Mam takie wspomnienia lekturowe z czasów, kiedy mieszkałem w Polsce, miałem lat -naście albo dwadzieścia kilka i miesięczniki „Film” i „Kino” czytywałem od deski do deski. Do dziś, z daleka, nie mogę zapomnieć, jak częstym interpretacyjnym wytrychem w odniesieniu do filmów pochodzących z Azji czy Ameryki Łacińskiej (filmów z Afryki w tamtych czasach w polskich kinach nie spotykano) był trop tradycja-nowoczesność. Ich zderzenie, ich opozycja, ich konfrontacja, ich rywalizacja. Może dlatego tak mi się to wryło w pamięć, że nigdy nie ufałem temu narzędziu interpretacyjnemu. Czy „zderzenie tradycji z nowoczesnością” opisuje naprawdę jakąkolwiek współczesną rzeczywistość?
Turcja jest jednym z tych krajów, które, jeżeli w ogóle pojawiałyby się wówczas na łamach polskiej prasy filmowej lub filmowych działów polskiej prasy, to pewnie (powody nie zdarzały się na ekranach często) odruchowo w taki właśnie sposób: tradycja versus nowoczesność.
Dziś turecka produkcja audiowizualna to już dawno nie jest marginalna ciekawostka dla filologów czy dziwaków, co oglądają wszystko. Z jednej strony triumfujące w Cannes filmy Nuri Bilge Ceylana, a z drugiej – telewizyjne mocarstwo, które trochę niespodziewanie wyprzedziło na światowym rynku audiowizualnym dotychczasowe serialowe potęgi latynoamerykańskie. To zależy, kto i jak liczy, ale według niektórych źródeł Turcja jest dziś drugim światowym eksporterem seriali (po USA). Nic dziwnego, że pomimo napięć w kontaktach ze skrajnie prawicowym rządem w Ankarze (temperatura była wysoka: wieść gminna niosła przez moment, iż funkcjonowanie Nefliksa w Turcji może stanąć pod znakiem zapytania), dbający o swój liberalny wizerunek, ale i o swoje księgi rachunkowe, Netflix i tak w końcu w Stambule otworzy w tym roku duże biuro na Bliski Wschód.
Wyprodukowany na zamówienie Netfliksa Etos (Bir Başkadır, reż. Berkun Oya, 2020) to serial jak mało który dzisiaj w Turcji – ani nie wystawna, epicka kolubryna z czasów osmańskich, ani rozciągnięty do formatu telenoweli lub opery mydlanej wielowątkowy romans. Jego oryginalny tytuł, jak mi tłumaczą tureccy znajomi, to powiedzenie, które oznacza ‘coś zupełnie niepodobnego do innych rzeczy w swoim rodzaju’. To serial może i wielowątkowy, ale zarazem produkcyjnie skromny niczym Sceny z życia małżeńskiego Bergmana albo wczesny Bilge Ceylan. Oparty w znacznym stopniu na misternie tkanym, chwilami ujmująco poetyckim dialogu (Oya jest w Turcji znany m. in. jako autor piszący dla teatru) i dyskretnym, nieprzefajnowanym pięknie kompozycji kadrów. Ma zaledwie osiem odcinków po 40-50 minut i garść postaci, które nie wiedzą, ile je łączy, choć ich światy wszystko wydaje się różnić.
Postacią centralną, osią, która biegnie przez cały świat przedstawiony i je wszystkie wiąże, jest Meryem (wciela się w nią fenomenalna Öykü Keyerel), młoda kobieta, która mieszka ze swoim bratem Yasinem, jego żoną Ruhiye i ich małym synem w domu na niezamożnych przedmieściach Stambułu. Pracuje, sprzątając u znacznie lepiej sytuowanych ludzi. Meryem od jakiegoś czasu mdleje i traci przytomność, jednak badania nie wykazują żadnego problemu stricte somatycznego czy neurologicznego. W jej społeczności autorytetem jest miejscowy religijny „mędrzec”, hodża Ali Sadi, ale problem jest na tyle poważny, niespodziewany i tajemniczy, że Meryem dała się przekonać do wizyt u psychiatry. Nie ma odwagi powiedzieć o nich hodży, co świadczy na pewno o czymś jeszcze.
Jaki jest związek jej przypadłości z niedawnym bankructwem Yasina, który próbował prowadzić własny interes, a teraz, zadłużony, wiąże koniec z końcem jako ochroniarz (w imprezowni, do której wieczorami wymyka się córka hodży, Hayrunnisa ukrywająca przed rodziną i lokalną społecznością, że jest lesbijką)? Jaki jest tego związek z tłumionymi przez konserwatywne wychowanie, nienazwanymi pragnieniami erotycznymi Meryem? Jaki jest związek tych omdleń z tajemniczym niemal-zaniemówieniem jej szwagierki Ruhiye, którą sparaliżował smutek? Takie są zagadki tej toczącej się powoli, ale intrygującej historii.
To by była dopiero jedna połowa społecznego świata, który Meryem przecina swoją powszednią trajektorią kilka razy w tygodniu. A druga połowa?
Terapeutka Peri, do której uczęszcza Meryem, sama chodzi na terapię – do Kurdyjki Gülbin, kochanki Sinana, u którego Meryem sprząta i czasem mu piecze ciasto cytrynowe (błędnie wierzy, że jest on jego wielbicielem). Inna kochanka Sinana, Melisa, jest gwiazdą telewizyjnego serialu, który Meryem ogląda wieczorami z przejęciem. Obydwie terapeutki, ich kochankowie i nieliczne przyjaciółki zamieszkują świat zokcydentalizowany, świecki, domy z widokiem na Bosfor lub luksusowe apartamenty w nowoczesnych wieżowcach. Mówią i czytają po angielsku i francusku, mają za sobą studia w Europie lub w USA. Chodzą na jogę i są wegetariankami. Nie rozumieją „ludowego” konserwatyzmu obyczajowego, chust na głowach kobiet, które u nich sprzątają, dziwią się, „co się stało z tym krajem”, nie zawsze nawet ukrywają pogardę. Kiwają z politowaniem głowami nad ich głupotą i zacofaniem, nad tym, jak żałosne seriale im się podobają (niektórzy od lat nie oglądali tureckiego serialu). Ale jednocześnie aktywnie ich ogłupiają, robiąc dla nich takie właśnie seriale i monopolizując zasoby, które grodzą dostęp do nowoczesnej wiedzy obróconej w wyznacznik statusu zamiast narzędzia emancypacji ludzkiej.
Te dwa społeczne światy leżą dosłownie obok siebie, przenikają się lub nakładają, ale zupełnie się nie rozumieją. Wedle starego wytrychu, od którego zacząłem, jeden wiązałby się z „nowoczesną” kulturą, organicznie powiązaną ze wszystkim, co „zachodnie” – językami, dyskursem (naukowym, psychologicznym, artystycznym, itd.). To jest ten świat, który nie należy do Meryem, świat, któremu Meryem się dziwi, w którym czuje się równie nieswojo jak Peri na widok chusty na głowie swojej pacjentki.
Jednak czy świat, który zamieszkują Meryem i jej bliscy (krewni, sąsiedzi, członkowie tej samej religijnej wspólnoty), jest po prostu reliktem przeszłości, która zastygła w opozycji do i w akcie oporu wobec tego, co nowe i postępowe, czy może drugą stroną, rewersem tej samej nowoczesności, jej produktem nie do końca ubocznym, koniecznym, żeby zokcydentalizowane elity mogły pozostać sobą? Pozostać sobą, czyli utrzymać swoją klasową dominację i głęboką ekonomiczną przepaść, jaka je dzieli od „zacofanego motłochu”. A także symbolicznie tę przepaść uzasadniać – klasowym „etosem” z międzynarodowego tytułu serialu, klasową wyjątkowością, niepowtarzalnością, do której odwołaniem być może jest tytuł oryginalny.
Nawet klasowi beneficjenci portretowanego tu rozpołowienia tureckiego społeczeństwa zauważają tu czasem, że jest ono (owo rozpołowienie) czymś, co się stało, i to stało się nie tak dawno, za ich życia. Dziwi ich to właśnie dlatego, że jeszcze pamiętają czasy sprzed tego czegoś, czasy, kiedy turecka kultura była znacznie mocniej przesiąknięta komponentem świeckim i „modernistycznym”, jakimś projektem własnej nowoczesności.
Nie znam tureckiego ani specjalnie tureckiej kultury. Byłem zaintrygowany niektórymi wyborami estetycznymi twórców. Interpretując je, pewne rzeczy pozostaje mi zgadywać, co się, oczywiście, wiąże z ryzykiem nietrafień. I co z tego? Raz się pisze.
Serial jest estetycznie staroświecki, ale w sposób samoświadomy, z rozmysłem i wdziękiem tak wystylizowany. Niektóre kadry, tło muzyczne, krój i kolor czcionki w czołówce wyraźnie odsyłają do czasów, kiedy telewizja, zwłaszcza w społeczeństwach peryferyjnych, była mniej efekciarska i mniej bombastyczna niż bywa dzisiaj, w dobie globalnych koprodukcji, globalnych rynków, obrazów generowanych komputerowo czy mocarstwowego patosu à la seriale o sułtanach. Poszczególne odcinki kończą się napisami na tle archiwalnych nagrań piosenek z tego samego okresu – większość z początku lat 80. XX wieku, może końca 70.
A jeśli ta „staroświecka” estetyka, te piosenki sprzed czterdziestu lat są wszystkie wyrazem tęsknoty do czasów zanim to się stało – to, czyli owa źródłowa trauma, która odpowiada za obecne rozpołowienie będącego tu przedmiotem refleksji (i terapii?) społeczeństwa? W sposób dziwnie podobny do tego, jak Ruhiye chce wrócić do swojej wioski… Ruhiye pragnie wrócić do momentu traumy, która ją złamała i – chce tego czy nie – określiła na wiele następnych lat. Powrócić do momentu tuż przed ową traumą, kiedy jej los nie był jeszcze przesądzony. Do samej siebie sprzed owej traumy. Tak jak będziemy musieli zgadywać i domyślać się, że Ruhiye została zgwałcona, tak też musimy zgadywać i domyślać się, wykorzystując inne nasze intelektualne zasoby, co się stało w tureckim (czy tylko tureckim?) społeczeństwie w okresie gdzieś tak tuż po piosenkach z napisów końcowych.
Czy traumą, która poprzedziła dokonany pod rządami Erdoğana (najpierw jako premiera, potem jako prezydenta), ultrakonserwatywny zwrot w tureckim społeczeństwie, nie był przypadkiem neoliberalny zwrot w kapitalizmie – i rozjechanie przez neoliberalizm, jednego za drugim, peryferyjnych społeczeństw? Przymuszone do różnych „strukturalnych dostosowań” społeczeństwa zostały wyżęte z własnych ambicji modernizujących innych niż ułatwianie i przyspieszanie procesów nieskrępowanej akumulacji coraz swobodniej bujającego się po świecie kapitału. W rezultacie zwiększyły też tempo wyścigu szczurów i bezwzględność walki nie tylko o awans społeczny, ale o samo przetrwanie (Yasin uwierzył w opowieść, że każdy ma szansę zostać kowalem swojego losu, i przegrał).
Odgrzana „tradycja” jest w takich warunkach nie tyle przeciwieństwem nowoczesności, formą zastanego, skostniałego oporu przed nią, co raczej jej produktem i rewersem, uzupełnieniem „nowoczesności” w jej wersji bardzo konkretnej i wąskiej: neoliberalnej, takiej która postęp zredukowała do tempa akumulacji kapitału i efektywności jej procesów. Jej jedyną ofertą dla tych, którzy muszą sprzątać i być ochroniarzami w przybytkach zwycięzców. Propozycją gwarantującą jednocześnie, że pogodzą się oni z miejscem, jakie im przypadło w neoliberalnym rozdaniu.
Jarosław Pietrzak
Tekst ukazał się w numerze 2/168 (marzec/kwiecień 2021) polskiej edycji Le Monde diplomatique.
Jestem na Facebooku i Twitterze.
Rzuć okiem na moje opowiadania i/lub mikropowieści pod roboczym wspólnym tytułem Soho Stories.