Biedni Polacy patrzą na Gazę

Jarosław Pietrzak

Izraelska prawica zachowuje się skrajnie nieodpowiedzialnie, gotowa podpalić region, żeby nabić sobie punktów w sondażach. Strzelanie przez snajperów do osób nieuzbrojonych to morderstwo. Nie powinniśmy milczeć. Masakra w Gazie powinna być przedmiotem międzynarodowego śledztwa.

To słowa opublikowane przez Adriana Zandberga z Partii Razem na Twitterze 31 marca, w reakcji na „Masakrę Paschalną” (określenie krytycznego izraelskiego politologa Neve’a Gordona), której izraelska armia dokonała dzień wcześniej, strzelając do nieuzbrojonych cywili protestujących pokojowo w pobliżu zasieków oddzielających poddaną już jedenasty rok bezwzględnej blokadzie Gazę od Izraela.

Słowa Zandberga nie były ani trafne, ani wystarczające. Sprowadzanie problemu do obecnie rządzącej w Izraelu prawicy sugeruje, że jest tam jakaś lewica albo liberałowie znacząco różniący się od prawicy w swoim podejściu do Palestyńczyków i do niekończącej się okupacji ich terytoriów, co jest założeniem niepoważnym.

Jak pisał niedawno Gideon Levy na łamach dziennika „Haaretz”: to nie Netanjahu, to izraelskie społeczeństwo. Tam, gdzie chodzi o brutalne traktowanie Palestyńczyków, rząd Netanjahu cieszy się szerokim poparciem wszystkich znaczących sił politycznych i opinii publicznej w Izraelu, a ktokolwiek może dziś odebrać władzę Likudowi, będzie kontynuował jego politykę wobec Palestyńczyków, lub będzie jeszcze gorszy. Izrael stał się takim, jakim jest, nie wczoraj, nie przedwczoraj, a na przestrzeni dekad, rękoma zarówno tamtejszej prawicy, jak i lewicy, czy też tego, co tam za lewicę robi.

Krytyka przemocy uskutecznianej przez Izrael dziś, jeśli sprowadza się do krytyki tego premiera, tego rządu i jego doraźnych niepokojów sondażowych, nie jest żadną krytyką. Krytyką stanie się dopiero wtedy, gdy swoim przedmiotem uczyni systemowy charakter izraelskiej przemocy, gdy swoim przedmiotem uczyni rasistowski ustrój Izraela jako brutalnego mocarstwa kolonialnego, które, żeby się nie ograniczać, odmawia nawet zadeklarowania swoich oficjalnych granic, oraz jako reżimu apartheidu.

Jedyny komunikat

Niewystarczające słowa Zandberga były i tak jedynym oficjalnym komunikatem polskiej lewicy w ciągu pierwszych trzech dni od masakry, w której zginęło najpewniej 17 osób (plus jedna, która w wyniku obrażeń zmarła tydzień później), a być może nawet około 1500 odniosło obrażenia. Według pracowników służby zdrowia w Gazie charakter obrażeń wskazuje jednoznacznie, że izraelscy snajperzy strzelali tak, żeby zabić lub uczynić ofiary na zawsze kalekami. Posługiwali się między innymi amunicją, która otwiera się na wszystkie strony w momencie wejścia w ciało ofiary, niczym ołowiana ośmiornica, miażdżąc i rozszarpując tkanki jeszcze bardziej.

Niemal natychmiast po świętach wielkanocnych Partia Razem opublikowała natomiast na Facebooku mema. Co prawda kończył się on naiwnymi dziś wezwaniami do „powrotu do procesu pokojowego” (obowiązkiem lewicy w 2018 jest wiedzieć, że „proces pokojowy” nie tylko jest już martwy, ale też od początku był farsą obliczoną na kiwanie Palestyńczyków), ale naprawił błędy popełnione w pierwszym komunikacie przez Zandberga, podkreślając systemowy charakter opresji i przemocy Państwa Izrael. Komunikat Razem zasługuje na szczere uznanie także dlatego, że było to w tym temacie najodważniejsze – i jedyne! – oficjalne stanowisko jakiejkolwiek partii politycznej w Polsce.

„Masakra Paschalna”, którą niektórzy lewicowi komentatorzy na świecie porównują do wydarzeń w Soweto, jakie w latach 70. XX w. odegrały przełomową rolę w procesie międzynarodowej delegitymizacji reżimu apartheidu w Republice Południowej Afryki, taką samą ciszą otoczona jest także w polskich mediach określających się jako lewicowe, z chlubnym wyjątkiem portalu Strajk.eu (polska edycja „Le Monde diplomatique”, będąc miesięcznikiem, zareaguje w nadchodzącym numerze). Krytyka Polityczna woli mnożyć komentarze do jednego wywiadu z Dominiką Kulczyk. Tygodnik „Przegląd” – poświęcać czas na facebookową ankietę pt. „Czy Polacy lubią zwierzęta”. Nawet „Washington Post” okazał się w tygodniu po masakrze bardziej lewicowy. Czy polskie media sparaliżowało wrażenie obciachu, że jeszcze tak niedawno, w ramach zjednoczonego frontu antypisowskiego, kreowały Netanjahu niemal na arbitra liberalnej demokracji?

Partie polityczne, które nie mają dostępu do władzy nawet u siebie w kraju, mogą sobie wzywać do międzynarodowych śledztw ile wlezie. Jaki wpływ ich wezwania mogą mieć na instytucje zdominowane przez światowe mocarstwa uwikłane w skomplikowane zależności interesów z Izraelem? Niemniej pozbawione obecnie władzy politycznej organizacje mogą zrobić coś innego, by mieć namacalny wpływ na sytuację Palestyńczyków. Palestyńczycy, za pośrednictwem swoich organizacji społeczeństwa obywatelskiego, proszą o to świat od 2005.

