O znaczeniu Gazy – dla „Krytyki Politycznej”

W przemocy, która na naszych oczach uderza w Palestyńczyków, przegląda się potencjalna, niewypowiedzianie koszmarna przyszłość ludzkości w ogóle.

Mój tekst pt. Gaza: laboratorium eksterminacji ukazał się dzisiaj na łamach Krytyki Politycznej.

Dzisiaj, czyli 12 stycznia 2024, w drugim dniu procesu wytoczonego Izraelowi przez Republikę Południowej Afryki przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości na podstawie Konwencji o zapobieganiu i karaniu zbrodni ludobójstwa z 1948 r.

Nawiązuję w nim do książkowego eseju Petera Frase’a o czterech możliwych przyszłościach ludzkości po dobiegającym kresu kapitalizmie, o której pisałem kiedyś więcej.

Całość tekstu o prowadzonej od ponad trzech miesięcy izraelskiej zagładzie Gazy dostępna jest na stronie Krytyki Politycznej.

Jestem na Facebooku i Twitterze (pardon, X) .

Przyszłość

Mam trudną relację z przyszłością. Zbyt często zbyt trafnie ją przewiduję. Wiem, jak to może brzmieć, ale radzę się nie śmiać. Jak nie pamiętacie – albo mnie wtedy nie czytaliście – to zaraz będą dowody.

Zbyt często, bo póki co, większość tych (zbyt) trafnych przewidywań była bardziej niż pesymistyczna.

Zbyt często, bo filozoficznie uważam jednak, że przyszłość jest fundamentalnie nierozstrzygnięta, otwarta i zależy (powinna zależeć) od wyników starć między zbyt wieloma rywalizującymi siłami (interesami ekonomicznymi, klasami społecznymi, potęgami militarnymi, formacjami oporu), żeby dało się ją ot tak po prostu czytać z wyprzedzeniem.

Zbyt często, bo tę trafność zawdzięczam najczęściej temu, że włączając w swojej wyobraźni podpowiadane przez nią różne symulacje rozwoju wypadków, ostatecznie jako najbardziej prawdopodobne spisuję… te najgorsze.

To może trochę tych dowodów.

Czytaj dalej

Głowa pełna kwiatów

Na 1 grudnia 2023 zapowiadana jest [tekst ukazał się pierwotnie 29 listopada na łamach Queer.pl] premiera szóstego studyjnego albumu Miki, Que ta tête fleurisse toujours. Cztery lata od ostatniego longplaya artysty, My Name Is Michael Holbrook (pomijając albumy koncertowe i składanki przebojów). Zapowiadający nowy album utwór Mika wypuścił w świat dość niespodziewanie, wykonując piosenkę na festiwalu Francofolies w belgijskim mieście Spa i przełamując kilka lat tajemnicy otaczającej prace nad nową płytą.

Oficjalny klip do singla C’est la Vie to niezbyt skomplikowana animacja: dużo zieleni w tle, na którym unosi się demonstracyjnie wygięty i przegięty wokalista w bladoróżowym garniturze z ogromną piwonią wybuchającą z niego mniej więcej w miejscu serca. Po drodze przesuwa się francuski tekst piosenki. Z jego otwierającej się w pewnym momencie głowy wysypują się kwiaty. Tytuł płyty można przetłumaczyć: „Niech z twojej głowy zawsze wyrastają kwiaty”.

Nad Wisłą gwiazda artysty świeciła niedługo, bo tak naprawdę tylko wraz z debiutanckim albumem Life in Cartoon Motion z 2007. Piosenkę Relax, Take It Easy w Polsce przechwyciła wówczas kampania reklamowa jednego z operatorów telefonii komórkowej. Niedługo potem o tym czarującym chłopaku w Polsce praktycznie zapomniano. W tym samym czasie Mika (czasem: MIKA) jest nieprzerwanie ceniony w Wielkiej Brytanii, nawet jeśli nie jest tam już tak popularny jak kilkanaście lat temu, za to uwielbiany jak mało kto we Francji (i całej europejskiej „Frankofonii”), we Włoszech tak popularny, że go tam wystawili, żeby z Laurą Pausini prowadził Konkurs Piosenki Eurowizji w Turynie w 2022, a w Korei Południowej jego koncerty potrafią wypełnić Stadion Olimpijski w Seulu.

