Szyici i sunnici – odwieczny konflikt?

Pomiędzy dwiema głównymi gałęziami islamu istnieją poważne różnice doktrynalne, których korzenie sięgają VII wieku. Ale czy naprawdę najlepszym sposobem na rozumienie napięć w regionie jest studiowanie aż tak głęboko historii islamskiej teologii? A co, jeśli obecny kształt napięć pomiędzy krajami, które tradycyjnie opisywane są rozmieszczaniem po dwóch stronach tej opozycji jest tak długowieczny, że… sięga zaledwie końca lat 70. XX wieku?

Arabia Saudyjska a sprawa syryjska

Przedziwne kwietniowe bombardowania Syrii przez koalicję Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Francji nastąpiły niemal natychmiast po okresie wyjątkowo intensywnej aktywności dyplomatycznej pomiędzy stolicami trzech zachodnich mocarstw a księciem koronnym Arabii Saudyjskiej Muhammadem ibn Salmanem (znanym także jako Mohammed ben Salman, MBS). W wyjątkowo krótkim czasie MBS odbył trzy podróże: do Londynu (7 marca), do Waszyngtonu (19 marca) i do Paryża (8 kwietnia).

Trudno nie spekulować, że na tych spotkaniach uknuto sam rzekomy atak bronią chemiczną w Gucie (jedyny zachodnioeuropejski dziennikarz, który pojechał na miejsce, mówiący po arabsku Robert Fisk z „The Independent”, nie znalazł świadectw na potwierdzenie tezy o ataku chemicznym), podobnie jak zrzucenie odpowiedzialności za ten atak na reżim Baszszara al-Asada, a także bombardowania, jakie mają następnie być za ten rzekomy atak „karą”. „Kara” nadeszła tak szybko, żeby międzynarodowi obserwatorzy i śledczy nie zdążyli znaleźć zawczasu dowodów, że Asad, cokolwiek by nie miał wcześniej na sumieniu, w tym przypadku jest niewinny. Richard Falk, wybitny ekspert od prawa międzynarodowego, rozpoczął swój komentarz do bombardowań od przypuszczenia, że Syria, być może, bardziej niż za to, że użyła broni chemicznej, została ukarana za to, że jej nie użyła.

MBS w ten czy inny sposób zapłacił przynajmniej za część amerykańsko-francusko-brytyjskich bombardowań. W Paryżu np. zostawił za sobą kontrakty o łącznej wartości 19 miliardów dolarów.

Saudyjskie pragnienie zniszczenia reżimu partii Baas w Syrii to oczywiście nic nowego. Od samego początku obecnej wojny Saudowie współpracowali z CIA i Pentagonem we wspieraniu salafickich dżihadystów w Syrii – bronią, strumieniem pieniędzy, a także eksportując tam własnych radykałów z ambicjami zmieniania świata, żeby nie robili szumu w królestwie. Tę metodę pozbywania się potencjalnych wywrotowców z własnych granic Saudowie praktykują od czasu salafickiego powstania Dżuhajmana al-Utajbiego, które w listopadzie 1979 na chwilę zdobyło Wielki Meczet w Mekce. Arabia Saudyjska odegrała jedną z głównych ról w samym wywołaniu wojny w Syrii, tzn. w przekształceniu protestów społecznych z 2011 w wojnę do dziś dla niepoznaki zwaną domową.

Dom Saudów miał kosę z Syryjczykami już w okresie rządów ojca Baszszara, Hafiza al-Asada. Gdy ten zmarł i władzę po nim przejął, albo raczej przyjął Baszszar, na krótki okres (niewiele ponad rok od szczytu Ligi Państw Arabskich w 2009) stosunki się ociepliły – król Abd Allah liczył wtedy na wyprowadzenie Syrii pod przywództwem Asada-syna z jej trwającego trzydzieści lat sojuszu z Iranem.

