Europa znowu zapłaci

Piąta wojna gazańska Izraela to kolejny po Ukrainie kolosalny kryzys międzynarodowy o globalnych konsekwencjach – i po raz kolejny Europa, reagując nań, demonstruje zero politycznej autonomii, idąc w ciemno tam, gdzie jej każą imperialne rozporządzenia płynące z Waszyngtonu. Niezależnie od tego, ile będzie musiała za to zapłacić – i od tego, że to ona, a nie Stany Zjednoczone, poniesie więcej konsekwencji.

W przypadku Ukrainy Europa poszła bezkrytycznie w bezmyślny reżim sankcji, za który sama płaci, i to drogo, a który nie osiągnął żadnych celów wymierzonych jakoby w Rosję (jej gospodarkę i walutę zabolało tylko chwilowo, po czym szybko wyszły na prostą). Jednocześnie Stany Zjednoczone same przyjęły tylko część z reżimu sankcji, który wymusiły na Europie, w punkcie wyjścia nie będąc w podobnym jak Europa stopniu uzależnionymi od rosyjskich surowców i energii. Może czas więc wreszcie rozważyć, czy sankcje te nie zostały po prostu zaprojektowane po to, by zaszkodzić Europie, uzależnić ją jeszcze bardziej od Waszyngtonu. Podobnie jest z narzuconym Europie (i pokornie przez Europę przyjętym) zakazem rozmów z Putinem. Powoduje on przeciąganie wojny, które znowu leży wyłącznie w interesie Amerykanów. To również Europa, nie USA, zapłaci katastrofą u siebie, jeżeli wojna ukraińska wyleje się poza granice tego jednego kraju.

Choć być może akurat to ryzyko wkrótce zmaleje, bo w obliczu kryzysu na Bliskim Wschodzie USA wybiorą jednak Izrael, a Zełenski wkrótce usłyszy: „no, to by było na tyle, jeśli chodzi o pomoc z naszej strony, teraz musicie się już jakoś dogadać”. Ale nawet jeśli się nie wyleje, to po Europie, a nie po USA, będą się tułać przetrenowane tam z bronią bandy prawicowych oszołomów, to po Europie, a nie po USA, będą się na czarnym rynku rozbijać różne wywiezione z Ukrainy sprzęty. I tak dalej.

W najnowszej odsłonie tragifarsy o swoim wasalnym statusie, Europa realizuje znowu linię Waszyngtonu, przyglądając się biernie lub aktywnie wspierając faszystowskie państwo – Państwo Izrael – które bombarduje bezbronnych cywilów, więzionych w odciętym od świata gigantycznym obozie koncentracyjnym. Jedyne znaczące votum separatum miały odwagę wygłosić tylko Hiszpania i Irlandia. Reszta Europy przygląda się lub aktywnie popiera trwające już miesiąc barbarzyńskie bombardowania Gazy, powtarzając propagandę Tel Awiwu o jego „prawie do samoobrony”. Na wszelki wypadek więc powtórzmy: nie, Izrael nie ma takiego prawa, nie w stosunku do Palestyńczyków, ponieważ nie ma czegoś takiego jak prawo okupanta do samoobrony przed okupowanymi. (Więcej o tym, wraz z literaturą, w moim eseju z 2014 roku).

Piąta wojna gazańska Izraela w każdej chwili może się rozwinąć w wielką wojnę regionalną lub trzecią światową. W co najmniej kilku zachodnich stolicach taki scenariusz musi być traktowany poważnie, bo się tam zachowują nerwowo i nad wyraz dziwnie. Personel amerykańskiej dyplomacji dostał memo z zakazem używania pewnych sformułowań (o deeskalacji czy zawieszeniu broni). Dziwne ostrzeżenia o zakazie angażowania się w debatę czy – nie daj Boże – protesty otrzymują pracownicy naukowi czy personel ministerstw np. w Londynie.

