Soho Stories

Soho Stories to roboczy, zapewne tymczasowy tytuł czegoś, co mam nadzieję rozrośnie się do większego cyklu, albo może raczej… konstelacji?

Taki parasol, pod który trafią opowiadania o homoseksualnych bohaterach, których (różne, z różnych miejsc, w różnych kierunkach prowadzące) drogi i (różne) struktury pożądania (stąd roboczy podtytuł: Tops / bottoms / versatiles; a może właśnie to powinien być tytuł?) krzyżują się gdzieś w Londynie, w pierwszych dekadach XXI wieku, naszych czasach współczesnych.

Jeżeli napiszę ich dosyć, to spróbuję zmaterializować ostateczną formę, jaką chciałbym, żeby przybrały – ale do tego najlepiej, żeby ich było chociaż tuzin. Hipertekstowej plątaniny, którą można zaczynać od różnych punktów startowych, od różnych historii, i w różnej je czytać kolejności, w komplecie albo w dowolnym wyborze, i na różne sposoby po niej nawigować, przechodząc od jednego bohatera czy narratora do innego. Plątaniny, w której opowiadania się krzyżują i przecinają, narrator lub główny bohater jednej opowiastki pojawia się na drugim planie innej, albo przedmiot pożądania protagonisty jednej jest narratorem innej, i tak dalej, i tym podobne.

Jeżeli będę widział zainteresowanie historiami już się pojawiającymi, doda mi to, oczywiście, gazu i odwagi w rozwijaniu, rozbudowywaniu całej “plątaniny”, więc zaglądajcie, podawajcie dalej.

Reprezentacje pożądania

Kiedy byłem chłopcem, a potem młodym mężczyzną, bardzo długo miałem problem z uporaniem się z moim homoseksualnym pożądaniem, z oswojeniem tego, czego, kogo i jak pragnę, z moim własnym ciałem, które dezorientowało mnie takimi potrzebami, sprawiało, że czułem się jak w zasadzce.

Fakt, że dopiero na studiach dotarłem do pierwszej powieści, której głównym bohaterem był człowiek na tej płaszczyźnie taki jak ja, i to, że był taki jak ja, było głównym tematem powieści, jak również, że była to powieść aż zza oceanu (Mój Giovanni Jamesa Baldwina), odegrał w moim problemie znaczącą rolę. Podobnie jak to, że filmy o ludziach takich jak ja były dostępne w telewizji tylko po godzinie 23, i nigdy nie były w moim własnym języku.

Dzisiaj dotrzeć do takich opowieści jest bez porównania łatwiej, nawet w Polsce; tam, dokąd nie docierają na ekrany kin, bo kina są za małe, zbyt prowincjonalne lub w ogóle ich nie ma, chociażby na platformach serwisów streamingowych. Ale wciąż tylko w kilku z nich bohater wyraża swoje pożądanie jego obiektowi tej samej płci w języku polskim. Jest kilka współczesnych powieści, ale jedyne, co się naprawdę przebiło do powszechnej świadomości, to twórczość Michała Witkowskiego, z którą, moim zdaniem, wiążą się dodatkowe problemy, a chyba żadne rozwiązanie. W każdym razie – żadne rozwiązanie problemu reprezentacji i emancypacji. Ja w niej nie widzę odbicia mojego doświadczenia, i niespecjalnie wierzę, że przestraszony, mający bardzo często myśli samobójcze homoseksualny nastolatek dzisiaj w Polsce, coś takiego w niej widzi.

Tylko ktoś, kto tego (lub czegoś podobnego) doświadczył, rozumie naprawdę, jak bardzo jest to doświadczenie alienujące. Ja np. nauczyłem się je wyrażać (tzn. mówić mężczyźnie, że go kocham lub pożądam) dopiero dzięki pomocy innych języków i ucieczkom do innych krajów. W końcu, z Polski, na zawsze.

Izolacja i bliskość   

Obecny okres przedłużającej się społecznej izolacji wywołanej pandemią COVID-19 do wystukiwania tych historii zmobilizował mnie na kilka krzyżujących się sposobów jednocześnie.

