Bolsonaro: notatki po brazylijskich wyborach

Garść notatek na marginesie większego tekstu, który ukazał się na Strajku. Wybaczcie, jeśli sprawiają wrażenie napisanych jakby w gorączce. Trochę były.

Populizm?

To nie populizm. Zwycięstwo Jaira Bolsonaro to udrapowany na populizm oligarchiczny zamach stanu, wielopoziomowy zamach stanu rozwijający się powoli i na raty, ale z konsekwencją i determinacją od początku drugiej prezydenckiej kadencji Dilmy Rousseff.

Oligarchia spuściła wszystkie swoje psy – od telewizji Globo, instytucji z bogatymi tradycjami popierania prawicowych zamachów stanu, trzydzieści godzin na dobę, osiem dni w tygodniu wałkującej, że Partido dos Trabalhadores jest odpowiedzialna za wszelkie zło w Brazylii, przez „niezłomnych” sędziów „walczących z korupcją” i sprzedajnych senatorów gotowych za garść srebrników przegłosować najbardziej niedorzeczny i bezpodstawny impeachment, po nieprawdopodobne strumienie pieniędzy, jakie zaczęły płynąć w stronę kampanii Jaira Bolsonaro, kiedy okazało się, że ten rozpasany demagog może być najlepszym wehikułem blokującym powrót choćby najbardziej umiarkowanej lewicy do władzy.

Bolsonaro naprawdę został wykreowany z niczego w ciągu zaledwie minionego roku. Trzy lata temu pisałem o nim jako o hałaśliwym dziwaku na marginesie brazylijskiej polityki, i wszyscy go tak wtedy widzieli. Świadczy to o tym, jak ogromne siły i zasoby musiały zostać zainwestowane w doprowadzenie go do październikowego zwycięstwa.

Ciemne masy?

To nie klasy pracujące, to nie klasy ludowe pogrążają świat w obecnej fali irracjonalizmu – ta fala jest fabrykowana przez nasze wielkie burżuazje, ekonomicznych władców tego świata i inne elity na ich zlecenie.

W warunkach obecnego kryzysu kapitalizmu nasze wielkie burżuazje doszły do wniosku, że bogactwo, przywileje i władzę zachować mogą być może tylko odsyłając całe dziedzictwo Oświecenia na śmietnik, być może nawet podpalając po drodze cały świat. I nie byłby to pierwszy raz, kiedy dochodzą do takiego wniosku – dlatego tak szokują mnie ci, którzy nawet na lewicy uznają za warte spędzonego czasu dowodzenie, że wcale nie, sytuacja nie przypomina lat 30. XX wieku.

Sorry for breaking it to you, ale to, że historia nie powtarza się w proporcji 1:1, że nie ma prostych odpowiedników sił politycznych wtedy w siłach politycznych dzisiaj, nie znaczy, że sytuacja nie przypomina, że historia się nie powtarza. Przypomina. Się powtarza. Tym razem niekoniecznie jako farsa. Zwłaszcza w tak z natury cyklicznym, poruszającym się falami (z tymi Kondratiewa na czele) systemie jak kapitalizm. Historia przestanie się powtarzać, jak go zniesiemy.

To nie klasy pracujące, to nie klasy ludowe. Najbardziej pracujące, najbardziej ludowe, najbiedniejsze części Brazylii głosowały na Haddada. Dowody są np. na tej na mapie, pożyczam z Wikipedii:

2018_Brazilian_Presidential_Election_Map_(2nd_Round).svg

Egoiści?

Niektórzy na polskiej lewicy powtarzają ostatnio dziwną teorię, nie wiem skąd zaczerpniętą, że PT przegrała brazylijskie wybory między innymi tracąc poparcie „nowej klasy średniej”, która swój awans społeczny zawdzięcza rządom PT, ale teraz nagle obruszyła się na konieczność finansowania również własnymi podatkami programów społecznych, żeby i inni mogli, jak kiedyś oni, wyjść z biedy. Teoria ta podlana bywa sosem esencjalizmu i „natury ludzkiej”, której takie są egoistyczne prawidła, przykład kolonizacji polskiego myślenia nawet na lewicy przez konserwatywne schematy.