Z punktu widzenia saudyjskiego wahabizmu (wyjątkowo integrystycznej, „plemiennej” odmiany islamu sunnickiego) syryjscy alawici lądują w jednym worku z szyitami, ponieważ jedni i drudzy są wyznawcami tradycji Alego, a więc dla Saudów heretykami, odstępcami od islamu „prawdziwego”. Jednak Hafiz al-Asad przejął władzę (w wojskowym zamachu stanu w 1970) nie jako reprezentant alawitów a jako człowiek partii Baas. Religijna afiliacja jego rodziny nie odgrywała żadnej istotnej roli politycznej, a jednym ze źródeł legitymizacji i stabilizacji jego reżimu w późniejszych dekadach było uczynienie Syrii państwem świeckim i jako takie oferującym warunki przyjaznego współistnienia przedstawicielom różnych grup etnicznych i wyznaniowych składającym się na wewnętrzną mozaikę kulturową kraju. Częściowo dzięki temu jego reżim, choć opierał się na brutalnej władzy wojska i wszechobecnej tajnej policji, nigdy nie był we własnym kraju tak powszechnie znienawidzony jak np. Husniego Mubaraka w Egipcie. Saudowie się z Hafezem nie lubili już od początku lat 70. XX wieku, ale aż do 1979 nie ujmowali tej animozji publicznie w kategoriach różnic religijnych.

Do 1979, bo wtedy miała miejsce Rewolucja Islamska w Iranie, która zmieniła wszystko.

Iran i groźba rewolucji

Jak pisze wybitny indyjski marksista, historyk i dziennikarz Vijay Prashad (w książce The Death of the Nation):

[…] niewiele było antypatii pomiędzy sułtanami Arabii a królem Iranu – pomimo różnych baz społecznych tych monarchii. Łączył je kolor ich krwi. Tę arterię przecięła jednak irańska rewolucja.

Oraz:

Rewolucja irańska postawiła reżim saudyjski w poważnym niebezpieczeństwie na trzy sposoby jednocześnie. Po pierwsze, muzułmański monarcha (szach) został obalony. Irańczycy sięgnęli głęboko do studni islamskiej myśli, by stworzyć alternatywny model islamskiego rządzenia – Welajat-e Faqih („zwierzchnictwo jurystów” [albo „zwierzchność uczonych” – przyp. JP]). To nie był nacjonalizm w rodzaju Nassera czy Baas, obu zdecydowanie laickich. Irańczycy stworzyli islamską formę republikanizmu. Muzułmańska wspólnota polityczna – ogłosili – nie potrzebowała już więcej monarchii. Po drugie, Irańczycy rozwinęli nowoczesne instytucje, obsadzone zarówno przez mężczyzn jak i przez kobiety, oraz dopuścili wybory do parlamentu (zakazując udziału partiom komunistycznym, liberalnym i kurdyjskim). Wszystko to stanowiło anatemę w Arabii Saudyjskiej. Po trzecie, irańska rewolucja ożywiła intelektualną i polityczną odwagę Mohammeda Huseina Fadlallaha […] w Libanie, by przesunąć politykę po linii szyickiej, co w rezultacie, w kontekście Libańskiej Wojny Domowej, doprowadziło do utworzenia Hezbollahu (Armii Boga). Dostarczyła też nowego dyskursu już niezadowolonym robotnikom roponośnych regionów Arabii Saudyjskiej – tak się złożyło, że wielu z nich było szyitami.

Wkrótce po ustabilizowaniu się w Iranie nowego porządku ajatollaha Chomeiniego Hafiz al-Asad zwrócił uwagę na Teheran, żeby nawiązać nowy sojusz, obliczony na opozycję wobec Iraku Saddama Husajna. Wtedy właśnie oficjalnym saudyjskim problemem z Syrią stała się specyfika religijna jej samej i jej sojuszu z Iranem. Saddam Husajn natomiast w zamian za saudyjskie wsparcie na sumę miliarda dolarów miesięcznie na konieczne wydatki zobowiązał się w Ar-Rijadzie w 1980 do zbrojnego „opanowania” Iranu i miesiąc później zaatakował Iran, rozpoczynając wieloletnią „sunnicką” wojnę z młodą szyicką republiką.

