Przy okazji rozstrzygniętych dopiero co brazylijskich wyborów, a także mojego komentarza do nich na łamach „Magazynu Kontakt”, przypominam też mój tekst z 2015 r. Temat korupcji i oskarżenia o nią odegrały ogromną rolę w upadku rządów Partii Pracowników (Partido dos Trabalhadores, PT) w drugiej dekadzie XXI w., a także w usunięciu Luli da Silvy z wyścigu o fotel prezydencki największego kraju Ameryki Łacińskiej w 2018 r., co umożliwiło dojście do władzy Jairowi Bolsonaro. Poniżej znajduje się pierwotna wersja tekstu, która ukazała się w e-booku Notes brazylijski w 2015 r. Nieco zmieniona i zaktualizowana o wiedzę o najnowszych (wówczas) wydarzeniach wersja weszła potem w skład książki Brazylia, kraj przyszłości? pod red. Janiny Petelczyc i Marka Cichego z 2016 r.
Pizza paulistana, Programa Mais Médicos i Hawana
Moje urodziny wypadły, gdy byłem w São Paulo, w kilkudniowych odwiedzinach u Périclesa i Fabio. Tak się złożyło, że urodziny Périclesa były dwa dni wcześniej, a że dwa dni wcześniej była środa, to moje wypadły w piątek; koniec końców wyszło na to, że jedne i drugie urodziny obchodziliśmy razem, oczywiście w piątek. Péricles i Fabio mają mieszkanie w Jardins, dobrej dzielnicy São Paulo – w budynku zbudowanym kilkadziesiąt lat wcześniej przez brytyjskiego dewelopera. W odwiedziny wpadło kilkoro ich znajomych i przyjaciół. Jedliśmy pizzę – pizza jest jedną ze specjalności São Paulo, jest słynna na cały świat i, zdaniem wielu, na świecie najlepsza, lepsza niż we Włoszech. São Paulo to bowiem największe na świecie włoskie miasto: żyje tam więcej osób włoskiego pochodzenia, niż jest Włochów w Rzymie. Oprócz mnie wszyscy goście tego wieczora byli Brazylijczykami, jednak przez wzgląd na mnie wszyscy cały czas rozmawiali po angielsku. Co było możliwe, ponieważ wszyscy Brazylijczycy w tym gronie byli z klasy średniej – psychoanalitycy, ustawiony wykładowca uniwersytecki, lekarz, architekt, mieszkająca od dawna w Szwajcarii (choć paulistana) nauczycielka jogi.
Psychoanalityczka Marianne, gdy już dowiedziała się, w jakich miejscach już byłem, zanim dotarłem do Sampy, i dokąd się jeszcze w Brazylii w trakcie tej podróży wybieram, zapytała, jakie poza Brazylią miejsce – kraj lub miasto – chciałbym jako następne zobaczyć w Ameryce Południowej. Odpowiedziałem, zgodnie z prawdą, że Hawanę. Moje pragnienie, by odwiedzić i poznać kiedyś Hawanę dodatkowo umocnił François na Itaparice. François był ze swoim partnerem na Kubie, zanim przerwali swoją morską podróż i zdecydowali się zatrzymać w Brazylii. “Hawana jest najpiękniejszym miastem na świecie” – powtarzał François – “bo nie zniszczyła jej spekulacja nieruchomościami”, na Kubie oczywiście zakazana. Marianne żachnęła się na wzmiankę o Kubie. Dla niej to obrzydliwa dyktatura, która jakoś się ciągle nie może zawalić. Jej mąż Alexandre i niektórzy inni obecni wydawali się wspierać mniej więcej taki pogląd, tym bardziej, że w tamtym momencie niemal automatycznie dawał się połączyć z powszechnym już i niemal odruchowym wśród brazylijskiej klasy średniej narzekaniem na korupcję rządu PT, która pośród wielu innych swoich manifestacji wyraża się także w bardzo wymiernej przyjaźni, jaką Brazylia oferuje od jakiegoś już czasu Hawanie.
W ciągu roku poprzedzającego wybory prezydenckie do najbardziej chodliwych tematów w wielowątkowej krytyce rządu Rousseff należy mocno związany z Kubą program rządowy “Więcej Lekarzy” (Programa Mais Médicos), który brazylijska klasa średnia i prawicowe media często ujmują w kategoriach “skorumpowanych” praktyk rządu w Brasílii. Marianne i Alexandre natychmiast podnieśli sprawę programu i udzielili mi błyskawicznego wprowadzenia w główny nurt jego krytyki. Prawdziwym celem Programa Mais Médicos ma być “kupienie” głosów biedoty przez dostarczenie jej pozorów rozwiązania problemu dostępu do opieki medycznej; pełniłby on więc funkcję głównie propagandową, a dodatkowym cieniem kładzie się na nim skala, na jaką program ten udziela finansowego wsparcia rządowi w Hawanie i wyzyskuje kubańskich lekarzy.
Nie da się ukryć, że do jakiegoś stopnia projekt Programa Mais Médicos został strategicznie pomyślany jako przedsięwzięcie, które mogłoby dla Dilmy Rousseff zrobić to samo, co Bolsa Familia zdołała zapewnić Luli: uzyskać efekt długotrwałej lojalności ze strony mieszkańców najbiedniejszych miejscowości, a przede wszystkim faweli wielkich brazylijskich miast, dokąd lekarze z tradycyjnych rodzin z klasy średniej nie chcą się nawet zapuszczać. To się zresztą udało, Dilma Rousseff wygrała wybory 2014 i została presidentą, jak ją nazywają Brazylijczycy, na drugą kadencję.