Jestem już szczęśliwie zamężnym mężczyzną, ale tak daleko posunięta izolacja (wydarzyła się półtora roku po tym, jak przeniosłem się do Amsterdamu, w którym nie mam jeszcze wielu miejscowych przyjaciół; przyjaciele skądinąd nie bardzo mogą tu przyjechać; ja nie bardzo mogę pojechać donikąd inąd) przypomina mi na jakimś głęboko somatycznym poziomie tę samotność, która definiowała moje istnienie, dopóki nie zacząłem wyjeżdżać z Polski i w końcu nie wyjechałem z niej na zawsze. I chciałbym coś napisać dla tych, którzy tkwią w tym, jak ja wtedy, właśnie teraz, szczególnie teraz. Myślę, że teraz może to być szczególnie dotkliwe doświadczenie.

Ta izolacja sprawia, że tęsknię za londyńską kulturą gejowską, za pewnymi jej aspektami. Ma ona swoje poważne wady i problemy, jak każda kultura schyłkowego kapitalizmu, i nigdy nie unikałem jej krytyki. Ale miała też w sobie wiele dobrego, wiele lepszego niż „kultura ogólna”. Na przykład to, jak bardzo ułatwiała natychmiastową bezpośredniość międzyludzkich kontaktów, i to w sposób ignorujący niemal wszystkie inne różnice między nami (klasy, kasy, „rasy”, pochodzenia, akcentu). Nie, żeby te różnice nie grały żadnej roli, ale wyjątkowo łatwo traciły status przeszkody, albo wręcz nas do siebie nawzajem najskuteczniej przyciągały. „Hej, podobasz mi się, spotkałbyś się na piwo?” – to jeszcze w sieci albo w aplikacji na telefonie, ale dwie godziny lub dwa dni później już rozmawiacie przy piwie, a jeszcze kilka godzin później już dotykacie swoich ciał. Tyle czasu tylu z nas zmarnowało w samotności i na marginesie życia, zanim dotarliśmy do naszego wielkiego miasta. Jak ktoś ci się podoba, chcesz go dotknąć, pocałować – nie marnuj czasu, powiedz mu to. Ty się komuś podobasz? – nawet jeśli on tobie nie, doceń to, że ci powiedział, ciesz się tym, że się podobasz.

Dzisiaj, w warunkach pandemicznej izolacji, która z każdym miesiącem przedłuża się tylko o kolejne miesiące i podstępnie, powoli, lecz niestrudzenie zakaża nas nieufnością do bliskości fizycznej bliskości innych ludzkich ciał i ich ust rozciągniętych w uśmiechu (zamiast zakrywającej pół twarzy maski), przejmuje mnie strach, że ta kultura, ten jej aspekt, ulegnie zniszczeniu, jeśli to się będzie przeciągać, a nic nie wskazuje, że się szybko skończy.

Chciałbym, żeby to nie przepadło, bo mnie, na ten przykład, uratowało życie. Byłem jednym z tych nieśmiałych przybyszów z Dzikiego Wschodu Europy, którzy na widok zachwycającego mężczyzny długo nie mieli odwagi mu powiedzieć – nie wiedzieli, jak mu powiedzieć – jak bardzo są zachwyceni. I zapytać, jakie są szanse, żeby coś z tego wyszło. Ale wtedy, dzięki właśnie tej kulturze, taki nieśmiały przybysz mógł usłyszeć pierwszy, z ust tego, kto go tak onieśmielał, że nie wierzył na jakiekolwiek szanse u niego: „Poszedłbyś do mnie na noc?” Aż sam się kiedyś nauczył.

Chyba się ostatnimi czasy przestraszyłem, że ta kultura – taka kultura – może zniknąć.

Oto opowiadania, które jak dotąd wyrosły pod tym „parasolem”:

Kolejne już w produkcji. „Parasol” ma swoją stałą stronę, na której lista będzie wydłużana wraz z pojawianiem się nowych opowiadań.

Mówię „opowiadania”, ale większość z nich to takie dość długie opowiadania. Najkrótsze z nich trzech (Harvinder i Tiberiu) jest za darmo, pozostałe kosztują po jednym funcie. Utrzymanie tej strony i jej layout wiążą się dla mnie z pewnymi kosztami. Pobierając któreś z tych opowiadań pomagasz mi je pokryć.       

Jestem na Facebooku i Twitterze.