Niemożliwość Niderlandów

Tak więc znowu się przeniosłem, tym razem do Amsterdamu. Mieszkam w Holandii już prawie trzy miesiące.

Kiedy w Wielkiej Brytanii wyszedłem za mąż, Brexit happened. Kiedy przez osiem miesięcy mieszkałem w Barcelonie, wydarzył się zamach na La Rambli i referendum niepodległościowe z całym towarzyszącym mu kryzysem. Ciekawe, co się wydarzy w Holandii?

Ale to nie miało być o tym.

Przeniosłem się do Holandii, bo mój małżonek dostał pracę, na której mu zależało, lepszą niż mu kiedykolwiek zaoferowano w Londynie. Jest Brytyjczykiem, ale lata nieprzerwanych rządów torysów (i nie, to się wszystko nie zaczęło od Brexitu, to się zaczęło już za pierwszej kadencji Davida Camerona) zdewastowało gospodarkę do takiego stopnia, że poczucie niepewności i zawężania się pola możliwości, jest coraz bardziej wszechogarniające, chyba, że nie będąc skazanym na pracę pasożytujesz w finansach albo nieruchomościach. Kultura samej pracy jest coraz bardziej toksyczna, obserwują to wszyscy, jak kraj długi i szeroki, a cudzoziemca, czyli mnie, jeszcze bardziej przytłacza tam wrażenie, że każde kolejne poszukiwanie pracy czy próby jej zmienienia są, pomimo rosnącego doświadczenia, trudniejsze od poprzednich, warunki dostępu do coraz gorszych miejsc pracy coraz bardziej wyśrubowane. Barcelona w zeszłym roku była naszą pierwszą próbą wyrwania się z Tory Britain, ale mój mąż nie dostał tam pracy, na jakiej mu zależało.

Tak więc, odetchnąłem z ulgą.

Amsterdam (8)

Holandia i jej uroki

Holandia ma swoje uroki – także dla lewicowego oka, zwłaszcza na tego oka pierwszy rzut.

Niedawno miała miejsce Pride Amsterdam. Jest to tutaj wielkie wydarzenie, niemal jak w Rio de Janeiro Karnawał, celebrowane de facto przez około tygodnia, przez całe miasto, sama parada łodzi w kanałach jest jedynie kulminacją. Po całym mieście do dziś powiewają niezdjęte od tamtej pory tęczowe flagi. Zapisałem się niedawno na siłkę, gdzie w powitalnym pakiecie dostałem dwie godziny z trenerem, jeden na jeden. Brązowy chłopak, surinamsko-włoskie korzenie, zapytał mnie jeszcze przed paradą, czy się z mężem wybieramy (na Pride). On się wybierał, jak co roku z całą rodziną; sam ma dziewczynę, ale jego najmłodszy brat jest gejem. Wiemy wszyscy doskonale, że nie w każdym miejscu na ziemi można bezpiecznie odbyć taką rozmowę z dopiero co spotkanym na neutralnym gruncie, o dwadzieścia kilo mięśni większym, dwudziestokilkuletnim mężczyzną. Niektórzy jednak wiemy też, że ten rodzaj obyczajowej tolerancji nie zawsze wynika z lewicowego zestawu wartości, czasem może być pokazówą porządku bezwzględnie (neo)liberalnego w jego enklawach sukcesu.

Pride (3)

Pride (4)

Dlatego: nierówności. Jak na współczesne zachodnie standardy, Niderlandy mają umiarkowane nierówności, pogłębiające się wolniej niż w większości współczesnego świata. To widać nie tylko w statystykach. To widać w „holenderskim stylu życia”, w holenderskiej codzienności.

Jak powszechnie wiadomo – a przynajmniej w roku 2018 powinno być powszechnie wiadomo – wysokie nierówności to wysoka przestępczość, i jest to nie tylko korelacja, a związek przyczynowo-skutkowy. W przeciwieństwie do innych zachodnich społeczeństw intensyfikujących swoje reżimy karceralne, Holandia zamyka więzienia, bo nie ma kogo do nich wsadzać. Nikt się tu np. nie boi kradzieży. Mieszkamy w De Pijp, nazwa dzielnicy, 15 minut z buta od Rijksmuseum, i pod naszymi oknami stoi czasem tyle rowerów, że połowy z nich nie ma do czego przypiąć. Więc stoją sobie tak luzem, oparte o inne rowery. I co? I nic.

