Brzydkie słowo: Hindusi

Jest w polszczyźnie oczywisty, a zarazem przedziwny problem, który nabiera rosnącego ciężaru politycznego i etycznego.

Przedziwny, bo dotyczy demonimu, a więc rzeczownika nazywającego mieszkańców i/lub obywateli danego miejsca, miasta, państwa, terytorium – w tym wypadku: ogromnego kraju. Przedziwny, bo o ile można zrozumieć, że prawie nikt w Polsce nie wie, jak nazywać mieszkańców jakiejś wyspy tak niepozornej i mało Polakom znanej jak Mauritius lub odległego kraju bez większych kontaktów z Polską, jak Wybrzeże Kości Słoniowej (a Ty, Czytelniczko, wiesz?), to w przypadku jednego z dwóch najludniejszych państw świata jest w tym coś autentycznie zdumiewającego.

Czytaj dalej
Ram Charan i Rama Rao w piosence Naatu Naatu w filmie RRR

„Naatu Naatu”, Oscary i Indie Modiego

Na początku 95. ceremonii wręczenia Oscarów (tych w marcu 2023), zanim zapowiedział pierwszych wręczających statuetki, gospodarz wieczoru Jimmy Kimmel zrobił numer, który wyraźnie zachwycił zebranych. Powiedział, że w tym roku gadających za długo laureatów nie będzie się sprowadzać ze sceny, jak dotychczas – zostaną z niej „z-bollywood-tańczeni” przez grupę wykonawców z filmu RRR. Filmu w reżyserii S. S. Rajamouliego, który był kandydatem Indii do Oscara za najlepszy „film międzynarodowy” (tak się tam teraz nazywa „film zagraniczny”, albo taki „nie-po-angielsku”). Nie udało mu się w tej kategorii uzyskać nawet nominacji – ale za to najpopularniejsza piosenka z tego filmu, Naatu Naatu, jako pierwszy w historii kina utwór z indyjskiego filmu, została nominowana w kategorii piosenki oryginalnej. Przy jej dźwiękach tancerze, co prawda niezupełnie ci sami, co w filmie, „stańczyli” wtedy Kimmela ze sceny.

Trochę później w noc przyszedł ten moment, kiedy piosenkę, jak każdą nominowaną, wykonano na scenie. W tym roku nie było łatwo, bo wśród konkurentek były Rihanna i Lady Gaga. Jednak kiedy wykonawcy utworu z filmu RRR zakończyli i zaczęli zbiegać ze sceny, zebrani na uroczystości zerwali się do owacji na stojąco. Wrażenie oszołomienia wszystkich zebranych było oczywiste. A potem okazało się, że Indyjczycy (umówmy się w końcu, że to tak się po polsku nazywają obywatele Indii, bo nie wszyscy wyznają hinduizm, żeby być nazywani Hindusami, a archaiczni Indusi wyraźnie wypadli z językowego ususu przez niepodobieństwo do żadnego modelu urabiania w polszczyźnie demonimów) zdobyli tą piosenką pierwszego Oscara dla swojej kinematografii.

Cokolwiek myślimy o Oscarach – ich „ważność” jest fenomenem bardziej z porządku imperializmu kulturalnego niż z porządku wartości prawdziwie artystycznych – jest to jednak szokujące, że kinematografia przez dziesięciolecia największa i najpopularniejsza na świecie nigdy wcześniej nic na tym forum nie zdobyła. Nagrody honorowe Academy of Motion Picture Arts and Sciences za całokształt twórczości przyznawane w czasie ceremonii oscarowych nie są formalnie Oscarami – taką z Indii dostał zresztą jak dotąd jedynie Satyajit Ray, w 1992. Nominacje (za najlepszy film zagraniczny/obcojęzyczny/międzynarodowy) zdobyły: Mother India Mehbooba Khana (1957), Salaam Bombay Miry Nair (1988) i Lagaan Ashutosha Gowarikera (2001). Zaledwie trzy filmy, jakby to było coś rozmiarów może Bułgarii. Dla kraju, w którym powstało dotąd, jeśli Google nie kłamie, jakieś 74 tys. filmów.

Czytaj dalej

Narendra Modi idzie po Bollywood

Tekst ukazał się pierwotnie 13 listopada 2021 na łamach portalu Strajk.eu.

Ostry zwrot w stronę obskuranckiej prawicy i nowych autorytaryzmów jest procesem tak globalnym, że trudno wskazać jednoznacznego „lidera” i „awangardę”. O palmę pierwszeństwa rywalizuje co najmniej kilku przywódców i ich rządy, w zależności od aspektów, na których skupiałaby się analiza. Indie premiera Narendry Modiego wylądowałyby jednak wysoko w tabeli ze względu na to, jak długo postępują już tą ścieżką, jak daleko posunęły się tam procesy religijnego integryzmu i demontażu instytucji liberalnej demokracji, czy ile już tam miało miejsce pogromów (głównie ludności muzułmańskiej) oraz innych wybuchów religijnej i etnicznej przemocy.

O znaczeniu wszystkiego, co dzieje się w Indiach, decydują wreszcie ich rozmiary. Drugi najludniejszy kraj świata, do dziś odruchowo metkowany jako „największa demokracja”, w żywej pamięci innych społeczeństw – w szczególności globalnego Południa – długo aspirujący do roli „potęgi moralnej” świata ery dekolonizacji, dziś jest niebezpiecznym przykładem wskazującym złą drogę narodom znajdującym się pod jego kulturalnym i politycznym wpływem.

Jednym z wehikułów kulturalnego oddziaływania Indii na świecie jest kinematografia, w szczególności jej największy i najbardziej globalny ośrodek bombajski, popularnie (od lat 70. XX w.) zwany Bollywoodem. Powstają tam filmy w największym spośród 380 języków Indii, hindi. Tamtędy przebiega też jeden z wielu frontów kulturalnych i ideologicznych wojen toczonych przez premiera Modiego i jego skrajnie prawicową partię BJP.

Czytaj dalej