Na wschodzie bez zmian

Metronom (2022) debiutującego w fabule rumuńskiego reżysera Alexandru Belca (rocznik 1980) to film dobry, nawet bardzo, pod każdym względem rzemiosła i kunsztu, nie bez powodu nagrodzony za reżyserię przez jury sekcji Un Certain Regard (a więc poza konkursem głównym) Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes w roku zeszłym, 2022. Świetne zdjęcia, znakomicie poprowadzeni młodzi aktorzy. Umiar, brak patosu i przejmujące dramatyczne napięcie świetnie zainscenizowanych długich scen (znak firmowy rumuńskiego kina). Piękne kostiumy i znakomita scenografia – widz z Europy Wschodniej ma poczucie niemal dotykania tamtej rzeczywistości, tak prawdziwe są różne jej faktury. Nigdy nie byłem w Rumunii, a już na pewno nie w 1972 roku, kiedy toczy się akcja (urodziłem się 7 lat później), ale pewne rzeczy my, Wschodni Europejczycy, wszyscy rozpoznajemy – te tafle reliefowego szkła w drzwiach pokojów, rekwizyty szkolnej sali, itd.

Jest to dziwny przypadek filmu, który autentycznie mi się jako film podobał – a jednocześnie nie tylko cieszę się, że nie ma, póki co, dystrybucji w Polsce (widziałem go w kinie w Amsterdamie), ale wręcz mam nadzieję, że tak pozostanie i przebije się on do jakkolwiek pojętej szerszej świadomości dopiero z jakiegoś dystansu czasowego. Wiem, wiem – dlaczego w takim razie o nim po polsku, a więc dla Polaków, piszę? No cóż, bo potrzebuję porządkować myśli z przyczyn – nazwijmy to tak – terapeutycznych. Piszę o tym, o czym udaje mi się rozpisać i poczuć kontrolę nad koleją własnych myśli. A poza tym – krótki tekst o nieznanym w Polsce rumuńskim filmie? Kto go tutaj znajdzie, oprócz tych nielicznych, którzy zaglądają tu, żeby czytać wszystko, co nowego napisałem?

Czytaj dalej

Ladino w Stambule, albo Netflix kontra Erdoğan

Klub (Kulüp, 2021-2022) w reżyserii Serena Yüce i Zeynep Günay Tan to kolejny po Etosie (Bir Başkadır, 2020) niebywale dobry turecki serial telewizyjny wyprodukowany na zamówienie platformy streamingowej Netflix i tamże dostępny. Pierwszych 6 odcinków ujrzało światło dzienne w 2021, a na początku stycznia br. premierę miały odcinki 7-10. Na pierwszy rzut oka byłby Klub emanacją ideologicznego starcia między ultrakonserwatywnymi siłami coraz bardziej faszyzującego reżimu Erdoğana, a opozycyjnymi wobec niego, liberalnymi, tolerancyjnymi, postępowymi ośrodkami kulturalnymi. Taką właśnie reputację buduje sobie Netflix również w Turcji. Ale napięcia, wokół których ten serial jest skonstruowany, i na których przecięciu we współczesnej kulturze (nie tylko Turcji) się plasuje, są znacznie bardziej złożone.

Klub to osadzona w wielokulturowym Stambule lat 50. XX wieku, ale retrospekcjami wychylająca się także kilkanaście lat wcześniej, opowieść o sefardyjskiej Żydówce i o mieście wymieszanych kultur, a także konfrontacji tych kultur z unifikującymi, wykluczającymi tendencjami nowoczesnego nacjonalizmu.

Czytaj dalej

Cesarzowa odchodzi

[ Tekst ukazał się 22 października 2021 na łamach portalu Strajk.eu. ]

Z urzędu kanclerskiego Republiki Federalnej Niemiec odchodzi Angela Merkel. Wiadomo było od dawna: zapowiedziała ten zamiar, niezależnie od wyniku kierowanej przez nią przez dwie dekady chadeckiej CDU we wrześniowych wyborach, w których najwięcej głosów ostatecznie zdobyła socjaldemokratyczna SPD. Jej odejście wywołało w całej liberalnej Europie falę „Merkel-nostalgii”. Liberalna Europa inwestuje w postać odchodzącej kanclerzyni swoje złudzenia nie tylko na temat jej konkretnej osoby, ale i neoliberalnych instytucji Unii Europejskiej, organizacji, w ramach której Merkel stała się postacią emblematyczną.