Czas na bojkot Izraela

W roku 2005, wzorując się na kampanii ekonomicznego, politycznego i kulturalnego bojkotu reżimu apartheidu rasowego w Republice Południowej Afryki, organizacje palestyńskiego społeczeństwa obywatelskiego wystosowały apel o wyrażenie solidarności z ich walką o samostanowienie i o prawa człowieka w podobnym bojkocie Izraela. W obliczu rosnącego konsensusu specjalistów od prawa międzynarodowego, że Izrael jest reżimem rasowego apartheidu (zbrodnia przeciwko ludzkości zdefiniowana w Międzynarodowej konwencji o zwalczaniu i karaniu zbrodni apartheidu z 1973), bojkot ten na świecie zatacza coraz szersze kręgi. Kampania jest tak skuteczna, że premier Netanjahu umieścił ją w czołówce największych strategicznych zagrożeń dla interesów Izraela i wydaje fortunę na jej zwalczanie, za pośrednictwem kierowanej przez izraelskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych kampanii „Brand Israel” i innych (nierzadko szemranych) operacji.

Do bojkotu przystąpiły wielkie związki zawodowe od Stanów Zjednoczonych przez Wielką Brytanię po RPA, instytucje kulturalne, placówki i stowarzyszenia akademickie, indywidualni twórcy kultury o postępowych poglądach. Wielkie koncerny zmuszone bojkotem zerwały lub nie przedłużyły współpracy z izraelskimi podmiotami gospodarczymi i rządem Izraela, do akcji przystępują władze kolejnych europejskich miast. Bojkot robi ogromne postępy nawet w krajach, w których lobby izraelskie zdołało doprowadzić do jego kryminalizacji (wiele stanów w USA, Francja). Więcej informacji na temat dostępnych jest na stronie kampanii BDS (Boycott, Divestment and Sanctions).

Polska jest jedynym dużym krajem europejskim, w którym kampania BDS właściwie nie zaistniała. Popierają ją nad Wisłą oficjalnie tylko dwie małe organizacje bez dostępu do mainstreamowych mediów – Pracownicza Demokracja i OZZ Inicjatywa Pracownicza.

Tak się składa, że spodziewałem się wielkopiątkowej masakry, podobnie jak każdy, kto uważnie śledzi rozwój wydarzeń w Palestynie, każdy, kto czytał Neve’a Gordona, Aviego Shlaima, Ilana Pappé, Eyala Weizmana. Byłem zszokowany skalą przemocy, z jaką Izrael odpowiedział już pierwszego dnia protestów, ale nie zaskoczony, gdyż mieści się ona doskonale w kolonialnej logice postępowania Izraela względem Palestyńczyków, a obecne protesty były planowane od dawna (i potrwają co najmniej do połowy maja, oficjalnej rocznicy Nakby). Już tydzień wcześniej zacząłem więc pisać do największych organizacji lewicowych i pracowniczych w Polsce, czy 70. rocznica Nakby i powrót kwestii palestyńskiej do samego centrum najważniejszych tematów polityki międzynarodowej to nie najwyższy czas, żeby również zabrały głos.

Pytałem przede wszystkim o to, jakie jest ich stanowisko w sprawie bojkotu Izraela, wraz z uzasadnieniem, a także – jeżeli nie mają takiego stanowiska – kiedy je określą i dlaczego nie stało się tak do tej pory.

Po SLD nie spodziewałem się cudów, ale i tak szczęka mi opadła. „SLD nie będzie popierało bojkotu Izraela” – to cały e-mail od rzeczniczki prasowej Anny Marii Żukowskiej. Zachowano pisownię oryginalną; działaczce nie starczyło czasu nawet na postawienie na końcu kropki czy podpisanie się imieniem i nazwiskiem. Już po wielkopiątkowej masakrze napisałem do niej jeszcze raz, sugerując, że w obliczu tych wydarzeń może zechciałaby jednak sprawę przemyśleć. Do dzisiaj nie zareagowała, pomimo iż korespondencję wysłałem też do wiadomości przewodniczącego SLD Włodzimierza Czarzastego.

Po Solidarności też się wiele nie spodziewałem, ale oczywiście – jako do jednej z największych centrali związkowych w kraju – napisałem. Odpowiedź była prawie taka sama, również jednym zdaniem, z tą różnicą, że ich rzecznik Marek Lewandowski pisze z poszanowaniem znaków interpunkcyjnych i podpisuje swoje maile.

Zieloni: może tak, a może jednak nie

Zieloni odpowiedzieli mi dopiero po ponad dwóch tygodniach. Oto stanowisko przesłane mi przez rzecznika prasowego Macieja Józefowicza:

Partia Zieloni nie zajmowała do tej pory stanowiska w sprawie udziału w kampanii BDS. Jako partia członkowska Europejskiej Partii Zielonych zgadzamy się natomiast ze stanowiskiem EPZ z 2014 r.,  poświęconym sytuacji w regionie Bliskiego Wschodu. Stanowisko to wzywa do bojkotu towarów pochodzących z osiedli izraelskich na okupowanych terenach palestyńskich.

Przyczyną braku osobnego stanowiska w tej sprawie jest fakt, że Partia Zieloni wypowiadała się wcześniej na temat innych aspektów konfliktu bliskowschodniego. W 2014 roku, po agresji Izraela na Strefę Gazy, Rada Krajowa potępiła ten akt przemocy, domagając się od polskich władz wstrzymania współpracy wojskowej z Tel Awiwem oraz zwiększenia pomocy rozwojowej dla Palestyny. W nowym programie partii znajduje się punkt: „Zarówno Izrael, jak i Palestyna mają prawo do posiadania swych własnych, niepodległych państw i winny powstrzymać się od aktów przemocy.”