Arabia Saudyjska używa sekciarskich religijnych podziałów, odwołuje się i podgrzewa sekciarskie lęki i fobie (np. rozsiewa plotki, że irańscy szyici potajemnie werbują w Syrii nowych wyznawców, żeby zmarginalizować sunnitów), i „wyjaśnia” swoje zbrojne „interwencje” (np. w Jemenie) argumentami o walce z szyickimi heretykami działającymi na zlecenie Iranu, który pragnie przejąć kontrolę nad całym Bliskim Wschodem. Saudowie i ich sojusznicy z rodzin panujących nad mniejszymi emiratami w Zatoce Perskiej boją się politycznych i intelektualnych wpływów Iranu, bo nie da się ich tak łatwo zdyskredytować argumentem o ich kulturowej obcości i „zachodniości”, jak pokonane już (przy dużym udziale Saudów) projekty arabskiego socjalizmu i komunizmu. Iran pokazuje ich poddanym, że monarchów można obalić na gruncie samej muzułmańskiej tradycji i kultury, odwołując się do i czerpiąc z niej samej.

Histeryczna nadaktywność Domu Saudów

Obecnie obserwujemy wzmożoną, rzec można histeryczną nadaktywność Arabii Saudyjskiej i jej sojuszników, zwłaszcza w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, na coraz liczniejszych frontach. Wojny w Syrii i Jemenie; blokada Kataru, który choć powinien przypominać inne okoliczne emiraty skłania się ku Iranowi; uwięzienie premiera Libanu; coraz gęstsze knowania z zachodnimi stolicami i Tel Awiwem („najgorzej skrywany sekret Bliskiego Wschodu”).

Ta nadaktywność bierze się z coraz większego, wszechogarniającego strachu monarchów Półwyspu Arabskiego. Rośnie społeczne niezadowolenie, a na gospodarce opartej tylko na ropie coraz trudniej polegać. Niedawno trzeba nawet było wprowadzić w końcu podatki. Pieniędzy z ropy, przy użyciu których kupowano dotąd spokój społeczny, coraz mniej, a samo utrzymanie gargantuicznych dworów i rodzin królewskich rośnie. „Al-Saud to rodzina królewska jak żadna inna. Jest ich tysiące”. A każdy z tych tysięcy za samo swoje pokrewieństwo z królem otrzymuje „stypendium” (w wysokości od kilku tysięcy do ponad ćwierć miliona dolarów miesięcznie, w zależności od stopnia pokrewieństwa). A chaos od dekad rozsiewany po świecie eksportem ekstremistów zaczął się znowu przysuwać coraz bliżej granic Arabii.

Arabia Saudyjska dysponuje ogromnymi możliwościami propagandowymi w całym świecie muzułmańskim, które umożliwiają jej sprzedawanie swojej wersji wydarzeń, sekciarskiego kostiumu, w który przebiera swój przemożny strach, że dni arabskich monarchii są policzone. Finansuje międzynarodową konstelację szkół koranicznych i meczetów, które uczą świata według królów w Ar-Rijadzie, wydaje książki i prasę, a saudyjsko-emirackie stacje telewizyjne z siedzibami zwykle w Dubaju, dzięki wspólnocie języka i autorytetowi Półwyspu Arabskiego jako jego kolebki, docierają do arabskojęzycznych odbiorców od Marakeszu po Muskat i Mogadiszu.

Sunnici kontra szyici – w obiektywie Zachodu

Jednak te same religijne wyjaśnienia napięć i konfliktów na Bliskim Wschodzie sprzedawane są także nam, w Europie. My też zbyt często dajemy się nabrać, że konflikty między Iranem i jego sojusznikami a Saudami i ich kliką, to konflikty między dwiema odnogami prastarej religijnej schizmy. Główne powody są co najmniej dwa.