Odchodzi jako najpotężniejszy polityk w kontynentalnej Europie na zachód od Bugu i Morza Czarnego – u władzy dłużej niż Xi Jinping, Hugo Chavez czy Evo Morales, ale amerykańskim wasalom (pardon, sojusznikom) wolno. Nie tylko im wolno, ale mogą zostać symbolem liberalnej demokracji, a nawet, pod obecność Trumpa, tymczasową „liderką wolnego świata”!

Czytaj dalej

PiS, kłamstwa i telewizja

[Tekst ukazał się pierwotnie 15 września 2020 r. na łamach portalu Strajk.eu.]

Kiedy rzecznik praw dziecka Mikołaj Pawlak powiedział w telewizji, że edukatorzy seksualni rozdają dzieciom środki farmakologiczne, które zmieniają płeć, zatkało nas wszystkich – było to jednak jedno z tych zaskoczeń, do których tak naprawdę dawno już przywykliśmy. Owszem, była to teza absurdalna, nawet gdyby wśród edukatorów byli i tacy, którym marzy się podstępne osłabianie polskiej tkanki narodowej zaklinaniem potencjalnych husarzy w niewiasty. Ale jednocześnie absurdalność tej tezy wpisuje się logicznie w dotychczasową strategię dyskursywną partii rządzącej, jej koalicjantów i jej aparatów propagandowych, w szczególności TVP (ale przecież nie tylko). Podobne rzeczy słyszymy od pięciu lat.

Jak reagować na tak niedorzeczny przekaz zalewający nas każdego dnia? Może na początek zadać (sobie) pytania o obydwie strony takiego procesu komunikacyjnego: nadawców i odbiorców. O stosunek jednych i drugich do takich komunikatów. Do czego ich używają? Może wcale nie do opisu i rozumienia rzeczywistości, nawet z poprawką na skrzywienie ideologiczne? Może wcale niekoniecznie – albo nie wszyscy – w tym celu? 

Nadawcy

Najpierw nadawcy. Czy politycy PiS i ich propagandyści gadają w jakimś amoku? Czy wierzą w to, co wygadują? Czy wierzą w te tabletki? W to, że dzieci będą na lekcjach uczone masturbacji, jeśli dopuścimy w Polsce do cywilizowanej edukacji seksualnej? Że bezbronną policję atakują na ulicach homoseksualne bojówki? W spiski niemiecko-gejowskie przeciwko polskim świętościom? Że wycinanie lasów chroni przyrodę i klimat? Że cały świat patrzy z zazdrością i zapartym tchem na Polskę i jej bohaterskie konfrontacje z Angelą Merkel?

Nie ulega wątpliwości, że wśród PiS-owskich ujadaczy są – być może całkiem liczni – ludzie w znacznym stopniu obłąkani, którzy wierzą w każde takie (swoje i kolegów) słowo. Nawet jednak jeśli są liczni, to raczej nie stanowią większości. Reszta wykonuje polityczne polecenia, używa dostarczonego mniej lub bardziej dosłownie „skryptu”. Tematy, motywy, kozły ofiarne wystawiane na szczucie – podsuwane są one przez dyrygentów tego kakofonicznego koncertu cynicznie i z rozmysłem. Motywowane to jest jakąś, głęboko amoralną koncepcją „natury” Polaków jako bytu tożsamościowego, połączona ze znajomością technik polaryzowania społeczeństw i ustawiania takich naparzanek wypracowanych przez prawicę amerykańską – a także z jakąś socjologiczną wiedzą na temat polskiego społeczeństwa. Jest to wiedza, której nie należy przeceniać w tym sensie, że nie opiera się ona na głębi filozoficznych koncepcji i nie wynika z niej żaden spójny projekt rozwiązania problemów współczesności – nawet taki, z którym byśmy się nie zgadzali, ale spójny i przemyślany. Jest to jednak wystarczająca do skutecznego zagarniania władzy cyniczna wiedza pragmatyczna na temat polskich lęków i fiksacji, na temat tego, gdzie ustawiać czerwone płachty tak, żeby amerykańskie skrypty „wojen kulturowych” odpaliły z sukcesem w lokalnych warunkach. Na temat tego, jakie traumy okresu restauracji kapitalizmu można przechwycić, urobić, z czym je wymieszać, żeby zwróciły się nie przeciwko temu, co je wywołało (restauracja kapitalizmu) a przeciwko emancypacyjnej tradycji Oświecenia. No i jak to wszystko zrobić, żeby się nadawało do projektu całkowitej dominacji nad polskim życiem społecznym.

