7 października, dwa lata później

7 października – rocznica wybuchu palestyńskiego powstania w Gazie, zwanego przez propagandę Izraela i jego zachodnich sojuszników i patronów „terrorystycznym atakiem Hamasu”. Niezależnie od tego, ile razy to kłamstwo będzie powtarzane przez Ministerstwa Prawdy obozu atlantyckiego, Historia i tak ostatecznie oceni Hamas tak, jak już ocenia go większość świata (tzw. Zachód to mniejszość świata): jako organizację narodowowyzwoleńczą, antykolonialną. Odwołującą się, owszem do religii (w celach mobilizacyjnych, rekrutacyjnych, dyscyplinujących i innych), ale to nie zmienia istoty rzeczy, bo takich ruchów w dziejach było wiele, z sipajami na czele.

7 października 2023 r. Ofensywa propagandowa, którą Izrael odpalił natychmiast po tym, jak bojownikom Hamasu i Palestyńskiego Islamskiego Dżihadu udało się przerwać zasieki wokół Getta Gaza i wedrzeć niespodziewanie (dla nich samych) głęboko w terytorium okupanta, a korporacyjne media bloku atlantyckiego bezkrytycznie podjęły i powtarzały, nie pytając o żadne dowody; żądna palestyńskiej krwi retoryka, jaką natychmiast odpowiedział rząd w Tel Awiwie, właściwie wszystkie poziomy władzy w Izraelu, nie wyłączając niemal wszystkich tamtejszych mediów – wszystko to wskazywało, że tym razem Izrael odpowie ostatecznym rozwiązaniem.

Pamiętam rozmowę ze znajomym, który jest francuskim Arabem, a także profesorem na brazylijskim uniwersytecie. To było w listopadzie 2023 r. Już wtedy było dla nas obu całkowicie jasne, że tym razem Izrael się nie zatrzyma, z Gazy nie zostanie kamień na kamieniu. Potem z kilkoma innymi znajomymi. A jeszcze inni opowiadali mi później, kiedy mieli z kimś innym pierwsze takie rozmowy. Tak więc jeżeli ktoś dzisiaj mówi, że tego się nie dało przewidzieć, że coś tu się dopiero w trakcie wymknęło spod kontroli i rozpędziło jakoś tajemniczo, to kłamie albo jest głupi, albo zbyt długo słuchał kłamców i głupców.

Dziś, z okazji drugiej rocznicy rozpoczęcia trwającego wciąż izraelskiego ludobójstwa w Gazie, Gazeta Matka polskiego światłego liberalizmu, „Wyborcza”, zainstalowała korespondentkę w Tel Awiwie, żeby nam zdawała relację, jak Izrael upamiętnia rocznicę. Rocznicę czego? Oczywiście, zwanej „atakiem Hamasu” operacji Powódź al-Aksa. Przecież nie rozpoczęcia ludobójstwa i otwartej wojny Izraela z prawem międzynarodowym (bo Izrael jest również, równolegle na takiej wojnie). Jedyne porównanie, jakie przychodzi mi do głowy: to tak, jakby wysyłać reportera do Berlina na obchody rocznicy wybuchu powstania w Warszawie. W końcu zginęło wtedy paru Niemców, no nie?

Inaczej niż media w Polsce, The Tricontinental: Institute for Social Research opublikował – jako kolejny ze swoich comiesięcznych newsletterów – rocznicowy tekst pióra swojego dyrektora, indyjskiego historyka Vijaya Prashada, jednego z moich ulubionych autorów. Tekst napisany z punktu widzenia biedniejszych ludów tego świata, tych o ciemniejszej skórze, tych z tytułów jego dwóch znakomitych książek. To ważne podsumowanie przywołuje wiele danych, jak te, że przez te dwa lata zginęło co najmniej 66 tyś. Palestyńczyków w Gazie.

Są to, oczywiście, liczby niepełne. Ludzie, których udało się zidentyfikować i wciągnąć na listy ofiar, a ich śmierć jest bezpośrednio spowodowana działaniami wojennymi – od kuli, rakiety, bomby, szrapnela, eksplozji. Ciała pod gruzami, ciała rozerwane na niemożliwe do zidentyfikowania strzępy – ich w tej liczbie nie ma, a ile to może być zgasłych osób, tego nie wiemy. Liczenie idzie coraz gorzej, bo po drodze giną i chorują też ci, którzy prowadzili to liczenie. Nie ma w tej liczbie ludzi pozbawionych życia pośrednio, poprzez wywołane izraelskimi bombardowaniami i blokadą warunki katastrofy humanitarnej, głód i uleczalne normalnie choroby, tak samo przecież celowo zaplanowane, jak bombardowania, ostrzały i detonacje.