Wspomniane wcześniej popierane przez nas stanowisko Europejskiej Partii Zielonych uznaje również, że Izrael, jako państwo sprawujące władzę okupacyjną nad ziemiami palestyńskimi, ponosi odpowiedzialność za dokonane tam naruszenia prawa humanitarnego oraz praw człowieka. W tym celu europejscy Zieloni poparli propozycję utworzenia niezależnej komisji badającej ewentualne zbrodnie wojenne pod auspicjami Rady Praw Człowieka ONZ. Dokument ten oświadcza też, że Izrael ponosi odpowiedzialność za zniszczenie infrastruktury zbudowanej na terenach palestyńskich z funduszy unijnych i wzywa Unię Europejską do domagania się odszkodowania. Z drugiej strony Zieloni krytykują ataki dokonywane na izraelską ludność cywilną przez zbrojne grupy palestyńskie oraz przychylają się do pokojowego rozwiązania konfliktu, gdzie od interesów politycznych ważniejsze będzie życie i bezpieczeństwo zamieszkujących ten obszar Bliskiego Wschodu ludzi. Z tego powodu Zieloni popierają pokojowe współistnienie niepodległego Izraela i Palestyny, z zagwarantowanym prawem powrotu dla palestyńskich uchodźców i ich rodzin.

Mówiąc inaczej, Zieloni: 1) popierają jedynie bojkot zbyt ograniczony, by mógł obalić reżim apartheidu w Izraelu; 2) bojkot ten nie bierze pod uwagę, że we współczesnych łańcuchach produkcyjnych produkty rzadko mają tak precyzyjne i łatwe do określenia pochodzenie, żeby wiadomo było, że pochodzą akurat z nielegalnych osiedli, że produkty nominalnie czy finalnie skądinąd nie zawierają komponentów czy jakiegoś etapu produkcji z osiedli, itd.; 3) ich ograniczony bojkot rozgrzesza produkty izraelskiej gospodarki powstałe w Izraelu właściwym, podczas gdy cała gospodarka Izraela (nie tylko gospodarka nielegalnych osiedli) żeruje na okupacji, na zagrabionej nielegalnie ziemi, na przejętej bez odszkodowań czyli za darmo palestyńskiej własności, na zaniżaniu wartości pracy zdesperowanych Palestyńczyków, wreszcie na supertechnologiach bezpieczeństwa testowanych i „marketowanych” w toku aktów i procesów kolonialnej przemocy na Palestyńczykach; 4) bojkot wyłącznie produktów nielegalnych osiedli ignoruje udział izraelskich placówek akademickich w okupacji i opresji Palestyńczyków (np. naukowy udział w projektach zbrojeniowych), a instytucji kulturalnych w kampaniach propagandowych wybielających wizerunek Izraela na świecie („Brand Israel”) – obydwa te problemy są adresowane przez BDS; 5) Zieloni usiłują zrównoważyć słabość popieranego przez nich bojkotu amoralnym i doprawdy haniebnym dla organizacji określającej się jako lewicowa rozdzielaniem winy i odpowiedzialności pomiędzy okupanta (jedną z dziesięciu najpotężniejszych armii świata) i jego ofiarę (kiedy ostatni raz miały miejsce ataki na izraelską ludność cywilną przez zbrojne grupy palestyńskie?).

OPZZ: najwyższy czas

Budująca odpowiedź przyszła natomiast z OPZZ, i to bardzo szybko. Odpisał osobiście Dyrektor Wydziału Międzynarodowego Piotr Ostrowski:

OPZZ nie ma swojego stanowiska w sprawie polityki Państwa Izrael. Powód jest prozaiczny i zapewne łatwy do przewidzenia. Ograniczoność zasobów zorientowanych na działania międzynarodowe pozwala OPZZ skupiać się (i to też nie we wszystkich obszarach) na sprawach europejskich. Zdaję sobie sprawę, że nasza europocentryczność nie jest tym czego byśmy sobie życzyli, ale taką mamy rzeczywistość. OPZZ – podobnie jak znakomita większość europejskich związków zawodowych – nie współpracuje z izraelską centralą związkową Histadrut, która w kwestii Palestyny i palestyńskich pracowników przyjmuje postawę co najmniej niejasną.

Przedstawię jednak moje prywatne stanowisko. Osobiście poważnie traktuję sytuację na – okupowanych przez Izrael – terytoriach palestyńskich i wynikającą z tego warunki pracy na tych terenach i warunki pracy Palestyńczyków pracujących na terenie Izraela. Za ważne uznaję coroczne raporty Dyrektora Generalnego MOP [Międzynarodowej Organizacji Pracy] dotyczące sytuacji pracowników na arabskich terytoriach okupowanych. Podczas pobytu na corocznej Międzynarodowej Konferencji Pracy biorę także udział w spotkaniach poświęconych tej problematyce, organizowanych przez palestyńskie związki zawodowe.

Osobiście uważam, że Pana list to dobry moment, aby OPZZ także włączyło się do kampanii. Obecnie mamy dość gorący okres przedkongresowy (IX Kongres OPZZ odbędzie się w dn. 24-25 maja), ale sądzę, że po nim uda nam się przygotować stanowisko.”

W związku z tym, jaką rolę w bojkocie w innych krajach odgrywają organizacje zrzeszające pracowników szkolnictwa, oraz społeczny wpływ wywierany przez pracowników tej branży, swoje pytania wysłałem też do Związku Nauczycielstwa Polskiego. Nie doczekałem się żadnej odpowiedzi. To samo w przypadku WZZ Sierpień 80, do którego napisałem przede wszystkim ze względu na jego deklarowany radykalizm.

demo (174) bis

Demonstracja w Londynie w lipcu 2014

Razem raz jeszcze

Od Partii Razem nie udało mi się uzyskać nic ponad to, co ogłosiła w swoim komunikacie tuż po Wielkanocy. A więc żadnego odniesienia do bojkotu Izraela. Nieoficjalnie usłyszałem, że cokolwiek więcej ze strony Razem wymaga wpierw przedyskutowania przez Radę Krajową ewentualnej aktualizacji przez partię jej oficjalnego stosunku do polityki Państwa Izrael. Sposób, w jaki te wiadomości były formułowane, pozwala mi domniemywać, że taka debata będzie miała miejsce w niezbyt dalekiej przyszłości, ale nic oficjalnie nie udało mi się potwierdzić.

Jest poniekąd zrozumiałe, że młodzi politycy we wciąż słabych organizacjach obawiają się stąpania po cienkim lodzie, jakim jest krytyka Izraela. Będzie ona wymagała ciągłej czujności, by z jednej strony niezmordowanie odcinać się od polskiego antysemityzmu, którego szambo wybiło z taką siłą w ostatnich miesiącach, a z drugiej strony bronić się przed oskarżeniami o antysemityzm ze strony mainstreamowych mediów. Cynicznie fabrykowane fałszywe oskarżenia o antysemityzm przyjdą nieuchronnie, ale są one dzisiaj rytuałem przejścia każdego politycznie przyzwoitego człowieka. Od Jeremy’ego Corbyna po Angelę Davies, od Kena Loacha po Penelope Cruz, od Alaina Badiou po Lorde, wszyscy, których polityczne i intelektualne „towarzystwo broni” będzie w przyszłości powodem do dumy, mają to już za sobą.

Oficjalne przystąpienie do bojkotu Izraela spowoduje konfrontację z nowymi formami presji politycznej, ale jeśli ktoś nie ma odwagi lub kręgosłupa, by stawić im czoła, kiedy stawką są wyłącznie okruchy ze stołu sondażowego, to jak będzie można jej lub jemu kiedykolwiek zaufać, że zachowując kręgosłup stawią czoła presjom realnej władzy? Członkowie Razem do dziś szafują Leszka Millera zaangażowaniem w amerykańskiej wojnie w Iraku jako jednym z tych grzechów śmiertelnych całej jego partii, które sprawiają, że nigdy nie wejdą w żaden alians z SLD. Bojkot Izraela to jest wasza okazja, żeby udowodnić, że mówicie poważnie, że czymś się naprawdę, fundamentalnie różnicie w tym, jak wy prowadzilibyście politykę zagraniczną. Czy może z tym Irakiem to tylko taki chwyt propagandowy – dzisiaj łatwy, bo z perspektywy czasu to nawet „New York Times” krytykuje już tamtą wojnę?

Co odpowiemy Historii?

Koniec końców pytanie o bojkot Izraela to pytanie o solidarność z ofiarami brutalnej kolonialnej przemocy bezwstydnie rasistowskiego państwa, którego polityka nie budzi żadnej reakcji ze strony naszych rządów. To pytanie o to, czy jesteśmy w ogóle lewicą. Ba! – czy jesteśmy elementarnie przyzwoitymi ludźmi.

Jeśli polskie organizacje lewicowe, pracownicze i społeczeństwa obywatelskiego odpowiedzą teraz „nie”, będą później musiały stanąć przed innymi pytaniami. Jeżeli zgadzają się z powszechną historyczną oceną o słuszności i sukcesie kampanii bojkotu apartheidu południowoafrykańskiego – to jak wyjaśnią swój odmienny stosunek do bojkotu apartheidu izraelskiego? Że te dwa apartheidy to nie to samo? Rzeczywiście, arcybiskup Desmond Tutu i inni weterani walki z apartheidem południowoafrykańskim nie mają wątpliwości, że ten izraelski jest gorszy. Żadna odpowiedź na takie pytanie nie będzie dobra. Że z wysokości waszej białej europejskości lepiej wiecie, jak Palestyńczycy powinni walczyć o swoje prawa i udzielicie im łaskawie kolejnej lekcji? Że kierowała wami wrażliwość na kwestię historycznych ofiar antysemityzmu na ziemiach polskich? I uznaliście, że najlepszym sposobem, żeby je uszanować, jest stać biernie, kiedy dziś ofiarą rasizmu pada ktoś inny, kiedy coś podobnego dzieje się ponownie na naszych oczach (bo Gaza to wielki obóz koncentracyjny naszych czasów)?

Kiedy izraelski apartheid już upadnie – a patrząc na tempo jego międzynarodowej delegitymizacji, to się może stać szybciej, niż wielu się spodziewa – jak odpowiecie na pytanie, dlaczego polska lewica jako jedyna w Europie niemal nie wzięła udziału w najważniejszej międzynarodowej kampanii solidarnościowej naszych czasów?

Jarosław Pietrzak

Tekst ukazał się 11 kwietnia 2018 na łamach portalu Strajk.eu

Jestem na Facebooku i Twitterze.

„The Wall” Marlene Dumas

Kiedy w 2010 Marlene Dumas otworzyła w Nowym Jorku wystawę Against the Wall (tytuł po angielsku obarczony intrygującą w tym kontekście semiotyczną niejednoznacznością – da się przetłumaczyć zarówno jako pod murem i przeciwko murowi), uwagę krytyków zwróciło, jak bardzo te prace odbiegają od tego, do czego artystka przywyczaiła w swojej wcześniejszej twórczości. Pochodząca z Republiki Południowej Afryki (ur. w Kapsztadzie w 1953), od dawna żyjąca w Holandii (której jest już obywatelką), Dumas

„do tej pory miała tendencję do izolowania ciał i twarzy, odrywania poszczególnych części ciała od ciała jako całości, oraz do eliminowania jakichkolwiek znaków bardziej konkretnej, obejmującej wszystko sytuacji, w której dane postaci się znajdują”[1].

Tutaj po raz pierwszy postaci, często proporcjonalnie mniejsze w skali całości kompozycji, są usadowione w bardzo konkretnej przestrzeni – materialnej, społecznej, politycznej.

Część obrazów z tego cyklu widziałem w Tate Modern w Londynie, w ramach piorunującej retrospektywy artystki (luty-maj 2015). Od 2014 roku była też ona wystawiana w Stedelijk Museum (Amsterdam) i w Fundacji Beyeler (Riehen/Bazylea). Na cykl ten składają się obrazy oparte na fotografiach z Bliskiego Wschodu. Przedstawiają one sceny z Izraela, Palestyńskich Terytoriów Okupowanych, zaatakowanego przez Izrael Libanu.

