Protestanci, katolicy i ja

To będzie samokrytyka.

Ale zacznijmy tam, gdzie zaczynać należy, czyli od początku.

Na ile to możliwe. Początków, jak źródeł rzeki, może być więcej niż jeden, w więcej niż jednym miejscu. No to może początku we własnym życiu.

1.

No więc po raz pierwszy sam z tą linią rozumowania, z jakąś formą jej artykulacji, spotkałem się chyba już w podstawówce (do której chodziłem do piętnastego roku życia, do 1994 roku – jeszcze przed wprowadzeniem na kilka lat gimnazjów). „Protestantyzm przyczynił się do postępu ekonomicznego choćby za sprawą tego, że wykosił większość świąt, bo średniowieczni katolicy mieli jakieś święta sto szabanaście dni w roku”. Jakoś tak to szło, przywołuję z pamięci – albo było w jakimś podręczniku, albo padło z ust nauczyciela, na pewno historii.

Czytaj dalej

Apendyks do tekstu o start-upach technologicznych

Ten post stanowi garść dopisków do mojego eseju Brzydkie słowa: Start-up (stanowiącego część cyklu Brzydkie słowa).

Nie chciałem zawalić głównego tekstu nadmiarem przykładów i szczegółów, zamulając w ten sposób wywód i męcząc Czytelnika i Czytelniczkę, dlatego masę takich drobiazgów z niego ostatecznie, na rzecz klarowności, wykosiłem. Ale w sumie: 1) nie chciałbym, żeby się pogubiły; 2) uzupełniają one kontekst przeprowadzanego tam przeze mnie argumentu dodatkowymi dowodami, nawet jeśli tylko anegdotycznymi, z osobistego doświadczenia.

Czytaj dalej
Ram Charan i Rama Rao w piosence Naatu Naatu w filmie RRR

„Naatu Naatu”, Oscary i Indie Modiego

Na początku 95. ceremonii wręczenia Oscarów (tych w marcu 2023), zanim zapowiedział pierwszych wręczających statuetki, gospodarz wieczoru Jimmy Kimmel zrobił numer, który wyraźnie zachwycił zebranych. Powiedział, że w tym roku gadających za długo laureatów nie będzie się sprowadzać ze sceny, jak dotychczas – zostaną z niej „z-bollywood-tańczeni” przez grupę wykonawców z filmu RRR. Filmu w reżyserii S. S. Rajamouliego, który był kandydatem Indii do Oscara za najlepszy „film międzynarodowy” (tak się tam teraz nazywa „film zagraniczny”, albo taki „nie-po-angielsku”). Nie udało mu się w tej kategorii uzyskać nawet nominacji – ale za to najpopularniejsza piosenka z tego filmu, Naatu Naatu, jako pierwszy w historii kina utwór z indyjskiego filmu, została nominowana w kategorii piosenki oryginalnej. Przy jej dźwiękach tancerze, co prawda niezupełnie ci sami, co w filmie, „stańczyli” wtedy Kimmela ze sceny.

Trochę później w noc przyszedł ten moment, kiedy piosenkę, jak każdą nominowaną, wykonano na scenie. W tym roku nie było łatwo, bo wśród konkurentek były Rihanna i Lady Gaga. Jednak kiedy wykonawcy utworu z filmu RRR zakończyli i zaczęli zbiegać ze sceny, zebrani na uroczystości zerwali się do owacji na stojąco. Wrażenie oszołomienia wszystkich zebranych było oczywiste. A potem okazało się, że Indyjczycy (umówmy się w końcu, że to tak się po polsku nazywają obywatele Indii, bo nie wszyscy wyznają hinduizm, żeby być nazywani Hindusami, a archaiczni Indusi wyraźnie wypadli z językowego ususu przez niepodobieństwo do żadnego modelu urabiania w polszczyźnie demonimów) zdobyli tą piosenką pierwszego Oscara dla swojej kinematografii.

