Komu wolno grać „pedała”?

Dlaczego „pedała”, a nie geja? Geja też, tyle że słowa tego raczej nie użyłby bohater, który jest impulsem dla tych rozważań. Na pewno nie myślał o sobie, że „jest gejem”, rozdarty raczej między myśleniem o tym, że „jest pedałem”, a potrzebą wyparcia tej świadomości, lub przynajmniej osiągnięcia pewności, że świat się tego nigdy nie dowie. Phil w najnowszym filmie Jane Campion Psie pazury (The Power of the Dog). Albo inaczej: debata, którą próbowano rozkręcić wokół prawa Benedicta Cumberbatcha do wcielenia się w tę postać. Bohater Cumberbatcha walczy z „prawdą swojego pragnienia”, między innymi przez demonstracyjne przyjmowanie tożsamości agresywnie męskiej, normatywnej do potęgi, do tego stopnia, że lubi śmierdzieć nieumyty i skazywać na to otoczenie, pomimo wyższego, klasycznego wykształcenia. Lubi też zajmować pozycję arbitra normatywnej męskości, tego, który decyduje, kogo wyśmiać, bo jej nie podołał. No i kastruje zwierzęta. A wspomnienie minionej erotycznej fascynacji nieżyjącym już mężczyzną – prawdopodobnie związku z nim, wnioskując po tym, jakie ma po nim pamiątki? Na poły je wypiera, na poły sublimuje w zachowanych obiektach (siodło i chusta) oraz w opowieściach o nim jako o „przyjacielu” lub „więcej niż przyjacielu” – ale nigdy kochanku czy obiekcie zakochania. „Jakim prawem gra go heteryk, Benedict Cumberbatch?!” – mieliśmy ulec wzmożeniu.

Ale Psie pazury to okazja do takiej refleksji jedna z wielu. Od kilku lat sieciowy aktywizm około-kulturalny rozpala się takimi skandalami co parę kroków, i rozpala się do białości. Cumberbatch nie dał się zbić z pantałyku. Powiedział, że każdy może mieć w swoim życiorysie tajemnice znane niewielu. To nie on zgłosił pretensje do tej roli – Jane Campion, autorka filmu, do której intencji, talentu i kompetencji miał zaufanie, zgłosiła się do niego i po niego. Nie zdążyliśmy o tym zapomnieć, gdy Eddie Redmayne zaczął się znienacka zachowywać odwrotnie niż Cumberbatch: niewywołany przez nikogo do tablicy, tłumaczyć się ze swojej roli transpłciowej artystki w filmie Dziewczyna z portretu (The Danish Girl). Chciał wtedy dobrze, ale dziś już rozumie, iż decyzja o przyjęciu tej roli była błędem. Rozumiemy, że była błędem, bo sam jest „cismężczyzną”, jak chce obowiązujący dzisiaj słownik hiperpoprawności politycznej. Film jest sprzed dobrych kilku lat, a Redmayne zaczął się z niego tłumaczyć teraz, bo na deskach londyńskiego teatru, zanim kolejny lockdown nadejdzie i do brytyjskiej stolicy, chce jeszcze zdążyć zagrać homoseksualnego bohatera – dając sobie szansę zagrać nie-siebie, realizując przecież w ten sposób istotę aktorstwa jako sztuki. Każdy jednak znajdzie swoje ulubione sytuacje z rozrastającego się katalogu podobnych incydentów.

Sam należąc do mniejszości seksualnej (jestem zamężnym gejem), odczuwam już nawet nie zażenowanie (ten etap mam za sobą), a coraz większe przerażenie tym kierunkiem rozpędzenia dyskursu niegdyś emancypacyjnego.

Czytaj dalej

Nirvaan w przedsprzedaży

Moją pierwszą powieść – zatytułowaną Nirvaan – można już zamawiać w przedsprzedaży.

