Paradoksy „gejowskiego raju”

W 1998 roku pierwsza brazylijska organizacja, która postawiła sobie za cel obronę praw i reprezentowanie interesów osób homoseksualnych, Grupo Gay da Bahia, opublikowała raport, z którego wynikało, że co trzy dni ma w Brazylii miejsce morderstwo osoby homoseksualnej. Badanie przeprowadzone przez Grupo Gay da Bahia wykazało, że kiedy ofiarą zabójstwa jest osoba homoseksualna, śledztwa szczególnie rzadko kończą się wskazaniem i skazaniem sprawcy.

Było tak mniej niż dwadzieścia lat temu.

Przed piłkarskimi Mistrzostwami Świata w 2014 roku jedną ze strategii reklamowych mających przyciągnąć do Brazylii zamożnych kibiców-turystów z całego świata było granie wizerunkiem Brazylii jako miejsca niezwykle przyjaznego osobom homoseksualnym. Brazylijczycy zachęcali sloganami, że to na na jakiś czas ostatni mundial w miejscu, w którym osoby homo- czy biseksualne, a zainteresowane piłką, są nie tylko mile widziane, ale wręcz zachęcane do jak najdłuższego pobytu.

Od 2013 roku brazylijscy geje i lesbijki mogą zawierać związki małżeńskie ze wszystkimi prawami małżeństw heteroseksualnych, włączając w to adopcję dzieci, którą legalnie dało się zresztą przeprowadzać już od 2009. Pomimo obecności w mediosferze brazylijskiej polityki indywiduów usiłujących coś ugrać kartą agresywnej homofobii (Silas Malafaia, Jair Bolsonaro, Marcos Feliciano), poznawani przeze mnie w podróży mieszkańcy Brazylii mówili mi, że ustawa przeszła bez społecznego oporu. W połączeniu z (mającymi podstawy w rzeczywistości) legendami o urodzie, fizycznej atrakcyjności i seksualnej sprawności brazylijskich mężczyzn, Brazylia dorobiła się w Europie i Ameryce Północnej opinii „gejowskiego raju”.

São Paulo, Salvador, Rio de Janeiro…

To, że w São Paulo jednopłciowe pary mężczyzn i kobiet bez strachu chodzą, trzymając się za rękę na pełnych ludzi ulicach, a miasto w 2009 gościło 4 miliony ludzi na największej paradzie Gay Pride, jaka kiedykolwiek miała na świecie miejsce, można by tłumaczyć, że to kosmopolityczna metropolia, największe „miasto globalne” Ameryki Południowej, finansowa stolica kraju i de facto kontynentu. A „miasta globalne” rządzą się swoimi prawami i wymieniają lifestyle’owe soki z obiegiem światowym podobnych kosmopolitycznych miast. Ale atmosfera daleko posuniętej swobody i przyjazności otoczenia towarzyszy osobie homoseksualnej także w innych miastach Brazylii.

Salvador, stolica stanu Bahia, jest miastem wielkim, ale niesłychanie biednym i pozbawionym dziś poza turystyką znaczącej roli globalnej (choć fascynującym kulturalnie), mimo swoich rozmiarów na różne sposoby zmarginalizowanym. W Salvadorze jednym z tradycyjnych miejsc spotkań i nawiązywania znajomości jest Farol da Barra, kolonialna latarnia morska przy plaży w dzielnicy Barra, a właściwie przestrzeń przed nią i wokół niej. Dalekie jest to jednak od pikiet z Lubiewa. W dzień jest to jeden z popularnych punktów miasta, w którym miejscowi sprzedają turystom różne pierdoły; kiedy przebywałem w mieście, stała tam też jakaś wystawa; poza tym capoeiriści regularnie zachęcają tam turystów, żeby zrobili sobie z nimi zdjęcia, za opłatą. Jest stamtąd fajny widok na zatokę Baía de Todos os Santos. Ponieważ z Salvadoru jest już całkiem niedaleko do równika, zmierzch zapada tam wcześnie, dzień i noc są przez cały rok prawie równej długości – latem (czyli naszą zimą) po siódmej jest już ciemno. Wieczór zaczyna się więc wcześnie, dla przybysza z Europy – zaskakującą wcześnie, a niektóre wieczory w tygodniu tradycyjnie przyjęły się tam jako queer.

Farol da Barra

Farol da Barra w Salvadorze w stanie Bahia

Miejsce nic jednak po tym wczesnym zmroku nie traci ze swojego otwartego, publicznego charakteru. Ci sami ludzie wciąż sprzedają piwo. Przestrzeń jest oświetlona i zachęca przechodniów do dołączenia – po drodze z plaży, do jednego z pobliskich barów, albo hoteli lub mieszkań, bo przestrzeń po drugiej stronie ulicy jest zabudowana, część okien budynków ma na nią widok. Spotykają się tu samotni w nadziei na spotkanie bratniej duszy lub ciała. Spotykają się tu starzy dobrzy znajomi, którzy siadają z piwem lub przekąską na ławce lub trawie przed Farol. Spotykają się tu młodzi kochankowie, którzy niedawno się poznali i mieszkając z rodzicami, albo nie mają w domu warunków, albo nie są gotowi na przedstawienie swojego nowego przyjaciela rodzinie, itd. Zaszywają się w zagłębieniu lub za zakrętem muru (budynek latarni można obejść, znajduje się na wzniesieniu niewielkiego cypla).

