Jest w polszczyźnie oczywisty, a zarazem przedziwny problem, który nabiera rosnącego ciężaru politycznego i etycznego.
Przedziwny, bo dotyczy demonimu, a więc rzeczownika nazywającego mieszkańców i/lub obywateli danego miejsca, miasta, państwa, terytorium – w tym wypadku: ogromnego kraju. Przedziwny, bo o ile można zrozumieć, że prawie nikt w Polsce nie wie, jak nazywać mieszkańców jakiejś wyspy tak niepozornej i mało Polakom znanej jak Mauritius lub odległego kraju bez większych kontaktów z Polską, jak Wybrzeże Kości Słoniowej (a Ty, Czytelniczko, wiesz?), to w przypadku jednego z dwóch najludniejszych państw świata jest w tym coś autentycznie zdumiewającego.
Prawdopodobnie da się to wytłumaczyć jedynie szczególnym fenomenem, jakim jest (nie mam wątpliwości, że przeprowadzone rozmyślnie przez klasy panujące III RP i klasy w III RP panujące nad dyskursem, nad mediami, nad debatą publiczną) niemal zupełne wykoszenie z przestrzeni społecznego zainteresowania Polaków świata zewnętrznego i spraw międzynarodowych. Oprócz bardzo selektywnych i sporadycznych spojrzeń w stronę najbliższych sąsiadów (i to jedynie niektórych) oraz Wielkiego Brata czyli Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.
Indie są tymczasem drugim po Chinach, a być może już pierwszym przed Chinami, najludniejszym państwem świata. Jeżeli jeszcze Chin ludnościowo nie prześcignęły, to zrobią to niebawem, ponieważ są niezwykle młodym społeczeństwem, na pewno nie „starzejącym się” (Chiny takim są) i nigdy nie prowadziły tak radykalnej polityki kontroli urodzin, jak Chiny.
Większość Polaków wie, jak nazywać mieszkańców Peru, odległego, leżącego nad najdalszym od nas oceanem kraju o najdziwniejszej po polsku postaci rzeczownikowej i znikomych kontaktach z Polską. Kiedy przychodzi do Indii – miliard czterysta milionów ludzi! – zaczynamy się potykać. O własne polszczyzny nogi.
Problem jest oczywisty, bo póki co absolutna większość Polaków nazywa mieszkańców i obywateli Indii oraz osoby stamtąd pochodzące Hindusami. Problem (oczywisty) tkwi w tym, że jest to słowo powstałe od przynależności nie państwowej, nie narodowej, a religijnej. „Unarodowiono” je tylko przez kapitalizację pierwszej litery. Hindus i hinduska to wyznawcy hinduizmu, religii. Nie mieszkańcy jakiegoś miejsca, terytorium, państwa. Nie ma państwa o nazwie Hinduizm czy, no nie wiem, Hindie.
To naprawdę trochę tak, jakby o Polakach albo o Hiszpanach mówić Katolicy, tylko wielką literą (no, pisać, mówić się wielkimi literami nie da). Jedyna różnica polega na tym, że hinduizm z Indii pochodzi (inaczej niż katolicyzm versus Polska czy Hiszpania), ale i tak jest ona mniejsza niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Hinduizm dawno wylał się poza subkontynent: na Cejlon/Sri Lankę, na Półwysep i Archipelag Malajski, itd. Hinduizm wyznaje prawie połowa Maurytyjczyków (już wiesz, tak się nazywają mieszkańcy Mauritiusu). Jest czwartą religią Malezji. Państwem, którego największy odsetek mieszkańców wyznaje hinduizm nie są wcale Indie a Nepal.
Jedyne rozwiązanie, jakie znajduje większość użytkowników polszczyzny, to rozróżnienie między Hindusami a hindusami, czyli rozróżnienie jedynie graficzne, na piśmie. Wielką literą – narodowość, obywatelstwo. Małą – przynależność religijna.
Problem jest na tyle powszechny, że Polacy potrafią o wszystkim, co pochodzi z Indii, mówić, że jest „hinduskie”. Nawet o kinie bollywoodzkim – kino „hinduskie”. Pamiętam, jak Grażyna Stachówna redagowała książkę, do której trafił też mój esej (Mężczyzna, kobieta i Bollywood) – interweniowałem, żeby nie było takiego sformułowania w rozważanych podtytułach książki. Tak na oko to z połowa Bollywood to muzułmanie!