Apartheid i apartheid

Był to nowy i zarazem nienowy temat w twórczości Dumas – w zależności od poziomu uogólnienia, na którym go rozpatrujemy. Po raz pierwszy zajęła się w ten sposób kolonialną przemocą Państwa Izrael, ale polityka – problematyka uwikłania i umiejscowienia fizyczności indywidualnych ludzkich ciał w społecznych relacjach władzy – zawsze była w jej twórczości obecna. Powracał u niej na przykład problem władzy nad seksualnością i cielesnością kobiet. Jeden z jej wcześniejszych cykli, seria portretów Black Drawings, jest innym dobitnym przykładem. Znaczącym w tym momencie także i dlatego, że jednym z tych, które poruszały explicite temat południowoafrykańskiego apartheidu. Dumas zgadza się bowiem z takimi swoimi rodakami jak arcybiskup Desmond Tutu i nie waha się wskazywać na podobieństwa i swego rodzaju ciągłość między systememem politycznym panującym przez dziesięciolecia w jej rodzimej Republice Południowej Afryki, a tym, który panuje do dzisiaj na terytorium kontrolowanym przez Izrael (terytorium Izraela „właściwego” i Palestyńskie Terytoria Okupowane). Dumas rozwinęła więc w Against the Wall bulwersującą ją już od dawna problematykę apartheidu jako systemu szczególnie brutalnego sprawowania władzy nad urasowionymi ciałami tych, których jakiejkolwiek władzy nad warunkami własnego życia, a także nad własnymi ciałami, pozbawiono.

Pracą, która z tego cyklu zrobiła na mnie największe wrażenie – i chyba nie tylko na mnie, ponieważ to przed tym obrazem odwiedzający wystawę tworzyli regularne zatory – był The Wall (Mur). Teraz – kiedy dobiegają nas kolejne obrazy obłąkanej przemocy nie tylko militarnego aparatu represji Państwa Izrael, ale też spontanicznej rasistowskiej przemocy żydowskiej populacji Izraela, podczas gdy piękna palestyńska młodzież z kamieniami w dłoniach (choć w telewizji częściej powiedzą ci o nożach) być może rozpętała wreszcie Trzecią Intifadę – wspomnienie tego obrazu powraca z nową siłą.

The Wall to spory (180×300 cm) obraz olejny z 2009 roku, wykonany plamami rzadkiej farby, niczym akwarelą, z których to plam wybijają się mocniej zarysowane postaci.  Te postaci to pięciu mężczyzn, Żydów w charakterystycznych nakryciach głowy, odwróconych do widza plecami, twarzą za to do tytułowego muru. W pierwszej chwili myślimy, że oglądamy słynną Ścianę Płaczu w Jerozolimie – podobne ujęcia odwróconych do ściany Żydów najczęściej przedstawiają we współczesnej ikonosferze  właśnie tamto miejsce, pozostałość po zburzonej przez Rzymian żydowskiej Świątyni. Coś się tu jednak nie zgadza, Ściana Płaczu nie wygląda przecież tak, jak mur, na którego tle stoją ci mężczyzni. To, co tu widzimy, wygląda raczej na złożone z wielkich pionowych bloków betonu.

Dumas dąży do odtworzenia u odbiorcy tego samego procesu – od poznawczego błędu do jego rozpoznania – jaki sama przeszła, gdy zobaczyła fotogafię, która stanowiła punkt wyjścia dla jej kompozycji (malowanie na podstawie fotografii stanowi stały element „metody” artystki). Sama sądziła, że przedstawia ono Ścianę Płaczu, dopóki nie zrozumiała, że jest to w istocie fragment „muru bezpieczeństwa”, jak konstrukcję tę nazywają funkcjonariusze Państwa Izrael. Muru zamykającego Palestyńczyków na okupowanym Zachodnim Brzegu Jordanu w odciętych od świata (i nawet od innych części samego Zachodniego Brzegu) bantustanach. Muru, przy pomocy którego Izrael zagarnia coraz więcej palestyńskiej ziemi, odcinając osady od powiązanych z nimi pól, sadów, gajów czy pastwisk, które były z tymi osadami powiązane i stanowiły źródło ich utrzymania. Muru, który powstaje z pogwałceniem prawa międzynarodowego i do którego rozebrania wezwał już w 2004 Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, który uznał go za całkowicie nielegalny. Mężczyźni na obrazie przygotowują się do modlitwy, stojąc pod betonową konstrukcją, którą społeczność międzynarodowa nazywa już od dawna murem izraelskiego apartheidu.

The Wall_original 2

To nie koniec. Mężczyźni są w drodze do jednego z miejsc kultu judaizmu, Grobu Racheli, i są osadnikami. Osadnicy są mieszkańcami rozrastających się jak grzyby po deszczu nielegalnych w świetle prawa międzynarodowego osiedli żydowskich na Palestyńskich Terytoriach Okupowanych (IV Konwencja Genewska i jej protokoły dodatkowe zakazują mocarstwu okupującemu osiedlania swojej ludności cywilnej na okupowanym terytorium; cywilna kolonizacja terytorium okupowanego stanowi w rozumieniu prawa międzynarodowego politykę czystki etnicznej). Żydowscy osadnicy często są przybyszami z dawnego ZSRR lub Stanów Zjednoczonych i stanowią najbardziej obłąkany i najbardziej agresywny element izraelskiego społeczeństwa, a jednocześnie kluczowy komponent izraelskiej polityki pełzającej aneksji terytorium Zachodniego Brzegu połączonej z wypieraniem Palestyńczyków krok po kroku z ich ziemi. Są uzbrojeni i znajdują się pod nieprzerwaną ochroną izraelskiej armii, zachęcani do przemocy w stosunku okolicznych społeczności palestyńskich choćby tym, że wojsko nigdy nie interweniuje w obronie zaatakowanych Palestyńczyków, zawsze jednak w obronie osadników, gdy Palestyńczycy decydują się oddać uderzenie. Osiedla znajdują się na zagrabionej ziemi i często budowane są na wzgórzach, skąd okoliczne społeczności palestyńskie mogą być pod ciagłą obserwacją i nadzorem mieszkańców osiedla[2].