De Pijp

Nasza ulica w De Pijp

Rowery, kelnery

Rowery, skoro już przy nich jesteśmy. W społeczeństwie wysokich i wciąż dramatycznie rosnących nierówności, jakim jest społeczeństwo brytyjskie, a Londyn to już najbardziej, jedną z sił, które wydają się napędzać cały system gier społecznych, jest obawa o status, o jego zachowanie, o możliwość jego podniesienia, a także jego pozorowanie. To ta nerwica, która wymusza na ludziach, żeby zawsze na czas mieć nowy model smartfona. W Londynie coś tak powszechnie używanego jak w Holandii rower stałoby się nieuchronnie jeszcze jednym rekwizytem w tej samej tragifarsie (tragi- ze względu na jej konsekwencje ekologiczne). Kto ma droższy, kto ma lepszy, kto ma bardziej czadowy, kto ma najnowszy. Holendrów w rowerach interesuje tylko ich wartość użytkowa. Jeżdżą na nich wszyscy, i tak kelner jak i kierownik oddziału banku jeżdżą na starych, często z drugiej czy trzeciej ręki rowerach kupowanych nierzadko na jakimś targu – bo nie służą one nikomu jako akcesoria w rywalizacji o pozycję w symbolicznych hierarchiach, tylko po to, żeby dojechać do pracy i do niej wrócić. A że holenderskie miasta są gęsto zabudowane i efektywnie zorganizowane, dojazd taki jest na tyle szybki, że niezależnie od jakości roweru nikt nie zdąży dostać sińców na dupie.

Rijksmuseum rowery

Rijksmuseum

Kierownik banku i kelner, skoro już przy nich jesteśmy. Z tego, co jak dotąd zaobserwowałem, w Amsterdamie nie wytworzył się w postaci tak ustrukturyzowanej jak w Londynie system urasowienia niskopłatnej pracy w usługach.

W Londynie jest tak: w restauracji, hotelu czy pubie niemal nigdy nie obsłuży Cię biały Brytyjczyk, jeżeli czasem to się zdarzy, to pewnie znalazłeś się na dalekich obrzeżach miasta, może nawet w czwartej „zonie” metra. Jeżeli sam tam pracujesz – ja w 2008 przez trzy miesiące pracowałem w hotelu – zauważysz to samo: twoimi kolegami będą imigranci lub kolorowe, najczęściej afrokaraibskie lub południowoazjatyckie, dzieci imigrantów, pierwsze lub drugie pokolenie urodzone na Wyspach. Praca w tej branży jest na tak złych warunkach, że godzą się na nią tylko ci, którzy nie mają innego wyjścia, nie mają na kim się oprzeć, żeby o kilka miesięcy czy nawet rok dłużej szukać lepszej pracy, jest też tak pogardzana i nieszanowana, że każdy, kto może – w oparciu o kapitał kulturowy i społeczny, lub choćby wikt i opierunek u rodziców – zostać jeszcze trochę „na bezrobociu” lub wciąż się szkoląc, takiej pracy za wszelką cenę unika. Dla białych Brytyjczyków w Londynie to jest praca dla podludzi.

clock Amsterdam

W Holandii płaca minimalna jest wyższa niż w Wielkiej Brytanii, nie ma też chyba tej kultury pogardy do osób wykonujących najniżej płatne prace usługowe, bo mniejsza jest skala całych nierówności – stąd w Amsterdamie różowi holenderscy kelnerzy, blondwłose niderlandzkie barmanki są na porządku dziennym. Oczywiście, mogłoby to oznaczać, że imigranci są dyskryminowani nawet w takiej pracy – mogę się mylić, ale tak chyba jednak nie jest, bo imigrantów i potomków imigrantów też wszędzie pełno (w jednym gejowskim barze rosyjska barmanka nawet nie mówi po niderlandzku i nikomu to nie przeszkadza), wiele wysoko wykwalifikowanych stanowisk jest też obsadzonych przez imigrantów, witanych przez miasto wyjątkowo przyjaznym procesem imigracyjnym. Nie wierzę, że nie ma tu dyskryminacji na różnych poziomach życia społecznego – jak by nie było, jesteśmy w jednym z byłych europejskich mocarstw kolonialnych. Chodzi mi o to, że społeczna dystrybucja pracy lepszej i gorszej ma tu na pierwszy rzut oka mniej urasowiony, zetnicyzowany charakter niż w Wielkiej Brytanii. Jeżeli moje wstępne obserwacje są błędne, bardzo chętnie coś o tym poczytam.

