Ram Charan i Rama Rao w piosence Naatu Naatu w filmie RRR

„Naatu Naatu”, Oscary i Indie Modiego

Na początku 95. ceremonii wręczenia Oscarów (tych w marcu 2023), zanim zapowiedział pierwszych wręczających statuetki, gospodarz wieczoru Jimmy Kimmel zrobił numer, który wyraźnie zachwycił zebranych. Powiedział, że w tym roku gadających za długo laureatów nie będzie się sprowadzać ze sceny, jak dotychczas – zostaną z niej „z-bollywood-tańczeni” przez grupę wykonawców z filmu RRR. Filmu w reżyserii S. S. Rajamouliego, który był kandydatem Indii do Oscara za najlepszy „film międzynarodowy” (tak się tam teraz nazywa „film zagraniczny”, albo taki „nie-po-angielsku”). Nie udało mu się w tej kategorii uzyskać nawet nominacji – ale za to najpopularniejsza piosenka z tego filmu, Naatu Naatu, jako pierwszy w historii kina utwór z indyjskiego filmu, została nominowana w kategorii piosenki oryginalnej. Przy jej dźwiękach tancerze, co prawda niezupełnie ci sami, co w filmie, „stańczyli” wtedy Kimmela ze sceny.

Trochę później w noc przyszedł ten moment, kiedy piosenkę, jak każdą nominowaną, wykonano na scenie. W tym roku nie było łatwo, bo wśród konkurentek były Rihanna i Lady Gaga. Jednak kiedy wykonawcy utworu z filmu RRR zakończyli i zaczęli zbiegać ze sceny, zebrani na uroczystości zerwali się do owacji na stojąco. Wrażenie oszołomienia wszystkich zebranych było oczywiste. A potem okazało się, że Indyjczycy (umówmy się w końcu, że to tak się po polsku nazywają obywatele Indii, bo nie wszyscy wyznają hinduizm, żeby być nazywani Hindusami, a archaiczni Indusi wyraźnie wypadli z językowego ususu przez niepodobieństwo do żadnego modelu urabiania w polszczyźnie demonimów) zdobyli tą piosenką pierwszego Oscara dla swojej kinematografii.

Cokolwiek myślimy o Oscarach – ich „ważność” jest fenomenem bardziej z porządku imperializmu kulturalnego niż z porządku wartości prawdziwie artystycznych – jest to jednak szokujące, że kinematografia przez dziesięciolecia największa i najpopularniejsza na świecie nigdy wcześniej nic na tym forum nie zdobyła. Nagrody honorowe Academy of Motion Picture Arts and Sciences za całokształt twórczości przyznawane w czasie ceremonii oscarowych nie są formalnie Oscarami – taką z Indii dostał zresztą jak dotąd jedynie Satyajit Ray, w 1992. Nominacje (za najlepszy film zagraniczny/obcojęzyczny/międzynarodowy) zdobyły: Mother India Mehbooba Khana (1957), Salaam Bombay Miry Nair (1988) i Lagaan Ashutosha Gowarikera (2001). Zaledwie trzy filmy, jakby to było coś rozmiarów może Bułgarii. Dla kraju, w którym powstało dotąd, jeśli Google nie kłamie, jakieś 74 tys. filmów.

Czytaj dalej

Historia przyszłości podąża złą stroną

Notatki o Diunie (Dune) Denisa Villeneuve’a

Diuna Denisa Villeneuve’a (2021) miała cały zestaw „typów” reakcji – można by je pogrupować w wyraźne bloki. Porównywanie do literackiego pierwowzoru Franka Herberta (przykładowe podzbiory: „nareszcie wierna adaptacja!” i „nudna, bo zbyt dosłowna, słowo po słowie”). Porównywanie do poprzednich adaptacji, w szczególności słynnego – dla wielu jako porażka – filmu Davida Lyncha ze Stingiem i Kyle’em MacLachlanem (podzbiory: „znacznie bardziej perfekcyjna, ale bez tamtego polotu” oraz „nareszcie poważna ekranizacja!”). Zachwyty nad zapierającą dech w piersiach muzyką Hansa Zimmera; narzekania na zbyt bombastyczną muzykę Hans Zimmera. Uniesienia nad scenografią, kostiumami i efektami wizualnymi; narzekania na to, że pod tą wizualną powierzchnią niewiele się kryje. Niezadowolenie, że Paula Atrydę gra taki wiotki wymoczek jak Timothée Chalamet; zachwyt nad alternatywną męskością heroiczną lansowaną przez taki wybór obsadowy. Zasłużona, długa lista nominacji do Oscara potwierdza, z jak znakomitym filmem mamy do czynienia. Taka liczba wyróżnień ze strony Akademii dowodzi tylko, jak bezmyślną nagrodą jest Oscar, jak powierzchowne i przypadkowe są wyroki tego gremium. I tak dalej.

