie skończył (choć trzymajmy kciuki, żeby Ilan Pappé miał rację i stało się to w miarę szybko). Inaczej niż jest z III Rzeszą. Ale. W pierwszej połowie 1940 r. III Rzesza też nie miała jeszcze na sumieniu tylu ofiar, ile miała w maju r. 1945 (np. „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” wymyślono dopiero na konferencji w Wannsee w styczniu 1942).
Ale i tak: Izrael już od października 2023 r. dopuszcza się rzeczy, przed jakimi wstrzymywała się nawet III Rzesza. Robi rzeczy, którymi przebija skalę zamykaną kiedyś przecież przez III Rzeszę jako swego rodzaju zło ostateczne.
III Rzesza nie zabijała z rozmysłem dziennikarzy (w całej II wojnie światowej zginęło ich mniej niż w Gazie w pierwszych miesiącach izraelskiej rzezi). III Rzesza respektowała oznaczenia Czerwonego Krzyża na szpitalach, szpitalach polowych, pojazdach i uniformach personelu. Udawała przynajmniej, że respektuje różne umowy międzynarodowe.
Izrael bombarduje tysiąckilogramowymi pociskami skupiska namiotów, w których schronili się uciekinierzy i to na terenie wskazanym im wcześniej przez sam Izrael jako bezpieczny dla cywilów, żeby następnie zbombardować szpitale, do których zawieziono ofiary. Żeby dobić tych, którzy przeżyli. Na ile wiem, takich rzeczy nie robiła nawet III Rzesza.
Już to słyszę: „ale Izrael nie prowadzi jeszcze planowej, przemysłowej eksterminacji w obozach zagłady!”. Serio? Nie prowadzi? A czym innym jest Strefa Gazy, jak nie kolosalnym obozem koncentracyjnym, największym w dziejach, którego zagłada prowadzona jest systematycznie i przemysłowo od października 2023 r.? Narzędzia sztucznej inteligencji, drony, roboty, amerykańskie pociski, szrapnele, bomby kasetowe i fosforowe – zamiast Cyklonu B.
Najważniejsza różnica tkwi jednak w tym, że dopóki nie zrozumiała, że jej przegrana jest już przesądzona i nie zaczęła postępować quasi-samobójczo, III Rzesza starała się przynajmniej ukrywać znaczącą część swoich zbrodni, dbać o pozory.
Większość ludzi w Europie i Ameryce dowiedziała się prawdy o obozach zagłady dopiero, gdy Armia Czerwona wyzwoliła Oświęcim i potem w czasie procesów w Norymberdze. III Rzesza wiedziała, że popełnia zbrodnie. Wiedziała, że to, co robi, świat zewnętrzny za zbrodnie uzna, dlatego starała się to, co była w stanie, utrzymywać w tajemnicy. Dementowała, pilnowała, żeby prasa się zbyt wiele nie dowiedziała, wpuszczała Czerwony Krzyż na inspekcje w obozach, uprzednio pod te inspekcje przygotowanych, itd. Politycy III Rzeszy doskonale zdawali sobie sprawę, jakich dokonują zbrodni, ale rachunek polityczny nakazywał im zakładać – jak długo naprawdę wierzyli w szanse powodzenia hitlerowskiego podboju Europy – że przyszła, powojenna legitymizacja „tysiącletniej Rzeszy” wewnątrz i na zewnątrz (czyli w stosunkach z innymi państwami) będzie łatwiejsza, jeśli świat nie będzie jednak wiedział tak całkiem wszystkiego o metodach, jakimi to imperium powstało.
Była to oczywiście hipokryzja, ale są rzeczy na tym świecie gorsze niż hipokryzja, i to wcale jest ich niemało. Nie bez kozery mówi się w pewnych krajach, że hipokryzja to hołd składany cnocie przez występek. Hipokryta łamie normy etyczne, ale to ukrywa, i to dlatego ukrywa, że wie – a poniekąd i docenia – iż są to faktycznie normy, a ludzie wokół wierzą wystarczająco mocno w ich zasadne obowiązywanie.
I teraz porównajmy to do Izraela, najbardziej faszystowskiego państwa naszych czasów, choć nie widzi tego prawie nikt z żenującej, amoralnej zgrai robiącej w Polsce, z braku laku, za „intelektualistów”.
Izrael ukrywa jedną zbrodnię drugą zbrodnią, piętrzy je na sobie i przesłania jedne zbrodnie kolejnymi. Nie wstydzi się, nie ukrywa, wręcz się przechwala. Degeneraci stanowiący tego państwa armię, chwalą się swoimi zbrodniami na Instagramie tak masowo i bezkarnie, że trudno się w tym nie doszukiwać oficjalnej polityki i zachęty ze strony przełożonych.
Ostatnio w izraelskiej telewizji kreuje się na celebrytę żołnierza, który kierował gwałtem zbiorowym na palestyńskim jeńcu. W wyniku zadanych mu wtedy obrażeń Palestyńczyk zmarł, a nagranie wideo rejestrujące tę zbrodnię – stanowiącą zresztą część systematycznego zachowania izraelskiej armii – wyciekło do mediów. Izrael to już reżim tak zdegenerowany i zdemoralizowany, że nie składa nawet nieszczerego hołdu cnocie – ma cnotę w dupie, excuse my French. Chwali się swoimi zbrodniami jak powodami do dumy, a jak ktoś się wychyli i nazwie je zbrodniami, to obsmarowuje go od antysemitów.
Żeby więc najważniejsza myśl, którą chcę tu wyrazić, wybrzmiała należycie, pozwólcie, że ją na finale powtórzę. Jeżeli porównywanie Izraela do III Rzeszy jest faktycznie niesprawiedliwe, to może i owszem: jest coraz bardziej niesprawiedliwe dla III Rzeszy.
Jarosław Pietrzak