Miejsce to jest znane od tej strony, a jednak nie przestaje być otwarte dla i na przypadkowych przechodniów. Widziałem rodzinę z dwójką dzieci, która w ramach wieczornego spaceru postanowiła przejść się wokół Farol, mijając dwóch najwyżej dwudziestoletnich młodzieńców, którzy po cichu, dyskretnie uprawiali seks w zagłębieniu muru. Obeszli, nie uciekli, nie zakrywali dzieciom oczu, nie wpadli w moralna panikę. Całej tej przestrzeni pilnowało dwóch uzbrojonych po zęby policjantów w ciemnym mundurze i ciężkich, wojskowych butach – policja jest w Brazylii zmilitaryzowana. W Salvadorze policja jest w wszędzie tam, gdzie regularnie pojawiają się turyści – Farol, zabytek portugalskiej architektury, leżący nieopodal popularnej plaży i dzielnicy imprezowych knajp, jest na tej liście. Nie potrafiłem się oprzeć wrażeniu, że na miejscu tych dwóch bzykających się po cichu w zagłębieniu muru chłopców, w podobnej sytuacji w Polsce czułbym się nieswojo, bynajmniej nie bezpiecznie, gdyby tak blisko była policja. Ba, nawet na miejscu tych młodych ludzi, którzy tylko flirtowali, siedząc na trawie przed Farol.

W Salvadorze (to tam siedzibę ma wspomniana na początku Grupo Gay da Bahia) można spokojnie w mieszanym towarzystwie świeżo poznanych ludzi mówić o swojej seksualnej tożsamości, opowiedzieć o swoim chłopaku, przedstawić go. Albo inaczej – zapytać, czy ktoś zna tamtego faceta, który właśnie przyszedł, bo ci się podoba. Kiedy sam wypalisz do jakiegoś przystojniaka, a on okaże się hetero, też ci raczej wiele nie grozi, większość soteropolitanos (tak się nazywają mieszkańcy Salvadoru) uśmiechnie się raczej, uznając to za komplement. Podróżując miałem szczęście do dobrych ludzi, ale nawet z poprawką na to szczęście, trudno mi sobie wyobrazić Brazylijczyka, który dałby komuś po mordzie za to, że mu się podoba. Brazylijczycy doskonale zdają sobie sprawę, jaką sławą cieszy się na świecie ich uroda, fakt, że się fizycznie podobają, jest formą uznania, które odczuwają jako bardzo miłe pochlebstwo. To dlatego człowiek z aparatem w rękach spotyka przypadkowych przechodniów, którzy zatrzymują się przed nim, uśmiechają od ucha do ucha i proszą: Tira uma foto de mim! (‘Zrób mi zdjęcie!’)

Karnawał w Rio de Janeiro

Tira uma foto de mim! – Rio de Janeiro w czasie karnawału 2014

Stan Bahia (zwany często „Afryką Brazylii”), którego stolicą jest Salvador, charakteryzuje wyjątkowo – nawet na brazylijską normę – erotyczna, przyjazna uczuciu pożądania i wszelkim związanym z tym słabościom kultura. Reżyser Sérgio Machado, który sam jest soteropolitano, powiedział kiedyś, że Baianos są pod tym względem jak Kubańczycy. Brazylia jest bardzo zróżnicowanym krajem – zajmuje pół kontynentu i liczy ponad 200 milionów mieszkańców. Pewne jej części są bardziej konserwatywne od innych. Z konserwatyzmu słynie w Brazylii np. Recife, miasto wysokich, grodzonych apartamentowców z filmu Sąsiedzkie dźwięki Klebera Mendonçy Filho. W którym nie byłem. Znajomy francuski akademik, który tam od kilku lat mieszka i pracuje, opowiadał mi o rodzinie licytującej się na homofobicznej żarty w obecności ich homoseksualnego syna (jego kolegi), o którego orientacji doskonale wiedzieli. Ale ogólnie rzecz ujmując, w Brazylii, pomimo iż największą, dominującą instytucją religijną jest tam Kościół katolicki, można długo poruszać się w atmosferze w dziwny sposób wolnej od duszącego smrodu jego moralności seksualnej. Czasami nawet można się czuć, jakby w ogóle nie był to kraj katolicki. Nawet w starych miastach pełnych barokowych kościołów, jak Salvador właśnie.

A co dopiero Rio de Janeiro! Na plaży w Ipanemie, a więc w mieście, nie w żadnych ukrytych szuwarach, jest gejowski odcinek. Wieczorami, zwłaszcza w okresach różnych festiwali, którymi upstrzony jest brazylijski kalendarz, odbywają się otwarte, plenerowe imprezy gejowskie. W czasie karnawału takie imprezy odbywają się też na innych plażach. Przyjść tam może każdy, osoby heteroseksualne nie czują się na takich imprezach nieswojo, niektórzy przychodzą tam z dziećmi. Mnie urzekł widok ojca, który na jednej z gejowskich imprez karnawałowych na plaży w Ipanemie uczył swojego może dwunastoletniego syna tańczyć. Westchnąłem wtedy nad tym, jak zupełnie innym doświadczeniem musi być dojrzewanie w kraju, w którym możliwe jest coś takiego.

Machismo o miękkich konturach

To duży i skomplikowany kraj, więc generalizacje są obarczone sporym ryzykiem, ale bez nich nie da się też opisywać społeczeństw. Let’s give it a try then. To prawda, Brazylia, jak cała Ameryka Łacińska, jest oczywiście krainą machismo: męskości realizującej się przez swój spektakl. Jednak ta męskość i to machismo mają w Brazylii rysy specyficzne, jakby otwarte na dyskretną kolonizację przez pierwiastek kobiecy; jakby rozmywające gdzieniegdzie swoje granice, albo ustawiające je trochę inaczej. Przymykające oko na niekonsekwencje i niedopowiedzenia. Świadomie dla tych niekonsekwencji i niedopowiedzeń robiące trochę miejsca. To dlatego, pomimo całego tego machismo, brazylijską kulturę cudzoziemcy nieraz opisują jako na swój sposób bardzo „kobiecą”.