Tak gorące (i skłócone między sobą) reakcje odzwierciedlają, jak bardzo film był oczekiwany, jak wielkie nadzieje rzesze widzów z nim wiązały. Widzów, którzy nierzadko mieli w głowach własne wyobrażenie, jak to wszystko „powinno wyglądać”. Powieść Herberta zdobyła sobie status kultowy; napisana tak, jakby prosiła się o film(y) na swojej podstawie, w kinie doczekała się wcześniej ekranizacji uważanej w najlepszym razie za pozytywnie ekscentryczną. Odpowiedzialne za projekt anno 2021 studio Legendary umiejętnie i na długo przed premierą rozbudzało zainteresowanie przedsięwzięciem – w synergii z wydawcami na całym świecie, którzy poszli za ciosem i zaczęli masowo drukować wznowienia w różnych językach.

Był w tym wszystkim także blok reakcji lewicowych i lewicowo-liberalnych, zadających pytania o postępowość filmu. O to, po co w ogóle ekranizować pisarza kojarzonego w znacznym stopniu konserwatywnie, zwłaszcza jak się samemu (jako filmowiec) konserwatystą wcale nie jest (wnioskując po dotychczasowych filmach Villeneuve’a). Padały zarzuty, że proponowana w filmie „wizja przyszłości”, choć oddalona od nas o wiele tysięcy lat, jest zachowawcza; świat przedstawiony reprodukuje struktury nierówności (rasowych, ekonomicznych, kolonialnych), które obserwujemy w świecie nas otaczającym, w zasadzie żadnej z nich nie przekroczono – aż po obecność ideologii religijnych (między współczesnością naszą a bohaterów uległy one znaczącej ewolucji, ale np. pochodzenie jednej z nich w islamie jest dość czytelne) i eugeniczny komponent napędzający sekretny projekt zakonu Bene Gesserit. Nie ma w tej wizji nic utopijnego, nic do czego by można pragnąć aspirować; nie ma „inkluzywnych” innowacji i radykalnych inności znanych z twórczości Ursuli Le Guin czy „Star Treka”, nikt tu nie jest „empowered” w porządku samego przedstawienia, nie ma inności sięgających poza wyobrażalne różnice między ludźmi, czy poza binarności (np. płciowe), do których jesteśmy przyzwyczajeni w naszym świecie.

Czytaj dalej

Rasizm i kapitalizm

Problematyka rasizmu należy do tych, w których debata w Polsce wyjątkowo kuleje, i to od dawna. Nawet ci jej uczestnicy, w których najlepsze chęci trudno wątpić, zbyt często posługują się pojęciami zdefiniowanymi tak, jakby nic się w tym temacie od kilkudziesięciu lat nie wydarzyło ani w światowej humanistyce (historii, antropologii, badaniach nad ideologiami), ani w genetyce (która wykazała między innymi, że reprezentujący rzekomą jedną, połączoną kolorem skóry „rasę czarną” Afrykańczycy kontynentu różnią się między sobą genetycznie bardziej niż mieszkańcy różnych części Azji i Europy). Nawet najlepszymi chęciami motywowany dyskurs antyrasistowski potrafi się w Polsce posługiwać definicjami, które podzielają niektóre rasistowskie założenia. Poczynając od definicji samego rasizmu. Jeśli bowiem powiemy, że rasizm to „uprzedzenia wobec i dyskryminacja osób innej rasy”, to oprócz innego znaczącego błędu (redukowania rasizmu do zaledwie uprzedzeń i dyskryminacji, podczas gdy jest to znacznie bardziej złożona i brutalna struktura i ideologia władzy), milcząco przyjmujemy jako fakt, że ludzie naprawdę dzielą się na „rasy”. 

Czytaj dalej

Tradycja nie istnieje

Ten tekst będzie takim trochę rozbudowanym przypisem/dopiskiem do mojego tekstu w Le Monde diplomatique – edycja polska, tej trochę recenzji, trochę krótkiego eseju o serialu „Etos”. I o tym, czy często stosowany interpretacyjny wytrych opozycji między nowoczesnością a tradycją naprawę cokolwiek opisuje.