Zielona Holandia

No i są, oczywiście, wszystkie te „zielone” uroki Holandii. To, jak bardzo miasta wydają się tu niemal wymyślone dla rowerów, żeby minimalizować zużycie paliw; jak starannie Holendrzy segregują śmieci; jakimi chcą być prymusami w korzystaniu z odnawialnych źródeł energii; jak nieskazitelną mają wodę w kranach.

flower pot plantage

Holandia jest, wobec tego, obok krajów skandynawskich, jednym z tych kilku państw, do których wielu z reformistycznej lewicy spogląda w poszukiwaniu wzorów do naśladowania. Holandia, ze swoją „ekologiczną” kulturą, taką rolę odgrywa np. dla Zielonych w różnych częściach Europy i świata (znowu, rowery!). Są to tacy ludzie na lewicy, którzy myślą, że świat się stanie lepszym miejscem przez zmiany w wybranych obszarach, pomimo iż wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że cały świat jako taki niedługo nam się zawali, a więc jedyne, co nas może wszystkich uratować, to radykalna zmiana absolutnie całego systemu społeczno-ekonomicznego, w który zorganizowane jest nasze życie, a nie indywidualne segregowanie śmieci i rowery w ramach istniejącego systemu.

Nie przesiądziemy się wszyscy na rowery – żyjemy w większości w miastach pozostawionych nam przez historię i nie wszystkie one są tak efektywnie „zrobione” i nieduże jak miasta w Niderlandach. Dla większości mieszkańców Londynu, gdyby inne parametry ekonomicznej organizacji miasta pozostały bez zmian, dojazd do pracy na rowerze zajmowałby godzinę-dwie-trzy w jedną stronę. Musiałoby to oznaczać całkowitą rezygnację z jakiegokolwiek życia poza pracą i iście darwinowską eliminację ludzi nie dość fizycznie wytrzymałych na trzy godziny cardio dziennie. Możemy sobie w naszych domach tak starannie, jak Holendrzy, segregować śmieci, a i tak wszyscy zginiemy, jeśli nie zmienimy fundamentalnych założeń gospodarki, której przemysły produkują dla zysku, dlatego produkują dziadostwo, które szybko trzeba wyrzucać i wymieniać, żebyśmy na chwilę nawet nie przestali kupować, a także eksternalizują koszty takiej marnotrawczej produkcji, przede wszystkim jej koszty ekologiczne.

Rembrandt (1)

Jeden z autoportretów Rembrandta

Niemożliwość Holandii

Ten problem dotyczy nawet tych, którzy rozwiązania współczesnych problemów wypatrują w nieco szerszym marzeniu o naśladowaniu jakiegoś „udanego” modelu kapitalizmu. Wysokie płace, gospodarka oparta na wiedzy i eksporcie – na przykład, i taka właśnie jest gospodarka Holandii.

A jednak Holandia jest niemożliwa. Samo jej istnienie jest, paradoksalnie, dowodem na jej niemożliwość – jeśli tylko przyjrzymy się głębiej sposobowi i warunkom istnienia Holandii jako względnie „udanego” modelu kapitalizmu.

Gdyby wszystkie gospodarki były w podobnym stopniu oparte i nastawione na eksport – dokąd by to wszystko eksportowały? Rynki nie są nienasycone, ludzie nie będą pić czterdziestu piw dziennie i nosić po pięć smartfonów w kieszeniach, tylko dlatego, że tyle tego jest na rynku. Również surowce, żeby tyle wytwarzać, nie są niewyczerpywalne.

piwo 2

Holandia jest drugim największym eksporterem żywności na świecie – wyobraźmy sobie teraz, że nagle dwadzieścia państw zaczyna kopiować ten model – jakim cudem wszyscy mieliby dokąd tę żywność eksportować, do tego po cenach umożliwiających rentowność?