Zachęcam do wybrania tego sposobu, ponieważ ułatwi mi on zaplanowanie nakładu.


My real name is Nirvaan, powiedziałeś – i już w tym momencie mnie złowiłeś, byłem cały twój, imię równie piękne jak jego właściciel. Jak nirwana?


Cena w przedsprzedaży zawiera już w sobie koszty wysyłki w Europie. Osobom, które zamówią egzemplarz w przedsprzedaży, wyślę w tym samym czasie, co wszystkim tym, którzy swoje zamówienie złożyli za pośrednictwem zbiórki na Kickstarterze – niezwłocznie po odbiorze książki od drukarza, co ma mieć miejsce w październiku.

Zamówienia złożone później, kiedy będę już z powrotem w Holandii, mogą mieć nieco wyższe koszty przesyłki do Polski. Tym bardziej zachęcam.

Nie wiem jeszcze, czy książka będzie dostępna w księgarniach. Jeżeli znasz księgarza, którego mogłoby to zainteresować, lub sam nim jesteś – skontaktuj się (lub jego/ją) ze mną.

Zamów egzemplarz Nirvaana

Hipnotyzujące spojrzenie, które widzicie u góry strony, to fragment rysunku mojego przyjaciela Łukasza Zaręby zatytułowanego Nirvaan, który znajdzie się na okładce zaprojektowanej przez Krzysztofa Ignasiaka, który kiedyś zaprojektował już okładkę mojej pierwszej książki (Smutki tropików, 2016).

Jestem na Facebooku i Twitterze.

Rzuć okiem na moje opowiadania i/lub mikropowieści pod roboczym wspólnym tytułem Soho Stories.

W łóżku z Chopinem

Państwowy Instytut Wydawniczy wydał Korespondencję Fryderyka Chopina, w redakcji Bronisława Sydowa, w 1955 roku. 65 lat zajęło Polakom przeczytanie pierwszych stu kilkudziesięciu stron pierwszego tomu, bo tyle wystarczy, żeby dotrzeć do najbardziej zmysłowych, intensywnych listów młodego Fryderyka do jego młodzieńczej miłości (sam się do niego zwraca per „kochanku”), Tytusa Woyciechowskiego.

Czytaj dalej

Harvinder i Tiberiu

Mamy wszędzie drugie lockdowny i nakazy izolacji – to ja mam dla was, może komuś na pocieszenie w tych warunkach, drugie opowiadanie (po tym tutaj). O spotkaniu.

Drugie nazywa się Harvinder i Tiberiu (jest jeszcze Przyjaciel z Kairu). Do pobrania dostępne tutaj.

Zaczyna się tak:

Czytaj dalej

Banita

Mój stary scenariusz – no, rozbudowany treatment – pt. Wychowanie fizyczne wzbudził pewne zainteresowanie (kilkanaście pobrań w pierwszej godzinie od publikacji), to wrzucę jeszcze jeden utwór z tej beczki, czyli w pokrewnej tematyce (LGBT+), również sprzed lat. Jeszcze jeden motyw czyni go na swój sposób – niespodziewanie – na czasie: jest w nim (fajna chyba) scena z… Romanem Giertychem w tle.  

Czytaj dalej

Wychowanie fizyczne

Dzisiaj dzień coming outu, więc postanowiłem z tej okazji wygrzebać coś z czasów, kiedy próbowałem pisać scenariusze filmowe. Z żadnego z nich nigdy ostatecznie nic nie wyszło, ale szczególnie trudno było mi zrobić cokolwiek (nawet złożyć go gdzieś do rozpatrzenia) z tekstem pt. Wychowanie fizyczne. Może kogoś zainteresuje, może komuś się przyda. Tekst jest z roku 2008. Jest w temacie.