Nonszalancję i – nie bójmy się tego słowa – odwagę, z jaką także heteroseksualni brazylijscy mężczyźni przebierają się w czasie Karnawału w sukienki i spódniczki, można by zbyć specjalną dyspensą, jakiej tego rodzaju wygłupom udziela sam wynalazek Karnawału. Ale to tylko najbardziej jaskrawy przykład czegoś w brazylijskiej kulturze bardziej systemowego, sięgającego znacznie dalej. Inną tego manifestacją jest bardzo brazylijska tradycja w obrębie tamtejszej muzyki popularnej: śpiewania – przez wokalistów płci męskiej – utworów napisanych w rodzaju żeńskim, z kobiecym podmiotem lirycznym. Chyba Chico Buarque jest najbardziej z tego znany, ale rzecz jest w Brazylii na tyle pospolita, że jeden z moich przyjaciół z São Paulo opowiadał mi, że jako nastolatek uświadomił sobie, że to jest jednak dość niezwykły fenomen, dopiero gdy pojechał na wakacje do krewnych we Włoszech. Jego włoscy kuzyni przyglądali mu się ze zdumieniem w oczach, kiedy grając na gitarze, śpiewał tekst będący wyrazem uczuć kobiety.  „Co was tak dziwi?” – zapytał, sam równie zdziwiony.

Do jakiegoś stopnia bierze się to chyba paradkosalnie z ogromnej, rozbrajającej, męskiej pewności siebie, jaka z reguły charakteryzuje brazylijskich mężczyzn. W skrajnych przypadkach może się ta właściwość stawać męcząca – pamiętam pewien nieszczęsny wypad do drogiego jak diabli klubu w Leblón w Rio, w którym musiałem przez pół nocy udawać chłopaka przyjaciółki z Kanady (która jest lesbijką), bo jeden João nie chciał dać za wygraną. Ale zwykle jest ta pewność siebie raczej czarująca. Jest to przede wszystkim względna pewność własnej męskości, brak poczucia, że jest ona w stanie ciągłego zagrożenia i trzeba być w nieustannej, nerwowej defensywie. Oni na swój sposób wiedzą, że są właśnie jako mężyczyźni przedmiotem podziwu. Wiedzą, jaką się cieszą na świecie renomą jako kochankowie. I nieraz na to właśnie podrywają. Você tem que transar com um brasileiro! Do you want to have a Brazilian lover? No i mają też coś w rodzaju statusu arystokratów najpopularniejszego, gwarantującego jednoznaczne potwierdzenie normatywnej męskości, sportu drużynowego na naszej planecie.

Komfortowo usadowieni w swojej męskości, Brazylijczycy bardzo często otwierają tę męskość na praktyki, które w innych kontekstach kulturowych mogłyby dla mężczyzny oznaczać stąpanie po cienkim lodzie. Można odnieść wrażenie, że mężczyźni w Brazylii nieraz więcej czasu poświęcają dbaniu o swoje ciało i swój wygląd niż tamtejsze kobiety. Z poświęceniem budują swoje muskulatury, to jedno, ale też się opalają (na wielu plażach w Brazylii są siłownie na otwartym powietrzu, można obydwie rzeczy robić na raz), robią sobie tatuaże, często zmieniają fryzury, starannie układają sobie włosy. Mają odruchową awersję do ubierania się byle jak – nawet w warunkach pogodowych, które przez większą część roku temu przecież sprzyjają (nawet bardzo biedni Brazylijczycy bardzo dbają o to, by porządnie i estetycznie się ubierać, choć są różne lokalne warianty tego, co to konkretnie znaczy – w Rio de Janeiro ludziom zdarza się przyjść do banku w kąpielówkach). Brazylijczycy często są otwarcie sentymentalni i w ogóle nie boją się swojej uczuciowości okazywać. I uwielbiają tańczyć. Wszędzie.

Być może za sprawą tańca właśnie – tego, jak bardzo ich ciała w tańcu w tańcu między innymi się od dzieciństwa rozwijają, jak bardzo taniec jest dla nich naturalny – Brazylijczycy tak często poruszają się w ten swój sprężysty, a zarazem miękki, zaokrąglony, zmysłowy sposób. Sprawiają wrażenie, jakby cały czas uwodzili otoczenie – kobiety, mężczyzn, wszystkich wkoło. Ich muskulatury muszą w pewnych kontekstach społecznych – np. w fawelach znajdujących się między młotem przemocy gangów narkotykowych a kowadłem wcale nie lepszej przemocy Polícia Pacificadora czy Batalhão de Operações Policiais Especiais (znanego z filmu Elitarni José Padilhi) – mieć za zadanie wysyłać agresywne, asertywne komunikaty uwikłane w procesy tak brutalnej rywalizacji o wpływy, władzę i terytorium. Jednak intencja nasycania własnych ciał znaczeniami erotycznymi w interakcjach z otoczeniem jest w większości przypadków absolutnie nie do przegapienia. I zarazem nie można tego sprowadzać do narcyzmu, bo dla Brazylijczyków ich własne ciało i własne ja nie jest sednem tego, na czym są skupieni, jest środkiem, medium erotycznej, uwodzicielskiej interakcji z otoczeniem. Jest ono nakierowane na kontakt ze światem zewnętrznym.

