Tęsknota za Soureną, jaka zżerała go przez cały następny rok katorgi ostatniego roku studiów, wzięła go z zaskoczenia. Wiedział, że przez jakiś czas będzie tęsknił i żałował, że skończyło się na jednej nocy – jak każdy człowiek, któremu ktoś zbyt późno i tak niespodziewanie pokazał wreszcie, co znaczy prawdziwa rozkosz. Że ona naprawdę istnieje. Ale tego, jak go ta tęsknota podbije, jak go ona weźmie we władanie – tego się po sobie nie spodziewał. Przeczytawszy dramaty Lorki, pochłonął wszystko, co zdołał znaleźć o jego życiu i wyobrażał sobie, że z poetą z Grenady dzieli ból w jego odrzuceniu przez Dalego. Był kiedyś, przed laty, w kinie na Całkowitym zaćmieniu Agnieszki Holland. Tak sobie to wszystko kiedyś wyobrażał. Że tym, co mu ten cały pierdolony homoseksualizm – poczucie osamotnienia i wstydu, jakie temu towarzyszy na dziurawej prowincji tak chujowego kraju jak Polska – kiedyś wynagrodzi, będzie taka miłość, jak Verlaine’a i Rimbauda, intelektualna fascynacja kimś wielkiego talentu, jakimś literackim, filmowym, teatralnym geniuszem, i że w czymś takim właśnie cała nędza jego dotychczasowego istnienia uzyska coś w rodzaju odkupienia. Myślał, że te wszystkie opowieści o homoseksualistach jako wrażliwcach, artystach, ludziach wyjątkowo utalentowanych, kiedyś jakoś znajdą drogę do jego prawdziwego życia i nadadzą mu sens, przy pomocy którego strząśnie z siebie cały wstyd i nabierze odwagi, by przestać przepraszać wszechświat za swoje istnienie.
Tego, że się autentycznie na zabój zakocha w kimś, kto był „tylko” przepiękny fizycznie i go wyjątkowo dobrze zerżnął, zupełnie i nigdy się po sobie nie spodziewał. Wstrząsnęło to nim tak bardzo, że kiedy był już w Polsce, znowu na studiach, nie potrafił nikomu o swoim spotkaniu z Soureną opowiedzieć, powiedzieć choćby jednym słowem. Nawet tym kilkorgu przyjaciołom, z którymi był out, którzy już od dawna „o nim wiedzieli”. Jakby nie potrafił się przyznać, jaki ślad w nim odcisnął, jaką tęsknotę pozostawił mężczyzna, o którym nie mógł powiedzieć, że jest poetą, że pięknie maluje albo jest, sam nie wiedział, tancerzem na przykład. Że całe to wrażenie pozostawiła na nim „tylko” jego niezwykła uroda i to, jak niemożebnie wspaniały był w łóżku. Do czegoś takiego nie potrafił się przed nikim przyznać. Wstydził się – jakby to było coś niskiego oszaleć na czyimś punkcie w sposób tak fizyczny, cielesny. Choć wiedział, jak głupie to jest z jego strony, wciąż się tak wstydzić.
Ale zapomnieć tym bardziej nie potrafił. Zrozumiał, że nikt nie jest „tylko” przepięknym, wspaniałym kochankiem, że to jest skarb, rzadki i wspaniały, że to jest świętokradztwo tak powiedzieć. To jest „aż” a nie „tylko”. Nie da się zapomnieć pierwszego mężczyzny, który sprawił ci prawdziwą rozkosz, nie da się zapomnieć najpiękniejszego mężczyzny, jaki cię kiedykolwiek pocałował, najpiękniejszego mężczyzny, jaki cię kiedykolwiek wziął. Zwłaszcza, kiedy wziął cię tak, jak Arka wziął Sourena. Niezdolny komukolwiek o tym opowiedzieć, niezdolny wyrzucić to z siebie, przeżywał wspomnienia tamtej nocy wyłącznie we własnej pamięci, tylko w swojej głowie, pozwalając temu wspomnieniu puchnąć w tym niewyjawieniu i pulsować z każdym tygodniem jakby coraz mocniej. Rozgrywając je wciąż od nowa w pamięci, sprawiał, że każdy, najmniejszy szczegół tamtego wieczora i nocy, rył mu się coraz mocniejszym reliefem w pamięci, pewnie na zawsze. Czasem myślał aż, że z tego wszystkiego pamięta chyba każde, absolutnie każde słowo, które Sourena tamtej nocy i poranka powiedział, i każde pchnięcie jego bioder, kiedy go penetrował. Zastanawiał się nieraz, czy spotka jeszcze kiedyś mężczyznę, który powie „I want to fuck you, I will fuck your brains out”, tak nonszalancko, pieszczotliwie i pięknie, jak Sourena.