No właśnie, muzułmanie. To prawda, że hinduizm jest główną religią Indii (a może raczej konstelacją religii/kultów), ale jest to jednocześnie przeogromne państwo mieszczące w swoich granicach miliony ludzi innych wyznań. Największą z tych grup są wyznawcy islamu, jest ich w Indiach oficjalnie ok. 170 milionów. Co z nimi, jeśli pozostaniemy przy Hindusach? Hinduscy muzułmanie? Hindusi-muzułmanie? Muzułmańscy Hindusi? Oczywiście, każde z takich rozwiązań brzmi niedorzecznie nawet dla laika.
Kiedyś polszczyzna miała inne. Znaczy inne rozwiązanie. Chyba trochę robocze, bo się jakoś na trwałe nie przyjęło. Pamiętam je ze starych, wydanych jeszcze w PRL-u książek, które w latach 90. XX w., jako nastoletni nerdzik, pożyczałem z bibliotek w moje rodzinnej Dąbrowie Górniczej. Hindusi to byli wyznawcy hinduizmu. Mieszkańcy/obywatele Indii to w nich byli Indusi. Słowo tak bardzo wypadło z użytku, że nawet spell-check w Wordzie go nie rozpoznaje i podkreśla mi na czerwono, jako błąd.
Dlaczego wypadło? Myślę, że dlatego, że kompletnie nie pasuje do żadnego modelu urabiania demonimów w polszczyźnie. Indus to po polsku przede wszystkim nazwa rzeki, przy której może i rozwinęła się najstarsza indyjska/południowoazjatycka cywilizacja, ale która dzisiaj biegnie głównie przez terytorium nowoczesnego państwa o nazwie Pakistan, a więc nie w Indiach. Nazywanie ludzi według podobnego wzoru w podobnych okolicznościach nie ma chyba obecnie w polszczyźnie drugiego podobnego przypadku. Correct me if I’m wrong.
Dlaczego jest ten problem rosnący, a jego wzrost problemem politycznym i etycznym?
Ponieważ jest to wielki, wręcz centralny problem ideologiczny w samych Indiach.
Premier Narendra Modi i jego partia BJP w centrum swojego skrajnie prawicowego projektu ideologicznego mają właśnie to: zrównać indyjskość z hinduizmem, wykluczyć z tego, co indyjskie, co ma w Indiach pełnię praw, wszystko to, co nie przynależy do hinduizmu.
To może być szokujące, bo Indie są cywilizacją, która z reguły wolała afirmować swoją wewnętrzną wielokulturowość, aplikując zasadę „niech każdy będzie tym, kim jest”, metaforyzując samą siebie w obrazie drzewa banyan, które wypuszcza sobie dodatkowe pnie, aż rozrośnie się tak, że samo wygląda jak las, pozostając jedną rośliną.
Ideologia Modiego i BJP – ideologia religijnego hinduskiego nacjonalizmu wykluczającego mniejszości religijne – ma swoją nazwę: hindutwa (albo Hindutva). Jest nie tylko skupiona na tym, co potrafi połączyć z hinduizmem i dlatego wynosi na piedestał. Ma też swoją krawędź negatywną. Tym, co chce wykluczyć w pierwszej kolejności, jest największa religijna mniejszość Indii, muzułmanie.
Jest dzisiaj dosyć jasne, że systemem, o jakim w BJP naprawdę marzą, byłby wyznaniowy apartheid, rezerwujący pełnię praw dla wyznawców hinduizmu, a dyskryminujący przede wszystkim muzułmanów. Jest to już wyrażane na tyle explicite, że prowadzono oficjalne projekty legislacyjne mające na celu ograniczanie prawa do indyjskiego obywatelstwa dla wyznawców islamu. Od tego zaczęły się najpierw zamieszki, a potem antymuzułmański pogrom w Delhi w 2020. Same pogromy muzułmanów, i to znacznie większe, mają we współczesnych Indiach miejsce już od lat 90. (Babri Masdźid), i stoi za nimi m. in. aktyw BJP.