Cokolwiek myślimy o Oscarach – ich „ważność” jest fenomenem bardziej z porządku imperializmu kulturalnego niż z porządku wartości prawdziwie artystycznych – jest to jednak szokujące, że kinematografia przez dziesięciolecia największa i najpopularniejsza na świecie nigdy wcześniej nic na tym forum nie zdobyła. Nagrody honorowe Academy of Motion Picture Arts and Sciences za całokształt twórczości przyznawane w czasie ceremonii oscarowych nie są formalnie Oscarami – taką z Indii dostał zresztą jak dotąd jedynie Satyajit Ray, w 1992. Nominacje (za najlepszy film zagraniczny/obcojęzyczny/międzynarodowy) zdobyły: Mother India Mehbooba Khana (1957), Salaam Bombay Miry Nair (1988) i Lagaan Ashutosha Gowarikera (2001). Zaledwie trzy filmy, jakby to było coś rozmiarów może Bułgarii. Dla kraju, w którym powstało dotąd, jeśli Google nie kłamie, jakieś 74 tys. filmów.

Czytaj dalej

Rishi Sunak, tożsamość i wola rynków

Wielka Brytania: mało które z państw Zachodu ma bardziej konserwatywny, nawet archaiczny system polityczny. Z całym tym monarchicznym cyrkiem Windsorów, pałacem Buckingham i jego ceremoniałem, dziedziczną Izbą Lordów, wciąż nadawanymi tytułami szlacheckimi, jednomandatowymi okręgami z metodą „first-past-the-post”, perukami w sądach, itd. A tymczasem, w ciągu dwóch ostatnich miesięcy królestwo robiące tak szeroko za synonim zachowawczości, zaliczyło coś w rodzaju bingo polityczno-tożsamościowego „postępu”: po (trzeciej już!) kobiecie w tej roli premierem został potomek imigrantów z Indii, Pakistanu i Afryki Wschodniej (tyle punktów na raz!), wedle teorii ras człowiek, pardon le mot, nie-biały, który przysięgę złożył z ręką nie na Biblii a na Bhagawadgicie, jednej z ksiąg hinduizmu.

Cóż za postęp się dokonał! – mamy wierzyć. Cóż za paradoks – się nam podszeptuje – że rękoma dokonany Partii Konserwatywnej! I nie aż tak ważne w tym akurat kontekście, że Liz Truss nie dano porządzić długo, robiąc z niej Prime Ministra najkrócej na urzędzie w dziejach tego starego, jak na Europę, państwa.

Co jednak, jeśli to wcale nie paradoks – to że konserwatyści tak konserwatywni jak torysi stali się awangardą ustawionego według takich współrzędnych „postępu”? Jeśli polityka tożsamości to jest zestaw sztuczek i wytrychów, którego prawda i cele po prostu są fundamentalnie konserwatywne, jeżeli nie reakcyjne? Jeżeli wbrew temu, co wmawiały nam (zwłaszcza na Zachodzie) te wszystkie neoliberalne szarady ostatnich dziesięcioleci, „reprezentacja” wcale nie „jest ważna”? Albo może jest ważna tylko zupełnie inaczej, niż mieliśmy myśleć? Nie jest ważna, dopóki nie dotyczy klasy, czyli położenia ekonomicznego?

Czytaj dalej

Smutna księżniczka z perłami w zupie

Agnieszka Jakimiak pisze w „Dwutygodniku”, że „polityczny pazur Larraína ustąpił miejsca refleksji o nieszczęśliwej księżniczce, zamkniętej w pałacu z kości słoniowej”. A nawet, że chilijski reżyser „wydaje się zapominać: Diana Spencer pochodziła z arystokratycznej i arcybogatej rodziny, jej małżeństwo z Karolem było wynikiem ustawki wysoko postawionych babć. […] Dlatego jej filmowy monolog o tym, że lubi uciechy życia charakterystycznego dla middle class i woli jeść kurczaki z KFC zamiast polować na bażanty, których (w przeciwieństwie do kurczaków) żałuje, jest dość obraźliwy i odrobinę uzurpatorski”[1].

No więc na początek wyjaśnijmy może, że nie, Pablo Larraín wcale nie zapomina. Lady Di w jego najnowszym filmie Spencer pragnie się wymknąć do sąsiedniej posiadłości, widmowej mansion, w której się wychowała, wokół której rozciągają się połacie ziemi mniej rozlegle bez wątpienia niż te, na których postawiono Sandringham House, ale też na pewno nie jest to trawnik przed domem średnioklasowej rodziny. Nie chciałoby mi się nawet sprawdzać, czy Diana rzeczywiście wychowała się tuż obok i czy posiadłość jej rodziny uległa tak szybko aż takiemu zapuszczeniu – tak niewiele mnie jej życiorys interesuje. Mniemam, że to, jak i wymykanie się tam bohaterki przez płot po nocy, to motywy fikcyjne, do kompletu z duchem Anny Boleyn. Całkiem jak bohater Gaela Garcíi Bernala ścigający poetę Pabla Nerudę w eponimicznym filmie z 2016. I uważam, że mają one (takie motywy) pełne prawo być całkowitym zmyśleniem, natomiast z całą pewnością przypominają one widzowi, że Diana bynajmniej nie pochodziła „z ludu” – na pewno nie grają na tej wiedzy wymazanie.

Przepaść między Dianą a „ludem” czy „zwykłymi ludźmi” pokazuje już otwierająca film sekwencja jej zagubienia w szczerym polu. W przydrożnym lokalu fish & chips bohaterka nie jest w stanie nawiązać z obecnymi tam ludźmi elementarnej komunikacji w bardzo prostej sprawie: ustalenia, gdzie właściwie się znalazła. Diana jest dla nich tylko wizerunkiem służącym do utrzymania ich w politycznej pasywności, takiej samej jak ich milczenie na jej widok. Człowiek za tym wizerunkiem nie jest w stanie – z prostym życiowym problemem – przebić się do nich przez barierę zrobioną z samego tego wizerunku. Relacja dominacji więzi obydwie strony tej relacji, chciałoby się przywołać odpowiednich myślicieli.

Czytaj dalej

NATO, AUKUS, Europa

Tekst ukazał się pierwotnie 21 września 2021 na łamach portalu STRAJK.eu.

Na przestrzeni zaledwie trzech tygodni miały miejsce wydarzenia, które warto ująć razem i zadać na głos pytania, które podsuwają. Przełom sierpnia i września: ucieczka Stanów Zjednoczonych przed talibami z Afganistanu. Popłoch i zamęt, jakie zapanowały wśród ich (głównie europejskich) sojuszników – tam na miejscu, w oddziałach, w górach środkowej Azji, ale też w zdezorientowanych europejskich stolicach. Połowa września: nowe, jeszcze bliższe, jeszcze silniejsze militarne zbliżenie Stanów Zjednoczonych z sojusznikami wyselekcjonowanymi na podstawie wspólnoty języka angielskiego. Póki co, nosi ksywkę AUKUS, urobioną od Australii, Wielkiej Brytanii (United Kingdom) i USA.

O AUKUS mówi się, że ma „stawiać czoła” rosnącym w siłę Chinom. Niby chodzi o rozpychanie się Chin na Pacyfiku, choć Wielka Brytania leży na zupełnie innym oceanie. Na Spokojnym znacznie poważniejsze i bardziej bezpośrednie interesy ma Francja (Polinezja, Nowa Kaledonia, te sprawy), a ją z tego zbliżenia ostentacyjnie wykolegowano. Prezydent Emmanuel Macron niemal puścił dym uszami. Francja spodziewała się sprzedać Australii nuklearne łodzie podwodne, co się już nie wydarzy, bo Anglosasi chcą teraz robić takie interesy tylko we własnym gronie. Poczucie obrazy jest w Paryżu takie, że Pałac Elizejski odwołał ambasadorów w Canberrze i w Waszyngtonie.

Czytaj dalej

Dlaczego Imperium żąda głowy Assange’a?

Tekst ukazał się pierwotnie 12 stycznia 2021 na łamach portalu Strajk.eu.

W kalejdoskopie bieżących wydarzeń warto nie zapominać o sprawie Juliana Assange’a. Jest ona ważniejsza niż wynikałoby z miejsca, jakie zajmuje w przekazie większości polskich mediów. Kolejny akt tej tragedii (coraz wyraźniej, niestety, widać, że to się inaczej niż tragicznie nie skończy) rozegrał się w dwóch odsłonach przed londyńskim sądem Old Bailey.

W pierwszej odsłonie, 4 stycznia, sędzia Vanessa Baraitser odrzuciła amerykański wniosek o wydanie go amerykańskiemu wymiarowi „sprawiedliwości”. Uzasadniła to jedynie dramatycznym stanem jego zdrowia fizycznego i psychicznego, który może oskarżonego doprowadzić nawet do samobójstwa. Odrzuciła natomiast wszystkie argumenty obrony odnoszące się do meritum. Że amerykańskie żądania są bezprawne, bo Assange’a chronią gwarancje wolności słowa i prasy (Assange jest pierwszym w historii dziennikarzem ściganym na podstawie Espionage Act, amerykańskiej „Ustawy o szpiegostwie”). Że prawdziwe powody amerykańskiego postępowania przeciwko niemu są stricte polityczne, a ekstradycja w sprawach politycznych jest explicite zakazana przez traktat ekstradycyjny między Wielką Brytanią a Stanami Zjednoczonymi.

Nazajutrz ten sam sąd odrzucił wniosek o wypuszczenie Assange’a za kaucją z więzienia o podwyższonym rygorze, Belmarsh, w którym wyniszczony niemal kompletną izolacją Assange umiera na raty. Prawnicy Waszyngtonu nie składają broni i będą się odwoływać. Brytyjczycy czekają jedynie, aż do Białego Domu wprowadzi się nowy lokator i da jasno do zrozumienia, jakie są intencje wstępującej administracji wobec Australijczyka.

Assange i WikiLeaks

Słynny australijski dziennikarz i wydawca jest na celowniku Stanów Zjednoczonych i posłusznej ich woli Wielkiej Brytanii już od ponad dekady. Unieruchomiony najpierw w ambasadzie Ekwadoru w Londynie – dostał tam azyl polityczny za prezydentury Rafaela Correi, w 2012 roku. Nie mógł się stamtąd ruszyć, bo na zewnątrz cały czas czekała gotowa go aresztować brytyjska policja, a Amerykanie szukali możliwości, jak go z ambasady porwać lub jak go tam otruć. Było to już formą uwięzienia, ale stało się uwięzieniem sensu stricto, gdy władzę w Ekwadorze przejął Lenin Moreno (w 2017). Moreno, pomimo iż startował jako namaszczony przez Correę jego ideowy następca, po przejęciu władzy przeszedł na pozycje proamerykańskie. Oznaczało to m. in. sprzedanie Assange’a w zamian kredyty z kontrolowanych przez Amerykanów międzynarodowych instytucji finansowych. Na początek było to uprzykrzanie mu życia, znaczące pogorszenie warunków jego pobytu, szpiegowanie wszystkich jego kontaktów (w tym z prawnikami i najbliższymi mu osobami) za pośrednictwem hiszpańskiej firmy ochroniarskiej i przekazywanie zdobywanej tak wiedzy Waszyngtonowi. W końcu Ekwador po prostu wydał go Wielkiej Brytanii, żeby ta wydała go następnie Amerykanom.

Dziesięć lat pościgu, podstępów i osaczenia. W tym czasie: dwóch amerykańskich prezydentów, demokrata i republikanin, wkrótce na urząd wstąpi trzeci; po naszej stronie oceanu: trzech brytyjskich premierów. Wołanie Imperium o głowę Assange’a – bez zmian, cały czas to samo.

Czytaj dalej

Nirvaan

Pamiętam, że wzrok mi uciekał w stronę twoich dłoni, były przepiękne. O niezwykle długich palcach, ale jak harmonijnie długich, bo w tak doskonałą całość układały się z twoim wzrostem — byłeś ode mnie kilkanaście centymetrów wyższy. Paznokcie były duże, płaskie, zdecydowanie zaokrąglone na końcach i doskonale gładkie. Nie potrzebowałem więcej czasu, już wiedziałem, że chcę, by te dłonie, te palce mnie dotykały. Ty jednak spłoszyłeś się wędrówką moich oczu jak mały chłopiec, przy twoim wzroście było to rozczulające — schowałeś obie dłonie pod pachy. Strasznie mi wysychają, powiedziałeś, bo tu jest tak zimno.

[…]


Przysunąłem się jeszcze bliżej. Raz kozie śmierć, przecież zaprosiłeś mnie na noc, byłem już w twoim łóżku. Jeśli będę czekał na twoją inicjatywę, mogę czekać do końca świata. Pocałowałem cię nieśmiało, bałem się, że serce bije mi za głośno, że to aż śmieszne, jak bardzo jestem podniecony. Czekałeś na to, a jednocześnie byłeś zaskoczony, że to się w końcu stało. Byłeś zaskoczony, ale nie stawiałeś oporu. Nie stawiałeś oporu, ale trwałeś jak sparaliżowany w oczekiwaniu co dalej. Po chwili zamknąłeś jednak laptopa i odłożyłeś go na szafkę nocną obok łóżka. Wykonałeś więc wreszcie jakiś gest na potwierdzenie, że tak, chcesz tego, Fuck the photos from Durban, powiedziałeś.

Nie wykonałeś jednak żadnego innego gestu. Wszystko zależało teraz całkowicie ode mnie i czułem się z tym nieswojo. […]

Czułem się z tym nieswojo, bo wyglądało na to, że najlepiej by było, gdybym to ja wziął ciebie z odwagą i energią, z jaką brał mnie Bala — a ja tej odwagi nie miałem. Cały w lęku, że to nie rola dla mnie, że się nie sprawdzę, że się nie nadaję, że będę do niczego. Czułem się z tym nieswojo, bo leżałeś jak kłoda, bezwładnie wyczekując, co się teraz stanie. Jakbym mógł ci zrobić coś złego. Pragnąłem cię, pragnąłem znaleźć szparę w tym kokonie, w którym byłeś zamknięty, szparę, przez którą mógłbym dostać się do środka, do ciebie, uwolnić cię, ale miałem wrażenie, że nie potrafię do takiej szpary dotrzeć. Zacząłem cię całować — ostrożnie. Zdjąłem okulary, nie chciałem się podnosić, żeby je odłożyć na nocną szafkę, jakbym się bał, że jak się ruszę, to cię stracę. Wziąłeś je ode mnie i odłożyłeś na szafce po swojej stronie. Tak, dostałem się wreszcie tak blisko twoich oczu Arjuna Rampala. Były otwarte. Chciałem w nich zatonąć. Ich głęboka czerń spoglądała na mnie wyczekująco i z lękiem. What were you afraid of? Me? To ja się bałem, nie wiedziałem, jak się z tobą obchodzić po tym, co mi dzisiaj powiedziałeś. Poczułem suchą niepewność twoich ust. Udzieliłem im wilgoci moich własnych, głodnych ciebie. Odnalazłem twój język, który nieśmiało zaczął odpowiadać na działania mojego. Na dolnej wardze czułem ciche łaskotanie twojej bródki, tej cudownej czarnej kępki. Moje palce dotknęły najpierw skóry na twoim policzku, ostrożnie, jakbym się bał, że coś uszkodzę, tak była gładka i piękna — Djamel miał podobną, ale jego nie mogłem nigdy tak dotknąć. Kiedy przestałem się aż tak obawiać, przejechałem kciukiem tuż pod twoim okiem, potem dotknąłem nim twojej brwi. Jakbym potrzebował się upewnić, przez kontakt z różnymi fakturami, że to się dzieje naprawdę, naprawdę dotykam cię w taki sposób, naprawdę jesteś wreszcie mój, tak blisko. Wtedy moje palce podążyły do góry, zanurzyły się w twoich kruczoczarnych włosach, gęstych i naturalnie miękkich, tylko sztucznie czymś utwardzonych. Były matowe, delikatne. Pieszczota palców przywracała im miękkość.

[…]


To są dwa króciutkie fragmenty. Trochę dłuższe można znaleźć tutaj. Całość – w postaci książki! – w październiku. Można ją zamówić w przedsprzedaży tutaj.

Jestem na Facebooku i Twitterze.

Rzuć okiem na moje opowiadania i/lub mikropowieści pod roboczym wspólnym tytułem Soho Stories.

Nirvaan w przedsprzedaży

Moją pierwszą powieść – zatytułowaną Nirvaan – można już zamawiać w przedsprzedaży.

Zachęcam do wybrania tego sposobu, ponieważ ułatwi mi on zaplanowanie nakładu.


My real name is Nirvaan, powiedziałeś – i już w tym momencie mnie złowiłeś, byłem cały twój, imię równie piękne jak jego właściciel. Jak nirwana?


Cena w przedsprzedaży zawiera już w sobie koszty wysyłki w Europie. Osobom, które zamówią egzemplarz w przedsprzedaży, wyślę w tym samym czasie, co wszystkim tym, którzy swoje zamówienie złożyli za pośrednictwem zbiórki na Kickstarterze – niezwłocznie po odbiorze książki od drukarza, co ma mieć miejsce w październiku.

Zamówienia złożone później, kiedy będę już z powrotem w Holandii, mogą mieć nieco wyższe koszty przesyłki do Polski. Tym bardziej zachęcam.

Nie wiem jeszcze, czy książka będzie dostępna w księgarniach. Jeżeli znasz księgarza, którego mogłoby to zainteresować, lub sam nim jesteś – skontaktuj się (lub jego/ją) ze mną.

Zamów egzemplarz Nirvaana

Hipnotyzujące spojrzenie, które widzicie u góry strony, to fragment rysunku mojego przyjaciela Łukasza Zaręby zatytułowanego Nirvaan, który znajdzie się na okładce zaprojektowanej przez Krzysztofa Ignasiaka, który kiedyś zaprojektował już okładkę mojej pierwszej książki (Smutki tropików, 2016).

Jestem na Facebooku i Twitterze.

Rzuć okiem na moje opowiadania i/lub mikropowieści pod roboczym wspólnym tytułem Soho Stories.

Czekając na „Spencer” Pablo Larraina, ruminacja

Na nadchodzącym Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji światową premierę będzie miał najnowszy film chilijskiego reżysera Pablo Larraina. Spencer to opowieść o tegoż nazwiska księżnej Walii, z Kristen Stewart w roli tytułowej. Oto jego plakat:

Spencer, reżyseria Pablo Larrain, w roli głównej Kristen Stewart, 2021

Nie pasjonuję się dolami i niedolami tej ani żadnej innej księżnej, ale jestem przekonany, że Larraín podejdzie do tematu krytycznie, być może na różnych, niespodziewanych, filozoficznych poziomach, jak to ma w zwyczaju. Larraín, jak niektórzy z Was wiedzą, jest jednym z głównych bohaterów moich Smutków tropików. Odczuwam zawsze satysfakcję, gdy filmowcy, których dzieła wybrałem sobie wówczas do analizy i interpretacji, kolejnymi filmami potwierdzają swoje znaczenie. No i po prostu im, pardon le mot, kibicuję.

Z drugiej strony przypomina mi się jednak dziwne doświadczenie, które być może mówi coś systemowego o pisaniu o kinie w języku nadwiślańskim. O pisaniu, kiedy się nie chadza regularnie na piwo i premiery z najważniejszymi redaktorami w tych niewielu tytułach, które w Polsce poświęcone są filmowi – i kiedy się zaproponuje na kino (kino w ogóle albo jakieś kino konkretne) spojrzenie polityczne, otwarcie marksistowskie. 

Czytaj dalej