Zbyt mało uwagi poświęcono lapsusowi Donalda Trumpa, w jednej z jego pierwszych wypowiedzi na temat projektu wywiezienia Palestyńczyków z Gazy do bezpiecznych państw trzecich. Trump powiedział wtedy, że chodzi o około 1,8 miliona ludzi. Na początku października 2023 r. Strefa Gazy miała ponad 2,3 mln mieszkańców, może nawet 2,4 mln, czyli co najmniej pół miliona więcej niż liczba rzucona wtedy przez Marchewkowego Kaligulę. Co, jeśli to nie była pomyłka czy kolejny przypadek nieznajomości przez Trumpa tematu, o którym mówi? Co, jeśli Trumpowi wymsknęło się coś, co Waszyngton i Tel Awiw poruszały tylko między sobą, w tajemnicy przed światem: ukrywane przed nami szacunki, że populacja Gazy faktycznie się już skurczyła o pół miliona? A z tego tylko pewnie stu tysiącom ludzi udało się na czas uciec do Egiptu, opłaciwszy słono usługi egipskiego „biura podróży”?

A od czasu tamtej wypowiedzi ludzie nie przestają umierać.

Kilka miesięcy temu rozmawiałem dla „Małego Formatu” z Enzo Traverso, autorem książki Gaza. W obliczu historii. Zapytałem go wtedy, co sądzi o podejrzeniu, że operacja Hamasu z 7 października 2023 bardziej niż porażką izraelskiego systemu bezpieczeństwa mogła być okazją, której rząd Netanjahu wyczekiwał, a może nawet próbował wywołać kolejnymi cyklami przemocy i przyduszania Gazy? Okazją potrzebną, żeby w końcu przystąpić do od dawna planowanego „ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej”. Mój rozmówca odrzucił tę możliwość, bo w przypadku wszystkich dobrze zbadanych ludobójstw w historii ich plan rodził się zawsze już w samym środku kryzysu.

Może pewne przypuszczenia są czasem po prostu zbyt ryzykowne dla szacownych profesorów uniwersytetów, gdy wciąż nie ma dowodów. Ja jestem dzisiaj jednak coraz bardziej przekonany, że tym razem mamy do czynienia z ludobójstwem zaplanowanym naprzód. Wskazuje na to z czasem coraz więcej poszlak, jak na mój gust zbyt wiele, żeby mogły znaczyć coś innego. Nie tylko to, ile informacji docierało przed 7 października do izraelskiego wywiadu i armii, a nawet rządu (dostawał ostrzeżenia nawet z Egiptu, którego wywiad wiedział z wyprzedzeniem o planowanej operacji Hamasu), ale też wypływające relacje żołnierzy Cahalu, że tamtej nocy wręcz obniżono, prawie do zera, poziom czujności w jednostkach w „kopercie Gazy”.

Kilka miesięcy po 7 października napisałem długi tekst, w którym przeprowadziłem wiele spekulacji i myślowych eksperymentów: co moim zdaniem jest prawdopodobne, a co nie jest – na podstawie nie tylko niekompletnej wiedzy o wydarzeniach (jest niekompletna, bo Izrael nie pozwolił zbadać żadnej międzynarodowej komisji), ale i tego, co wiemy o Hamasie i o Izraelu, sądząc po ich dotychczasowych zachowaniach, postawach i obiektywnych interesach. Im więcej się powoli dowiadujemy, tym więcej się potwierdza, na czele z hipotezą, że nieznaną, ale zapewne ogromną część izraelskich ofiar 7 października pozabijała izraelska armia, która odpaliła na bezprecedensową skalę „dyrektywę Hannibala” („zabijać naszych, byle nie zostali wzięci za zakładników”).

Jestem przekonany, że to samo czeka w końcu hipotezę, że Netanjahu wyczekiwał takiego ruchu Hamasu, żeby mu pozwolił urządzić Gazie zaplanowane już dawno „ostateczne rozwiązanie”, a nawet lepiej: rozpętać większą wojnę z innymi państwami regionu.

*

Na koniec jeszcze teza, którą dzisiaj, dwa lata w ten horror, trzeba już stawiać naprawdę stanowczo.

Nie można popierać Palestyńczyków i ich walki o samostanowienie, jednocześnie potępiając tych, którzy tę walkę faktycznie prowadzą. Tym bardziej, że jako walka prowadzona przeciwko wielokrotnie potężniejszym przeciwnikom (Izraelowi i jego atlantyckim sojusznikom), pozbawionym skrupułów i zahamowań, imperialnym siłom Zła par excellence, jest to walka heroiczna; walka, która stanowić będzie materiał legend i mitów na najbliższe pokolenia (bynajmniej nie tylko wśród Palestyńczyków). Nawet jeśli popełniają błędy, nawet jeśli się mylą, to dlatego, że działają w warunkach, których nie da się tak naprawdę do niczego w historii porównać, chyba, że sumując kilka rożnych wydarzeń (bombardowania Warszawy i Drezna z oblężeniem Leningradu, nałożone na pokolenia kolonialnej opresji). Kto musi wciąż zaczynać od rytualnego potępiania Hamasu; kto się od Hamasu musi wciąż odcinać – ten po prostu nie popiera Palestyńczyków. Nie można popierać Palestyny, ale potępiając tych Palestyńczyków, którzy akurat czynnie walczą o jej przetrwanie.  

Jarosław Pietrzak

Jestem na Facebooku i Twitterze (pardon, X).