Kiedy po polsku zlewamy narodowość i obywatelstwo Indii z dominującym wyznaniem, używając dla nich jednego i tego samego słowa, dla pozoru tylko zapisując je raz wielką, raz małą literą, dajemy się zwerbować do roli zamorskiego pożytecznego idioty, wolontariusza kulturalnej dyplomacji projektu Modiego i jego podłych ludzi.
A tymczasem istnieje rozwiązanie, nie trzeba nic nowego wymyślać. Słownik języka polskiego ma już rzeczownik, który jest zupełnie areligijny, obejmujący obiektywnie i po równo wszystkich mieszkańców i obywateli Indii, a także ludzi stamtąd pochodzących niezależnie od wyznaniowych afiliacji, tak jak Indian po angielsku czy Indien po francusku, tylko z jakiegoś powodu prawie nikt go po polsku nie używa. Najwyższy czas zacząć. Na dodatek pasuje on do innych nazw narodowości i sposobów ich tworzenia w języku polskim, nie stwarzając żadnych problemów gramatycznych, składniowych, gotowy do wpasowania się w inne przyzwyczajenia polszczyzny.
To słowo to: Indyjczycy.
Dopisane 11 maja 2023
No dobra, prawda, jest jeszcze takie słowo: hinduiści.
Niektórzy upierają się, że to ono unieważnia mój argument, bo umożliwia proste rozróżnienie między Hindusami jako obywatelami Indii czyli państwa, przedstawicielami narodu indyjskiego, ludźmi pochodzącymi z Indii, niezależnie od wyznania, a wyznawcami hinduizmu (niezależnie od narodowości i miejsca zamieszkania). A jednak społeczny usus nie potwierdza, że to faktycznie jest rozwiązanie, a już z całą pewnością nie, że jest stosowane. Po wrzuceniu w Google, wyszukiwarka zwraca blisko pół miliona rezultatów dla słowa Hindusi/hindusi (narzędzia wyszukujące nie rozróżniają między małą i wielką literą, traktując je jak różne formy graficzne tego samego znaku, biorą je więc razem – może ktoś zna sposób na policzenie różnicy w użytkowaniu między wielko- i mało-literowymi H/hindusami?), a niewiele ponad 10 tyś. dla słowa hinduiści.
Pokazuje to, że słowo hinduiści, choć faktycznie używane (i znacznie częściej niż moi ulubieni Indyjczycy), na pewno nie jest alternatywą dla Hindusów. Jest słabo używaną alternatywą dla hindusów. Hindus i hinduista to nie są wcale różne semantycznie słowa. Hindus to Hindu+s, bo rzeczownika kończącego się na -u nie da się po polsku odmieniać przez przypadki. Hindu to wyznawca hinduizmu lub jakaś cecha czegoś powiązana z hinduizmem, a nie mieszkaniec jakiegokolwiek terytorium czy obywatel państwa. Hindusi i hinduiści – różnica między nimi nie jest więc jak między Arabami a muzułmanami, a z grubsza o takie rozróżnienie mi chodzi. Jest bardziej jak między muzułmanami a mahometanami.
Tylko zgaduję, bo nie umiem tego statystycznie przeanalizować, ale mam takie przeczucie, że słowa hinduiści używa się np., żeby podkreślić, że mówimy o społecznościach niekoniecznie znajdujących się w Indiach a praktykujących jakieś wersje hinduizmu (np. europejskich czy amerykańskich wyznawców kultu Kriszny, mieszkańców Nepalu, itd.). Tak czy owak jego istnienie w żaden sposób nie rozwiązuje ono problemu potrzeby neutralnego, a-religijnego rzeczownika nazywającego mieszkańców, obywateli i osoby pochodzące z Indii.
Jeszcze słowo o Indusach. Chciałbym wyrazić przypuszczenie, że słowo to wypadło z użytku (oprócz nazwy rzeki płynącej głównie przez Pakistan, która w użyciu pozostaje) być może właśnie dlatego, że jest tak podobne do słowa Hindusi. To podobieństwo powodowało, że użytkownicy języka polskiego mieli wrażenie redundancji, coś tu pachniało jako błąd i Hindusi, słowo w znacznie szerszym użytku, wyparło zbyt podobnego do siebie pretendenta.
Na zdjęciu: Shah Rukh Khan (Indyjczyk wyznający islam) w filmie My Name Is Khan.
Moja nowa książka – powieść pt. „Nirvaan”.