Bywało, że nie mógł z tego wszystkiego spać. Pożądanie zżerało go tak mocne, jakby Sourena stał fizycznie tuż naprzeciwko niego. Czasem szukał ratunku we wstydliwym, pośródnocnym strzepaniu sobie konia, najciszej jak potrafił, byle nikt w mieszkaniu nic nie usłyszał, gdyby się obudził. Na całe jego szczęście, pożądanie z tęsknoty było zawsze tak silne, że dochodził zawsze szybko i bez hałasu. A potem i tak nie mógł wciąż zasnąć, a po kwadransie lub dwóch pożądanie wracało, by dręczyć od nowa.
Czasem próbował racjonalnie to przemyśleć i powiedzieć sobie: come on! Facet sam się przyznał, że był dla swojego chłopaka skurwysynem, zdradzał go na prawo i lewo, i pożałował dopiero, jak już było za późno, nawet posuwając ciebie, myślał o tamtym, bo twój chudy tyłek mu go przypominał. Weź się w garść! Ciesz się, że zaliczyłeś takie ciacho, że był w łóżku taki dobry, i przejdź nad tym do porządku dziennego. Skoro wyrwałeś raz takiego mężczyznę, to znaczy, że wszystko jeszcze może się wydarzyć, wszystko przed tobą. Tylko wytrzymaj jakoś do końca studiów i wydostań się z Będzina. To wszystko prawda – odpowiadała jednak na to po chwili smutniejsza (i większa) część jego skołatanej tymi męczącymi uczuciami duszy – ale zrozumiał, że był dla tego swojego chłopaka skurwysynem i żałował, co pokazuje, że potrafi ocenić swoje postępowanie i się zmienić, że mimo wszystko jest wrażliwy, tylko się na pewnym etapie zachłysnął za bardzo tym, jak wielkie miał u wszystkich powodzenie i woda sodowa uderzyła mu do głowy. Dla mnie był wspaniały, przez całą noc i poranek jak jakiś książę z bajki, co być może świadczy, że już się zmieniał, już chciał być tym lepszym człowiekiem. Tak więc, racjonalnie się z tym wspomnieniem wygrać nie dało.
A któregoś dnia otworzył jakieś kolorowe czasopismo i poczuł, jakby się nagle skurczył, zwinął w kłębek, jak od uderzenia pięścią w brzuch, albo niżej. Od tamtego momentu wszystko stało się jeszcze trudniejsze. Reklama dżinsów, czarno-białe zdjęcie zrobione na jakiejś greckiej wyspie, półnagi mężczyzna w samych tych dżinsach. Sourena. Oczywiście wyglądał skubany przewspaniale. Arek widział tę reklamę później wiele razy, pojawiła się w sklepach i w kilku czasopismach, w tym jednym filmowym, które sobie zatrzymał i jak kretyn niemal raz w tygodniu tam zaglądał, rzucić okiem na tę reklamę. Myślał wtedy, że gdyby teraz komuś powiedział, że ten facet, ten gość z reklamy dżinsów, przez jedną noc był jego kochankiem, to nikt by mu nie uwierzył i pewnie by się z niego nabijali. Nawet tych kilkoro przyjaciół, z którymi był out. Kto by mu uwierzył, że taki chudy okularnik naprawdę miał tak pięknego mężczyznę, nawet tylko na jedną noc?
Wciąż miał swoje konto na Gaydarze. Nie zaglądał do niego często, będąc w Polsce – nie sposób było tam wpaść na kogoś ze Śląska czy Zagłębia, miejscowi byli tylko na Fellow.pl i innych polskich, zresztą poznawanie facetów w Polsce wciąż mu szło tak samo dramatycznie źle. Ale kiedy pierwszy raz zobaczył tę reklamę – tych dżinsów, tę z Grecji – zalogował się, myśląc, że to fajny pretekst, żeby do Soureny napisać. Mógłby mu pogratulować, załączyć zdjęcie, powiedzieć „Jesus, man, you’re famous, your fame reached my shithole in Poland, look!”. I podtrzymać kontakt, żeby potem od czasu do czasu wymienić pozdrowienia – to może za rok, jeśli znowu wyląduje w Londynie, zdoła go jeszcze zobaczyć, zdoła się z nim spotkać.
Ale Sourena zniknął z Gaydara, usunął konto.
No tak, znalazł sobie faceta ze swojej ligi, albo ta kampania tak podbiła jego notowania, że był tu bombardowany, no i już nawet nie potrzebuje konta na Gaydarze, nawet jeśli nie ma faceta na stałe – jak ma ochotę kogoś przelecieć, to po prostu jedzie na Soho i sam już do łóżka nie wraca.