Jeśli do powyższego dodamy właściwą brazylijskej kulturze normę akceptowanego fizycznego dystansu między ludźmi w przestrzeni publicznej i niepublicznej (bardzo bliskiego, żadnego bez mała) oraz wysoki poziom akceptacji dla gestów o dużym ładunku emocjonalnym, także między mężczynami (a uścisk Brazylijczyka to nie to samo, co flegmatyczny, przypominający zdychającego węża uścisk Anglika), otwiera to dyskretny, ale spory margines przestrzeni dla erotycznej, czy wręcz „genderowej” ambiguïté.

Jest homofobia, nie ma homofobii?…

Jak to rozumieć? Ów kontrast między Brazylią wyraźnie odczuwanego przez osobę homoseksualną przyjaznego luzu a Brazylią ze wspomnianego raportu Grupo Gay de Bahia? Brazylią homofobii zarówno obecnej w świecie społecznym, jak i zinternalizowanej przez sam podmiot odczuwajacy homoseksualne pragnienie – jak w sztuce Nelsona Rodriguesa O beijo no asfalto (‘Pocałunek na asfalcie’) z 1960 i jej ekranizacji pod tym samym tytułem w reżyserii Bruno Barreto z 1981?

Od 25 lat w Polsce byliśmy wszystkimi sposobami wdrażani do czytania rzeczywistości w kategoriach periodyzacyjnych: przed „przełomem demokratycznym” i po; w „dyktaturze” i w „demokracji”. To będzie prawdopodobnie pierwszy odruch przeciętnego polskiego „interpretatora”: Brazylia przeszła ewolucję od autorytarnej dyktatury do liberalnej demokracji i ta różnica to przeciwne krańce – punkt wyjścia i punkt dojścia – tej ewolucji. Już nawet poważne rozważenie polskiej strony tego porównania każe raczej powątpiewać w prostą, mechaniczną zależność tego rodzaju (homofobia jest dziś w Polsce większym problemem niż była w latach 90., w pierwszych latach po tzw. „przełomie”, przecząc oczekiwaniu, że liberalna demokracja „naturalnie” podąża ścieżką rosnącej tolerancji). Tym bardziej nietrafne jest mechaniczne zestawianie „przełomu demokratycznego” w państwach byłego Bloku Wschodniego z kresem wojskowych dyktatur w Ameryce Południowej. Można się spierać o stopień, do jakiego w Europie Wschodniej „zdradzono Rewolucję”, ale tamtejsze reżimy przynajmniej deklarowały lewicowe ideały, a marksizm (choć zwulgaryzowany) był ich oficjalną ideologią. W Ameryce Południowej za samo publiczne cytowanie Kapitału można było wtedy trafić do więzienia, dostać kulę w łeb na stadionie w Santiago de Chile, albo wylecieć żywcem z samolotu w wody La Platy. Opozycja między „totalitaryzmem a liberalną demokracją” wcale nie opisuje rzeczywistości ani realnych procesów historycznych.

Co jednak nie znaczy, że nic w takiej intuicji nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości. Okres faszystowskiej dyktatury był w Brazylii czasem silnej konserwatywnej indoktrynacji – antyegalitarnej, antyemancypacyjnej, szczególnie intensywnej w szkołach i w telewizji. Wojskowa dyktatura zakończyła się w Brazylii w 1984, a w 1988 kraj przyjął nową, demokratyczną konstytucję. Od tamtego czasu, mimo prawicowej hegemonii w mediach (wszystkie telewizje należą do prywatnych korporacji, ich polityczną jednostronność najdobitniej ujawnił coverage wszystkich kampanii wyborczych Luli da Silvy i jego lewicowej partii Partido dos Trabalhadores), rozmaite oddolne ruchy społeczne walczyły o postępowe zmiany i odnosiły w tych walkach sukcesy, skutecznie poszerzając zakres praw. Wśród nich ruchy LGBT, które wywalczyły tak postępowe zmiany prawne, że w Polsce wciąż brzmią one jak science fiction.

Brazylijczycy często będą ci jednak mówić, ile jeszcze jest w ich kraju homofobii. Zawsze, zwłaszcza w tak wielkim kraju, znajdzie się jakaś polityczna menda, która będzie usiłowała robić karierę na napuszczaniu na wybranych nosicieli jakiegoś wydumanego „moralnego zagrożenia”. Słuchając Brazylijczyków opowieści o ich własnym kraju, trzeba jednak zawsze brać poprawkę na jedno: Brazylijczycy cierpią na kompleks „dorównywania” mitycznemu Zachodowi, Ameryce Północnej i Europie, o których wyobrażenie mają często cokolwiek wyidealizowane. Ich opinia o własnym kraju jest regularnie zaniżona. Zapytaj, czy wiedzą, że najbardziej niezawodne technicznie samoloty na świecie produkuje Embraer. Albo czy wiedzą, jakiego podziwu przedmiotem jest na świecie brazylijski korpus dyplomatyczny. Albo jakie sukcesy ich kinematografia odnosi na świecie.