Popychając odbiorcę swojego obrazu do podążenia tą samą drogą pomyłki i jej rozpoznania, artystce udaje się uczynić przedstawianą scenę akceleratorem znacznie dłuższego łańcucha znaczeń. Tematem pracy okazuje się bowiem nie tylko poznawcza wpadka nas jako odbiorców tego, co komunikuje przedstawiana sytuacja, ale przede wszystkim stan świadomości społeczeństwa, które jest przedmiotem tego przedstawienia i żyje w niezdrowej iluzji na własny temat.

Izrael i Żydzi

Ściana Płaczu w Jerozolimie jest jednym z tych miejsc w żydowskiej kulturze, w których kondensuje się przeżywanie żydowskiej historii jako historii ciągnącego się przez tysiąclecia cierpienia. „Płaczliwą wersją żydowskiej historii” nazywa to wprost Esther Benbassa[3]. Niepokojące w tym obrazie jest to, że opiera się on na napięciu, jakie wywołuje zderzenie naszego pierwszego skojarzenia z rzeczywistością, którą tak naprawdę przedstawia. Pierwsze skojarzenie narzuca się siłą współczesnej żydowskiej polityki tożsamości, która opiera się na rytualnym przeżywaniu żydowskich cierpień z przeszłości (ze szczególnym uwzględnieniem hitlerowskiego ludobójstwa europejskich Żydów, na potrzeby kultu zwanego Holokaustem lub Szoah, politycznie zinstrumentalizowanego jako potężne narzędzie zatykania ust krytykom Państwa Izrael), na doświadczeniu własnej zbiorowej tożsamości jako tożsamości wiecznej, bezbronnej ofiary przemocy ze strony całego zewnętrznego świata. Rzeczywistość jest dziś natomiast doskonale odwrotna – wyobrażający sobie siebie jako ofiary izraelscy Żydzi są tak naprawdę oprawcami i zostali tu przedstawieni („przyłapani”) w samym miejscu zbrodni przeciwko swoim ofiarom, i to ze zbrodni tej narzędziem: murem, który grabi Palestyńczyków z ich ziemi; murem, który kształtuje przestrzeń rasowego apartheidu determinującą całe ich życie; murem, który odcina ich od bliskich, od możliwości utrzymania, od dostępu do opieki medycznej. Murem, który zabija – choć w większości przypadków powoli, na raty.

A jednak mężczyźni, których tu widzimy przedstawionych, oraz społeczeństwo, które reprezentują i którego stan świadomości Dumas usiłuje tu odzwierciedlić, zatrzymują się całkowicie na poziomie swojego złudzenia. I upierają się w nim trwać. Dumas powiedziała kiedyś w kontekście tej pracy, że mechanizm ten jest typowy w okolicznościach tak bezwzględnej dominacji i przypomina złudzenie, w jakim żyli biali w jej pierwszej ojczyźnie, którzy wyobrażali sobie, że to oni są ofiarami całej tej sytuacji, że to oni się bronią przed czyhającym na nich zagrożeniem.

Może się pojawić wątpliwość, kto tak konkretnie – jaki podmiot zbiorowy – jest przedmiotem tego przedstawienia: Żydzi czy Izraelczycy? Można by nalegać na takie rozróżnienie, bo choć Izrael definuje siebie jako „Państwo Żydowskie” (nie dostrzegając żadnej sprzeczności w tym, że jednocześnie śni sobie siebie jako demokrację), i twierdzi, że reprezentuje wszystkich Żydów, to jednak nie wszyscy Żydzi to zdanie podzielają, a większość Żydów żyje wciąż w Ameryce i Europie Zachodniej. Sensem takiego rozróżnienia byłoby doprecyzowanie, że nie wszyscy Żydzi ponoszą odpowiedzialność za zbrodnie przeciwko ludzkości i zbrodnie wojenne popełniane przez Państwo Izrael, jak również, że nie popełnia ich ono w imieniu ich wszystkich. Nie jest to wszystko bez znaczenia, na przeszkodzie takiej kategorii jak „Izraelczycy” stoi jednak to, że choć taki rzeczownik da się urobić i w istocie od dawna istnieje pewnie we wszystkich językach, to samo Państwo Izrael… nie uznaje istnienia narodowości o takiej nazwie. Oficjalnie Państwo Izrael nie należy do żadnych Izraelczyków tylko do Żydów, nawet tych, którzy nigdy nie postawili w nim nogi.

Nie tylko to komplikuje sprawę. Takie rozróżnienie jest dość standardową linią obrony przed zarzutem (którym Izrael i jego instytucje propagandowe na świecie szastają na wszystkie strony), że krytyka Izraela motywowana jest tak naprawdę kiepsko kamuflowaną nienawiścią do Żydów w ogóle. Jeszcze powiedzmy pięć lat temu sam wciąż sumiennie stosowałbym to rozróżnienie. Trudno jednak dłużej udawać, że nie widzimy poważnych przeszkód, jakie rzeczywistość takiemu rozróżnieniu stawia (w ostatnich latach coraz wyraźniej). Żydzi poza Izraelem, którzy nie popierają polityki Izraela albo w ogóle odcinają się od jego pretensji do reprezentowania Żydów, zasługują na oddanie im sprawiedliwości, tym bardziej, że nierzadko ryzykują bezlitosny ostracyzm ze strony własnych społeczności i rytualne oskarżenia, że są „self-hating Jews”. Jednak ciężko już dziś utrzymywać, że Żydzi poza Izraelem nie mają nic wspólnego z polityką Izraela.