Czytaj dalej

Apertura, blizny, muskulatura

fragment opowiadania w całości dostępnego tutaj

Akurat teraz – Paul zniknął. Akurat, kiedy wziąłem się w garść i powziąłem wreszcie postanowienie, że do niego zagadam, dokładnie dzisiaj. Już po treningu, snuję się po dżymie, udaję, że robię jeszcze jakieś ćwiczenia na maszynach, już chyba pół godziny. W nadziei, że na Paula gdzieś wpadnę. W poniedziałki wieczorami zwykle pracuje, ale dzisiaj nigdzie go nie widać.
Z tego wszystkiego przez cały tydzień, aż do soboty, przychodzę na siłkę każdego dnia, jak nigdy. Choć powinno to zwiększyć moje szanse, że w końcu na Paula wpadnę – jego ciągle nie ma. Wieczorami Paul miał niemożliwy do przewidzenia grafik – trener osobisty, wszystko mu się często zmieniało, w zależności od potrzeb klientów, jeden klient kończył swój cykl, na inną porę zapisywał się następny, ktoś w ostatniej chwili prosił o zmianę terminu. Widocznie w tym tygodniu wszystko musiało mu się pozmieniać. Paul prowadził w tygodniu kilka zajęć grupowych, ale wszystkie przed szóstą, więc nie mogę się na nich stawić, pracuję od poniedziałku do piątku do szóstej, i daleko stąd.

Czytaj dalej

Brzydkie słowo: Pedofilia

Dlaczego ilustracją nad tekstem o pedofilii jest zdjęcie z wnętrza katolickiego kościoła? Dziś pewnie nie trzeba już tego wyjaśniać, nawet w Polsce.

Kler Smarzowskiego widziałem w Amsterdamie (był w holenderskich kinach, w regularnej dystrybucji) i bardzo mi się podobał. Nie jest to arcydzieło, ale naprawdę dobry, pod wieloma względami, film, i pojechał po bandzie. Cieszy, że Smarzowskiemu udało się przemówić do szerokiej publiczności. Ucieszyła mnie też społeczna odpowiedź na zrealizowany za środki z publicznej ściepki i udostępniony za darmo na YouTubie dokument Tomasza Sekielskiego Tylko nie mów nikomu.

Tak więc w końcu nawet Polacy dowiedzieli się tego o Kościele katolickim. Nie mogą się już dłużej okłamywać, nie mogą już od siebie odsuwać, że takie rzeczy to się może i zdarzają, ale – dawno i daleko, czyli jak nieprawda.

W końcu nawet do Polaków dotarło, że jedną z najpotężniejszych instytucji w ich kraju, wywierającą olbrzymi, patologiczny wręcz wpływ na całość ich życia społecznego, jest Międzynarodowy Syndykat Gwałcicieli Dzieci. Jego funkcjonariusze między Wisłą a Bugiem, tak samo jak wszędzie indziej, systemowo i na masową skalę gwałcą dzieci, a inni tych, którzy dzieci gwałcą, osłaniają przed odpowiedzialnością za wyrządzane krzywdy. W końcu nawet do Polaków dotarło, że w ich kraju, w ich mieście, w ich parafii – też są gwałciciele w sutannach, gwałciciele dzieci, nierzadko seryjni gwałciciele dzieci. Albo/oraz kryjący ich wspólnicy.

Dotarło, prawda?

A jednak – po chwili czegoś, co wydawało się wstrząsem, nastąpił być może… radykalny powrót do status quo ante.

Czytaj dalej

Kultury siłowni. Autobiograficzne notatki etnograficzne

Comme une allumette

Pierwszy raz ćwiczyć na siłowni zacząłem na drugim roku studiów. Byłem wtedy strasznym chudzielcem – jak zapałka, comme une allumette – mówili mi we Francji, wciąż jeszcze niemal chłopcem. Ważyłem wtedy 56 kilo, przy 171 cm wzrostu.