Zacznijmy od pytania. Jak wielu z was, słuchając ścieżki dźwiękowej tego klipu (piosenka Saajanji Ghar Aaye), pomyśli, że te nieprawdopodobnie wysokie nuty, na których szybują tu głosy kobiece (głosy tu wydobywające się pozornie z ust supergwiazdy Kajol i jej ekranowej matki, choć oczywiście nie ich własne głosy – w bollywoodzkim podziale pracy aktor musi umieć tańczyć, ale nie śpiewać) są dźwiękiem indyjskiej „tradycji”? Jak wielu z was pomyśli, że tak właśnie brzmi „tradycyjny” indyjski („hinduski”) śpiew, w wersji na głos kobiecy? We współczesnym przemyśle muzycznym i filmowym (specyfika estetyczna bombajskiego przemysłu filmowego sprawiła, że od udźwiękowienia kina do lat 70. minionego stulecia muzyka popularna i muzyka filmowa to były w Indiach de facto synonimy) znajdujący tylko swoje nowe technologiczne nośniki, sposoby rejestracji, powielania, recyklingu, tworzenia wariacji?

Czytaj dalej

Pomniki na bruk

Nadzwyczajna fala protestów przeciwko rasistowskiej policyjnej przemocy, ale i przeciwko systemowemu rasizmowi w ogóle, rozlewa się ze Stanów Zjednoczonych do innych krajów. Koszmarna śmierć George’a Floyda, na oczach świadków uduszonego na ulicy kolanem przez policjanta, wstrząsnęła Ameryką, by wkrótce wyprowadzić ludzi na ulice także w wielu innych krajach.

W śmierci Floyda – jednego z tysięcy mężczyzn mordowanych rokrocznie przez amerykańską policję za kolor skóry – manifestuje się specyfika bardzo amerykańskich form strukturalnej przemocy. W końcu nigdzie indziej na świecie, nawet w najludniejszych krajach afrykańskich, tylu czarnych mężczyzn i kobiet nie pada ofiarą systemu „sprawiedliwości”. Zabijani bezkarnie przez „stróżów prawa” za przechodzenie przez ulicę w złym miejscu, osadzani w więzieniach lub podporządkowywani innym formom ograniczenia wolności, nierzadko za „przestępstwa”, za jakie ich biali rówieśnicy nie trafiają nawet na przesłuchanie. Badacze problemu – od Loïca Wacquanta po Michelle Alexander – utrzymują, że amerykański system „sprawiedliwości”, z jego niespotykanym nigdzie indziej współczynnikiem inkarceracji (grubo ponad 700 osób na 100 tys. mieszkańców), z niesłychaną wprost nadreprezentacją „kolorowych” wśród skazanych, z jego prowadzonymi dla zysku prywatnymi więzieniami, które potrafią pozywać władze stanów, jeśli te nie dostarczają im dość skazanych, jest po prostu przedłużeniem niewolnictwa i reżimu rasowej segregacji znanego pod kryptonimem Jim Crow, oficjalnie zniesionego w 1965 roku.

Czytaj dalej

Brzydkie słowo: Rasa

Popularne „definicje” rasizmu idą najczęściej mniej więcej tak: wrogość, niechęć, uprzedzenia lub nietolerancja wobec ludzi innej rasy. Niestety, takie „definicje” same w sobie są już rasistowskie. Rasizm nie zaczyna się bowiem od „nie-lubienia” ludzi „innej rasy”. Rasizm zaczyna się od zgody z tezą, że w ogóle istnieją ludzie „innej rasy”. Że ludzie dzielą się na „rasy”.

Nie, ludzie nie dzielą się na żadne „rasy”.

Czytaj dalej

Slumdog Millionaire: W Indiach przegląda się cały świat

Tekst pochodzi z marca 2009 roku, ukazał się wtedy na witrynie Krytyki Politycznej, ale tekstów z tamtego okresu nie da się już dzisiaj na niej znaleźć, podobno zaginęły w procesie migracji serwisu. Wygrzebałem go, bo wczoraj zmarł Irrfan Khan (na zdjęciu po prawej).

Czytaj dalej

Brzydkie słowo: Mulat

O tym brzydkim słowie przypomniała mi rozmowa na Facebooku. Do spisania w końcu sprowokowanych przez nią przemyśleń zmobilizowała mnie w końcu czterechsetna rocznica narodzin niewolnictwa w angielskich koloniach w Ameryce Północnej, które potem stały się Stanami Zjednoczonymi. W sierpniu 1619 do wybrzeży Virginii przybił pierwszy statek z niewolnikami z Afryki.