Druga strona medalu istnieje jednak realnie: znacznie późniejsza publikacja tej samej Grupo Gay da Bahia, z 2004, wymieniała aż 159 nazwisk zamordowanych w ciągu poprzedzającego roku mieszkańców Brazylii identyfikujących się jako LGBT. Ta i podobne listy publikowane przez GGB były poddawane krytyce. Zwykle przez prawicowe media, jednak co najmniej jeden ich argument nie był niesłuszny: homoseksualna identyfikacja ofiary nie wystarczy, by kwalifikować zbrodnię jako popełnioną z pobudek homofobicznych. Dziesiątki z tych osób okazały się ofiarami własnych homoseksualnych partnerów, w warunkach czy to „zbrodni namiętności” (z zazdrości), czy przemocy już panującej w ich związku bądź wspólnym gospodarstwie domowym.

Akty brutalnej homofobicznej przemocy jednak się zdarzają. Jest to ogromny, bardzo zróżnicowany kraj (ktoś kiedyś powiedział: „Brazylia to kontynent”), którego poszczególne stany różnią się między sobą stopniem religijności i stopniem obecności innych niż katolicyzm religii, poziomem życia i wieloma innymi wymiarami. Jest to poza tym kraj od czasów ufundowania w okresie kolonialnym jego gospodarki na niewolnictwie (Brazylia była ostatnim na Zachodniej Półkuli krajem, który je zniósł – dopiero w 1888) dręczony przepastnymi społecznymi nierównościami. Przemoc jest wybuchem frustracji powodowanych nierównościami – jak wiadomo każdemu poważnemu socjologowi, istnieje nierozerwalny związek między wskaźnikami przemocy a współczynnikiem nierówności ekonomicznych w społeczeństwie.

Obydwie twarze Brazylii na swój sposób istniały od położenia podwalin pod jej nowożytną tożsamość przez budujących swoje kolonialne imperium Portugalczyków. Portugalscy żeglarze pływający do Brazylii w XVI i XVII wieku powiadali, że „nie ma grzechu poniżej równika”. Skonfrontowani z miejscowymi społecznościami Indian Tupi czy Guarani, które niemal nie okrywały swoich ciał, przybysze z zasznurowanej po szyję ówczesnej Europy, zafiksowanej na dusznych pojęciach grzechu i winy, zainicjowali długi proces nasycania Brazylii znaczeniami związanymi ze zrozumieniem i przychylnością dla seksualnych pragnień człowieka, dla seksualnego wymiaru człowieczeństwa. Był to proces niejednoznaczny i poddawany czasem ofensywom ideologicznym Kościoła katolickiego, który jednak nigdy nie zdołal w Brazylii zdobyć monopolu na moralność i nie podbił całej ideologicznej przestrzeni kraju.

Brazylia oficjalnie odkryminalizowała stosunki homoseksualne już w 1830 roku – mieszkańcy wielu rozwiniętych liberalnych demokracji Europy musieli na to czekać jeszcze sto, sto kilkadziesiąt lat (Anglia 1967, Szkocja 1981). Nawet prawicowa dyktatura 1964-84 nie odwróciła tego stanu rzeczy, chociaż pewnie wykorzystywała seksualne sekrety lewicowych działaczy, by ich prześladować lub szantażować. Wiek dopuszczalności stosunków seksualnych jest ten sam jak wprzypadku stosunków heteroseksualnych: 14 lat. Dopuszczalny jest nawet niższy, jeśli różnica wieku między obydwiema stronami stosunku jest nieznaczna.

Ipanema_2

Rio de Janeiro w czasie karnawału

Michês w saunie

Santiago i Ricardo, których spotkałem w Rio de Janeiro niedługo po karnawale, pracowali jako michês. Santiago tylko chwilowo, żeby zarobić na powrót do Salvadoru w stanie Bahia, z jakąś odłożoną na zapas sumą. Ricardo pracował tak w miarę regularnie, trzy dni w tygodniu, na pełny etat pracując jako ochroniarz w centrum handlowym. Santiago i Ricardo w gejowskiej saunie Clube 117 nieopodal stacji metra Glória i konsulatu Szwajcarii, sprzedawali seks innym mężczyznom. Miejsce jest podobno bardzo popularne wśród odwiedzających Rio turystów, ale też wśród zamożnych cariocas. W osobach michês, w ich społecznej roli skupiają się paradoksy brazylijskiej „ekonomii homoseksualnego pragnienia”.

Santiago nie dał się postrzegać jako wykorzystywana przez kogokolwiek ofiara. Wydawał się trzymać wszystko pod kontrolą. Bardzo aktywnie podrywał klientów, zagadywał do nich (tylko po portugalsku, ale nieznajomość angielskiego w ogóle nie onieśmielała go w podrywaniu gringos). Chyba nie miał z tym podrywem problemu, bo jest z niego kawał przystojnego skurczybyka. 26 lat, wysoki, biały, ale opalony, hiszpańskie rysy twarzy (po matce stamtąd właśnie), bujne czarne loki spadające lśniącymi kaskadami po obydwu stronach twarzy. Chętnie się zgadzał, gdy oferowali mu coś do picia. Szybko dążył do ustalenia, czy jest przedmiotem pożądania, by kilka zdań później zapytać: você queres fazer sexo comigo?. Nie akceptował targowania się poniżej swojej minimalnej stawki (120 reais, powyżej tamtejszej średniej) i brał tylko klientów pasywnych. Zapytany o własną tożsamość seksualną i seksualne preferencje w życiu prywatnym, nie miał wątpliwości, że jest całkowicie hetero i że pociągają go tylko kobiety. Prawdopodobnie nie kłamie. Erekcję potrzebną, żeby spenetrować klienta, uzyskać i utrzymać pomagały mu umieszczone w prywatnych pokoikach, w których michês zamykają się ze swoimi klientami, telewizory nieprzerwanie wyświetlające filmy pornograficzne – były to filmy hetero. Z tego, co mi powiedział Santiago, prawdopodobnie większość michês w Clube 117 jest raczej hetero, te filmy są tam wszędzie udostępnione, żeby im pomóc sprostać zadaniu.