To samo z gospodarką opartą na wiedzy i technologiach. Można mieć Booking.com, jeśli na całym świecie ktoś inny prowadzi te wszystkie hotele i pensjonaty, co po prostu znaczy, że ilość takich potencjalnych Booking.com jest ograniczona, a ich sukces zależy wprost od tego, że hotele prowadzi się jednak w większej ilości miejsc na Ziemi, niż się prowadzi Booking.com. Można się wyspecjalizować w tworzeniu wyśmiganych aplikacji na urządzenia mobilne – ale tylko pod warunkiem, że na innym końcu łańcucha całego tego systemu ktoś w kopalniach w Afryce wydobywa surowce, z których ktoś jeszcze inny w fabrykach w Chinach wytwarza te urządzenia mobilne. Bez nich można by pisać te aplikacje – sobie a muzom.

Amsterdam flowers

I tu docieramy na powrót do dwóch fenomenów holenderskiego kapitalizmu z ludzką twarzą: względnie niskich i wolniej niż gdzie indziej rosnących nierówności, oraz całego tego ekologicznego uroku Holandii. Holandia tak może, bo jest mała i zdołała skupić na swoim małym terytorium korzyści systemu z definicji globalnego i międzynarodowego, którego większość kosztów społeczne i ekologiczne znalazły się daleko poza jej granicami, w krajach, których gospodarki znalazły się tam, gdzie się znalazły, głównie na skutek spektaklu kolonialnej przemocy, której Holandia była jednym z pierwszych aktorów pierwszoplanowych.

Holendrzy nie dysponują całą tą swoją technologią i wiedzą, z której można zrobić gospodarkę na wiedzy opartą, i które pozwalają na taką pozycję eksportową na rynkach światowych, ze względu na jakieś swoje cechy, których można się tak łatwo nauczyć i je skopiować. Takie swoje położenie Holendrzy zawdzięczają setkom lat usytuowania w samym centrum kapitalizmu, niemal od narodzin nowoczesności sensu largo.

Amsterdam (9)

Holandia i kapitalistyczny system-świat

Amsterdamczycy byli jednymi z pierwszych bankierów wczesnej, merkantylnej fazy kapitalizmu, najpierw dzieląc z, a potem przejmując dość szybko rolę jego quasi „banku centralnego” od najsilniejszych miast włoskich. Potem stali się stolicą światowego handlu, w ogromnej mierze dzięki temu, że stworzyli pierwsze w pełni kapitalistyczne imperium kolonialne nowoczesności (imperia hiszpańskie i portugalskie były raczej protokapitalistyczne, albo też jako kapitalistyczne okazały się imperiami „nieudanymi”, bo ich łupy przejadały zbyt stabilne przeżytki systemu feudalnego). Rolę stolicy Rynku Światowego przejął potem po Amsterdamie Londyn, który skonsolidował znacznie większe państwo i zagrabił sobie znacznie większe, rozciągające się po całej planecie, kolonialne imperium. Jednak Holendrzy nigdy nie wypadli ze swojego cieplutkiego miejsca w centrum globalnego systemu akumulacji kapitału, utrzymując się w czołówce najwyżej rozwiniętych gospodarek i zatrzymując sobie do końca ery kolonialnych imperiów w drugiej połowie XX wieku posiadłości mniejsze niż brytyjskie czy francuskie, ale w zupełności wystarczające na potrzeby jednego z mniejszych państw europejskich.

Jak każde mocarstwo kolonialne, holenderskie również oparte było na przemocy (której bezpośrednie wykonanie zostawiano często miejscowym satrapom), bezwzględnej eksploatacji i skazywaniu milionów ludzi na cykliczne klęski głodu wywoływane przez podporządkowanie ich rolnictwa giełdom światowym a nie lokalnym potrzebom. Holendrzy wiedzą o tym wszystkim choćby z arcydzieła swojej XIX-wiecznej literatury, jakim jest wspaniały Max Havelaar Multatulego.