Pierwszy. Bezpieczeństwo monarchii saudyjskiej jest oficjalnie wpisane w doktrynę obronną uzależnionych od niej energetycznie Stanów Zjednoczonych od 1957 r. (najpierw w „doktrynie Eisenhowera”, później jeszcze mocniej w „doktrynie Cartera”). W zamian Saudowie i ich przydupasy z okolicznych emiratów odwdzięczają się realizowaniem amerykańskich interesów w swoim najbliższym sąsiedztwie – zwalczając najpierw komunizm (poprzez Światową Ligę Muzułmańską ustanowioną w 1962 w tym właśnie celu), a teraz Iran, który ze swoją niezgodą na globalny porządek pax americana Waszyngtonowi stoi kością w gardle tak samo jak królom i emirom Arabii. W kolejnym rewanżu Amerykanie wykorzystują planetarną siłę oddziaływania swoich „wolnych” mediów, by powielać propagandowe konstrukty Saudów na skalę wykraczającą daleko poza świat arabski. Często zresztą robią to niechcący i nieświadomie – mając coraz mniej zagranicznych reporterów polegają w coraz większym stopniu na materiałach i komentarzach przysyłanymi im przez „niezależne” think tanki.

Drugi. Waszyngtonowi tak samo jak Saudom opłaca się, żebyśmy wszyscy odbierali sytuację na Bliskim Wschodzie jako gmatwaninę konfliktów religijnych, które sięgają kilkanaście stuleci wstecz. O ile w przypadku Arabii Saudyjskiej służy to politycznej mobilizacji tożsamości „organicznych” na potrzeby jej doraźnych interesów, wytworzeniu emocjonalnego zaangażowania po jednej ze stron archaicznego podziału, o tyle adresowane do nas, którzy nic nie rozumiemy z tej całej schizmy we wczesnym islamie, ma to na celu naszą demobilizację, wytworzenie dystansu. Oto my, racjonalni Europejczycy i Amerykanie jesteśmy postawieni w obliczu zupełnie niezrozumiałego dla nas, średniowiecznego fenomenu, w którym olbrzymie państwa szarpią się do dziś o paru proroków z VII wieku. Ma to stworzyć wrażenie głębokiej cywilizacyjnej przepaści, która nas dzieli od „muzułmańskiej dziczy”, a w ostatniej instancji kazać nam się pogodzić z tym – i machnąć na to ręką, że na taką dzicz znowu spadają bomby. No bo co innego można zrobić, żeby zapanować nad masą tak irracjonalnych stworzeń?

Dwa „takie same” regionalne imperializmy?

Czy to znaczy, że Arabia Saudyjska i Iran to dwa tyle samo warte regionalne mocarstwa uprawiające na obszarze wokół Zatoki Perskiej konkurencyjne regionalne imperializmy, pomiędzy którymi trzeba postawić znak równości? Niestety, część lewicy tak myśli i tak to ujmuje. Ale – nie. Nie może być znaku równości między tak fundamentalnie różnymi ustrojami i tak fundamentalnie różnymi formami zaangażowania międzynarodowego.

Jakkolwiek odległy od marzeń każdego lewicowca jest ustrój współczesnego Iranu, nie można go przytomnie umieścić na tym samym poziomie, co barbarzyńską monarchię absolutną Arabii Saudyjskiej. Nie wszystkie orientacje polityczne mogą w Iranie startować w wyborach, ale przynajmniej są tam wybory. Kobiety nie mają w Iranie równych praw z mężczyznami, ale są prawniczkami, lekarkami i twórczyniami filmów. W tej sytuacji dzień, w którym sięgną po więcej jest kwestią czasu, odpowiedzią na pytanie „kiedy?”, a nie „czy?”. W Arabii Saudyjskiej dopiero zaczną legalnie prowadzić samochody. Cenzura i inne polityczne ograniczenia produkcji kulturalnej i intelektualnej są w Iranie szeroko obecne, ale nie w stopniu uniemożliwiającym istnienie i rozwój dysydenckiej, krytycznej czy poszukującej kultury. Świadczą o tym także tej kultury (np. kina) międzynarodowe sukcesy. W przeciwieństwie do Arabii Saudyjskiej. Socjolog Ahmad Sadri opisując irański system polityczny używa metafory skostniałej autorytarnej skorupy (związanej z klerem szyickim), która trzyma w swojej martwej powłoce wciąć bijące demokratyczne serce społeczeństwa, które tam żyje. Najnowsza historia Iranu pokazuje, że to serce jest wciąż zdolne do narzucenia spektakularnych zwrotów akcji, nie raz nas jeszcze nas one zaskoczą. Trudno cokolwiek podobnego powiedzieć o technokratycznym neośredniowieczu ustroju Arabii Saudyjskiej.