Wygrzebmy go więc wreszcie z krzywdzącego zapomnienia, w jakie popadł był nad Wisłą.

Czytaj dalej

Aneks do tekstu o Facebooku

Dopiski do poprzedniego tekstu pt. Zuck przeciwko ludzkości.

Już po jego opublikowaniu przypomniał mi się inny epizod, też wymowny. Niedługo po tym, jak funkcjonalność notes zniknęła, miałem też przez kilka tygodni problemy z umieszczaniem dłuższych niż dwa przeciętne akapity fragmentów na mojej oficjalnej fejsbukowej stronie. Przez kilka tygodni je ucinało i musiałem badać, ile się zmieści, przycinać z różnych stron. Trudno było mieć inne wrażenie niż takie, że nieoficjalnie testowano jakiś limit długości postów.

Czytaj dalej

Zuck przeciwko ludzkości

Komunikowanie się między sobą – zarówno w personalnych czy intymnych relacjach z poszczególnymi osobami, jak na szerszych, społecznych, publicznych planach – jest jedną z tych rzeczy, które czynią nas ludźmi. Komunikacja umożliwia nam stawanie się istotą ludzką, pozostawanie nią i rozwijanie się jako istota ludzka. Komunikacja sprawia także, że i my odgrywamy rolę w tym, jak inni stają się, pozostają i rozwijają jako istoty ludzkie.

Walka z komunikacją to walka z ludźmi, walka z człowieczeństwem, wojna przeciwko ludzkości.

Czytaj dalej

Wywiad Pasoliniego na łamach „Więzi”

Strona internetowa pisma „Więź” puściła jeden z wywiadów Pier Paolo Pasoliniego – przeprowadzony przez Enzo Biagiego – pomieszczonych w książce Wywiady korsarskie. O polityce i życiu 1955-1975 (do których miałem przyjemność napisać esej pełniący rolę wstępu).

Tekst dostępny jest tutaj:

Informacje o książce na stronie wydawnictwa GlowBook:

Kilka miesięcy temu odnotowywałem wcześniejsze reakcje na ukazanie się tego tomu.

Jestem na Facebooku i dawnym Twitterze.

Bukowa Góra, czyli neolityczne megality w moim mieście

Korzystając z długotrwałego chorobowego (na „burnoucie”), znalazłem w końcu jakieś sensowne bilety, więc uciekłem w lipcu na chwilę od holenderskiej kuchni i tych protestanckich nudziarzy tu w Amsterdamie, by wybrać się na chwilę do mojego rodzinnego miasta, czyli do Dąbrowy Górniczej.

W zeszłym, 2022 roku, po raz pierwszy usłyszałem o archeologicznym odkryciu tuż pod moim miastem (administracyjnie w jego granicach), na jednym ze wzgórz porośniętych sztucznym (posadzonym w XX w. przez ludzi) lasem bukowym. W 2021 archeolodzy zainteresowali się wystającymi w okolicach szczytu Bukowej Góry z ziemi dziwnymi kamieniami, których kształt i ustawienie (np. pionowe) wyglądały niespecjalnie na dzieło wyłącznie natury.

(Więcej o tym odkryciu i co już wiadomo np. tutaj na śląsko-zagłębiowskim portalu Ślązag.)

Większość mieszkańców okolicy nigdy się nie domyślała, że tak blisko mogłaby znajdować się megalityczna konstrukcja z epoki neolitu, na dodatek o „astronomicznych parametrach” jak jakieś Stonehenge w Anglii czy inne rondele w Austrii czy na Kujawach.

Na pewno mnie w młodości nie mieściło się to w głowie. Miałem wrażenie, jakby całe Zagłębie, przemysłowy region otaczający zewsząd moje miasto, zabudowane było niemal w całości dopiero w epoce nowoczesnej, tak bardzo się tam wszystko kojarzyło z przemysłem, a to, co z przemysłem związane, przemysłem i dla przemysłu postawione tak kompletnie zakryło tam jakąkolwiek starszą przeszłość. Kilka wyjątków, jak kościół św. Antoniego na wzgórzu w dzielnicy Gołonóg, pozwalało się domyślać historii sięgającej najwyżej kilkaset lat wstecz, ale też sprawiało wrażenie, jakby była ta historia wyjątkowo skąpo rozrzucona, obecna jedynie w rzadkich punktach.

Ale ktoś tam sobie czasem spekulował. Mąż jednej mojej przyjaciółki z liceum, a zarazem szwagier drugiej, z jednej z tamtych wsi właśnie pochodząc, nieraz, jak po tym wzgórzu pochodził, powiadał, że to musiała być jakaś ludzka konstrukcja sprzed tysięcy lat. Jak się w końcu okazało.

Na drugi dzień po moim przyjeździe do Dąbrowy Górniczej wyciągnąłem moich braci i bratową na rowerową wycieczkę na Bukową Górę (jak ja, żadne z nich nigdy tam nie było, choć bywali niedaleko).

Nie jest łatwo to znaleźć. Droga nie jest oznaczona, bo nie jest to jeszcze oficjalnie otwarte dla zwiedzających. Miejsce znajduje się na Google Maps, ale jako że jest to w lesie, to GPS nie pokazuje drogi precyzyjnie (można zastać krzaki tam, gdzie Google myśli, że jest ścieżka, itp.), więc zgubić się po wielokroć można łatwo. Po pięciu latach jeżdżenia po Amsterdamie miejskim rowerem bez przerzutek (w kraju tak płaskim jak Niderlandy nikt ich nie potrzebuje) i z hamowaniem w pedałach a nie na kierownicy, miałem problemy z przezwyciężeniem wpisanych w moje mięśnie przyzwyczajeń mojego ciała (gdy trzeba było zwolnić lub zahamować, zawsze reagowałem najpierw nogami), co się skończyło kilkoma drobnymi wypadkami.

Ale dotarliśmy. Stanowisko otoczone było taśmą i ostrzeżeniami, że jest monitorowane, ale były to ściemy, bo nikt nie przeszkadzał we wkroczeniu na kamienny plac, z daleka przesłonięty drzewami.


Moja powieść pt. „Nirvaan”.

Rzuć też okiem na Soho Stories.

Jestem na Facebooku i Twitterze.

Natalia Janoszek – artystka konceptualna?

Sam nie wiem. Może my jeszcze tego nie zrozumieliśmy, a Natalia Janoszek, bohaterka ogromnego (jak na standardy polskiego internetu i skalę swoich zbrodni) śledztwa dziennikarskiego Krzysztofa Stanowskiego z YouTube’owego „Kanału Sportowego”, bardziej niż Nikodemem Dyzmą naszych czasów jest w istocie autorską kolosalnego, na wiele lat rozpisanego, medialnego performansu? Przedsięwzięcia na styku sztuki krytycznej, konceptualnej i, powiedzmy, (new) media art? Gdzie media – telewizje, sosziale, portale internetowe, a także ich personel – wkręcone i wkręceni zostali w rolę pożytecznych idiotów wkładających bezwiednie swoją pracę w budowę jej dziwacznego osobistego projektu. I tylko brak dyplomu uczelni artystycznej oddziela ją jeszcze od momentu, w którym ktoś napisze o tym podrozdział do nowej książki o polskiej sztuce współczesnej. Mogłaby być takim naszym współczesnym Celnikiem Rousseau albo Nikiforem konceptualnego (new) media artu. Taką Mariną Abramović, na jaką nas stać?

Czytaj dalej

Pożegnanie z Sinéad

Nie potrafię pisać o muzyce, nie mam przygotowania ani systematycznej wiedzy. Moje playlisty każdy koneser uznałby z miejsca za dzieła w znacznej mierze przypadku. Dlatego z zasady o muzyce nie piszę – co najwyżej, a i to rzadko, przywołując ją (lub kogoś z muzycznym dorobkiem) jako przykład w innych słusznych sprawach.