Jak podkreśla w swoim poruszającym eseju Shlomo Sand:

„Musimy przyjąć do wiadomości, że kluczową oś świeckiej żydowskiej tożsamości stanowi dziś podtrzymywanie relacji jednostki z Państwem Izrael i zapewnianie mu [Państwu Izrael] całkowitego tej jednostki poparcia”[4].

To sojusz izraelskich organizacji lobbingowych z potężnymi, czasem bardzo liczebnymi konserwatywnymi i kryptokonserwatywnymi organizacjami żydowskimi w krajach o największej i najbardziej zmobilizowanej politycznie i tożsamościowo populacji żydowskiej (jak USA, Francja i Wielka Brytania) dostarcza dyplomatycznej i wizerunkowej osłony Państwu Izrael poza jego granicami, wywiera naciski na media i najdosłowniej kupuje polityków, a także wytacza najcięższe armaty (kampanie oszczerstw, lawfare, łamanie karier zawodowych) przeciwko wszystkim, którzy ośmielają się publicznie nazywać politykę Izraela po imieniu.

Polskiej lewicy, historycznie przyzwyczajonej do walki z antysemityzmem jako jedną z kluczowych ideologii polskiej nacjonalistycznej prawicy, przetrawienie możliwości, że Żydzi mogą być przedmiotem lewicowej, krytycznej krytyki, przychodzi z wielkim trudem. Podobnie jak z trudem przychodzi jej sproblematyzowanie faktu, że dziwny, niepoddawalny krytyce (rzekomo zawsze antysemickiej) status ponadczasowej, wiecznotrwałej (genetycznej?) wyjątkowości zajmowany w jej imaginarium przez Żydów, jest mnożeniem partykularyzmów. Nie żadnym antyrasizmem, a rasizmem właśnie. Dumas – z własnym doświadczeniem dorastania w skrajnie rasistowskim społeczeństwie, z własnym doświadczeniem życia w innym apartheidzie, tym, który takiemu reżimowi zarządania urasowionymi ludzkimi ciałami dał nazwę, a potem go ostatecznie zdyskredytował i zapewnił mu prawną kwalifikację jako zbrodni przeciwko ludzkości – nie waha się stanowczymi pociągnięciami pędzla powiedzieć, że Żydzi, jak wszystkie ludzkie zbiorowości, jak wszystkie podmioty zbiorowe, które prowadzą jakąś wspólną politykę tożsamości i inne rodzaje polityki, mogą być przedmiotem krytyki. A obecnie – w warunkach osuwania się żydowskich społeczności na Zachodzie w to, co Alain Badiou określił niedawno w liście otwartym do Alaina Finkielkrauta jako reakcyjną katastrofę – po prostu muszą być jej przedmiotem.

Ponieważ obraz Dumas przedstawia miejsce znajdujące się fizycznie w Izraelu, ale jednocześnie odwołujące się bardzo wyraźnie do wyobrażeń, symboli, obrazów i odruchów tożsamościowych Żydów w ogóle, tych w Izraelu i tych poza nim, można przyjąć, że jedni i drudzy (Żydzi w i Żydzi poza Izraelem) są do jakiegoś stopnia przedmiotem krytycznej refleksji południowoafrykańsko-holenderskiej artystki, choć Żydzi izraelscy oczywiście w większym stopniu (w końcu operację Protective Edge popierało skandaliczne 95% z nich; obecnie większość izraelskich Żydów popiera zabijanie „podejrzanych o terroryzm” Palestyńczyków na miejscu, na ulicy, bez sądu; wśród brytyjskiej społeczności żydowskiej poparcie dla izraelskiej przemocy jest mimo wszystko znacznie mniejsze, w Stanach Zjednoczonych, jak przekonuje Finkelstein, zwłaszcza wśród młodych ludzi żydowskiego pochodzenia na kampusach, być może zaczyna się proces jakiejś gruntownej przemiany postaw[5], ale to ciągle jest prognoza bardziej niż diagnoza).

Żydzi izraelscy, pogrążając się coraz głębiej w obsesji na punkcie powielanych w nieskończoność obrazów i symboli historycznych cierpień swoich przodków, nie dostrzegają, że od dawna (od początku antypalestyńskich czystek etnicznych pod koniec 1947[6]) nie są już ofiarami – przeszli i przechodzą coraz dalej na pozycje opresorów i oprawców. Za nielicznymi wyjątkami – jak Shlomo Sand, który pisał już kilka lat temu, że bycie Żydem w Izraelu przypominać będzie wkrótce „aryjskość” w Niemczech lat 30.[7] – nie dostrzegają, że upodobnili się do najgorszych oprawców swoich przodków.

Żydzi w diasporze, również zafiksowani na historycznych cierpieniach swoich przodków, pozostają ślepi na fakty, na które wołając na puszczy usiłują zwrócić uwagę ich niezależni intelektualiści, od Normana Finkelsteina, przez Shlomo Sanda po Philipa Weissa (założyciela portalu MondoWeiss). Nie tylko Żydzi od dawna nie są na Zachodzie w żaden sposób prześladowani, ale wręcz znajdują się w najbardziej uprzywilejowanym położeniu w swojej nowożytnej historii. Co więcej, są także najbardziej uprzywilejowaną mniejszością entoreligijną we współczesnych społeczeństwach Zachodu. Żydowskie pochodzenie pomaga dzisiaj raczej niż przeszkadza zrobić karierę w największych instytucjach finansowych, medialnych czy akademickich Nowego Jorku, Paryża, Londynu, Berlina, we wszystkich polach społecznych tradycyjnie wiązanych z kategoriami sukcesu i prestiżu. Żadna inna mniejszość etniczna czy religijna nie miałaby dziś władzy, by masowo łamać kariery akademickie krytyków upatrzonego przez siebie państwa-fetyszu. Żadna inna mniejszość etniczna czy religijna nie miałaby dziś środków, by doprowadzić do kryminalizacji krytyki upatrzonego przez siebie państwa-fetyszu (nawoływanie do bojkotu Izraela jest dziś we Francji bardziej nielegalne niż w samym Izraelu). Żadna inna mniejszość etniczna czy religijna nie miałaby dziś możliwości narzucić najbardziej wpływowym środkom masowego przekazu imperatywu tak jednostronnego relacjonowania konfliktów zbrojnych, w które zaangażowane jest jej państwo-fetysz (w okresie operacji Protective Edge BBC sięgnęła w tym temacie takiego dna, że krytyczny izraelski historyk Ilan Pappe na swoim profilu na Facebooku nazwał ją „propagandowym ramieniem ambasady Izraela”)[8].