Nie wiem, skąd wy tam w Polsce bierzecie takie teorie.

Rządy PT nie awansowały kilkudziesięciu milionów ludzi do klasy średniej (w brazylijskim sensie klasy średniej), większość z nich one tylko wydobyły z biedy lub skrajnej nędzy, takiej, w której ludzie nie dojadali. To jeszcze nie czyni klasą średnią, a już na pewno nie w Brazylii.

W okresie katastrofalnej recesji, która niszczy Brazylię od kilku lat, ci ludzie ze skromnego awansu społecznego sprzed zaledwie kilku lat przekonali się, jak bardzo jest on kruchy i niestabilny, jak łatwo kurczący się nagle w takim tempie rynek pracy pozamykał im drogi zawodowego rozwoju, na które liczyli, wspinając się po drabinie edukacji.

Może oni jednak nie są takimi znowu egoistami, którzy nie chcieli pomóc innym tak, jak im wcześniej pomożono, tylko w obliczu twardych, materialnych realiów, w jakich się w ostatnich latach znaleźli, stracili do PT zaufanie, że miała wizję wykraczającą poza redystrybucję wzrostu gospodarczego, tak długo, jak długo ten wzrost miał miejsce. Już nie ma. Struktury władzy i nierówności przetrwały tymczasem rządy PT nienaruszone. Więc mieli powody stracić zaufanie – powody inne niż egoizm. Być może oprócz zaufania stracili też wszelką racjonalną nadzieję. Została im więc tylko irracjonalna.

Być może to prawda, że bywają czasy, kiedy najlepszym, co politycznie można zrobić w obliczu stabilnego układu sił, to w jego ramach negocjować postęp metodą drobnych kroków. Dzisiaj to jednak z całą pewnością nie są już takie czasy.

Oligarchia i Imperium Dolara

Oligarchia brazylijska nie dokonała tej operacji sama, działała w bliskim sojuszu z siłami Imperium Dolara, które aktywnie uczestniczyły w trwającym kilka ostatnich lat obalaniu rządów PT w Brazylii. Zarówno impeachment Dilmy Rousseff, jak i uwięzienie Luli, były operacyjnie wspierane przez Waszyngton (CIA i/lub Departament Stanu), ambasadorką USA w Brazylii była ta sama Liliana Ayalde, która była amerykańską przedstawicielką w Paragwaju, gdy przeprowadzono tam bardzo podobną operację parlamentarnego zamachu stanu. Usuniętą z urzędu Rousseff zastąpił potem wieloletni informator amerykańskiej ambasady Michel Temer.

Rynki finansowe i prasa biznesowa bezwstydnie ślinią się na myśl o nadchodzącej prywatyzacji Petrobrasu, największej korporacji w kraju, oraz możliwości grabieży Amazonii, i co z tego, że klimat zawali się przez to jeszcze szybciej i jeszcze bardziej. Wielka planetarna burżuazja, Denis Duclos nazwał ją kiedyś „kosmokracją”, jest dziś na otwartej wojnie z nami wszystkimi i ze światem, Ziemią jako środowiskiem naszego istnienia. Oni naprawdę są gotowi raczej puścić wszystko z dymem niż by mieli wypuścić z łap cokolwiek, co już zagrabili. Stany Zjednoczone, jako największe kapitalistyczne imperium, są głównym wykonawcą interesów tej kosmokracji, centralną siłą współczesnej osi zła. I nie jest tak dopiero od momentu wyborczego zwycięstwa Donalda Trumpa, jak niektórzy tzw. umiarkowani lubią sobie dziś tłumaczyć najbardziej jaskrawe amerykańskie ekscesy – wieloletnia operacja obalania rządów PT w Brazylii zaczęła się dużo wcześniej, za administracji najpiękniejszego z amerykańskich prezydentów, Baracka Obamy.

Izrael

Jedną z pierwszych powyborczych deklaracji Bolsonaro w sprawach międzynarodowych była ta, że przeniesie ambasadę Brazylii w Izraelu do Jerozolimy (na razie tylko USA i Gwatemala mają tam ambasady, Paragwaj z nowym prezydentem natychmiast się wycofał z decyzji poprzedniego). Jednocześnie Bolsonaro powiedział, że nie uznaje państwa palestyńskiego (brazylijska dyplomacja od dawna je uznawała).

Zwróćcie uwagę, na jak wielu filmikach ze słynnymi już na całym świecie bulwersującymi cytatami z Bolsonaro, w jego najbliższej okolicy jest jakaś flaga Izraela. Ile tych bon motów wygłosił w Clube Hebraica w Rio de Janeiro. Jego synowie, taka sama skrajna prawica, jak on, paradowali w koszulkach z symbolami izraelskiej armii i wywiadu.

Najwyższy czas, by polska lewica, jeśli chce kiedykolwiek nadążyć za sytuacją międzynarodową, zrobiła gruntowny update swoich bryków do antyrasizmu, które do dziś sparaliżowane są postawą z lenistwa i przyzwyczajenia sprzedawaną jako „historyczna wrażliwość na antysemityzm”, a która w roku 2018 w istocie nie jest niczym innym jak „reakcyjnym filosemityzmem”/„reakcją filosemicką” (mówiąc Segré, Hazanem i Badiou). W reakcyjnym filosemityzmie nie ma nic antyrasistowskiego – sam w sobie jest on formą rasizmu, zresztą jedna z centralnych w jego współczesnej konfiguracji, bo – surprise, surprise! – rasizm jest ideologią dynamiczną, ulegającą cyklicznej „modernizacji” (tylko dzięki temu może od pięciuset lat pełnić funkcję nadrzędnej ideologii kapitalizmu).

Istnieje dziś nowa „oś zła” i kluczową rolę odgrywa w niej „państwo żydowskie” – i ten uzurpowany przez nie przymiotnik nie może mu już dłużej gwarantować takiej dyskursywnej bezkarności, jaką się w Polsce cieszy nawet na lewicy. Ta kluczowa rola to rola ideału i wzoru dla skrajnej prawicy na całym świecie – wzoru, jak skutecznie dziś zbudować państwo do szpiku kości i wulgarnie rasistowskie, oparte na nagiej, arbitralnej przemocy, zachowując zarazem pozory nowoczesności i konieczne minimum legitymizacji na arenie międzynarodowej.

Gwiazda Dawida, kiedy jest błękitna, nie jest dzisiaj symbolem, przeciwko któremu faszyści się gromadzą w ataku na kozła ofiarnego. Jest symbolem, pod którym i wokół którego się gromadzą.

Izrael jest dopracowanym, doskonale przetestowanym prototypem dla współczesnych form faszyzmu na całym świecie. Współcześni faszyści są uczniami i admiratorami Izraela. Nawet ci, którzy jednocześnie po cichu wcale nie lubią Żydów. Nawet jeśli od czasu do czasu, któryś z adeptów ich szkoły wymyka się zmodernizowanej linii i dokonuje anachronicznego ataku na synagogę, idę o zakład, że wywołując konsternację swoich „mistrzów zakonnych”.

Faszyści i neoliberałowie

We współczesnym układzie sił, w katastrofalnym chaosie, w którym żyjemy, formalne ramy i procedury liberalnej demokracji nie chronią przed faszyzmem. W Brazylii to one – od głosowań w senacie przez „niezawisłych sędziów” po „niezależne” prywatne media – zapewniły Bolsonaro władzę, którą przejmie 1 stycznia.

Liberalna demokracja nie uchroni nas dziś przed faszyzmem. To ona, jej immanentne braki, jej sprzedajność, to, że w momencie prawdziwej próby własność wyceni zawsze wyżej niż twoją i moją wolność, do niego dziś prowadzi. Liberalna demokracja nie jest dziś barierą chroniącą przed faszyzmem, jest jego przyczyną. Nie można zwalczyć skutku jeszcze większą dawką przyczyny.

Burżua i kosmokraci boją się, że nic nie uchroni ich bogactwa i przywilejów, jeśli nie dokonają gruntownej i w miarę szybkiej autorytarnej przebudowy całości stosunków społecznych. Użyją w tym celu zarówno zawieszania procedur formalnej demokracji liberalnej, jak i samych tych procedur, z taką samą werwą, w zależności jedynie od tego, który scenariusz w danym kontekście rokuje większe nadzieje, czasem używając ich na zmianę. Dlatego nie unikniemy faszyzmu, broniąc liberalnej demokracji. Dziś, w obecnej konfiguracji władzy, liberalna demokracja sama prowadzi w tym samym kierunku.