Nie zmienia to jednak faktu, że program jest odpowiedzią na realne społeczne potrzeby i problemy – na wyczuwalny brak dostępu do podstawowej opieki medycznej, który doskwiera najbiedniejszym Brazylijczykom, w szczególności tym wszystkim, którzy nie mając dostępu do pracy na regularnych etatach w dużych przedsiębiorstwach, dostępu nie mają także do związanych z takimi stanowiskami planów ubezpieczenia zdrowotnego. Z tym brakiem powiązana jest jawna niechęć większości lekarzy brazylijskich do świadczenia podstawowej opieki medycznej w najbiedniejszych dzielnicach i miejscowościach.
Kiedy brazylijskie środowiska lekarskie “demaskują” Programa Mais Médicos jako psujący długofalowo rynek pracy dla miejscowych lekarzy, tak naprawdę nie chcą mówić o tym, że tam, dokąd rząd PT wysyła lekarzy z rewolucyjnej karaibskiej wyspy, oni i tak jeździć się nie palą, bo w zainstalowanych w cierpiących na braki personelu medycznego częściach kraju jednostkach podstawowej opieki medycznej (unidades básicas da saúde, UBS) nie zarobią ani połowy z tego, co spodziewają się wycisnąć w prywatnych szpitalach (jak Sírio-Libanês i Albert Einstein) w zamożnych dzielnicach wielkich miast. Nie chcą mówić o tym, że rynek ten, tak długo pozostawiany “niezepsutym”, na potrzeby najbiedniejszych mieszkańców w zakresie opieki zdrowotnej konsekwentnie i przez dziesięciolecia odpowiadał zupełną próżnią podażową. Nie chcą mówić o tym, że dla większości z nich zawód lekarza jest bardziej wehikułem reprodukcji odziedziczonej pozycji klasowej, niz sposobem na taką samorealizację, która wiązałaby się ze świadczeniem pomocy innym ludziom i społeczeństwu w ogóle; wreszcie: że ich główną motywacją jest chęć zarabiania pieniędzy, a nie leczenia ludzi.
Raport brazylijskiego Ministerstwa Zdrowia z 2013 zatytułowany “Studenci medycyny i lekarze w Brazylii” (Estudantes da Medicina e Médicos no Brasil) ujawnił, że jakieś 58% wszystkich studiów medycznych w Brazylii ma miejsce na uczelniach prywatnych. Studia takie kosztują średnio 3900 reali miesięcznie, a mogą kosztować i ponad dwa razy tyle. Płaca minimalna w Brazylii wynosiła wtedy w Brazylii niewiele ponad 600 reais (z wyjątkiem niektórych miast, które wprowadziły własną płacę minimalną, nieco wyższą, ale też bez szału – w Rio de Janeiro było to trochę ponad 800 reais). Profil studentów poszczególnych uniwersytetów też wiele mówi: spośród tych, którzy zaczynają Universidade de São Paulo w Ribeirão Preto tylko 2% pracuje (czyli rodziców stać na utrzymywanie ich w okresie nauki), 82% jest białych (w kraju w przeważającej mierze “kolorowym”), ten sam odsetek ukończył edukację na poziomie średnim w szkołach prywatnych[1].
Być może więc zarobki lekarzy są w Brazylii zbyt wysokie i w interesie społecznym leży, by rynek od czasu do czasu dobrze zepsuć, żeby przywrócić pewne – “zdrowsze” – proporcje motywacyjne w mechanizmach selekcji do zawodu?
W Programa Mais Médicos udział biorą nie tylko lekarze z Kuby – są wśród nich także (zwłaszcza młodzi) idealistyczni medycy z rozwiniętych krajów Zachodu. Jednak Kubańczycy stanowią ogromną większość – według raportu opublikowanego przez brazylijski miesięcznik “Piauí” (“najlepsze czasopismo na świecie”, jak twierdzi Perry Anderson[2]) w lutym 2014 roku, było ich 7378 (na 9549 osób w ogóle)[3]. Ze strony Kuby stanowi to część jej polityki międzynarodowej, jej polityki “dyplomacji medycznej”, swiadczenia pomocy medycznej innym krajom trzeciego świata. Kuba ma jedną z najwyższych na świecie proporcji lekarzy do populacji, ma zastępy znakomicie przygotowanych lekarzy, własny system opieki zdrowotnej będący obok sukcesów edukacyjnych chyba największą dumą rządu w Hawanie. Dzielenie się stanem swojej medycyny z innymi krajami rozwijającymi się było od dawna jedną z “internacjonalistycznych” strategii dyplomatycznych rządów braci Castro (około 30% całego kubańskiego eksportu w ciągu ostatniej dekady stanowił eksport usług medycznych, w tym eksport lekarzy). Ekonomiczne trudności, w których objęta od dziesięcioleci amerykańskim embargiem wyspa znalazła się po implozji “Bloku Wschodniego” i rozpadzie Związku Radzieckiego, spowodowały, że Kuba oczekuje jednak czegoś w zamian od tych państw, które mają co w zamian dać. Wenezuela np. dostarcza jej m.in. ropę naftową. Brazylia (ponad jedna trzecia wszystkich kubańskich lekarzy pracujących dzisiaj poza granicami wyspy pracuje w Brazylii) płaci rządowi w Hawanie kilkakrotność tego, co trafia w formie wynagrodzenia, formalnie traktowanego jednak przez Brasílię jako coś bardziej jak stypendium, do samych kubańskich medyków.
Ten element programu Mais Médicos – że kubańscy lekarze otrzymują bardziej stypendium niż normalne wynagrodzenie lekarza brazylijskiego, a więcej pieniędzy trafia na konta rządu w Hawanie – spotyka się ze szczególnie silną krytyką wielkich krajowych mediów i organizacji reprezentujących brazylijskich lekarzy (takich jak Associação Médica Brasileira, AMB). Oskarżają one rząd Rousseff, że wespół z rządem braci Castro bezwzględnie wyzyskuje kubańskich lekarzy – że pomaga “totalitarnej dyktaturze” braci Castro ich wyzyskiwać.
Jest wiele powodów, by nie ufać szczerości takiego nagłego zaangażowania w walkę z wyzyskiem ze strony wielkich prywatnych mediów, poza tym zawsze w Brazylii (nie tylko tam, oczywiście) reprezentujących interesy wielkiego kapitału, z którym są organicznie związane (w Brazylii wszystkie wielkie media są prywatne – nie ma np. czegoś takiego jak telewizja publiczna). “Totalitarna dyktatura” w Hawanie nie bierze też swoich lekarzy z powietrza, nie pączkują oni tam spontanicznie. Edukacja na Kubie jest darmowa, co znaczy, że jest sfinansowana przez państwo kubańskie, umiejętności i kwalifikacje kubańskich lekarzy są owocem inwestycji państwa, kształcenie kolejnych pokoleń lekarzy też kosztuje pieniądze. Kuba jest w tarapatach ekonomicznych i ma prawo oczekiwać czegoś w zamian za oferowanie światu dodatkowych 20 tysięcy lekarzy, w przeciwnym razie szastałaby zasobami, których sama nie ma w nadmiarze, co w dłuższej perspektywie zagrażałoby interesom jej własnego społeczeństwa. Brazylia natomiast ma realny problem braku lekarzy, a także skrajnie nierównego do nich dostępu w różnych częściach kraju.
Prawdziwym długofalowym rozwiązaniem tego problemu może być tylko przebudowa mechanizmów dostępu do zawodów związanych z opieką medyczną i kształcenie nie tylko większej liczby lekarzy, ale też kształcenie i kierowanie ich tam, gdzie ich brakuje, oraz budowa sprawiedliwiej rozłożonej sieci nowych ośrodków, w których będą oni tę opiekę świadczyć. Nie da się jednak tak zrobić, żeby ludzie poczekali z chorowaniem, z wypadkami i z umieraniem, aż to się kiedyś wreszcie dokona. Ludzie żyją już teraz, już teraz miewają więc problemy ze zdrowiem i potrzebują pomocy medycznej. Jakieś rozwiązanie tymczasowe, choćby prowizoryczne, jest w tym momencie potrzebne dokładnie tak samo, jak długofalowe.
Pomoc udzielana Kubie daje się z kolei interpretować jako część strategii rządu PT obliczonej na stawianie oporu dążeniu Stanów Zjednoczonych do odzyskania kontroli nad Ameryką Łacińską, jeszcze do niedawna postrzeganą przez północne mocarstwo jako jego “podwórko”[4]. Od dziesięcioleci stawiająca Amerykanom opór i rzucająca im wyzwanie Kuba, ojczyzna rewolucji, która przetrwała tak długo, nieobalona przez jakąś formę interwencji Waszyngtonu, ma w tym kontekście znaczenie symboliczne. Wsparcie udzielane Kubie – w tym także intensywne działania na arenie międzynarodowej dążące do przełamania międzynarodowej izolacji wyspy spowodowanej amerykańskim embargiem (embargo nałożyło również szereg sankcji na nieamerykańskie podmioty, gdyby te prowadziły z Kubą interesy) – dostarcza rządowi Brazylii swego rodzaju lewicowej, antyimperialistycznej legitymizacji w oczach reszty regionu. “Waliduje” jego “postępowy” profil.
Wyobraźnia polityczna typowego przedstawiciela brazylijskiej “klasy średniej” jest przestrzenią bardzo powykrzywianą, zawijającą się w zaskakujące fałdy, w konsekwencji których takie sprawy (podobnie jak wiele innych) zawsze jakoś sprowadzają się do “korupcji”. Wedle tej logiki, rząd PT kupuje sobie w ten sposób np. korzyści symboliczne i wizerunkowe, a także karty przetargowe na arenie międzynarodowej, robiąc interesy z “niedemokratycznym reżimem”. Trochę tak, jak “kupuje” sobie głosy biedoty i jej lojalność przy urnach, rzucając jej “pozorne rozwiązania” problemów w zakresie ochrony zdrowia.
Korupcja wszędzie
To prawda, Brazylia jest krajem skorumpowanym. Brazylijczycy, nie tylko z klasy średniej, niemal zawsze wymieniają korupcję, gdy ich zapytać o największe bolączki ich kraju. W najczęściej w tym kontekście cytowanym indeksie i rankingu, tym przygotowywanym przez Transparency International, w roku 2014 Brazylia znalazła się na pozycji 69. (ranking idzie od najmniej do najbardziej skorumpowanych krajów).
Autorzy tacy, jak Denise G. Ramos[5], G. Mello Kujawski[6] czy Lucy Dias i Roberto Gambini[7] podkreślają, że brazylijski problem korupcji zasadza się w samym pokalanym poczęciu tego kraju, w jego traumatycznych narodzinach, które na wiele kolejnych pokoleń ustawiły cały szereg parametrów kształtujących brazylijskie życie społeczne. Ramos, która jest psychoanalityczką, widzi w korupcji przejaw kulturowego kompleksu dziecka porzuconego przez ojca.
W przeciwieństwie do Peru czy Meksyku, indiańskie społeczeństwa Brazylii nie przywitały przybyszów z Europy spektakularnie rozwiniętymi cywilizacjami. Ich kultury zostały nie tylko w większej części zmiecione z powierzchni ziemi, ale też nie pozostawiły po sobie pomników wielkiej przeszłości, które mogłyby je w przyszłych pokoleniach łączyć w poczuciu dumy z takiego dziedzictwa. W rezultacie brazylijska tożsamość kulturowa w okresie swojego kształtowania dosłownie porzuciła cały kulturalny dorobek brazylijskich Indian, nie włączając nic chociażby z jego przebogatej ustnej literatury, mitów i baśni, do swojego ogólnego kanonu funkcjonujących w obiegu tekstów kultury. Wczesnonowocześni przybysze z Portugalii nigdy nie mieli przed swoimi oczyma jakiejkolwiek pozytywnej wizji budowy na nowym lądzie takiej czy innej formy trwałego społeczeństwa (jaką mieli choćby purytańscy przybysze do Ameryki Północnej). Byli poddanymi króla Portugalii, którzy przybywali tam samotnie, nie mieli z sobą rodzin ani przyjaciół, a jedynie prosty do bólu cel: wycisnąć i zagarnąć z nowego lądu, co się da, i zabrać to z powrotem do Portugalii, żeby tamtejszy dwór miał czym spłacać dług po przegranej wojnie z Anglią.
Ta relacja ustanowiła nie tylko miejsce Brazylii w globalnym podziale pracy i układzie sił ekonomicznych (narzuciła strukturę brazylijskiej gospodarki opartej na eksporcie surowców; pośrednio sfinansowała, albo przynajmniej dofinansowała wczesne stadia rozwoju kapitalizmu w Wielkiej Brytanii, wraz z podstawami jej przyszłej ekspansji kolonialnej)[8]. Zapoczątkowała też ona patologiczną relację nowych panów tej ziemi do samej ziemi, jej zasobów i mieszkańców. Nie mieli oni żadnych ambicji dotyczących tego, jak zorganizować politycznie „nowe” ziemie, chcieli je tylko jak najskuteczniej wyeksploatować[9]. “Europejczycy, którzy przenieśli się do Brazylii, przyjechali jako konkwistadorzy, a potem zostali szmuglerami złota i diamentów”[10]. W przeciwieństwie do osadników, którzy do pierwszych kolonii w Ameryce Północnej przybywali z intencją stworzenia tam nowego, amerykańskiego społeczeństwa, osoby portugalskiej krwi urodzone w Brazylii (zwane mazombo) płynęły do Portugalii, by przez studia na uniwersytecie w Coimbrze uzyskać pełne obywatelstwo portugalskie. Większość z nich była “bękartami, porzuconymi przez swoich europejskich ojców i odrzuconymi przez plemiona swoich matek”[11].
A potem przyszła druga założycielska trauma Brazylii: niewolnictwo, system społeczny, który opiera się na bezwzględnej dominacji, instrumentalnym wyzysku innych ludzi, aż do wyciśnięcia z nich ostatnich kropli potu i krwi, a także na wpisaniu w zdominowanych głęboko zinternalizowanego poczucia własnej niższości, a w dominujących poczucia, że na drodze do osiągnięcia i maksymalizacji korzyści po prostu wszystko im wolno. I o ile dziś przepiękna brazylijska mieszanka wszelkich możliwych kolorów ludzkiej skóry, jest swego rodzaju akceleratorem niezwykłego demokratycznego potencjału brazylijskiej kultury – o tyle historycznie tożsamość mulatów (w brazylijskim wokabularzu zwanych pardos) narodziła się z przemocy i nadużycia relacji dominacji: pierwsi pardos byli owocami przemocy seksualnej właścicieli plantacji, ich męskich krewnych i ich białych ekonomów w stosunku do niewolnych kobiet afrykańskiego pochodzenia.
Ramos pisze dość obrazowo:
“Pewne figury władzy wydają się uciekać przed wstydem, przyjmując i reprodukując role ojców-bandytów. Przyjmują arogancką i pełną brawury personę, komunikując światu wokół nich, że ‘nikt z nimi nie będzie zadzierał – nawet prawo’. Nieświadomie reprodukując eksploatatywne zachowanie ‘ojców’, te skorumpowane jednostki używają ziemi i swojego otoczenia niczym żerujący drapieżnik. Nic tam nie ma do ustanowienia, zbudowania czy odtworzenia. […] Chodzi o to, żeby ‘wyciągnąć korzyści’, ‘być cwanym’ – uzyskać nieuczciwą przewagę”[12].
Dalej Ramos pisze:
“Poszukiwanie drogi wyjścia z tego impasu jest jeszcze trudniejsze za sprawą braku żywego, nośnego kulturowo mitu heroicznego. Kulturowo funkcjonalna forma mitu heroicznego jest istotnym wstępem do rozwoju zdrowego ego w każdym społeczeństwie. Jak wiadomo, zadaniem bohatera jest kontestować zastany porządek i inspirować asymilację nowych sił archetypalnych w świadomości zbiorowej. W patriarchalnej kulturze młody bohater rzuca wyzwanie ustanowionej, ustabilizowanej figurze ojca i wprowadza do życia nowe wartości.
Ale jak syn może kontestować ojca, który go porzuca, który swojego syna nie uznaje? – nieznanego ojca, który nie może być podziwiany nawet przez jeden dzień.”[13]
“Brak czułej więzi między ojcem a synem może częściowo wyjaśniać recydywizm i łamanie prawa, jak również korupcję i autorytarne skłonności wśród przywódców. Jako kiepskim zastępnikiem czułej więzi między ojcem a synem cynicznie posługują się oni ‘czułym protekcjonizmem’, który zapobiega skargom na ich korupcję i próbom jej demaskowania. Jak można się skarżyć na kogoś, kto nadużywa władzy, jednocześnie jednak wyciągając swoją dłoń z ofertą protekcji? […]
Opcja demokracji i zbudowanej racjonalnie równości jest trudna do utrzymania dla ludzi, którzy odczuwają tak poważny brak rodzicielskiej tożsamości. Porzucone dziecko porzuciło swych braci i siostry, którzy trwają w cieniu zjednoczeni przeciwko nadużywającemu swej władzy ojcu. Braterstwo Tytanów buntuje sie w ciszy przeciwko ojcowskiej tyranii, uciekając się do sztuczek i klientelizmu lub nepotyzmu – z braku wystarczającej siły, by stanąć do konfrontacji z ojcem bardziej otwarcie. W rezultacie próbują raczej wyciągnąć jakieś korzyści z każdej nadarzającej się okazji, niż podporządkować się bezstronności prawa, którego celem, przynajmniej w teorii, jest uczciwe gwarantowanie obywatelskich i moralnych wartości.”[14]
Mówmy o korupcji, żeby nie mówić o czymś innym
Tak więc owszem, nie da się ukryć: korupcja jest w Brazylii wielkim społecznym problemem. Jest jednak coś dziwnego w tym, z jaką emfazą zwłaszcza brazylijskie klasy średnie i media głównego nurtu mówią dziś w Brazylii o korupcji jako o tym największym, najważniejszym i najbardziej kluczowym problemie. Tak, Brazylia jest na 69. pozycji w rankingu Transparency International. To mało chlubna pozycja, żadna tam Szwecja czy Dania, ale jest na niej ex aequo z europejskimi Włochami. Grubo, grubo ponad sto krajów znajduje się na tej liście niżej, w tym co najmniej kilka krajów Ameryki Łacińskiej (plus właściwie cała Afryka i Azja). Brazylia jest więc krajem skorumpowanym, ale nie tylko nie jest jednym z najbardziej skorumpowanych na świecie – nie jest nawet najbardziej skorumpowanym we własnej części świata; od niechlubnego zupełnego dołu listy Transparency International znajduje się dalej jeszcze niż od jej skandynawsko-kanadyjskich wyżyn.

Zajmowanie w tym rankingu tej samej pozycji, co Włochy, nie jest oczywiście żadnym szczególnym sukcesem. Temu rankingowi warto jednak stawiać czasem pewne „ale”. Opiera się on na takich parametrach, że czasem skutkuje szokująco rozbieżnymi z rzeczywistością rezultatami, zwłaszcza na korzyść wysoko rozwiniętych krajów Zachodu. Np. poziom korupcji brytyjskiego życia publicznego (związki między politykami a finansjerą z City, „kolesiowski” charakter wielu kontraktów rządowych, itd.) wydaje się nie znajdować żadnego odzwierciedlenia w pozycji Zjednoczonego Królestwa w rankingu Transparency International, która konsekwentnie pozostaje wysoka. A wracając do Brazylii – ten sam raport podkreśla, że Brazylia robi postępy: poprawia się prawo i jego egzekwowanie, 25 z 37 osób oskarżonych w wielkim skandalu korupcyjnym mensalão zostało skazanych. Rozwijają się także oddolne, często bardzo spontaniczne inicjatywy “patrzenia władzy na ręce”. We wspomnianym przeze mnie gdzie indziej miasteczku Itaparica na wyspie o tej samej nazwie w stanie Bahia poznałem cały gang takich zapaleńców, społecznie tworzących lokalne internetowe radio Canal PP (Perto do Povo: ‘blisko ludu’), bezinteresownie finansowane przez tryskającą energią miejscową emerytkę Terezę Coelho. Tworzą je dwaj zakochani w Itaparice Francuzi, którzy żyją tam od prawie ośmiu lat i obaj mają na imię François (jeden z nich to filmowiec, reżyser, twórca spektakli teatralnych François Starita), ale działa z nimi cały szereg młodych ludzi, którzy w napawający ogromnym optymizmem sposób wyjątkowo lekce sobie ważą z różnych stron płynące pogróżki, że pożałują, że będą mieć problemy w pracy, że z pracy wylecą, albo pracy nie dostaną (bo niektórzy są bardzo młodzi).
Dlatego odnoszę nieodparte wrażenie, że jak poważnym problemem by w Brazylii nie była, korupcja podnoszona ustawicznie jako największa bolączka kraju jest nie do końca diagnozą rzeczywistości. W brazylijskiej psyche, w szczególności w psyche brazylijskiej klasy średniej oraz tych, którzy się z nią identyfikują, bardziej dlatego, że do niej aspirują, niż że do niej naprawdę należą, a także w mediach głównego nurtu urabiających dominujący kształt średnioklasowej “opinii publicznej”, mówienie o korupcji, biadolenie o korupcji, bicie na alarm z powodu korupcji, wreszcie po prostu bicie piany na temat korupcji – to wszystko pełni funkcję trochę jakby kompulsywną, trochę jakby zastępczą.
Mówienie o korupcji wydaje się służyć niemówieniu o nierównościach.
Nierówności jako bez mała podstawowa strukturalna zasada brazylijskiej rzeczywistości społecznej mają swój początek w tym samym traumatycznym procesie narodzin Brazylii, z którego Denise G. Ramos wyprowadziła swoją interpretację korupcji jako “symptomu kulturowego” Brazylii.
Kształtująca się w brazylijskich posiadłościach Portugalii klasa wielkich posiadaczy ziemskich, latyfundialnej arystokracji, właścicieli kopalń i innych wehikułów wydzierania nowemu lądowi jego bogactw na potrzeby najpierw spłaty długu wojennego królewskiego dworu Portugalii, a następnie po prostu rynków światowych, wypracowała szczególne mechanizmy mające na celu utrzymywanie wielkiej własności w stanie możliwie niepodzielonym, nierozdrobnionym. Dokonała w tym celu znaczącego zerwania z mechanizmami dziedziczenia, jakie obowiązywały – przede wszystkim szlachtę – w metropolitalnej Portugalii. Prawo portugalskie bardzo szczegółowo definiowało dzielenie majątków pomiędzy wielu spadkobierców. Zwyczaj brazylijski, zwyczaj klasy wielkich brazylijskich posiadaczy ziemskich – i tutaj realizując kulurowy „wzór” ojca porzucającego swoje dzieci! – wydawał się dawać pierwszeństwo imperatywowi utrzymywania własności w możliwie skoncentrowanym stanie. Kosztem bezpieczeństwa ekonomicznego młodszych dzieci, którym często nie oferowano trwalszego zabezpieczenia ekonomicznego, niemal wszystko zostawiano najstarszemu synowi. Pozbawionych szans na spadek młodszych synów wypychano w głąb kontynentalnych rozmiarów kraju, na poszukiwanie nowych połaci ziemi do zagarnięcia, do wyrwania lasom, do wyeksploatowania, przekształcenia w plantacje trzciny lub czegoś innego, do rozkopania w poszukiwaniu szlachetnych i przemysłowych metali, szlachetnych i przemysłowych minerałów – wszystkiego, co odpowiadało na pragnienia rynków światowych, których stolicą stał się z czasem Londyn. Młodsi synowie posiadaczy ziemskich, jeśli chcieli pozostać równymi swoim najstarszym braciom, utrzymać się w tej samej ekonomicznej kategorii, musieli sobie gdzieś znaleźć ziemię niezajętą jeszcze (przez Portugalczyków – bo jeśli była zajęta przez ludy Tupi-Guarani lub inne, to im ją wydzierali).[15] Wszystko, oczywiście, na stopniowo coraz większą skalę, przy użyciu przywożonych z Afryki niewolników.
Ten wypracowany w epoce kolonialnej mechanizm, spektakularnie niezgodny z prawem obowiązującym w samej Portugalii, popychał process kolonizacji i eksploatacji terytorium Brazylii, a także położył podwaliny pod przepastne nierówności do dziś w bolesny sposób charakteryzujące brazylijskie społeczństwo. Klasa wielkich bogaczy skoncentrowała w swoich rękach bogactwo tak wielkie i tak daleko poza zasięgiem czegokolwiek, co było w jakikolwiek sposób do zdobycia dla następnych w kolejności pretendentów do ekonomicznego awansu, że na setki lat rozstrzeliła społeczną tkankę kraju na klasy oddalone od siebie o lata świetlne pod względem dostępnego w horyzoncie ich życia dochodu i majątku trwałego.
Na dole tej drabiny, od góry zamykanej klasą wielkich latyfundystów, byli oczywiście niewolnicy. I do dzisiaj są ich potomkowie. W Brazylii pieniądze trzymają się od pokoleń białego koloru skóry, im niżej w dół drabiny dochodów, tym bardziej tam kolorowo, bo gdy 13 maja 1888 roku księżniczka cesarska Izabela zniosła w końcu, pociągnięciem pióra pod chyba najkrótszym aktem prawnym ery nowożytnej[16], niewolnictwo, w kraju pozostało niewiele własności jeszcze przez portugalskie elity nie ukradzionej, którą ewentualnie mogliby kiedykolwiek zdobyć. Na dodatek brak szacunku właścicieli niewolników do więzi emocjonalnych między niewolnikami (rodziny i pary rozdzielane według ekonomicznych potrzeb właścicieli) uniemożliwiał ustabilizowanie się wśród nich w miarę trwałej i stabilnej kultury pokrewieństwa[17], jeszcze długo po zniesieniu niewolnictwa stojąc na przeszkodzie mechanizmom rodzinnego dorabiania się jakiegoś skromnego, podstawowego majątku i przekazywania go z pokolenia na pokolenie.
Rezultat jest taki, że współcześnie dochód na osobę najzamożniejszych 10% ludności Brazylii jest ponad 30 razy większy niż najbiedniejszych 40%, co stanowi najgłębszą taką przepaść w Ameryce Łacińskiej, którą jako całość charakteryzują już bardzo wysokie nierówności.
Nierówności
Kiedy lekarze z organizacji AMB atakują Programa Mais Médicos za nieuczciwość interesu ubijanego przez rządy w Brasílii i Hawanie, milczą o tym, że Brazylia ma nie tylko 1,8 lekarza na tysiąc mieszkańców (Kuba ma 6), ale też, że są oni nierównomiernie skoncentrowani w uprzywilejowanych ośrodkach. O ile w São Paulo, Brasílii, Rio de Janeiro i Porto Alegre ten współczynnik wynosi ponad 4 (bywa wyższy niż w niektórych krajach europejskich), to dzieje się tak kosztem najbiedniejszych stanów i obszarów wiejskich. W najbiedniejszym brazylijskim stanie Maranhão, który wylądował na ostatnim miejscu rankingu przygotowanego przez federalne Ministerstwo Zdrowia w Brasílii, wynosi tylko 0,58 lekarza na tysiąc mieszkańców.
Kiedy przedstawiciele klasy średniej z taką emfazą mówią o korupcji, jako najważniejszej chorobie drążącej kraj, chorobie domagającej się leczenia w pierwszej kolejności, to dlatego, że nie chcą mówić o chorobie nierówności. Nie chcą mówić o chorobie nierówności, ponieważ podświadomie wyczuwają, że choć są tylko “klasą średnią”, to są już tych nierówności beneficjentami – ich pozycja jest już niezwykle uprzywilejowana. W kraju, w którym przepastne odległości dzielą poszczególne piętra jego struktury społeczno-ekonomicznej, w kraju, w którym według spisu powszechnego z 2010 tylko 8% ludności miało kompletne wyższe wykształcenie, pewien psycholog powiedział mi, że za usługi w zakresie consultingu dla dużych firm otrzymuje każdorazowo dziesięć razy więcej, niżby za takie same zlecenia dostał chociażby w Londynie. Europejski pracownik akademicki lądując na posadce na którymś z brazylijskich uniwerytetów zwykle jest w szoku, na co może sobie pozwolić w Brazylii, w porównaniu z tym, co było w zakresie jego możliwości, gdy wykonywał tę samą pracę np. w Paryżu: wielkie mieszkanie w centrum miasta, sprzątaczka, a w pracy – kilkoro asystentów.
Przedstawiciele brazylijskiej klasy średniej często doskonale zdają sobie sprawę, jak poważnym problemem są nierówności struktury społecznej kraju; jak daleko sięgają i na jak wielu poziomach rozkładają się dramatyczne konsekwencje takich nierówności. Jednocześnie – świadomie lub nie – wyczuwają, że tego problemu nie da się rozwiązać w sposób nie uderzający nijak w ich interesy. Oczywiście, w pierwszej kolejności należałoby uderzyć w interesy nieprawdopodobnie bogatej wielkiej brazylijskiej burżuazji, wąskiej grupy oligarchicznych rodzin mających na własność większość ziemi i przemysłu tego kraju – coś, czego dryfująca już od lat w stronę technokratyzmu PT, unikająca nie tylko takich klasowych konfrontacji, ale nawet samego języka, w którym można je wyrażać, nie ma zamiaru zrobić. Jednak każde realne zmniejszenie skali brazylijskich nierówności musiałoby mieć za skutek chociażby wzrost wynagrodzeń najgorzej opłacanych pracowników sektora usług; ich niskość tymczasem (to, jak tanio można mieć sprzątaczkę, kucharkę, ogrodnika) jest jednym z gwarantów obecnego stanardu życia klasy średniej, zwłaszcza tej w którymś już pokoleniu. Nie ma się więc co dziwić, że wolałaby ona, aby w pierwszej kolejności zajęto się jednak korupcją.
Temat korupcji jako polityczny wytrych, polityczna “łatwizna”, może też mieć ogromną moc odpolityczniającą, unieruchamiającą jakąkolwiek realną polityczną dyskusję. Właśnie dlatego, że tak łatwo wszystkich pod sztandarem sprzeciwu wobec korupcji zmobilizować (kto opowiedziałby się za korupcją? – kto by się za nią opowiedział otwarcie?), można tą kartą tak i po to szafować, by wszystko pozostało po staremu. Można za jej pomoca przeształcać politykę w telewizyjny konkurs wizerunków, także konkurs negatywny, obrócony jedynie w poszukiwanie kwitów na przeciwników politycznych, a oderwany od jakiejkolwiek debaty o projektach przebudowy społeczeństwa, o tym, o jakie – tak poza tym, że „wolne od korupcji” – społeczeństwo nam chodzi. O prawdziwych stawkach polityki, mówiąc krótko. Można za jej pomocą wytwarzać masowe zniechęcenie do polityki w ogóle, do klasy politycznej w ogóle, do rządzących w ogóle – ku uciesze samych polityków, zwłaszcza tych oligarchicznych, którzy dzięki temu właśnie mogą robić, co chcą, bez obawy o społeczną kontrolę ich postępowania. Można za jej pomocą wymazać jednocześnie z pola debaty i refleksji programy polityczne i konkurencyjne wizje społeczeństwa jako takie. Temat korupcji to wreszcie łatwizna, która sprowadza politykę do moralizowania na poziomie katechezy.
Przebieg wielkich protestów społecznych[18], jakie przetoczyły się przez całą Brazylię na początku latem (czyli brazylijską zimą) 2013 roku w szczególnie wyrazisty sposób pokazuje, jak to się może, na praktycznym poziomie, rozgrywać.
Katalizatorem pierwszej fali protestów (od 6 do 13 czerwca) był radykalnie lewicowy, oddolny, horyzontalny, nastawiony antykapitalistycznie ruch Movimento Passe Livre (ruch na rzecz darmowej komunikacji miejskiej), który odpalił pierwsze demonstracje w São Paulo, potem także w Rio de Janeiro. MPL miał jasny cel: zablokować podwyżki cen transportu miejskiego, spowodowane kosztami przygotowań do Mistrzostw Świata w piłce nożnej. Wypowiadał się też z jasno zdefiniowanych politycznie pozycji: “Barykady wzniesione przeciw kolejnym podwyżkom cen biletów są wyrazem uzasadnionego gniewu na system całkowicie zdominowany przez logikę rynku”[19].
Po tym pierwszym tygodniu protestów przemoc policji w stosunku do demonstrantów wywołała reakcję w postaci przyłączania się do nich coraz to nowych grup. Co początkowo było odruchem solidarności spowodowanym szokującą brutalnością policji (która w Brazylii jest częścią struktur wojska), przekształciło się w niejasny miszmasz społecznych i politycznych tożsamości i żądań. Wyraźnie lewicowy początkowo profil protestów (żądania środków na szkoły i szpitale, zamiast na stadiony, itd.) zaczął ulegać stopniowemu zalewowi przez bardziej centrowy groch z kapustą, w którym szczególne właściwości spajające uczestników – jednostki i grupy – w większe masy miał nurt “antykorupcyjny” właśnie. Nie przypadkiem działo się to wraz z rosnącym udziałem w demonstracjach młodej klasy średniej. Trudno się oprzeć wrażeniu, że odruchowy gniew klasy średniej na korupcję został szybko zidentyfikowany jako użyteczny przez siły polityczne na prawo od PT. Gniew na całą klasę polityczną “po równo”, bez związku z projektami politycznymi, w znacznym stopniu odpolitycznił protesty, pozbawił je nawet czasem zupełnie sensu, połączył na ulicach ludzi, którym chodziło o zupełnie inne (często zupełnie przeciwne!) rzeczy, a także przeniósł ich ciężar ideologiczny do mętnego centrum i zrobił więcej miejsca dla skrajnej prawicy.
18 czerwca, w czasie piątej już demonstracji w São Paulo, od głównego marszu odłączyła się grupa skrajnych prawicowców, którzy zaatakowali ratusz miejski (burmistrz miasta, Fernando Haddad, jest z PT). 20 czerwca, w czasie demonstracji na Avenida Paulista doszło do wykluczenia z demonstracji grup lewicowych – grupy, które tego wykluczenia dokonały, były najprawdopodobniej skrajnie prawicowe. Były w mniejszości, ale udało im się to przy milczącej aprobacie dominującego centrum, tego „antykorupcyjnego” właśnie.
[1] Podaję za: Malu Delgado, Los Doctores: Os estrangeiros, os pacientes e os limites do Programa Mais Médicos, “Piauí” fevereiro 2014, ss. 14-21, dane ze s. 20.
[2] P. Anderson, Lula’s Brazil, „London Review of Books”, nr 7/2011 (31 marca).
[3] M. Delgado, dz.cyt., s. 16.
[4] Zob. np. Greg Grandin, Empire’s Workshop: Latin America, the United States, and the Rise of the New Imperialism, New York: Metropolitan Books 2006.
[5] Denise G. Ramos, Corruption: Symptom of a cultural complex in Brazil?, w: T. Singer, S. Gimbles (red.), The Cultural Complex – contemporary Jungian perspectives on psyche and society, Hove and New York: Brunner-Routledge 2009.
[6] G. Mello Kujawski, A idéia do Brasil: A Arquitetura Imperfeita, São Paulo: SENAC 2001.
[7] Lucy Dias i Roberto Gambini, Outros 500. Uma conversa sobre a alma brasileira, São Paulo: Editora Senas 1999; Roberto Gambini, O espelho índio. A formação da alma brasileira, São Paulo: Axis Mundi 2000.
[8] Zob. np. Mike Davis, Late Victorian Holocausts. El Niño Famines and the Making of the Third World, London-New York: Verso 2002, s. 377-393.
[9] Por. Viana C. Moog, Bandeirantes e pioneiros: paralelo entre duas culturas, Rio de Janeiro: Civilização Brasileira, 1981 (wyd. XIII).
[10] Denise G. Ramos, dz. cyt., s. 115.
[11] Tamże, s. 116.
[12] Tamże, s. 119.
[13] Tamże, s. 119 -120
[14] Tamże, 120.
[15] Zob. Alida C. Metcalf, Family and Frontier in Colonial Brazil. Santana de Parnaíba 1580-1822, Austin: University of Texas Press, 2005 (wyd. II).
[16] Pełny tekst aktu brzmi: “Artykuł 1: Ogłasza się, że z dniem dzisiejszym niewolnictwo zostalo w Brazylii zniesione. Artykuł 2: Wszystkie inne dyspozycje stojące z tym w sprzeczności zostają unieważnione.”
[17]Zob. Alida C. Metcalf, dz. cyt., s. 153-205.
[18] Zob. André Singer, Rebellion in Brazil, “New Left Review”, nr 85, styczeń-luty 2014, s. 19-39.
[19] Movimento Passe Livre-São Paulo, Não começou em Salvador, não vai terminar em São Paulo, [w:] Ermínia Maricato i in. (red.), Cidades rebeldes, São Paulo 2013, s. 13. Cyt.za A. Singer, dz. cyt., s. 30.
Na zakończenie zaktualizowanej wersji tego tekstu pomieszczonej w tomie Brazylia, kraj przyszłości? zacytowałem smutną refleksję filozofa Rodrigo Nunesa (z 2016, już po parlamentarnym zamachu stanu, który pozbawił władzy Dilmę Rousseff:
„PT zrobiła, co mogła, w warunkach, jakie zastała, ale niewiele zrobiła, by zmienić te warunki. W rezultacie przyglądała się, jak przestrzeń jej manewru kurczy się coraz bardziej, i okazała się coraz bardziej zaangażowana w potwierdzanie nieuchronności status quo, do którego się zaadaptowała – aż w końcu nie miała już dokąd się ruszyć. Mówiąc krótko, jej tzw. realizm uniemożliwił partii zdefiniowanie nowej rzeczywistości.
Była za to do zapłacenia cena. Kto żyje tylko realizmem, może skończyć od tego realizmu też umierając.”
Mimo całego pesymizmu, który wyraziłem na łamach „Magazynu Kontakt”, a kilka miesięcy wcześniej w innym tekście na łamach portalu Strajk.eu, trzymam oczywiście kciuki za scenariusz, któremu ziścić się będzie najtrudniej: że tym razem Lula zmieni realnie rzeczywistość, lub ku takiej zmianie ją popchnie – bo w zastanych warunkach nic już zrobić się nie da. Wiele narzekano na skalę negatywnych przemian w zbiorowej psyche Brazylijczyków – których przejawem były i zwycięstwo Bolsonaro w 2018, i to, jak niewielkim marginesem głosów został pokonany w 2022. Ale przemiany toczą się zawsze różne jednocześnie, i dopóki się nie domnką, nic nie jest przesądzone. Moi przyjaciele Paulistanos, których wspominam w pierwszych partiach powyższego tekstu, w 2022 byli z całego serca w „obozie L”.
Jarosław Pietrzak
Moja nowa książka – powieść pt. „Nirvaan”.
Rzuć też okiem na Soho Stories.
Jestem na Facebooku i Twitterze.