Nie powinniśmy się spieszyć ze zbyt rychłym i odruchowym dla nas podejrzeniem, że Santiago „wypiera” własne homoseksualne pragnienie; że nie przyznaje się do niego albo przed rozmówcą, albo przed samym sobą. Nawet nie chciał z klientami osiągać własnego zaspokojenia, z rozmysłem „nie kończył”, żeby pozostać „w stanie gotowości”. Chciał do wyjazdu z Rio zarobić jak najwięcej pieniędzy, liczył więc na obsłużenie każdego dnia kilku mężczyzn. Chyba czerpał z tego przyjemność, ale bardziej narcystyczną niż stricte seksualną. Ze sposobu, w jaki mówił do nich i o nich dało się wyczytać, że była to przyjemność świadomości, że jest przedmiotem pożądania także ze strony mężczyzn, nad którymi, jako nad „pasywami”, on miał w tych spotkaniach pozycję dominującą. Że miał ich pod swoją kontrolą, że był „władcą ich rozkoszy”, któremu gotowi byli za jego zdolność dawania rozkoszy płacić. Ponieważ był zawsze stroną insertywną, paradoksalnie utwierdzało go to w jego normatywnej, heteroseksualnej męskości.

(Choć większość michês w tej saunie deklaruje, że jest zdecydowanie aktywna, niewykluczone, że część z nich godzi się też na przyjęcie drugiej roli pod warunkiem, że zostanie to „tajemnicą” między klientem a michê.)

torso

Ricardo miał 23 lata. Jest równie jak Santiago wysoki i postawny. Jest pardo – tak w Brazylii określa się ludzi o brązowym, ale nie „czarnym” kolorze skóry, mieszanego etnicznego pochodzenia. Carioca – pochodzi z Rio i tam zawsze mieszkał. Podobnie jak Santiago, powiedział mi (po portugalsku – on też nie mówi słowa po angielsku), z szerokim i pewnym siebie uśmiechem, że poza tym miejscem i poza seksem zarobkowym, pociągają go kobiety i tylko z nimi sypia. Ricardo jednak najwyraźniej świetnie się tam bawił, czuł się jak ryba w wodzie. Sam chodził po saunie i po jej barze, wypatrując wolnych klientów, którzy mu się wydawali sympatyczni i przyjemni fizycznie, i do takich zagadywał. Podobnie jak Santiago, szukał pasywów. Wyraźnie ich lubił i rozmowy z nimi go bawiły. Po wyświadczeniu usługi, odbierając w szatni pieniądze, Ricardo miał w zwyczaju dawać klientowi pocałunek na pożegnanie i chętnie udostępniał swój numer telefonu. Po czym szedł rozglądać się za następnym. Powiedział mi, że w ciągu jednego dnia obsługiwał tam zwykle dwóch-trzech mężczyzn. Pękał z dumy, że nie raz dostawał więcej niż przed samym aktem uzgodnili. Cieszył się nie tylko z większej niż spodziewana sumy. To był gest wdzięczności za doświadczoną dzięki Ricardo rozkosz, wyraz uznania, że była ponadprzeciętna, nadspodziewana. W potwierdzonej tymi gestami rozkoszy po ich stronie Ricardo otrzymywał uznanie dla swojej sprawności jako kochanka, dla swojej sprawności jako mężczyzny.

Trudno było się oprzeć wrażeniu, że dorabianie sobie tam otwierało przed nim możliwość dodatkowego wyżycia się z energii, której wydawał się mieć w nadmiarze, „sprawdzenia się”, i seksualnych eksperymentów, których chciał spróbować, nie ryzykując utraty wizerunku jako „prawdziwego” mężczyzny w rodzinie, wśród znajomych, sąsiadów i kolegów z pracy. Sauna jest miejscem na tyle „osobnym”, dyskretnym, oddzielonym od „oficjalnego” społecznego świata, że tylko wtajemniczeni, bezpośrednio zainteresowani wiedzą, co dokładnie tam się dzieje, kto tam bywa, jeżeli nie w ogóle o samym jej istnieniu. Było to dla niego jak uczestnictwo w karnawale, w którym człowiek zachowuje się inaczej, a nawet wbrew regułom obowiązującym wszystkich na codzień, i jednocześnie bez skutków, konsekwencji w „normalnej” części życia.

Prostytucja jako instytucja

Michês są w brazylijskim imaginarium seksualnym  jakby przeciwieństwem travestis, chociaż jedni i drudzy stanowią personel brazylijskiego świata homoseksualnych usług seksualnych, stanowią jego dwie podstawowe grupy. O ile travestis są do przesady sfeminizowani i odgrywają swego rodzaju komedię kobiecości, jej symulację podkreślającą swój „sztuczny” charakter, o tyle michês odgrywają spektakl swojej zhiperbolizowanej męskości. Ich rola opiera się na podkreśleniu, maksymalnym uwypukleniu i rozegraniu, wręcz przesadzaniu rysów „tradycyjnej”, normatywnej męskości. Nawet jeżeli spektakl ten odgrywany jest dla nienormatywnego, męskiego, homoseksualnego widza i konsumenta/klienta. Większość michês stanowią młodzi mężczyźni z niższych klas społecznych, ich ciała znajdują się na skali między „wysportowane” a „bardzo muskularne”. Brazylijscy mężczyźni, wychowani w słońcu i nierzadko gdzieś w pobliżu ciągnących się w tym kraju tysiącami kilometrów plaż, dorastają wdrażani w sposoby, jak czynić spektakl ze swojego muskularnego ciała, jak czynić je przedmiotem podziwu otoczenia.