Tym razem jednak ciężko mi tak całkiem nic nie napisać – trzeba chociaż pożegnanie. Zajęło mi to kilka dni, bo słabo u mnie wciąż z czasem reakcji. Abstrahując od tego, że wiadomość o śmierci Sinéad zastała mnie bardziej nieprzygotowanym niż większość wiadomości z tego gatunku. Była na śmierć naprawdę za młoda i wydawało się to tak niedawno, gdy w wywiadzie w irlandzkiej telewizji sprawiała wrażenie, jakby odnalazła wewnętrzny spokój, nawet jeśli szeroko odmawiano zrozumienia dla sposobu, w jaki go odnalazła (zaczytując się w Koranie i przechodząc na islam, jednocześnie zmieniając nazwisko na Shuhada’ Sadaqat).

Trzeba napisać chociaż pożegnanie, bo na wieść o jej śmierci, rozpłakałem się i zapadłem znowu w Troy i Feel So Different. Nigdy nie sporządzę listy moich ulubionych piosenek, bo nigdy takich list nie sporządzam – ani piosenek, ani filmów, ani książek, niczego – ale gdybym sporządzał, to te dwie by się tam znalazły.

Trzeba napisać pożegnanie, bo chociaż muzyka nigdy nie rządziła moją wyobraźnią, to Sinéad była dla mnie w niełatwym okresie życia wyjątkowo ważna. Tych kilka trudnych lat nastych, kiedy nie wiedziałem, co ze mną, nielubiącym samego siebie nastoletnim gejem, będzie w kraju takim katolickim, takim dla takich jak ja surowym i takim ponurym – tych kilka trudnych lat dużo słuchałem jej muzyki, jej głosu balansującemu między lirycznym szeptem a gwałtownym krzykiem. Ten jej niezwykły w owych czasach image, cała ta jej piorunująca osobowość. Angielskiego zacząłem się uczyć późno, bo dopiero w szesnastym roku życia, więc z tekstów rozumiałem czasem tylko tytuł, ze dwa zdania w środku i pojedyncze słowa – a jednak, wracałem do tych utworów po latach z uczuciem zdumienia, że to, co najważniejsze, jednak na jakimś niewerbalnym poziomie rozumiałem doskonale, i się w tym odnajdowałem, i miałem wrażenie, że coś tej dziwnej, odważnej dziewczynie z drugiego końca Europy zawdzięczam, że coś z nią mam wspólnego, czerpałem z jej głosu i scenicznej osobowości jakieś trudne do sprecyzowania wsparcie.

Żegnaj, Sinéad, żegnaj, Shuhado. Piękna, niespokojna, skrzywdzona istoto. I hope you’re happy now. This world could never make you so.

Czytaj dalej

Bilety

Już coś pisałem o tym, że mnie zajechali mnie w robocie. Do tej pory jestem na chorobowym. I pewnie jeszcze sobie pobędę – wciąż jestem daleko, daleko od normy.

Moja psycholożka (nie wierzę w psychologów, no ale muszę się trzymać procesu, żeby mnie nie zawezwali za szybko z powrotem do roboty) miała ten sam pomysł, co ja: potrzebuję spędzić trochę czasu z rodziną, z przyjaciółmi, może wyjechać do nich, pobyć daleko stąd (z Amsterdamu, w sensie).

Do rodziny i przyjaciół w Polsce już jadę (by the way, w sobotę 8 lipca będę w Częstochowie), ale mój świat osobisty na Polsce się nie kończy. Rozglądałem się po sieci za możliwościami podróży do Londynu, do Hiszpanii, do Francji, na Korsykę. Na Korsykę, bo przyjaciel, którego pół życia nie widziałem, napisał do mnie niedawno, że przez najbliższe pół roku będzie pracował tam właśnie. Kto czytał moją powieść (Nirvaan), może tam znaleźć, o kogo chodzi (o tego, który ma na imię ‘Piękno’, po arabsku). Z innym przyjacielem rozmawiałem przez telefon, mówił mi: słuchaj, długie chorobowe o tej porze roku to wcale niezła okazja, by odpocząć i zresetować się gdzieś w słońcu.

Moja ulubiona pora roku

Ha! Dobre sobie. Istotnie, jest to świetna pora roku, tylko szkoda, że nie wiedziałem z półrocznym wyprzedzeniem, że będę chory. O tej porze roku, jak się nie wykupiło tych biletów zawczasu, to oczywiście ceny są absurdalne. Zwłaszcza, odkąd covidowe lockdowny przejechały walcem po branży turystycznej.

Czytaj dalej