Rozprzestrzeniany przez Saudów po świecie chaos ma na celu wyłącznie zachowanie władzy i przywilejów rodziny królewskiej i spowinowaconych i zaprzyjaźnionych z nią emirów i książąt. Iran kieruje się uzasadnioną potrzebą obrony przed agresją i groźbami Stanów Zjednoczonych i Izraela, które słyszy ustawicznie już od prawie czterdziestu lat. Żeby obronić swoją suwerenność, potrzebuje w swoim otoczeniu państw, które nie upadły i nie zamieniły się w czarne dziury na podobieństwo Afganistanu i Iraku wskutek amerykańskiego, izraelskiego i saudyjskiego gmerania i spiskowania. Irańskie zaangażowanie w Syrii motywowane jest wolą uchronienia sojusznika przed popadnięciem w trwały chaos jak Libia. Iran próbuje powstrzymać chaos. A niektóre kierunki międzynarodowego zaangażowania Iranu miały od samego początku wyjątkowo pryncypialne, aksjologiczne źródła – ze szczególnym uwzględnieniem sprawy palestyńskiej. To nie jest tak, że Iran wspiera Hezbollah i Hamas, żeby zaszkodzić Izraelowi, z którym ma na pieńku. Jest dokładnie na odwrót: złe stosunki Iranu z Izraelem są konsekwencją pryncypialnej, motywowanej aksjologicznie solidarności z antykolonialną walką Palestyńczyków.

Tu ma miejsce kolejny kontrast z Arabią Saudyjską, która od lat funkcjonuje w nieoficjalnym, nienazwanym, niewypowiedzianym sojuszu z Izraelem. A Izrael jest w sojuszu z Arabią Saudyjską, bo jego interesy mogą być bezpieczne tylko w otoczeniu sąsiadów rządzonych przez monarchów i despotów lekceważących przekonania i żądania swoich ludów. W przeciwieństwie do pałaców Ar-Rijadu, Dubaju, Abu Zabi i Kairu, arabska ulica nigdy nie porzuciła swojej głębokiej solidarności z Palestyńczykami, i gdyby struktury władzy w arabskich państwach zaczęły umożliwiać polityczną ekspresję woli ludu, Izrael nie miałby ani jednego sojusznika w regionie.

Jarosław Pietrzak

Tekst ukazał się 27 kwietnia 2018 na łamach portalu Strajk.eu

Jestem na Facebooku i Twitterze.

O (i na marginesie) powieści Saleema Haddada „Guapa”

Ciała arabskich queerów stały się polem bitwy w znacznie większej wojnie

Saleem Haddad, The Myth of the Queer Arab Life

 

 

„Gdzieś na Bliskim Wschodzie”…

Akcja debiutanckiej powieści Saleema Haddada Guapa toczy się współcześnie w wielkim mieście w nienazwanym kraju arabskim. Uchodźcy, którzy przebywają w kraju w obozach, kojarzą się z sytuacją w Libanie, Syrii przed obecną wojną domową czy Jordanii. Gejowskie życie nocne, którego „królową” jest jeden z najbliższych przyjaciół głównego bohatera, Maj, najbardziej odruchowo kojarzyłoby się z Bejrutem; w Bejrucie też (choć pewnie nie tylko) miało miejsce wydarzenie podobne do znajdującego swe miejsce w powieści najazdu policji na kino w biednej dzielnicy, stanowiące miejsce homoseksualnych schadzek i rodzaj „pikiety”. Rysy systemu politycznego, który wyłania się z opisywanych sytuacji – formalnie republikańskiego, de facto jednak dyktatury – przypominałyby najbardziej Egipt albo Syrię. Pewne elementy pejzażu społecznego, jak choćby filipińska gosposia, przypominają jednak Liban. W odniesieniu do policji politycznej pada raz słowo Mukhabarat (Muẖābarāt), które najpowszechniej kojarzy się z bezpieką egipską, ale w języku arabskim używane jest też do nazywania służb wywiadowczych Jordanii, Iraku, Syrii, Arabii Saudyjskiej i Libii.