Diaphanorama (4)

Holenderska diafanorama z okresu 1750-1830 przedstawiająca bitwę morską

Dziś z kolei Holendrzy są beneficjentami jeszcze jednego historycznego procesu – tego, w co przekształciła się Unia Europejska z jej najpotężniejszym instrumentem, tzw. wspólną walutą. Tak zwaną wspólną, bo tak naprawdę jest niemiecka i została zaprojektowana w taki sposób, że służy głównie Niemcom, ale przy okazji malutkiej Holandii, której gospodarka dzieli z Niemcami zasadnicze cechy strukturalne (nastawienie na eksport, technologiczne zaawansowanie, itd.). Euro jest potężną bronią niemieckiego imperializmu ekonomicznego, którego Holendrzy są cichym, pobocznym beneficjentem. Oprócz osobistej czasem roli jakiegoś amoralnego Dijsselbloema, to Niemcy wykonują prawie całą brudną robotę w łupieniu Grecji i stopniowym dobijaniu całego południowego pasa Europy, ale strukturalne korzyści skapują także Holendrom, pozwalając im jednocześnie nie czuć się winnymi.

Za późno na naśladowanie

Holendrzy byli w centrum kapitalizmu od samych jego początków, od XVI wieku, i dzięki temu zdołali na niewielkiej powierzchni swojego kraju o populacji mniejszej niż kilka współczesnych miast skoncentrować u siebie korzyści, większość kosztów reprodukcji systemu jako całości i również jego własnego modelu pozostawiając daleko poza swoimi granicami. Czy to jest coś, co ktokolwiek może w jakikolwiek sposób powtórzyć, nawet gdyby udało się to jakoś zrobić, unikając moralnego skandalu kolejnych fal kolonialnej przemocy (choć oczywiście, że by się nie udało)? – Dzisiaj, kiedy kapitalizm już umiera i albo zostanie na czas zniesiony przez coś lepszego, albo czeka nas piekło na Ziemi, nie wykluczając opcji, że poprzez katastrofę ekologiczną do swojego grobu system ten pociągnie całe nasze istnienie jako gatunku?

To nie jest ten moment, żeby drobnymi krokami naśladować tych, którym się kiedyś lepiej powiodło, nie kwestionując systemu jako takiego. Takie rzeczy to można było czasem robić w XIX i XX wieku. Dzisiaj samo istnienie tych wysepek „udanego”, „szczęśliwego” kapitalizmu, czy to będzie Holandia, czy to będzie Skandynawia, czy dla kogoś tam jakaś lepsza część Kanady, jest dowodem umierania całego systemu – fakt, że są to już jedynie wyspy, coraz mniejsze, coraz jest ich mniej, i sam sukces jakiś taki coraz mniej szczęśliwy (pełzający demontaż państwa opiekuńczego w Szwecji, podskórna faszyzacja Danii, a w Holandii – panika przed każdymi wyborami, ile tym razem miejsc w parlamencie uzyska skrajna prawica).

Nie uratujemy sobie świata, segregując śmieci i jeżdżąc na rowerach, nie uratujemy go, dostawiając szwedzką ochronę zdrowia i system emerytalny do istniejącego sposobu urządzenia naszych społeczeństw. Może odłożymy koniec świata o ćwierć wieku.

Żeby uratować świat, musimy mieć odwagę poruszyć samo sedno problemu. Doktryna wzrostu za wszelką cenę; zasada „zysk albo śmierć”; prywatna własność środków produkcji; imperatywy konkurencji i akumulacji kapitału. Jednym słowem, kapitalizm. Ten system już nigdy nie będzie lepszy, zarżnie nas tak czy inaczej, nawet, jeśli przestawi się w jakimś tam stopniu na inne źródła energii. Zastąpione muszą zostać nie tylko kopalne źródła energii. Zastąpiony musi zostać cały ten system.

Jarosław Pietrzak

Jestem na Facebooku i Twitterze.

detail

detal w zbiorach Muzeum Van Loon, założonego przez potomków jednego z założycieli Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej