Wybory 2023 (dlaczego nie głosowałem)

Jeszcze niezupełnie po wszystkim, bo wstępującego rządu wciąż w Warszawie nie ma. Ale przynajmniej nikt mnie więcej nie będzie nękał po nocach, że nic innego się nie liczy, tylko pokonać PiS i Kaczyńskiego. A w ogóle to najważniejsze wybory po 1989.

Mam wrażenie, że to ostatnie słyszałem przy tylu wyborach od sam już nie wiem, ilu lat. Jeżeli każde kolejne wybory są najważniejsze od początku tzw. wolnych wyborów, i zależy od nich przetrwanie tej naszej liberalnej demokracji, to o czym to tak naprawdę świadczy? Nie o tym, jak lichym i karłowatym tworem – i to najwyraźniej strukturalnie, a nie tylko z winy wyłącznie PiS-u – musi być cała ta nadwiślańska liberalna demokracja?

Dokładnie za rok zapytam wszystkie – że tak powiem – osoby nękające, co zostało dostarczone? Zalegalizowali chociaż tę aborcję? Moje jednopłciowe małżeństwo, zawarte siedem lat temu w Londynie, jest już w końcu uznawane w moim kraju? O ile zakład, że nawet zmian tak banalnie łatwych (bo niewymagających rzucania wyzwania neoliberalnemu reżimowi akumulacji kapitału – to tutaj leżą prawdziwe przeszkody) się nie doczekamy, na pewno nie w wykonaniu tych ludzi? Przecież oni byli już u władzy, za naszego życia; wiemy, czego się możemy po nich racjonalnie spodziewać, analizując to, co już kiedyś robili (i czego nie robili). Obecność zredukowanej parlamentarnej lewicy w tym gronie będzie jedynie legitymizować politykę neoliberałów, niezdolna nic w niej kształtować.

Więc nie, nie wierzę, że koalicja anty-PiS (jeżeli/kiedy uformuje rząd), dostarczy nawet najłatwiejsze do zrealizowania tematy, których można by się spodziewać po prostu po liberałach (jak prawo do aborcji i legalizacja związków jednopłciowych). Ci ludzie nie są liberałami po prostu – oni są polskimi liberałami. To ogromna różnica.

*

Jeżeli dla mnie te wybory też się różniły od poprzednich, to w inny sposób.  Nie miałem na kogo głosować – tak bardzo, jak jeszcze nigdy wcześniej. Wcześniej jeśli świadomie nie głosowałem, to tylko w wyborach prezydenckich, zwłaszcza w drugich turach (jak między Tuskiem a Kaczyńskim czy między Dudą a Komorowskim). W parlamentarnych raz, bo nie ogarnąłem tego na czas, a pracowałem na krótkich kontraktach w różnych małych miastach Francji.

Tym razem świadomie i z wyboru nie głosowałem w parlamentarnych. Nie tylko miałem już dosyć głosowania znowu na mniejsze zło (czy suma takich mniejszych zeł nie przekroczy kiedyś rozmiarów tego większego zła, przed którym miały stanowić unik?) – nie umiałem się z czystym sumieniem doszukać nawet mniejszego zła. Rasiści albo rasiści. Podżegacze wojenni albo podżegacze wojenni. Pożyteczni idioci Imperium Dolara albo pożyteczni idioci Imperium Dolara. Nawet tzw. najradykalniejsi w Razem mówią już, że zasieki na granicy z Białorusią, skoro już są, to niech przynajmniej robią swoją robotę – dopóki nie dokona się na Białorusi wymiany reżimu. Sorry, ale ja tego swoim głosem popierać nie mogę.

Nie chciałem się przez kolejne cztery lata wciąż palić ze wstydu, jak przez cztery lata ostatnie. Nie tylko tego, że na nich głosowałem – nawet, niestety, przekonywałem do tego innych. Chyba żadnego napisanego w życiu tekstu się po latach tak nie wstydzę, jak tego, w którym utrzymywałem, że obecność w Sejmie „lewicy Lewicy”, czyli głównie Partii Razem, nawet jeżeli będą to tylko pojedyncze osoby, uratuje przynajmniej dla społecznego pola widzenia i wyobraźni obecność tych kilku lewicowych idei w pejzażu tego, co w Polsce możliwe w ogóle do pomyślenia i wypowiedzenia na głos. Boy, was I wrong.

*

Wkracza już szerokim frontem dyskurs „audytu” wydatków państwa, dyskurs neoliberalny par excellence.

Czy to, co w tym nowym Sejmie robić będzie za lewicę, będzie miało jaja, żeby bronić „rozdawnictwa” socjalnego czy interwencji w niektóre ceny przed nadchodzącą ofensywą neoliberałów? Czy będzie miało jaja, by zakwestionować wydatki ponoszone przez Polskę od 2022 roku celem bezkrytycznego i potencjalnie dla Polski samobójczego zbrojenia innego państwa?

I to jeszcze takiego państwa. Marionetkowej kleptokratury, której elity dały się Amerykanom wkręcić w parcie do tej wojny, potem w odrzucanie propozycji rozmów pokojowych, żeby ta wojna trwała, wszystko w zamian za fantasmagorie o przyjęciu do NATO, no i by za zasłoną wojennego chaosu odpalić kolejną neoliberalną grabież i wyprzedaż kraju, w typowym scenariuszu „doktryny szoku” (as per Naomi Klein). Państwa, w którym zakazanych jest tuzin partii politycznych, w tym wszystkie lewicowe, natomiast całkowicie znormalizowany i zintegrowany z głównym nurtem polityki jest dyskurs faszystowski, podobnie zresztą jak z „normalną” gospodarką międzynarodowy handel dziećmi.

Czy krytyce w ramach takiego audytu poddana zostanie spirala wzrostu wydatków na zbrojenie (ponad stan) także naszego państwa w konsekwencji? Spirala rozkręcana na imperialne polecenie Waszyngtonu, po części wymuszana jako konsekwencja tego, że rozbroiliśmy własną armię, przekazując jej zasoby skorumpowanej klice w Kijowie.

*

Bardzo dziękuję wszystkim „heterykom”, którzy troszczą się o takich jak ja, tłumacząc mi, jaka to będzie dla gejów różnica, gdy wreszcie odsuniemy PiS od władzy. No nie wiem, jak wy, ale ja byłem gejem w Polsce także przed PiS-em. Wyjechałem z Polski (ostatecznie w 2008) z połączonych powodów ekonomicznych oraz – jak to się w Polsce mówi – obyczajowych, tzn. przez to, jak rozpaczliwie ponure, stresujące i samotne było w Polsce życie młodego geja, zwłaszcza jak nie był z Warszawy.

Z perspektywy projektu emancypacyjnego czasem lepiej mieć uczciwych wrogów niż takich przyjaciół jak polscy liberałowie. Koledzy i koleżanki Donalda Tuska już raz o naszych sprawach błyskawicznie zapomnieli – w momencie pierwszego odebrania PiS-owi koryta w 2007. PiS tymczasem, zajmując otwarcie nam wrogie stanowisko, wygenerował mimowolnie, ale za to skutecznie, spontaniczny i szeroki społeczny i kulturalny opór, autentyczną solidarność z nami, której nigdy wcześniej na taką skalę w Polsce nie było.

*

Z tamtego tekstu, którego się dzisiaj tak wstydzę, bo namawiałem w nim do głosowania na Partię Razem, nie wstydzę się jednak innych tez w nim postawionych. Mianowicie, że wymiana partii rządzącej to za mało, żeby zatrzymać postępującą degrengoladę porządku liberalno-demokratycznego, bo przyczyny kryzysu owego porządku są po pierwsze głębsze, po drugie globalne.

Polska jest państwem peryferyjnym zbyt słabym (ekonomicznie i politycznie), by mogła to o własnych siłach przekroczyć. Wymagałoby to nie tyle ratowania ulegającego dekompozycji porządku, co wymiany całego porządku na lepszy. Dziś w Polsce nie tylko nie ma realnej siły politycznej, która by miała siły coś takiego przedsięwziąć – nie ma nawet takiej, która by miała takie marzenia.

Liberalna demokracja gnije wszędzie – od czasu nierozwiązanego globalnego kryzysu finansowego 2008, w następstwie którego neoliberalizm utracił legitymizację jako teoria i ideologia, ale nie doprowadziło to do utraty władzy przez praktyków neoliberalizmu. Żeby jej nadal nie tracić, wkroczyli oni na ścieżkę przyspieszającego rozwijania nowych autorytarnych instrumentów i rozmontowywania zabezpieczeń wbudowanych wcześniej w liberalne demokracje. Dzieje się tak nie tylko w Polsce PiS, w Turcji Erdogana i na Węgrzech Orbana, ale też we Francji Macrona, Stanach Zjednoczonych Obamy, Trumpa i Bidena czy torysowskiej Wielkiej Brytanii. Kryminalizuje się publiczne zgromadzenia, demontuje prawa socjalne, policja zabija protestujących, wymyślane są coraz to nowe sposoby inwigilacji, kontroli, cenzury i delegitymizacji odmiennych opinii.

W kwestii „naprawiania państwa po PiSie” przejmująca władzę dotychczasowa opozycja ma do wyboru tylko dwa logiczne scenariusze i – jak by powiedział Stalin – „obydwa są gorsze”.

1) Jeżeli będzie chciała postępować zgodnie z zasadami państwa prawa, nie będzie mogła tak po prostu szybkim ruchem wymienić wszędzie personelu na nie-PiSowski. A więc będzie musiała przełknąć pozostawanie spadochroniarzy w bardzo wielu instytucjach. Będą oni stamtąd nadal mieli wpływ na polską rzeczywistość. Ich wydłużona tam obecność przyklepie i na dłuższą metę uprawomocni złupienie państwa przez PiS, co dobije resztki społecznej wiary w porządek prawny i ustrojowy.

2) Jeżeli natomiast, by tamtemu ryzyku zapobiec, dotychczasowa opozycja po przejęciu władzy zdecyduje się na urządzenie personelowi wszystkich instytucji, od sądownictwa, przez spółki skarbu państwa i media publiczne po teatry, swego rodzaju blitzkriegu, to ostatecznie znormalizuje taką praktykę, że każda nowa władza za każdym razem rzuca się po wszystko w takim właśnie stylu. I może się to odtąd dziać z większą częstotliwością, bo to wcale nie musi być rząd stabilny na tyle, by przetrwać całą kadencję. Zacznie się coś w rodzaju „permanentnej kontrrewolucji”.

W jednym i drugim scenariuszu rozkład porządku liberalnej demokracji tylko przyspieszy, i trudno nawet przewidzieć, w którym z nich potoczy się szybciej. Żaden trzeci scenariusz – w warunkach globalnego kryzysu kapitalizmu, a w takich się znajdujemy – nie wydaje mi się możliwy.    

*

No ale wróćmy do tych, na których kiedyś byłem głosowałem. Dlaczego już więcej nie mogę?

Lewica ma obowiązek myśleć krytycznie – z definicji. Krytyczne poglądy, krytyczne myślenie, teoria krytyczna, krytyczna krytyka – to były zawsze określenia towarzyszące lewicy właśnie. To, co dzisiaj w Polsce robi za lewicę, nawet „lewica Lewicy”, zdołało na długo skompromitować takie skojarzenia w naszym języku.

Nie tak znowu dawno temu (wyszło to w tym roku) pisałem Wstęp do polskiego wydania Wywiadów korsarskich Pier Paolo Pasoliniego. Pasolini w kilku miejscach porusza tam problem ówczesnej włoskiej lewicy, która ponosi porażkę, bo zbyt łatwo wybiera natychmiastowe działanie zamiast myślenia, stając się wówczas pożytecznym idiotą sił reakcyjnych. Pasolini miał rację. W ramach operacji Gladio służby specjalne robiły np. takie rzeczy, że infiltrowały lewicowe organizacje (np. studenckie) i wykolejały je na drogę „działania” terrorystycznego. To z kolei pomagało kompromitować i rozbijać lewicę jako całość, legitymizowało brutalną, autorytarną odpowiedź państwa, itd. Pasolini wygłaszał te swoje opinie, później potwierdzane przez wychodzące na jaw fakty, w pierwszej dekadzie lat 70. XX wieku, kiedy lewica we Włoszech to była przynajmniej poważna sprawa. To była ta tragedia z aforyzmu Marksa o tym, jak historia się powtarza. Partia Razem to ta farsa z tego samego kawałka.

W ciągu minionej kadencji Sejmu stanęliśmy przed co najmniej dwoma wielkimi egzaminami z krytycznego myślenia: reakcjami na pandemię covid-19 i na wojnę ukraińską. „Lewica Lewicy” obydwa te egzaminy położyła, całkowicie wyłączając krytyczne myślenie, żeby zamiast niego działać – szybko, bezrefleksyjnie i za wszelką cenę. W rezultacie podłączyła się do cudzej siły, legitymizując politykę narzuconą przez rządzących (w Polsce i na świecie) i przyłączając się do zbiorowych histerii.

W przypadku pandemii lewica nie tylko nie poddawała w wątpliwość autorytarnych eksperymentów politycznych (jak arbitralne wyłączanie praw grup ludzi posegregowanych podług arbitralnych kryteriów, np. wiekowych) przeprowadzanych pod hasłem „walki z koronawirusem”, ale nawet potrafiła ze swoimi pomysłami obchodzić autorytarną prawicę od strony autorytarnej. Szła na wyścigi w proponowaniu restrykcji, kar finansowych (w kraju, w którym miliony ludzi zmagały się z nagłą i niespodziewaną utratą znacznej części dochodów). Czy naprawdę wierzymy, że przetestowane wtedy rozwiązania, jak również znormalizowana wówczas praktyka zawieszania i zmieniania praw na rympał, nie wrócą do nas niebawem pod nowymi pretekstami? Przypominam, że jesteśmy w warunkach głębokiego strukturalnego kryzysu światowego systemu ekonomicznego, na krawędzi kolejnych wielkich zbrojnych eskalacji – okazji będzie aż za dużo.

Lewica wyszła nawet ze skandaliczną propozycją przymusu szczepień, które były wciąż oficjalnie w fazie eksperymentalnej – oznaczałoby to więc przymus udziału w medycznym eksperymencie, zakazany przez międzynarodowe konwencje. Tu może zaznaczę, że doświadczyłem na własnej skórze, jak bezpieczne były preparaty, które Partia Razem chciała podawać przymusowo, za odmowę przyjmowania karać finansowo i wyrzucać ludzi z pracy („lewica”!). W następstwie przyjęcia szczepionki mRNA produkcji Pfizera, doznałem znaczącego, zapewne trwałego uszczerbku na zdrowiu. 12 godzin po pierwszej dawce zacząłem odczuwać nieznane mi wcześniej objawy, które okazały się neuralgią nerwu trójdzielnego, chorobą przez naukę rozumianą słabo, za to opisywaną sformułowaniami w rodzaju „najpotworniejszy ból znany człowiekowi”. Może ona już teraz powracać w relapsach do końca mojego życia, w postaci ciągnących się nawet miesiącami, możliwych do leczenia tylko objawowo koszmarów. Wolałbym więc przejść naturalnie cały ten covid, thank you very much. Na własnej skórze doświadczyłem też metod „kreatywnej księgowości”, przy pomocy których stworzono statystyczną fikcję „rzadkości” efektów ubocznych tych preparatów – ale to już może temat na osobną opowieść.

W przypadku wojny ukraińskiej, „lewica Lewicy” nie tylko nie zaproponowała żadnej narracji krytycznej wobec tej narzucanej przez Amerykanów i NATO (jedynej obecnej w polskich mediach), ale wręcz oficjalnie wypisała się ze światowej lewicy, urządzając sobie bachanalia potępiania swoich wczorajszych autorytetów, w ramach których to bachanaliów nawet Warufakisowi oberwało się od „zachodniej lewicy”, co się z dnia na dzień stało inwektywą. Mimo iż Ateny leżą dalej na wschód niż Warszawa, a Grecja jest nawet prawosławna. O tym, że podobne stanowiska zajmuje się też na lewicy od Indii po Amerykę Łacińską, ustami tak intelektualistów (Vijay Prashad, Prabhat Patnaik), jak i polityków (Lula da Silva) zakładam, że długo nawet w Razem nie wiedzieli.

Razemici nie wnieśli nigdy znaczącego własnego wkładu w myśl lewicową. Jeżeli w ich szeregi zbłądziło się czasem jakiemuś autentycznemu intelektualiście czy intelektualistce, to albo uciekali odstraszani panującą tam arogancją lub dziecinadą, albo byli usuwani w wewnątrzpartyjnych „czystkach komunistów”. Razemici mawiali kiedyś czasem coś wartościowego wtedy, kiedy cytowali te same osoby, od których się w lutym 2022 tak demonstracyjnie postanowili odciąć. Na dodatek argumenty czerpiąc wyłącznie z dyskursów esencjonalistycznych i samo-orientalizujących („my wiemy lepiej niż wy tam na Zachodzie przez to kim i skąd jesteśmy”).

Gdyby Lewica miała od dwóch lat władzę, to wnioskując po nonszalanckich deklaracjach jej przedstawicieli byśmy całkiem prawdopodobnie byli już w stanie otwartej wojny z mocarstwem atomowym zdolnym obrócić ten kraj w radioaktywną dziurę w ziemi, gdyby tak postanowiło. Jak pisze Paweł Mościcki, „nie ma czegoś takiego jak wygrana wojna z potęgą nuklearną”.

Dyskurs oficjalnej polskiej lewicy – w tym „lewicy Lewicy” – na temat toczącej się tuż obok wojny rozmontował szanse na szeroką i poważną, krytyczną krytykę imperializmu na być może wiele lat, korumpując język antyimperializmu, by celować go wyłącznie we wrogów „naszego Imperium”, które zostaje całkowicie rozgrzeszone i wyjęte z pola krytyki. Przy czym zupełnie rozmyty zostaje fakt, że to „nasze Imperium” jest tym dominującym, a jego wrogowie są co najwyżej mocarstwami regionalnymi, często nerwowo reagującymi na zachowania Imperium prawdziwego.

Niektórzy w Razem racjonalizują swoje poparcie dla bezkrytycznego zbrojenia Ukrainy (które wystawia Polskę na ryzyko stania się stroną w tym konflikcie, a więc na największe zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju od końca II wojny światowej) podobieństwem jej sytuacji do okupowanej Palestyny. Wystarczyłoby jednak rzucić czasem okiem na listy państw, które na arenie międzynarodowej potępiają Rosję i tych, które potępiają Izrael, by zacząć przynajmniej zadawać pytania, czy aby na pewno jest tu aż takie podobieństwo. Co zrobić z tym, że Ukraina Zełenskiego bywa bardziej proizraelska od samego Izraela, a nawet deklaruje, że Izrael jest dla niej wzorem, do którego zamierza się upodobnić (ergo stać się uzbrojonym po zęby reżimem apartheidu)? Dziwne to podobieństwo, jeżeli w przypadku Izraela i Palestyńczyków dominujące w Polsce (i na Zachodzie) media powtarzają bezkrytycznie propagandę Tel Awiwu, a w przypadku Ukrainy i Rosji – propagandę Kijowa (i niczego nie prostują, gdy po dwóch dniach okazuje się kaskadą zmyśleń).

Gdyby porównania Ukrainy do Palestyny były tylko głupotą, a nie cynizmem, amoralnym oportunizmem lub hipokryzją, to dowodem minimum intelektualnej i etycznej spójności stanowiska byłoby dzisiaj żądanie niezwłocznych dostaw uzbrojenia dla bombardowanej, niemającej się czym bronić Gazy. Oczywiście nikt tam takiego żądania dzisiaj nie wysuwa.

Jarosław Pietrzak

Moja powieść pt. „Nirvaan”.

Rzuć też okiem na Soho Stories.

Jestem na Facebooku i Twitterze (pardon, X).