Byłem przez cały ów rok w stanie bliskim depresji – minionego lata byłem pierwszy raz we Francji, gdzie się na zabój zakochałem w pięknym studencie algierskiego pochodzenia, który okazał się hetero, choć mnie się przez całe lato wydawało, że ze mną flirtował. Djamel po prostu taki był, ale zrozumienie tego nie wystarczyło, żeby się wyleczyć z tej miłości, odległość (ja wróciłem do Polski, on został w Paryżu) też nie – to było jedno z najgwałtowniejszych i najbardziej obezwładniających uczuć, jakie mnie kiedykolwiek opanowały. Intensywna, regularna aktywność fizyczna była moją próbą zapanowania nad własnym stanem, wymuszenia na moim skołowanym organizmie produkcji serotonin, żeby te zagłuszyły uczucie rozpaczy wywołanie świadomością, że nigdy mojego pięknego arabskiego przyjaciela nie dotknę w taki sposób, jakbym chciał. Coś w ten deseń. Świadome sprawianie konstruktywnego bólu ciału było sposobem na niwelowanie bólu duszy.

Był to też mój sposób na uzyskanie kontroli nad własnym ciałem, podporządkowania go – jego fizycznego rozwoju – mojej woli, mojemu własnemu działaniu, moim wyborom, a przez to zaakceptowanie go, uzyskanie w nim i poprzez nie trochę więcej pewności siebie. W skład tego wchodził bolesny i skomplikowany proces mojego godzenia się z najbardziej wstydliwym, bulwersującym i nieposłusznym wymiarem mojego doświadczenia własnego ciała: tego, że pragnęło ono mężczyzn.

Pełniło to więc dla mnie funkcję terapeutyczną.

Timothy Gbadeyan (4)

Timothy Gbadeyan

Moje życie pełne przeprowadzek, dziwnych zwrotów akcji, urywanych kontraktów i gwałtownych zerwań z miejscami, których nie mogłem już dłużej wytrzymać, spowodowało wiele przerw i nieregularności w moim machaniu hantlami i podnoszeniu sztangi, cykle upadku formy i powrotów do niej. Dwa razy spulchniłem się o dobrych parę kilo na dłuższy czas. Przez dwa lata po studiach pracowałem we Francji na krótkich kilkumiesięcznych kontraktach w różnych zwykle małych miejscowościach, gdzie nie było pod ręką takich miejsc, a ja nie miałem czasu na nic poza pracą. Raz przerwałem jakąkolwiek aktywność fizyczną na rok chyba, zmęczony i udręczony pracą i dojazdami, w pułapce łupieżczej umowy abonamentowej z siłownią, która okazała się koszmarem i zaczęła mnie ścigać jakimiś windykacyjnymi zbirami, kiedy powiedziałem, że nie będę więcej płacił, bo oni nie wywiązują się ze swojej części umowy (zepsute maszyny pozostawiane bez naprawy miesiącami). Takie historie z siłkami, zwłaszcza dużych sieci, są w Wielkiej Brytanii na porządku dziennym – neofeudalne praktyki obracania klienta w chłopa pańszczyźnianego dosłownie uwięzionego w umowach nie do rozwiązania to brytyjska plaga. Przytyłem wtedy dobrych parę kilo i sflaczałem, na szczęście nie na zawsze. Niemniej jednak, ostatecznie różnica między znacznie większym mężczyzną, którym jestem dzisiaj, o wiele, wiele silniejszym, a tą przestraszoną życia „zapałką”, którą byłem wtedy, to jest też różnica psychologiczna.

Przy wszystkich moich radykalnych a częstych, transgranicznych zmianach adresów, mam za sobą doświadczenia siłowni, „gymów” w Polsce (w Dąbrowie Górniczej i w Warszawie), w Londynie, w Barcelonie i w Amsterdamie. Jak w przypadku każdego rodzaju instytucji „w Malinowskim sensie tego słowa”, różnice pomiędzy nimi mówią coś o całych społeczeństwach i grupach (klasach) społecznych.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Czytaj dalej