— Co to za jeden? Powiedz mi coś o nim.
Polewa nam wina, to już koniec karafki. Siedzimy w Princi, włoska kantyna przy Wardour Street. To najkrótszy dystans, na jaki Medhat może się zbliżyć do epicentrum Soho. Przebywanie tutaj jeszcze nie znaczy, że koniecznie jesteś homo. Ale tym razem jest tak rozgoryczony, że nie przeszkadza mu, że tak tuż przy nas siedzą ludzie. Że mogą słyszeć więcej niż strzępy naszej rozmowy. Jesteśmy tutaj, bo kolejka do Banana Tree była zbyt długa. Było postanowione, że musimy odbyć poważną rozmowę, a ponieważ takiej się nie da odbyć w kolejce, staliśmy dwadzieścia minut w milczeniu i zrobiło się to nie do zniesienia. No więc porzuciliśmy kolejkę i przyszliśmy tutaj.
Siedzimy pod ścianą, nie twarzą w twarz jeden do drugiego, ale bokiem, na ukos, pod ścianą, pod którą biegnie kamienna rynna wody z malutkimi kranami-fontannami wytryskującymi ze ściany. Akurat tutaj były wolne miejsca.
— Co ci powiedzieć?
— Jak ma na imię?
— Hector.
— Skąd jest?
— Z Kolumbii.
— Latynos, no tak – kiwa dziwnie głową. – Lepszy ode mnie w łóżku?
— Nie o to chodzi – wzdycham. – Wiesz o tym.
— Lepszy ode mnie w łóżku? – powtarza, oddychając ciężko.
— Nie.
Nie kłamię. Nikt w moim życiu nie był lepszy w łóżku niż Medhat. Samo to, że potrafię doświadczyć rozkoszy – kiedyś nie potrafiłem, tak byłem zablokowany – zawdzięczam Medhatowi. Medhat jest najwspanialszym, co mi się w życiu zdarzyło – dopóki nie spotkałem Hectora. Ale z Hectorem to dopiero początek.
— To w czym jest lepszy? – ciśnie. – Ma lepsze ciało, więcej mięśni, jest wyższy, ma większego?
Hector faktycznie ma większego, ale nie to o to chodzi. Medhat nie ma małego, a i tak najważniejsze było, co i jak ze mną robił, a nie czym.
— Jest wyższy od ciebie, ale to nie ma znaczenia. Jesteś mojego wzrostu, zawsze mi to odpowiadało.
To też prawda. Być może to, że był mojego wzrostu, pomogło mi, kiedy go poznałem. Przełamać lęk, nie bać się go. W tamtych czasach, gdyby oprócz tego, że jest taki silny – widać to po nim, nawet w sposobie w jaki chodzi, trzyma teraz nóż i widelec, podnosi kieliszek – był jeszcze ode mnie wyższy, może bym się przestraszył, i nic by z tego nie wyszło. W tamtych czasach mężczyzn się bałem z zasady. Większych od siebie – bardzo, by default.
— Jest ode mnie starszy czy młodszy?
— Młodszy, od ciebie i ode mnie. Ma 23 lata.
Ja mam 27, Medhat 32.
— Co, jeśli jest za młody? I za pół roku spodoba mu się ktoś następny? W końcu to Latynos, nie mów, że nie wiesz, jacy oni są.
— Zabujałem się. Nic nie poradzę.
Przez chwilę je w ciszy, ja też. Dostrzega, że akurat nie ma kolejki, więc idzie do lady po kolejną karafkę czerwonego. Wraca z nią, polewa nam po kieliszku.
— Bardziej męski niż ja? – nie umie zarzucić tego krępującego dochodzenia.
Wzdycham, pociągam parę łyków wina.
— Nie, tak naprawdę to nie – odpowiadam po chwili. – Jest wysoki, ma szerokie bary, silne łapy, naprawdę duże dłonie i stopy. Ale jest w nim coś chłopięco delikatnego. Dla ciebie pewnie byłby zbyt wiotki, powiedziałbyś, że jest zniewieściały.
Medhat nie był nigdy naprawdę out, nie był nawet naprawdę gay, w sensie: nigdy tak o sobie nie mówił, nie miał takich przyjaciół, nie imprezował w takim towarzystwie ani w taki sposób. Nie chciał być tak postrzegany przez nikogo, oprócz tego jednego special friend, z którym chodził do łóżka. Sypiał z kobietami przede mną, przeleciał kilka nawet w ciągu tych lat, które spędziliśmy razem. Medhat zawsze chciał być dla innych ludzi uprzejmy, szczodry, dawać im kredyt zaufania, nie oceniać, nie wykluczać. I był, jest. Z jednym wyjątkiem: nie potrafi się spotykać, regularnie posuwać mężczyzny, być może nawet z takim przyjaźnić – takim, którego towarzystwo i jego oświetlałoby tą nieznośną, migoczącą, różową poświatą pedalstwa.
— Czyżbyś postanowił zmienić rolę i zostać aktywem?
Spogląda na mnie trochę złośliwie, jakby chciał powiedzieć, że przecież nie dam rady. Jestem wyrozumiały, nie gniewam się. Pewnie nie dałbym rady. To ja go dzisiaj zraniłem, to ja go tutaj ranię, nie mogę nie rozumieć, że próbuje się pozbierać po uderzeniu. Byłem jego special friend przez grubo ponad trzy lata, z żadnym innym ludzkim ciałem nie był tak blisko, tak długo, tak dużo, tak często jak ze mną, odkąd matka przestała go karmić piersią.
— Nie, nie postanowiłem. Dla ciebie byłby zbyt zniewieściały. Mnie się do szaleństwa podoba. To, że jest taki duży, imponujący, i jednocześnie taki… miękki, pozornie miękki, bo naprawdę jest silny, to mnie w nim zachwyca, obezwładnia. Nie jest męski w taki sposób jak ty, ale jest aktywem, niczego innego nie chce. I jest cudownym aktywem.
— Mówiłeś, że nie jest lepszy ode mnie.
— Nie jest lepszy. Nikt nie jest lepszy. Ale jest cudowny.
To prawda, Hector jest młodszy, mniej doświadczony, miał na poważnie tylko jednego chłopaka przede mną, przez kilka miesięcy. Nie panuje tak nad sobą i nade mną jak Medhat. Nie jest tak sprawny. Medhat jest bardzo sprawny: jeśli chce, potrafi posuwać swojego kochanka bite pół godziny albo dłużej, i naprawdę mocno. Ale jest cudowny. Hector. Tak podniecony, rozgorączkowany, kiedy mnie dotyka, że sam się wtedy czuję, jakbym był nie wiem jakim ciachem, że on się na mnie tak zapala.
Przez chwilę jemy w milczeniu.
— W czym jest ode mnie lepszy? – nie daje za wygraną.
— Nie jest lepszy, pod wieloma względami nikt w moim życiu nie jest lepszy od ciebie. Jest inny. Chce mnie trzymać za rękę na ulicy.
Medhat wzdycha.
— Przepraszam – mówi po chwili.
— Za co? Nie masz za co przepraszać.
— Za to, że ci tego nie mogę dać –
— Dopiero teraz poczułem, że tego potrzebuję, zmieniłem się. Nie wyrządziłeś mi żadnej krzywdy tym, że między nami tak nie było.
— Za to, że się tak dzisiaj zachowuję. Przepraszam, muszę to ogarnąć, oswoić. To były moje warunki. Nie byliśmy parą. Jesteśmy przyjaciółmi, tylko się pieprzymy i tylko my o tym wiemy. Ale przyzwyczaiłem się do ciebie w moim życiu.
— Wiem. Ja miałem nawet więcej niż chciałem. Ale wpadłem na niego i zapragnąłem… czegoś, czego wcześniej nie potrzebowałem.
— Jak długo się znacie?
— Dwa i pół miesiąca.
— A do łóżka od kiedy chodzicie?
— Od początku. Wpadłem na niego w Village, wypiliśmy trochę, zaczęliśmy tańczyć, zaczął mnie całować, powiedział, że umrze, jak nie pójdę z nim do łóżka. Nie chciałem, żeby umarł.
— I już wiesz, że chcesz to między nami przerwać? Nigdy nie chciałem kontrolować, co robisz poza naszymi spotkaniami. Przecież wiedziałem, że ci się tych kilku facetów przyplątało między nogi w zeszłym roku.
Medhat wzdycha. Patrzy w talerz, zbiera myśli.
— Szanuję twoją decyzję – mówi w końcu. – Akceptowałeś wszystkie moje warunki. Nie każdy by zaakceptował. Jestem ci to winien.
— Nie musimy ucinać wszystkiego, możemy zostać przyjaciółmi. Just without the fucking.
— Nie jestem pewien, czy będę w stanie…
Powstrzymuje łzy – wiem, że wolałby, żebym tego nie dostrzegł.
— Przyzwyczaiłem się do twojego ciała – kontynuuje. – To, że zawsze mogłem do niego wrócić, dawało mi spokój. Mogłem zapomnieć… o wszystkim, o czym chciałem…
It’s a big deal. Medhat nigdy nie mówi o swoich uczuciach. Nawet kiedy jego matka była ciężko chora (wygrzebała się), powiedział tylko, żebym był przy nim. Jego przyjaźń polegała na tym, że zawsze mogłem na nim polegać, nie na tym, że się sobie wywnętrzamy.
Kiedy straciłem moją pierwszą w Londynie pracę, nie miałem na czynsz, sam znalazł moją debit card, w Halifaksie jest tam i sort code, i numer konta, i zrobił mi przelew. Miesiąc później to samo. Zabronił mi o tym wspominać, zabronił oddawać pieniądze. Medhat to taki człowiek, który ci nie powie, ile dla niego znaczysz – po prostu po cichu uratuje ci życie, kiedy będziesz go potrzebował. I będzie wiedział, sam z siebie, kiedy trzeba.
— Odejdź z nim, jeśli tego właśnie chcesz – odzyskuje znowu głos. – Po prostu… nie spodziewałem się tego. To znaczy, wiedziałem, że to kiedyś nastąpi, ale jakoś zakładałem, że jeszcze nie teraz … Pożegnaj się ze mną w łóżku. Chcę z tobą spędzić jeszcze jedną noc, zanim… mi przepadniesz.
— OK, jestem ci to winien – odpowiadam.
I nie traktuję tego jako poświęcenia.
— Dzisiaj, teraz. Zapłacę i pojedziemy stąd do mnie. OK?
Tak zaczyna się szósta z Soho Stories. Po całość – zajrzyj tutaj.