Strzelaj i płacz

Tym, co na płótnie The Wall portretuje Marlene Dumas, jest więc stan fałszywej świadomości, ideologicznego obłędu; ślepa uliczka, w jakiej znajduje się dziś społeczność i tożsamość żydowska – funkcjonująca w dwóch wymiarach, izraelskim i diaspory, przy czym ten izraelski stopniowo wciąga w swój obłęd ten w diasporze[9]. Stan, w którym obrazy i symbole cierpień z przeszłości, kult historycznych prześladowań i rytuały ich przeżywania wciąż na nowo, fiksacja na punkcie dziejowego doświadczenia ofiary, przesłoniły rzeczywistość, w której ofiara dawno już stała się katem, a przedmiot najbardziej szokujących, systemowych form rasizmu stał się zapalonym podmiotem tychże. Stan, w którym bezwględny agresor, opresor i okupant wyobraża sobie siebie wciąż jako ofiarę i odmawia dostrzeżenia ofiar swoich działań, a także na wzór swoich własnych historycznych opresorów odmawia postrzegania własnych ofiar jako istot ludzkich fundamentalnie równych sobie. Stan, w którym najbardziej uprzywilejowana mniejszość etnoreligijna we współczesnych społeczeństwach Zachodu ciągle sobie siebie wyobraża jako dyskryminowaną i prześladowaną ofiarę, choć jednocześnie jej elity, nierzadko z mandatem liczących setki tysięcy członków organizacji, sprawnie i bez żenady korzystają ze wszystkich możliwości władzy i wpływu, jakie daje zgomadzony stopień przywileju.

Tym, co na płótnie The Wall portretuje Marlene Dumas, jest ściana/mur, pod jaką/jakim znalazła się dziś żydowska tożsamość i żydowska psyche. Mur, który sama przed sobą postawiła. Mur, który postawiła, wyobrażając sobie, że czyni to w defensywie, w samoobronie, a który w istocie jest aktem agresji, narzędziem zbrodni, instrumentem przemocy, grabieży, czystki etnicznej, ludobójstwa rozłożonego na raty…

Jeżeli żydowska tożsamość nie zmieni kierunku, nie cofnie się kilka kroków, nie rozejrzy wokół – po piekle, w jakie obraca otaczającą ją rzeczywistość – może już tylko rozbić sobie o ten mur głowę.

 

Przypisy:

 

[1] Ulrich Loock, The Painter’s Touch, [w:] Marlene Dumas. The Image as a Burden, London: Tate 2014 (katalog wystawy), s. 142. Jest to przedrukowany fragment z oryginalnego katalogu Contra o Muro (Against the Wall), Porto: Museu de Arte Contemporânea de Serralves 2010.

[2] O murze, osiedlach i całokształcie przestrzennej transformacji rzeczywistości okupacyjnej zob. Eyal Weizman, Hollow Land: Israel’s Architecture of Occupation, London-New York: Verso 2007.

[3] Esther Benbassa, Suffering as Identity: The Jewish Paradigm, tłum. (z fr.) G. M. Goshgarian, London-New York: Verso 2010, s. 78.

[4] Shlomo Sand, How I Stopped Being a Jew, tłum. David Fernbach, Lodnon-New York: Verso, 2014, s. 93. Cytuję za wydaniem angielskim, które stanowi przekład francuskiego oryginału pt. Comment j’ai cessé d’être juif. Wydanie polskie pt. Dlaczego przestałem być Żydem. Spojrzenie Izraelczyka, przeł. Iwona Badowska, Warszawa: Dialog 2014.

[5] Norman G. Finkelstein, Knowing Too Much: Why American Jewish Romance with Israel Is Coming to an End, New York: OR Books 2012.

[6] Ilan Pappe, The Ethnic Cleansing of Palestine, Oxford-New York: Oneworld 2006.

[7] Shlomo Sand, dz. cyt., s. 86.

[8] Liczę się z tym, że powyższe tezy zostaną prawdopodobnie ze strony znacznej części polskiej lewicy (o liberałach nawet nie wspominam), namiętnie przyssanej do swojego anachronicznego wyobrażenia o Żydach jako Wiecznej Ofierze, zapewne odruchowo zrównane z Protokołami Mędrców Syjonu. Świadczy to niestety o stanie intelektualnego letargu i (konserwatywnej) kulturze leniwego przywiązania do myślowych przyzwyczajeń, jaka tę lewicę paraliżuje. A także o problemach, jakie ma ona z rozumieniem rasizmu  jako dynamicznej struktury.

[9] Każdy, kto ma znaczącą liczbę wieloletnich żydowskich znajomych gdzieś w Europie Zachodniej obserwował wśród nich jakieś indywidualne przejawy tego smutnego procesu: ludzie jeszcze piętnaście lat temu umiarkowani, a nawet mocno zdystansowani w stosunku do Izraela, osuwający się stopniowo w mrok niezdrowej, patologicznej identyfikacji.

Jarosław Pietrzak

Źródło ilustracji: Stedelijk Museum

Polub mnie na Facebooku albo śledź mnie na Twitterze.