Numeru telefonu też już nie miał. Stracił go, gdy tuż po wakacjach jego stary rupieć się rozbił, gdy jakiś pijany pojeb podstawił mu nogę na dworcu w Katowicach. Okazało się wtedy, że na karcie sim zapisała się tylko niewielka część kontaktów – Soureny wśród nich nie było.
Zrozumiał wtedy, że już pewnie nigdy Soureny nie spotka, nawet jeśli po obronie magisterki pojedzie znowu do Londynu. Bez jakiegoś namiaru to po prostu nie jest możliwe, to miasto jest za duże, tam się trudno spotkać z ludźmi, próbując się z nimi umówić, a co dopiero przez przypadek. No, chyba, że by pojechał do niego do domu, to znaczy do domu jego wujka i ciotki, ale po tej reklamie dżinsów jego kariera pewnie odpaliła na tyle, że już się od nich wyniósł i wynajmuje sobie coś na własną rękę. Albo z jakimś facetem ze swojej ligi. I czekać na niego pod drzwiami jego wujka i ciotki byłoby raczej… creepy.
Tak więc Sourena miał już z nim pozostać jak wspomnienie jakiegoś snu, wyjątkowego, ale tylko snu, znanego tylko jemu. Nie znał bowiem nikogo, kto mógłby potwierdzić, poświadczyć, choćby nawet tylko jemu, Arkowi, że to ich spotkanie kiedykolwiek miało miejsce. Za jakiś czas może nawet Sourena już by go nie rozpoznał, gdyby się jakimś cudem spotkali, pewnie już miał dziesiątki innych mężczyzn od czasu ich wspólnej nocy. Jak to jest – myślał sobie czasem – być mężczyzną, którego prawie wszyscy pragną, który w każdej chwili może kogoś mieć, może co tydzień przespać się z kimś innym? To była dla niego wielka tajemnica. Czy ktoś, kto przeleciał w ciągu roku pięćdziesięciu facetów, pamięta każdego z nich? A tych sprzed trzech lat? Rozpoznałby każdego na ulicy? Ktoś, kto miesiącami, czasem przez rok, usycha z tęsknoty za fizycznym kontaktem z drugim mężczyzną, kto miał takich spotkań tylko kilkanaście w całym życiu – pamięta każdego mężczyznę, którego dotknął, pamięta jego oczy, pamięta, czy miał długie rzęsy, czy krótkie, proste czy podkręcone, pamięta kształt jego sutków, ich miękkość lub twardość, pamięta, czy mieli włosy na piersi i brzuchu, pamięta nawet niektóre pieprzyki na ich skórze. Ale ktoś, kto zawsze miał seks i mężczyzn na wyciągnięcie ręki, kto mógł w facetach przebierać, zaliczyć niemal każdego, na kogo miał ochotę, jeśli tylko był homo, bo na niego ochotę miał prawie każdy? Czy taki ktoś pamięta ich wszystkich? To chyba niemożliwe, to prawie tak, jakby po człowieku oczekiwać, że zapamięta wszystkich ludzi, z którymi w ciągu roku rozmawiał. Taki mężczyzna pamięta pewnie tylko tych, którzy mu się najbardziej podobali, tych, którzy mieli najbardziej zajebisty tyłek, byli najlepsi w łóżku, tych, z którymi wydarzyło się coś niezwykłego lub dziwnego, tych, z którymi spędził więcej niż jedną noc.
Kiedy po studiach – i po nieudanym i niedługim epizodzie próby urządzenia się po nich w Warszawie, prawdziwa hybris, próbować, bez pomocy krewnych, urządzić się od razu po studiach w Warszawie – wyjechał już z zamiarem na stałe, a z całą pewnością na długo, do Londynu, wspomnienie Soureny wciąż w nim żyło i wciąż go dręczyło. Czasem aż żałował, że Sourena, skoro już musiał być taki piękny i dobry w łóżku, nie mógł się był jakoś na koniec okazać trochę bardziej bucem, zrobić na koniec coś chamskiego, choćby nie odezwać się już w odpowiedzi na Gaydarze – żeby łatwiej go było zapomnieć, nie myśleć o nim do końca świata jak o księciu z perskiej baśni.