Komunikaty

Samo tylko wyśmiewanie tej propagandy i niedorzecznych motywów, z jakich jest komponowana, nie docenia inteligencji i oczytania tych, którzy są w partii rządzącej wielkimi mistrzami dyskursu, nadają mu kierunek, podrzucają tematy a nawet pożądaną frazeologię. Ktoś w PiS, prawdopodobnie sam Kaczyński i część jego otoczenia, jest naprawdę oczytany, i to również w literaturze ideologicznych przeciwników, używanej po to, żeby ich rozumieć, zastawiać na nich pułapki, a nawet trollować całą publiczną dyskusję, a w szczególności opozycję lewicową, którą potrafi ciągle zapędzać do jednego szeregu z liberałami.

Weźmy tę pamiętną ogólnopolską inbę rozpętaną, kiedy Andrzej Duda określił Unię Europejską mianem „wspólnoty wyobrażonej”. Kaczyński lub ktoś w jego otoczeniu – nie sądzę, żeby był to sam Duda, on pewnie dawno nic nie czytał – wydaje się czasem bardziej oczytany w lewicowej literaturze niż większość Polaków uważających swoje poglądy za lewicowe. Fraza „wspólnoty wyobrażone” – w odniesieniu do wspólnot politycznych i tożsamościowych wykraczających poza więzy pokrewieństwa czy plemienności (a więc poddanych jednego króla, wyznawców tej samej religii, wreszcie przedstawicieli tego samego narodu) – pochodzi z jednej z najczęściej cytowanych anglojęzycznych pozycji humanistycznych XX wieku, autorstwa marksistowskiego historyka Benedicta Andersona. Na dodatek stoi ona już w książki tej tytule, nie trzeba nawet zaglądać do środka, żeby ją znaleźć. A jednak większość Polaków uważających swoje poglądy za lewicowe natychmiast dała się wpuścić w maliny i papugowała liberalne hokus-pokus: ale jak to „wyobrażona”, skoro „daje pieniądze”, a pieniądze są prawdziwe!

To nie jest wcale bagatela. W taki sposób lewica pozwala Kaczyńskiemu wytrącać sobie z ręki oręż w postaci własnego języka krytycznego opisu rzeczywistości i wpychać się do jednego worka z liberałami.

Odbiorcy

No a odbiorcy? Ci, do których pisowskie media są skierowane, ci, którzy oglądają TVP? Czy poważnie wierzą w te tabletki zmieniające płeć, te lekcje masturbacji, te homoseksualne bojówki na ulicach, spiski niemiecko-gejowskie?

Odbiorcy propagandowego przekazu Prawa i Sprawiedliwości są pewnie tak samo zróżnicowani, jak wyborcy tej partii. Jest wśród nich twardy elektorat, wierzący w sposób niemal religijny we wszystko, co z Nowogrodzkiej zadekretuje prezes Polski, ale tych jest za mało. Dziś wszyscy już powinniśmy wiedzieć, że ogromna część elektoratu PiS to elektorat warunkowy, „interesowny”, głosujący na PiS bez entuzjazmu, ze strachu przed powrotem liberałów do steru i koryta. Niektórzy doskonale wiedzą, że PiS u koryta jest jeszcze bardziej bezczelny niż liberałowie, ale przynajmniej wprowadził najodważniejszy instrument redystrybucji dochodu od czasu restauracji kapitalizmu w tym kraju. Instrument niedoskonały, nawet niesprawiedliwy, do tego w gruncie rzeczy neoliberalny (pieniądze do wydania na rynku w miejsce i pod nieobecność rozwijania usług publicznych w zakresie choćby opieki nad dziećmi i ich kształcenia), ale i tak odważniejszy niż cokolwiek, co można było choćby pomyśleć przez poprzednią ćwierć wieku. Przez ćwierć wieku jakikolwiek instrument tego rodzaju był jakoby matematycznie niemożliwy, dlatego warunkowi wyborcy PiS boją się, że liberałowie na powrót u władzy powrócą i do dawnej matematyki.

