Na nadchodzącym Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji światową premierę będzie miał najnowszy film chilijskiego reżysera Pablo Larraina. Spencer to opowieść o tegoż nazwiska księżnej Walii, z Kristen Stewart w roli tytułowej. Oto jego plakat:
Nie pasjonuję się dolami i niedolami tej ani żadnej innej księżnej, ale jestem przekonany, że Larraín podejdzie do tematu krytycznie, być może na różnych, niespodziewanych, filozoficznych poziomach, jak to ma w zwyczaju. Larraín, jak niektórzy z Was wiedzą, jest jednym z głównych bohaterów moich Smutków tropików. Odczuwam zawsze satysfakcję, gdy filmowcy, których dzieła wybrałem sobie wówczas do analizy i interpretacji, kolejnymi filmami potwierdzają swoje znaczenie. No i po prostu im, pardon le mot, kibicuję.
Z drugiej strony przypomina mi się jednak dziwne doświadczenie, które być może mówi coś systemowego o pisaniu o kinie w języku nadwiślańskim. O pisaniu, kiedy się nie chadza regularnie na piwo i premiery z najważniejszymi redaktorami w tych niewielu tytułach, które w Polsce poświęcone są filmowi – i kiedy się zaproponuje na kino (kino w ogóle albo jakieś kino konkretne) spojrzenie polityczne, otwarcie marksistowskie.
Smutki tropików były w 2016 pierwszą polską książką o współczesnym kinie latynoamerykańskim. W każdym normalnym kraju szanujące się medium poświęcone filmowi czułoby się w profesjonalnym obowiązku coś o takiej pozycji napisać, choćby krótką recenzję, notatkę, napomknięcie, cokolwiek. To jednak gruba sprawa, kino Ameryki Łacińskiej. Tym bardziej, że w Polsce w ogóle wychodzi niewiele książek o kinie – nie ma wymówki, że o wszystkim wspomnieć się nie da, nie można nadążyć, brakuje miejsca.
A tymczasem. Z mediów branżowych tylko w akademickich „Studiach filmoznawczych” ukazała się recenzja pióra Piotra Czerkawskiego. Wszystkie inne tytuły prasowe i portale internetowe poświęcone filmowi Smutki przemilczały. Czy dlatego, że książka jest za słaba, żeby marnować na nią miejsce i wysiłek pisania? Cóż, Czerkawski napisał, że książka nie ma słabych momentów, a niektóre eseje zrobiły na nim wrażenie piorunujące. „Nowe Książki” – że to jedna z najlepszych w ostatnich latach książek o Ameryce Łacińskiej w ogóle.
Przyjaciele mi szeptem mówili, że to pewnie dlatego, że nie zacytowałem ani raz nikogo z redakcji „Kina”. Albo – że „obrażam” Sobolewskiego i Kłopotowskiego już we Wstępie, a gdzieś jeszcze także Zanussiego.
Niewykluczone. Ale możliwe jest też coś innego. Że pisanie o kinie z tak jednoznacznych i nieukrywanych pozycji politycznych jest w tych redakcjach nie do przełknięcia. Antykomunizm jest w Polsce domyślną formą „rozumu inteligenckiego”. Cytowanie Marksa skazuje na omertę, której nikt nawet nie musi ogłaszać, zapada ona spontanicznie.
Kilka miesięcy po ukazaniu się mojej książki „Kino” uczyniło Larraina jednym z głównych tematów numeru. Przy okazji premiery filmu Jackie. Poświęcony reżyserowi główny esej numeru całkowicie przemilczał istnienie mojej książki oraz wszystkich postawionych przeze mnie tez i interpretacji, choć ugruntowałem je i „ukontekstualizowałem” bez porównania głębiej niż ich ślizgająca się po powierzchni liberalnych frazesów autorka. Że do tego tekstu teraz tutaj nie linkuję i nie przywołuję nazwiska – jest z mojej strony, oczywiście, aktem zrozumiałego (mam nadzieję) rewanżu.
Filmy Larraina poddaję filozoficznej interpretacji w aż trzech esejach wchodzących w skład książki, co czyniło Smutki wówczas głównym korpusem tekstu na temat twórczości Chilijczyka w języku polskim. Nikt o nim przede mną więcej po polsku nie pisał. Znowu, w innej kulturze pisania o kinie wspomniano by istnienie mojej książki choćby po to, żeby się z nią nie zgodzić. Gdyby autor jej nie znał, rzetelna redakcja zwróciłaby mu uwagę, żeby się chociaż na marginesie zająknął.
Esej w owym numerze „Kina” był jednak tak bardzo rozpięty na liberalnych banałach opozycji między dyktaturą a demokracją, że nie mógłby obronić swoich tez, gdyby przyznał swojemu czytelnikowi istnienie mojej książki. Nie tylko dlatego, że ja używam w nim, celem interpretacji, innych ram teoretycznych i innych opozycji politycznych. Przede wszystkim dlatego, że wykazuję tam jednak dość mocno, że sam Larraín świat nasz rzeczywisty, polityczny postrzega – a własny świat przedstawiony buduje – według zupełnie innych prawideł: krytycznych, marksistowskich, w których neoliberalna demokracja nie jest żadną opozycją wobec dyktatury, a zawieszeniem broni zaoferowanym przez Kapitał po zwycięstwie, które odniósł na jakiś czas w okresie dyktatury Pinocheta.
Proszę o wybaczenie, jeżeli przez tę ruminację przebija trochę za dużo goryczy – niech na usprawiedliwienie popracuje choroba, która we mnie w ostatnich tygodniach uderzyła i dziwne leki, które mi podano, żeby zawiesić wielofrontową wojnę domową, która wybuchła na nerwie trójdzielnym mojej twarzy.
Tak czy owak, pozostaje nam robić swoje. Niebawem moja druga książka, a pierwsza powieść – Nirvaan. Można ją już zamawiać w przedsprzedaży.
Jestem na Facebooku i Twitterze.
Rzuć okiem na moje opowiadania i/lub mikropowieści pod roboczym wspólnym tytułem Soho Stories.