Te zdjęcia – te od tych dżinsów – wciąż jeszcze gdzieś można było od czasu do czasu zobaczyć, jakieś inne zobaczył jeszcze później w reklamach sportowych butów. Arek pomyślał wtedy, jak bardzo chciałby być zupełnie innym człowiekiem, takim, który – skoro już wie, że Soureny nigdy więcej nie zobaczy – potrafiłby to obrócić w towarzyski żart, może nawet metodę podrywu, wzbudzania zainteresowania, gdy próbował się spotykać z innymi mężczyznami, lub gdy próbował do kogoś zagadać w Village czy Soho Barze. „Wiesz, że go kiedyś wyrwałem? Zabrał mnie do siebie na noc!”, pokazując na któreś z tych jego zdjęć. Coś w ten deseń. Może podniosłoby to jego własne notowania w oczach jakiegoś innego fajnego faceta. Ale oczywiście nigdy nic nikomu nie powiedział. To wspomnienie było jego wielką, wielką tajemnicą.
Było też ciepłym schronieniem, w które się w ciemności nocy wtulał, po każdej nieudanej randce, na której albo nic nie zaiskrzyło, albo facet okazał się kretynem, albo nie był zainteresowany i nawet nie odpisał na esemesa z pytaniem, czy się jeszcze zobaczą. Po każdej takiej sobie nocy spędzonej z przypadkowym mężczyzną, byle tylko nie iść znowu spać samemu. Po każdym takim sobie seksie po pijaku – alkohol pomagał mu przełamać nieśmiałość, pomagał osiągnąć zaspokojenie, przynajmniej rozładowanie napięcia, nawet kiedy facet sam w sobie nie wzbudzał w nim większego pożądania, ale był przynajmniej jakimś chętnym na niego facetem. Choć tak często czuł się potem, jakby tamten też chciał się tylko rozładować, a na Arka padło też tylko za sprawą alkoholu. Po każdej nocy z mężczyzną, który okazał się już zbyt pijany, żeby być dobry w łóżku. Po każdej nocy spędzonej do rana w barach i klubach Soho, pomimo pomocy alkoholu nie zwieńczonych sukcesem, domkniętych samotnym powrotem do domu. A także niejednej nocy po prostu samotnej – tych było najwięcej, pomiędzy tamtymi wszystkimi układały się w długie, długie łańcuszki. Nawet po tym, jak już wyniósł się na stałe do Londynu.
Sourena czasem mu się śnił. Przez jakiś czas wcale nierzadko, pewnie dwa razy w miesiącu – z tych snów, które pamiętał. Czasem były to wariacje na temat tamtej nocy – znowu byli w łóżku, Sourena pieścił go i posuwał. Budził się wtedy z uporczywym wzwodem albo, już po sprawie, z plamą na piżamie. Kilka razy sen skończył się okropnie – raz nad łóżkiem, w którym uwijał się nad nim Sourena, stanął jego ojciec, z siekierą w ręku. Arek obudził się z walącym sercem i już tamtej nocy nie zasnął. Innym razem, w innym śnie, Sourena całował się z nim i zaczął się z nim kochać w windzie jakiegoś bloku, takiej całkiem polskiej, choć na pewno nie była to dokładnie winda z jego bloku, bo miała inny kolor – otworzyły się drzwi i stanęli w nich chyba wszyscy wuefiści, jakich pamiętał z przebiegu swojej edukacji, od podstawówki. Jeden zaczął im robić zdjęcia, a drugi, ten, co miał ksywkę Benny Kuleczka, bo był gruby, powiedział z pogardą: „Zawsze wiedziałem, że jesteś… ciepły”. Ciepły, ten stary palant rzeczywiście tak mawiał o pedałach i tych, których posądzał o homoseksualizm, nie krępował się poświęcać takim insynuacjom czasu na lekcjach.
W większości jednak sny te były przyjemne i na swój sposób z tęsknotą czasem wyczekiwał następnego. Bywało, że sen był zupełnie inny. Kilka razy było tak, jakby byli z Soureną parą. Nie tylko na jedną noc, ale jakoś na dłużej, i chodzili gdzieś razem po Londynie, snuli się pośród betonu na Southbank, nad Tamizą, w okolicach BFI i National Theatre. Czasem w tych snach Sourena miał krótsze włosy, niż to, jak je pamiętał, lub jakiś inny drobiazg się w nim zmieniał.
Aż którejś nocy przyśniło mu się, że po godzinie pieszczot Sourena nagle wstał z łóżka i wyszedł. Z łóżka zniknęła kołdra, w pokoju zrobiło się ciemno, zniknęły jego drzwi, mur z każdej strony, a okna nie dało się z jakiegoś powodu otworzyć. Kiedy się obudził, Arek pomyślał, że musi się z tego wspomnienia wygrzebać.
Jest to drugi (po tym) fragment początkowej partii powieści, którą zacząłem sobie pisać, żeby nie zwariować, kończąc i rozmawiając z wydawcami na temat tej pierwszej. Na tym (wstępnym) etapie ma mieć tytuł Ceremonie świąteczne. Co z tego wyjdzie, zobaczymy. Pierwszy draft, brudnopis.
Jarosław Pietrzak