W klasycznej na swój sposób (bo pionierskiej) książce z 1999, Men Who Sell Sex pod redakcją Petera Aggletona, pomieszczony jest esej Patricka Larviego Natural Born Targets[1]. Wygląda na to, że od czasu badań, na których opierał się tamten tekst, różne rzeczy uległy zmianom. Autor nie wspomina o saunach, które pewnie były wtedy większą rzadkością (dziś są chyba w każdym dużym mieście i immanentną częścią ich kultury jest obecność mężczyzn oferujących na miejscu swoje usługi seksualne), kiedy mowa o michês, pisząc niemal wyłącznie o pracy dosłownie na ulicy (np. na Avenida Atlântica w Copacabanie w Rio de Janeiro i wokół dworca Central do Brasil tamże). Można odnieść wrażenie, że znaczenie miejsc takich jak sauny wzrosło, być może wraz z upowszechnieniem się i destygmatyzacją lokali przeznaczonych dla gejowskiej klienteli i rozwojem „tęczowej” turystyki z Ameryki Pn. i Europy. Ale oferuje on (ów esej Larviego) mnóstwo informacji i interpretacje, które pozwalają pewne rzeczy lepiej zrozumieć. Np. to, jak homoseksualna prostytucja narodziła się w Brazylii jako „instytucja” socjalizująca formy aktywności seksualnej stygmatyzowane i niemile widziane poza ukrytymi z dala od oficjalnego życia społecznego ramami tej instytucji.

W złożonym społeczeństwie, rozdartym nierównościami o kosmicznych proporcjach, dobrze ekonomicznie sytuowani mężczyźni, w obawie przed ryzykowaniem tej pozycji (ostracyzm ze strony rodziny przekłada się na dostęp do rodzinnego majątku i stanowisk w rodzinnych biznesach, prestiżowe pozycje zawodowe wiążą się z podatnością na kryzysy wizerunkowe, itd.) znajdowali w korzystaniu z usług michês i travestis bezpieczną niszę, w której mogli spełnić trochę ze swoich ukrywanych pragnień. Mężczyźni z niższych klas społecznych, często przybysze spoza miasta lub młodzieńcy z faweli na jego obrzeżach, znajdowali nierzadko w tej instytucji furtkę dla własnej seksualnej ciekawości, w ich normalnym społecznym środowisku blokowanej wysoko ustawioną poprzeczką normatywnej męskości (będącej m. in. strategią przetrwania w brutalnym nierzadko otoczeniu). Obok tych, którzy na ulicę trafiali wskutek odrzucenia przez rodziny, które nie zaakceptowały ich odmienności. Instytucja prostytucji w społeczeństwie o takiej skali ekonomicznych nierówności oferowała też możliwość nieraz bardzo trudnego do zrealizowania seksualnego spotkania z mężczyznami spoza własnego społecznego kręgu, spoza własnej klasy, innego koloru skóry, z całą podniecającą egzotyką, jaka może temu towarzyszyć.

Gest zapłaty stał się w tym wszystkim więcej niż tylko transakcją za usługę – rytuałem pełniącym co najmniej podwójną funkcję. Nabywcy usługi gwarantowała zachowanie klasowego dystansu, dowodziła, że pomimo intymnego charakteru kontaktu z michê czy travesti, kontakt ten jest zamknięty w czasoprzestrzennej kapsule tego wydarzenia, zapieczętowanej transakcją zapłaty. Klient czuje się upewniony, że nie staje się częścią milieu reprezentowanego przez tego, który wyświadczył usługę; klient czuje się zabezpiecznony przed wypadnięciem z własnego społecznego świata i wpadnięciem w tamten. Sprzedającemu usługę, zwłaszcza w przypadku michês, którzy przywiązują wagę do utrzymania swojego symbolicznego statusu „prawdziwego mężczyzny”, rytuał przyjęcia zapłaty służy za gwarancję zabezpieczającą utrzymanie tego statusu. Jeżeli nie przed sobą, to przed innymi, będzie mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że robił to dla pieniędzy, a nie dla spełnienia własnego pragnienia. A sam fakt, że za fizyczny kontakt z jego ciałem i za tego ciała seksualną sprawność oferowana jest zapłata, staje się symbolicznym potwierdzeniem męskości.

Jest wiele kontrastów między rzeczywistością opisaną w eseju Jarviego a tym, jak Brazylia jawi się dziś, zwłaszcza przybyszowi z zewnątrz. Np. ankietowani w cytowanych przez niego badaniach michês, skazani na niepewny los poszukiwaczy klientów na ulicy, przyznawali się często, że od tygodnia nie mieli żadnej programa (w wolnym tłumaczeniu: ‘numerku’). Obsługujący dwóch-trzech mężczyzn trzy-cztery razy w tygodniu Ricardo znajduje się więc w z gruntu odmiennej sytuacji. Nie każdy michê w każdej saunie ma takie powodzenie jak Ricardo – w Clube 117 bywa ich tam kilkudziesięciu na raz i na pewno nie każdy z nich czuje się tam tak bardzo jak on w swoim żywiole i nie każdy ma same udane dni. Ale na pewno nie wszyscy mężczyni, którzy kiedyś snuliby się w świetle księżyca po Avenida Atlântica albo wokół dworca Central do Brasil trafili do gejowskich saun. Wysyp takich saun (w których świadczący seksualne usługi mężczyźni są stałym personelem), jaki miał miejsce w liberalnej Brazylii na przetrzeni ostatniego ćwierćwiecza wytworzył prawdopodobnie swego rodzaju elitę michês, ktorzy mają do tych lokali dojście i przekraczają rozmaite „progi dostępu” do nich jako do rynków. Bo stojąca tam nieraz długa galeria młodych michês oferujących swoje potencjalne programas potrafi się składać z młodych mężczyzn ponadprzeciętnie atrakcyjnych nawet na wysokie brazylijskie standardy.