Co, jeśli tak samo jest z odbiorcami kontrolowanej przez PiS telewizji „publicznej”? Jeśli oni też, wielu z nich, nie wierzą nawet w połowę tego, co tam widzą i słyszą – czy to z ust polityków partii rządzącej, czy to z ust „dziennikarzy”? Wybierają Wiadomości zamiast Faktów TVN nie dlatego, że Wiadomościom bardziej wierzą, a pomimo tego, że i tak im nie wierzą?

Czy z propagandą, w którą znaczna część jej widzów najprawdopodobniej i tak nie wierzy, a mimo to ją wybiera, można walczyć wyliczaniem faktów lub wyśmiewaniem niedorzeczności? A jeżeli nie, to jak?

Może najpierw trzeba zadać kolejne pytanie: do czego tacy widzowie jej w takim razie używają, po co ją oglądają, dlaczego ją wybierają? A jeżeli tylko po to, żeby nie oglądać i nie słuchać liberałów? W geście symbolicznej zemsty na nich lub symbolicznej obrony przed nimi i groźbą ich powrotu do władzy?

Rzeczywistość, przekaz, dyskomfort

Czy takie – nazwijmy je, z chwilowego braku lepszego słowa, przekornym – oglądanie przekazu równie odklejonego od rzeczywistości, choć udającego jej opis, nie wywołuje ciężkiego dyskomfortu? Czy ciężkiego dyskomfortu nie wywołuje obieranie przekazu w takim stopniu nasyconego pogardą i agresją wobec kozłów ofiarnych, jeśli sam odbiorca w gruncie rzeczy aż tak bardzo nic tym gejom czy lesbijkom nie ma za złe? Na pewno wywołuje i na pewno wgryza się powoli w świadomość i w światopogląd, nawet jeśli nie wszystkich przekonując, to stopniowo oswajając ich z takim agresywnym dyskursem. Nie bójmy się tego słowa: dyskursem protofaszystowskim.

Ale co, jeśli taki odbiorca do dyskomfortu, do przekazu odklejonego od rzeczywistości, do pogardy przekaz ten wypełniającej, od dawna był już przyzwyczajony, wdrożony, pogodził się z nim? Przyzwyczaiły go do nich wszystkich dominujące, (neo)liberalne media przez ćwierć wieku przed drugim dojściem PiS do władzy.

Przez ćwierć wieku główne media w Polsce grały unisono, ignorując wszystko to, co nie potwierdzało neoliberalnej fantazji o doganianiu Zachodu, o skrobaniu każdy sobie własnej rzepki, o pracy i kołaczach, o pucybutach i milionerach, o Wielkim Reformatorze Leszku Balcerowiczu, który Nagrody Nobla nie dostał tylko dlatego, że mu nie zależało i nie zabiegał. Przez ćwierć wieku przekaz większości polskich mediów był równie odklejony od rzeczywistości, w jakiej żyła większość Polaków. W odklejeniu przekazu medialnego od rzeczywistości nie ma dla nich nic nowego, masowych mediów nieodklejonych od rzeczywistości nie znają. Media liberałów i media PiS to awers i rewers, dwa oblicza tej samej monety. Nowy jest tylko kąt odklejenia od rzeczywistości. Kto wie, dla ilu odbiorów TVPiS taka odmiana po ćwierćwieczu neoliberalnego unisono ma w sobie coś wręcz świeżego, orzeźwiającego? Niezależnie od siermiężności telewizyjnych form, jakie przyjmuje – w końcu, kiedy w dziejach siermiężność form cokolwiek w Polsce dyskwalifikowała?

No a pogarda? No cóż, jeśli ktoś pochodzi z wielkomiejskiej, inteligenckiej lub „średnioklasowej” rodziny, może być zaskoczony dehumanizującą pogardą, jaką nasycony jest przekaz PiS i jego mediów, może nawet uprawiać sofistykę dowodzącą, że przy wszystkich swoich wadach, (neo)liberałowie przynajmniej nie robili czegoś takiego. Jest to ewidentnie doświadczenie klasowe. Każdy kto wychowywał się w robotniczej rodzinie, w zdeindustrializowanym małym mieście, żył zawieszony w pogardzie, przez ćwierć wieku z każdej strony nią osaczony. Homo sovietus, roszczeniowcy, lenie, nieudacznicy. Sami sobie winni. Mojżesz miał rację, wychowani w niewoli muszą najpierw wymrzeć, żeby coś się dało zbudować nowego. I tak dalej. Ćwierć wieku pogardy wypełniającej media neoliberalne znieczuliły na nią samą, na to, jakim jest złem. W tych, którzy byli na celowniku tej pogardy zasadzając ziarno pragnienia jakiegokolwiek odwetu, na kimkolwiek, żeby poczuć się mniej źle. Możliwość zastępczego odwetu, odesłania komuś tej pogardy przyniosły w końcu media podporządkowane PiS-owi. Na tej płaszczyźnie między mediami liberałów i PiS-u zachodzi relacja nawet nie tylko awers-rewers a wręcz przyczyna-skutek. Gdzie media (neo)liberałów to przyczyna, której media PiS są skutkiem.

Dlatego wyśmiewanie tych, którzy są odbiorcami pisowskiej propagandy, niczemu dobremu się nie przysłuży. Ci, którzy w rządach PiS i ich propagandzie odnaleźli przynajmniej złudzenie wytchnienia od pogardy wcześniej wymierzanej w nich, w wyśmiewaniu zobaczą jedynie przedłużenie starej, dobrze im znanej pogardy liberałów. Znowu w tym samym worku z nimi.

Nadchodzący atak na media

Co z tym robić teraz, gdy PiS chce przystąpić do ataku na media będące wciąż poza jego kontrolą?

Chciałbym zawczasu zaznaczyć, że nie wierzę w pełną „repolonizację” tych, które są w rękach zachodniego kapitału. Wystarczy, że Żorżeta, namiestniczka marchewkowego Kaliguli w Kraju Nadwiślańskim, w obronie wolności amerykańskiego TVN-u kiwnie paluszkiem na Twitterze. Jeżeli ta ofensywa się jednak rozwinie, to po to, żeby dostarczyć instrumentów zastraszania i wywierania presji na media i dziennikarzy dotąd poza kontrolą partii rządzącej. Tu kolejny problem: większość z tych mediów, większość z tych dziennikarzy nie zasłużyła sobie niczym na naszą (lewicy) obronę. Jedyne, co przemawia na ich korzyść, to to, że nie są PiS-em. To niezbyt wiele, większa część świata, nawet większa część Polski, nie jest PiS-em. Wielu z nich jest za to rewersem i przyczyną rządów PiS-u i nastania TVPiS.

Dwie pokusy rodzą się w tej sytuacji na pozbawionej sił, znaczenia i własnych dużych mediów polskiej lewicy. Pierwsza: olać cały ten bajzel, bo żadna ze stron tej wojny nie jest warta funta kłaków. Druga: przyłączyć się bez wybrzydzania do liberałów, zanim PiS przejmie wszystko. „Nie czas krytykować opozycję, kiedy PiS jest już pięć lat u władzy i najwyraźniej chce tam zostać do końca stulecia!”.  

Pierwsza pokusa jest niebezpieczna, bo PiS naprawdę chce sięgnąć po maksimum władzy – we wszystkich możliwych obszarach życia społecznego. Żeby to osiągnąć, gotów jest w pełni znormalizować w Polsce faszyzujący język, przygotowując tym samym Polaków na ewentualny zwrot ku znacznie twardszym formom autorytaryzmu wraz z pogłębianiem się obecnego kryzysu kapitalizmu.

Kiedy PiS uderzy w media, uderzy też w lewicowe, pomimo iż są dziś tak słabe i niszowe, na granicy społecznej rozpoznawalności. Nic tak skutecznie nie zabezpiecza PiS-owi pozostawania u władzy, jak to, że jedyną widoczną w sferze publicznej konkurencję ma w skompromitowanych (neo)liberałach. Uniemożliwienie rozwoju mediów lewicowych, wgniecenie ich na zawsze w wąziutki margines, na którym się dzisiaj znajdują, jest w jego interesie nawet bardziej niż prawdziwa „repolonizacja” telewizji TVN. Dlatego przecież w taki właśnie sposób od dawna rozgrywa lewicę – żeby znajdowała się co chwilę, chce czy nie, w ogonie liberałów; żeby niewtajemniczonemu, człowiekowi z zewnątrz, jawiła się jako ich marginalna, niewyraźna frakcja, pozbawiona cech szczególnych.

I dlatego właśnie druga pokusa jest równie niebezpieczna jak pierwsza. Opór oporowi nierówny. Znalezienie się po raz kolejny w ogonie liberałów, w bezkrytycznej obronie ich mediów, pogłębi tylko marginalizację lewicy, jakkolwiek rozumianej. Lewica musi być przeciwna próbom PiS-u przejęcia całkowitej kontroli nad mediami w Polsce, a jednocześnie nie może iść na żadne ustępstwa w krytyce mediów (neo)liberałów. Iść na sojusz przeciwko PiS-owi w konkretnej sprawie, ale bez umizgów wobec drugiej strony – na każdym kroku, bez pąsów na twarzy, przypominając (neo)liberałom, że PiS jest karą za ich grzechy, powrotem tego, co oni wyparli, zemstą tego, co oni wykluczyli. Że to oni są przyczyną PiS-u, sami na siebie ten bat ukręcili.

Jarosław Pietrzak

Tekst ukazał się pierwotnie 15 września 2020 r. na łamach portalu Strajk.eu.

Jestem na Facebooku i Twitterze.

Rzuć okiem na moje opowiadania i/lub mikropowieści pod roboczym wspólnym tytułem Soho Stories.

Chcesz moją nową książkę?

Koronawirus Blues

Wiecie, jak wyglądają amsterdamskie kontenery na śmieci z gospodarstw domowych? Są wpuszczone w chodnik, plac lub ulicę, wkopane w ziemię. Ponad powierzchnię wystaje tylko metalowa kaseta sięgająca człowiekowi mniej więcej do pasa, z czubem, za który może go z tego wgłębienia wyciągnąć dźwig holenderskiej śmieciarki oraz paszczą, w którą wkłada się worki ze śmieciami. Gdy się paszczę tę zamyka, worek wpada w głąb, pod ziemię. Paszcza to dobre słowo, bo wewnątrz jest kilka rzędów metalowych zębów, które chwytają worek ze śmieciami, zanim go wrzucą do środka, gdy się paszczę zamknie. Jak na tym zdjęciu nad tekstem.

21 lutego, przed północą, w dzielnicy Amsterdam-Zuidoost, w jednym z takich śmietników, tam w głębi, pod ziemią, znaleziono niemowlę. Boję się nawet myśleć, w jakim stanie – cały czas mam przed oczyma zęby tej paszczy. Noworodka znaleziono tylko dzięki temu, że jakiś człowiek złamał godzinę policyjną i przechodził tamtędy koło godziny 23:00. Usłyszał dobiegający spod ziemi płacz, zadzwonił po pomoc. Gdyby przestrzegał godziny policyjnej – metody, którą pełniący (pomimo dymisji) obowiązki premiera neoliberał Mark Rutte „walczy z pandemią”, dziecko by pewnie umarło i trafiło na śmietnik.

Czytaj dalej

Rok zarazy

31 stycznia 2020 roku, włoskie władze sanitarne zidentyfikowały pierwszy przypadek koronawirusa SARS-CoV-2 w Europie. Tak zaczął się europejski rozdział pandemii, pod której znakiem upłynął już potem cały miniony rok.

Czytaj dalej

Wirusy i chińskie smoki

Prasa na całym świecie donosi o brutalnych aktach rasizmu wymierzonych w osoby chińskiego (lub innego azjatyckiego) pochodzenia w histerycznej reakcji na epidemię nowego koronawirusa. W erupcjach irracjonalnej nienawiści manifestuje się nie tylko ta konkretna psychoza – stanowią one także kolejny epizod znacznie dłuższej sekwencji, w której Chiny i ich zniekształcany wizerunek obsługują różne ideologiczne „potrzeby” zachodnich mocarstw i euroatlantyckich populacji skołowanych stanem swoich własnych systemów politycznych.