Z dala od Polski, rzadko tam bywając, czasem zapominam, jak opłakany jest stan współczesnego języka polskiego, w jego wersji powszechnie używanej – wszędzie tam, gdzie zadaniem jest opis dynamicznej rzeczywistości politycznej, społecznej, kulturowej. Rzuciłem bowiem w stronę moich fejsbókowych znajomych pytaniem, kiedy się dowiedzieli, że Puszkin był Czarny. Prawdę mówiąc byłem ciekaw, czy moja ignorancja (dowiedziałem się od pewnego rosyjskiego przyjaciela, najdalej trzy lata temu) była w tej materii wyjątkowa. To samo miałem z Alexandre’em Dumasem – choć jako nastolatek przeczytałem wszystko spod jego pióra, co znalazłem w moich bibliotekach w Dąbrowie Górniczej, tego, że był Czarny, dowiedziałem się dopiero z ust Christopha Waltza w Django Unchained Quentina Tarantino. No więc, wracając do Puszkina, dowiedziałem się, że nie tylko ja. O Puszkinie wiedziało właściwie tylko kilka osób albo bardzo oczytanych, bądź też od dawna lub kiedyś zafascynowanych jego twórczością. Wiele osób dowiedziało się o tym z mojego statusu.

Rozmowa miała kilka wątków, ale przemyślenia do spisania tutaj dotyczą głównie jednego. Usłyszałem (no, przeczytałem) kilka razy, że Puszkin nie był Czarny, bo miał tylko pradziadka z Etiopii (lub Erytrei). On i Dumas byli mulatami (czasem w formie pytania a nie twierdzenia). To, że w Polsce takie słowo przechodzi do dzisiaj przez usta/klawiaturę ludziom i wykształconym, i całkiem rozgarniętym politycznie (nawet o lewicowych poglądach), jakby było neutralnym, nieobciążonym terminem, wzięło mnie z zaskoczenia. Na emigracji od początku 2008 roku, od dawna spotykam się z nim tylko w książkach, i to albo starych, albo historycznych.

AleksanderPuszkin

Aleksander Puszkin

Czytaj dalej

Niemożliwość Niderlandów

Tak więc znowu się przeniosłem, tym razem do Amsterdamu. Mieszkam w Holandii już prawie trzy miesiące.

Kiedy w Wielkiej Brytanii wyszedłem za mąż, Brexit happened. Kiedy przez osiem miesięcy mieszkałem w Barcelonie, wydarzył się zamach na La Rambli i referendum niepodległościowe z całym towarzyszącym mu kryzysem. Ciekawe, co się wydarzy w Holandii?

Ale to nie miało być o tym.

Przeniosłem się do Holandii, bo mój małżonek dostał pracę, na której mu zależało, lepszą niż mu kiedykolwiek zaoferowano w Londynie. Jest Brytyjczykiem, ale lata nieprzerwanych rządów torysów (i nie, to się wszystko nie zaczęło od Brexitu, to się zaczęło już za pierwszej kadencji Davida Camerona) zdewastowało gospodarkę do takiego stopnia, że poczucie niepewności i zawężania się pola możliwości, jest coraz bardziej wszechogarniające, chyba, że nie będąc skazanym na pracę pasożytujesz w finansach albo nieruchomościach. Kultura samej pracy jest coraz bardziej toksyczna, obserwują to wszyscy, jak kraj długi i szeroki, a cudzoziemca, czyli mnie, jeszcze bardziej przytłacza tam wrażenie, że każde kolejne poszukiwanie pracy czy próby jej zmienienia są, pomimo rosnącego doświadczenia, trudniejsze od poprzednich, warunki dostępu do coraz gorszych miejsc pracy coraz bardziej wyśrubowane. Barcelona w zeszłym roku była naszą pierwszą próbą wyrwania się z Tory Britain, ale mój mąż nie dostał tam pracy, na jakiej mu zależało.

Tak więc, odetchnąłem z ulgą.

Amsterdam (8)

Czytaj dalej

Palestyna, Izrael, Nakba, okupacja, apartheid

15 maja to dla Palestyńczyków Dzień Nakby – rocznica ich narodowej Katastrofy: czystek etnicznych, masakr i wypędzenia ponad 700 tys. z nich przez syjonistyczne bojówki w okresie przed i po ustanowieniu Państwa Izrael w 1948 roku.

W tym roku, 2018, jest to 70. już rocznica Nakby – z tej okazji, a także głęboko wstrząśnięty wiadomościami dobiegającymi w ostatnich dniach z Gazy, postanowiłem dla zainteresowanych tematem i moim zdaniem zebrać tutaj razem linki do moich tekstów z ostatnich kilku lat poświęconych sprawie palestyńskiej, kolonialnej przemocy Państwa Izrael, izraelskiemu apartheidowi i izraelskiej propagandzie.

 

Lista będzie w tym poście aktualizowana, jeśli napiszę kolejne teksty na ten temat (a pewnie napiszę).

Jestem na Facebooku i Twitterze.