Nawet skorumpowane przez Amerykanów reżimy w większości państw arabskich boją się już nastrojów swojej ulicy, która domaga się interwencji w obronie Palestyńczyków. Widmo obalonego na placu Tahrir prezydenta Mubaraka spędza dzisiaj sen z niejednej pary powiek. Iran, wierny sojusznik sprawy palestyńskiej, wyraźnie daje do zrozumienia, że miarka się przebrała i nie będzie się bezczynnie przyglądać ludobójstwu. Hezbollah, jedna z nielicznych sił w regionie, która ma za sobą zwycięstwa w konfrontacjach z Izraelem, już się angażuje i chyba jedyne, co jeszcze trzyma Libańczyków na wodzy, to głęboki kryzys ich własnego państwa (ale, jakby co, dostaną pomoc od Iranu). Iran jest już całkiem prawdopodobnie mocarstwem nuklearnym. Jeżeli jednak nie jest, to jest nim Pakistan. Zawsze znakomicie poinformowany Tariq Ali podaje na swoim Facebooku, że Islamabad wydał już wiarygodne ostrzeżenie: jeżeli Iran oberwie od Izraela bronią atomową, Pakistan zrzuci własną głowicę na Izrael, a także przekaże swoją nuklearną ekspertyzę Turcji. Moskwa jest skrępowana wojną już prowadzoną na Ukrainie, ale to nie znaczy, że nie mogłaby w żaden sposób wspomóc swojego sojusznika, Teheranu. Syria jest wykończona wojną na własnym terytorium, na Zachodzie dla niepoznaki zwaną „domową”, ale z Palestyńczykami łączy ją, jak Liban, poczucie wspólnoty sprawy (Izrael do dzisiaj regularnie bombarduje cele w Syrii i wciąż okupuje Wzgórza Golan). Jeżeli się włączy, na pewno dostanie wsparcie od Iranu, a może i od Rosji (jej siły wciąż tam stacjonują). Głos ostrożnie zabierają nawet Chiny i kto wie, co zrobią. Raczej nie zaangażują się militarnie (od końca lat 70. XX w. nie angażują się w wojny), ale mogą wspierać materialnie Iran i Syrię. Oficjalna doktryna międzynarodowa Pekinu stanowi, że globalną misją ChRL jest dzisiaj uratować świat przed obłędem Stanów Zjednoczonych. Te dwa obłędy (Stanów Zjednoczonych i Izraela) są z sobą ściśle połączone.

Reakcja łańcuchowa uruchomiona w Gazie może się więc okazać naprawdę długa. Nawet jeżeli Europa będzie miała szczęście i wojna pozostanie poza jej granicami (wojna „tylko” regionalna), będzie ona ponosić rozmaite konsekwencje ekonomiczne – oraz humanitarne, ponieważ kolejne miliony ludzi będą szukać ucieczki z pogrążanego w jeszcze głębszym chaosie regionu.

Niektórzy na polskiej lewicy poruszają się po świecie przy użyciu m.in. takich zaklęć, że może Unia Europejska rzeczywiście wymaga jakiejś tam krytyki z lewicowego punktu widzenia – ale przynajmniej stanowi globalną przeciwwagę dla Stanów Zjednoczonych. Stanowi więc? W czym, jak, gdzie? Kiedy się ta przeciwwaga w końcu zamanifestuje, skoro nawet tak dramatyczne okoliczności tego nie wywołują?

Być może nie mówią ani nie piszą o tym w Polsce – bo krytyka Izraela jest nad Wisłą w dużych mediach nieformalnie zakazana, pisowskich tak samo jak tzw. wolnych – ale ogólnie na świecie wiadomo już, jakie cele strategiczne postawił sobie tym razem Izrael, ponieważ powyciekały różne dokumenty. Niezależnie od tego, co mówi reszcie świata, rząd Binjamina Netanjahu zamierza wypchnąć Palestyńczyków z Gazy na Synaj i przekazać ich jako problem do rozwiązania Egiptowi i innym krajom. Plan istnieje już od 2007 roku, Amerykanie go znają i w zasadzie akceptują, tylko z przekonaniem do niego Arabów nigdy jakoś nie wychodziło.

Jeżeli nawet piąta wojna gazańska Izraela jakimś cudem nie przerodzi się w wielką regionalną albo trzecią światową i Europa nie zostanie w nią wciągnięta militarnie, to i tak zapłaci. Powiedzmy, że Izrael dopnie swego i zniszczy Hamas na tyle, by stracił on władzę, Palestyńczyków z Gazy zaś wypchnie en masse na Synaj, zmuszając jakoś Egipt do dźwignięcia konsekwencji. Nie chodzi o sam ciężar utrzymania przy życiu ponad dwóch milionów straumatyzowanych uchodźców, ale także o własną, wewnętrzną opinię publiczną, która uzna to za współudział w czystce etnicznej dokonanej przez Izrael. Palestyńskie sieroty piątej wojny gazańskiej – przynajmniej niektóre – trafią na Synaju w objęcia beduińskich bojowników Państwa Islamskiego. Ich liczbę szacuje się tam na tysiąc chłopa, Egipt nie umie sobie z nimi poradzić, a oni na pewno ucieszą się na taki dopływ młodej krwi – rozgoryczonej i zdesperowanej. Beduini z Państwa Islamskiego zaproponują wielu sierotom piątej wojny gazańskiej sens i cel w życiu, które pomogą im zrobić coś z całym tym cierpieniem, które kazano im zaabsorbować. Kiedy te sieroty zmężnieją, przekonamy się, jak umiarkowaną i w gruncie rzeczy rozsądną organizacją był kiedyś Hamas. W Europie też się przekonamy, bo ci młodzi ludzie nie zapomną Europie jej obecnej postawy.

Jarosław Pietrzak

Jestem na Facebooku i Twitterze (pardon, X).