„Idee nie na swoich miejscach”

Żeby zrozumieć paradoksy, w jakie uwikłane jest w Brazylii homoseksualne pragnienie, żeby je jakoś uporządkować, warto mieć w pamięci klasyczny esej najwybitniejszego brazylijskiego krytyka kultury Roberto Schwarza, As idéias fora do lugar, na świecie znany także pod tytułem wpływowego angielskiego tłumaczenia, Misplaced Ideas[2]. Jego główna teza, powracająca i rozwijana przez autora i gdzie indziej, jest taka, że Brazylia jest kulturą, w której ukształtowaniu ogromną rolę odegrał proces importu ideologii pochodzenia europejskiego, które od początku nie pasowały do brazylijskiej rzeczywistości społecznej, jak liberalizm przemysłowej angielskiej burżuazji do kraju bez przemysłu, dostarczającego surowców aż do końca lat 80. XIX wydzieranych naturze niewolniczą siłą roboczą. Idee i ich bardziej złożone systemy trafiały więc na różne „niewłaściwe miejsca”, niczym kwiatki przy kożuchu, ale też nigdy nie pokryły ani nie uporządkowały całości społecznej rzeczywistości Brazylii, do której opisu od samego początku nigdy nie służyły.

Pracujący w Rio de Janeiro amerykański antropolog Richard G. Parker pisząc o kulturze seksualnej współczesnej Brazylii[3], podkreśla współistnienie kilku różnych „systemów ideologicznych” oferujących Brazyliczykom współrzędne dla rozumienia, przeżywania i socjalizowania swojej seksualności. Ideologia tradycyjnych ról płciowych, katolicka ideologia grzechu, ale też elementy dziedzictwa afrykańskiego wszędzie tam, gdzie żywe są kulty będące brazylijskimi transformacjami religii afrykańskich, ideologia intensywnego, wszechobecnego erotyzmu, nowoczesne dyskursy higieny i zdrowia społecznego (z których pochodzi zarówno nowoczesna homofobia, jak i koncepcja homoseksualizmu jako tożsamości), wreszcie współczesne dyskursy emancypacji. Każda z nich pokrywa tylko część brazylijskiej rzeczywistości społecznej, niekompletnie, często współistniejąc z innymi, nakładając się, pozostawiając luki i szczeliny. Jednostce nierzadko daje to możliwość nawigowania między tymi zestawami współrzędnych, dystansowania się od nich lub przenoszenia się z jednego do drugiego na różnych etapach życia lub w różnych społecznych rolach odgrywanych równolegle.

Tym bardziej, że w Brazylii jest jeszcze jeden zespół takich ideologicznych współrzędnych, bynajmniej nie na marginesie tamtejszej kultury: karnawalizacja rzeczywistości. W brazylijskiej kulturze Karnawał oferuje powszechnie dostępną furtkę dla całego wachlarza wolnych od sankcji społecznej transgresji, przede wszystkim tych, które odnoszą się do płci i seksualności. A Karnawał w Brazylii nie kończy się na Karnawale kalendarzowym. Karnawał to jest „szablon”, który w Brazylii reprodukuje się na różną skalę poza formalnymi granicami Karnawału sensu stricto. Jest swego rodzaju matrycą zachowań rozproszonych w czasie i przestrzeni daleko poza nim, czymś, co zawsze może eksplodować, czymś, co w niektórych miejscach, jak w dzielnicy Rio de Janeiro, Lapa, trwać może w zasadzie cały rok. Jak bohater filmu Karima Aïnouza Madame Satã (2002), jednego z najwybitniejszych brazylijskich filmów XXI w. (postać autentyczna), jednostka może stać się swego rodzaju stałym nosicielem samej idei karnawału, indywidualną inkarnacją czy awatarem karnawału permanentnego.

Jarosław Pietrzak

Przypisy

[1] Patrick Larvie, Natural Born Targets: Male Hustlers and AIDS Prevention in Urban Brazil, [w:] Men Who Sell Sex: International Perspectives on Male Prostitution and AIDS, red. Peter Aggleton, London: UCL Press, 1999, s. 159-178.

[2] Roberto Schwarz, As idéias fora do lugar, „Estudos Cebrap”, 3, 1973. Przekład ang.: Misplaced Ideas: Literature and Society in Late Nineteenth-Century Brazil, tłum. Edmund Leites i Roberto Schwarz, [w:] R. Schwarz, Misplaced Ideas: Essays on Brazilian Culture, red. John Gledson, London – New York: Verso, 1992, s. 19-32.

[3] Richard G. Parker, Bodies, Pleasures, and Passions: Sexual Culture in Contemporary Brazil, Boston: Beacon Press, 1991.

Więcej o Brazylii w Notesie brazylijskim. Pobierając go, pomożesz mi utrzymać tę stronę.

Możesz też polubić mnie na Facebooku, lub śledzić mnie na Twitterze