To nie liberałowie pokonali swoimi procedurami faszyzm w latach 30. i 40.; to komuniści, Armia Czerwona.

Neoliberałowie – jedyni realnie politycznie istniejący dziś liberałowie – nie są naszymi (lewicy) sojusznikami w walce z faszyzmem. Oni z nimi idą ramię w ramię, uzupełniają się, nawzajem i na zmianę korzystają jedni z sukcesów i postępów drugich, są różnymi twarzami tego samego procesu, bywają dokładnie tym samym.

Bolsonaro chce wszystko sprywatyzować. Macron grozi starcom więzieniem za nakarmienie uchodźców i honoruje pamięć marszałka Pétaina. Demokraci wygrywają mid-terms, odzyskując wreszcie większość w Izbie Reprezentantów – tylko po to, żeby dać do zrozumienia wolę współpracy z administracją Trumpa. Trump wobec rodzin migrantów z Ameryki Środkowej prowadzi dokładnie taką samą okrutną politykę, jaką i Hillary Clinton obiecywała w swojej kampanii wyborczej. Oni naprawdę są tym samym, wszędzie, na całym świecie.

Ale autorytarna prawica nas (lewicę) pierwszych powsadza do więzień! (Razem z paroma innymi kozłami ofiarnymi, dobranymi w zależności od kontekstu). Pewnie tak, ale (neo)liberałowie zrobią dokładnie to samo! Są tym samym – zrobią więc to samo. Tak gdzie odbiorą władzę autorytarnej prawicy, neoliberałowie nie odwrócą niczego z zaprowadzonych przez nią autorytarnych przemian systemowych – tylko wykorzystają je dla siebie.

Czy brazylijska katastrofa sprawi, że więcej osób na polskiej lewicy zrozumie globalny charakter obecnego kryzysu politycznego i jego źródła w kryzysie kapitalizmu jako systemu ekonomicznego? Że wobec tego nie wyjdziemy na prostą metodą obrony lokalnych form burżuazyjnej demokracji liberalnej („wolnych sądów” i konstytucji)? Że wobec tego jedyną szansą na nasze ocalenie jest taka odpowiedź na ten kryzys, która by dotknęła nie tylko symptomów manifestujących się w dekomponującej się (wszędzie) politycznej superstrukturze, a samego jądra problemu, czyli systemu ekonomicznego? Odpowiedź równie radykalna, jak projekt autorytarnej prawicy, tylko że w drugą stronę?

Kosmokracja i poszczególne narodowe burżuazje chcą dziś wziąć dla siebie najdosłowniej wszystko, cały świat – nie powstrzymamy ich determinacji, nalegając, żeby się zachowywali uprzejmie i w uzgodnionych kiedyś ramach. Musimy więc i my zażądać wszystkiego i im to odebrać – cały świat.

Zamiast bronić formalnych procedur liberalnej demokracji, wydrążonych z realnej treści przez bezprecedensową koncentrację bogactwa w rękach garstki ludzi, których inwestycyjne kaprysy decydują o życiu i śmierci nas wszystkich, i które to procedury są współodpowiedzialne za obecny autorytarny dryf ku faszyzmowi – zamiast tego należy żądać radykalnego rozciągnięcia demokracji poza jej liberalną pantomimę na to, co naprawdę ma znaczenie, na domeny własności i gospodarowania zasobami. Jedyną szansą na uratowanie obietnic i nadziei Oświecenia nie jest obrona tego, co jest, liberalnej demokracji, której faszyzm jest symptomem a nie zaprzeczeniem, tylko prawdziwa, radykalna – a nie burżuazyjna – demokracja, walka o zniesienie tego, co jest.

Socjalizm, komunizm. Albo to, albo barbarzyństwo, ostateczny koniec cywilizacji Oświecenia, jeżeli nie ludzkiej cywilizacji w ogóle. Oligarchowie i kosmokraci niedługo, dzięki Bolsonaro, wyrwą naszej planecie płuca.

Jarosław Pietrzak

Jestem na Facebooku i Twitterze.