Kolejne wątki i epizody tej niekończącej się opowieści wciąż wyciągają zużyte rekwizyty starych porządków kolonialnego rasizmu i zimnowojennego antykomunizmu (w którym Pekin przejął rolę Moskwy). Orientalny despotyzm, komunistyczne okrucieństwo, jedzenie nietoperzy.

Czytaj dalej

Brexit, wybory i walka klas panujących

[Tekst ukazał się na portalu Strajk.eu 15 stycznia 2020.]

Jednym z najważniejszych wydarzeń minionego, 2019 roku były grudniowe wybory parlamentarne w Wielkiej Brytanii. Partia Pracy, pod przewodnictwem jej najbardziej lewicowego przewodniczącego w historii, Jeremy’ego Corbyna, poniosła wielką porażkę. Oddała pole odbite torysom dwa lata temu – i znacznie, znacznie więcej. Nawet swoje tradycyjne bastiony. 60 miejsc mniej niż w poprzednich wyborach. Było to jedno z najważniejszych wydarzeń politycznych minionego roku, bo jego reperkusje sięgną daleko poza granice tego jednego państwa.

Labour Party jest dziś największą partią polityczną w Europie – i niemal ostatnią z tradycyjnych socjaldemokracji, która przez kilka lat wydawała się przełamywać zaklęty krąg stagnacji, marginalizacji, a nawet degeneracji, w jakim partie o podobnym profilu i historii zamknęły się na całym kontynencie wskutek najpierw ukąszenia neoliberalizmem, a potem kryzysu finansowego 2008 roku. Lewica w całej Europie patrzyła na Labour z nadzieją – i jako na lekcję, jak inną politykę uczynić możliwą w ramach tradycyjnego systemu partyjnego. Wynik zeszłorocznych brytyjskich wyborów najprawdopodobniej otworzy teraz nową sekwencję wielkich, spektakularnych zwycięstw prawicy po obydwu stronach Atlantyku.

Przewaga uzyskana przez torysów okazała się większa niż przewidywały najbardziej nieprzychylne Labour sondaże i media. Wyniki stanęły w poprzek trendów notowanych w ostatnich tygodniach przed wyborami, kiedy to różnica między Partią Pracy a Partią Konserwatywną wydawała się kurczyć raczej niż rosnąć, a dodatkowo fakt, że w ostatnich latach sondaże cechowało raczej niedoszacowanie Labour, dawał nadzieję na wynik powyżej przewidywań sondażowni. Przewagę torysów powiększył jeszcze zniekształcający proporcje brytyjski system jednomandatowych okręgów wyborczych. 43,4% głosów dały im 56% miejsc w westminsterskich ławach i większość 80 głosów.

Czytaj dalej

Unia Europejska, faszyzm, komunizm i znak równości

18 września Parlament Europejski uchwalił skandaliczną rezolucję, która w Polsce nie spotkała się z niemal żadnym odzewem. Skandaliczną, pomimo pozornie niewinnego tytułu: „O znaczeniu europejskiej pamięci dla przyszłości Europy” z okazji 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Jej męczący i zawiły tekst stawia sobie jeden zasadniczy cel: zrównanie komunizmu z faszyzmem w sposobie, w jaki pamiętamy i upamiętniamy II wojnę światową.

Rezolucja fałszuje historię, jako główny powód wybuchu II wojny światowej wymieniając pakt Ribbentrop-Mołotow podpisany w sierpniu 1939 r. przez III Rzeszę z ZSRR. Nawet datę jej uchwalenia wybrano tak, żeby była bliżej rocznicy wkroczenia ZSRR na wschodnie tereny Polski niż wcześniejszego ataku hitlerowskich Niemiec na Polskę.

Czytaj dalej

Mit Zachodu – na lewicy

Jest to jedna z cech charakterystycznych polskiej polityki: każda opcja polityczna ma swój własny mit Zachodu, splot wyobrażeń na jego temat i jego „wiodącą ideę”, którymi straszy, uwodzi, albo jedno i drugie.

Czytaj dalej