Haddad_Guapa-260x390

Miasto i kraj, w którym ze swoją seksualnością zmaga się główny bohater i zarazem narrator, Rasa, reprezentują więc coś w rodzaju „gdzieś na Bliskim Wschodzie” albo „Bliski Wschód w ogóle”. Ryzykowne zagranie, grożące osunięciem się w orientalistyczny fantazmat. Orientalizm – w sensie, jaki nadał temu słowu Edward Said w przełomowej książce z 1978 r. pod takim właśnie tytułem – to (rasistowska) ideologia, która buduje obraz „Wschodu” z wybranych „egzotycznych” elementów jego kultur i wrzuca je wszystkie do jednego ponadczasowego worka, w którym nie ma miejsca na niuanse i rozróżnienia, na to, że przecież są to nie tylko bardzo różne społeczeństwa, ale też wewnętrznie zróżnicowane klasowo, nierzadko religijnie, a także zmieniające się w czasie w toku procesów historycznych. Muzułmański Bliski Wschód, jako twór ideologiczny, jako ahistoryczny fantazmat, był Europie i Zachodowi potrzebny jako tożsamościowy Inny, w opozycji do którego budowano nowoczesną tożsamość Europy, a potem Zachodu euroatlantyckiego. Taki obraz był potrzebny najpierw, by Europa wymyśliła sobie, czym się różni od nie-Europy, a następnie, by świat euro-atlantycki nauczył się dobrze czuć z własną dominacją nad resztą ludzkości i jej eksploatacją. Muzułmański Bliski Wschód z orientalistycznych fantazji funkcjonuje właśnie jako taki ahistoryczny „Bliski Wschód w ogóle”. Same te fantazje, choć prezentują się zawsze jako odwieczny i stały obraz Bliskiego Wschodu i jego immanentnej „natury”, ulegały jednak poważnym zmianom historycznym, nawet odwróceniom o 180 stopni, w zależności od tego, od czego akurat wtedy tożsamość europejska/euroatlantycka chciała się we własnych oczach odróżniać.

Kiedy arabski pisarz postanawia posłużyć się wehikułem narracyjnym geograficznej nieprecyzyjności – nienazwanym arabskim krajem na Bliskim Wschodzie – może to jednak być podjęte lub rzucone jako wyzwanie, służyć dobrej sprawie i zostać zwieńczone artystycznym sukcesem. Incendies Wajdiego Mouawada, genialny dramat równie genialnie później zekranizowany przez Denisa Villeneuve’a (Pogorzelisko), może być jednym z najmocniejszych dowodów w tej sprawie. Haddad postanowił – podobno po okresie wahania – podjąć to ryzyko. W końcu arabska tożsamość posiada też poziomy i składniki wychodzące poza granice postkolonialnych państw narodowych i przechodzące im w poprzek. Egipskie kino popularne; muzyka produkowana w Kairze i Bejrucie; telewizja nadawana z Kataru, Libanu i Dubaju; dzięki wspólnocie języka literackiego także wiele gazet ma zasięg ponadgraniczny, panarabski („Al-Hayat”, „Al-Ahram” i in.). Haddad buduje świat swojej powieści z bardzo realnych, materialnch konkretów, dotykalnych, mających temperaturę i zapachy. Przedmiotów życia codziennego, kulturowych artefaktów, potraw, drobiazgowo obserwowanych klasowych habitusów. Haddad miał z czego to budować. Urodził się (w 1983) w stolicy Kuwejtu, jego ojciec jest w połowie Palestyńczykiem, w połowie Libańczykiem, a matka w połowie Irakijką, w połowie Niemką. Wychowywał się m. in. w Jordanii, pracował z organizacją Lekarze Bez Granic w Jemenie, Syrii i Iraku. Świat Guapy udaje mu się więc mimo wszystko skonstruować bardzo materialistycznie, unikając osunięcia się w powierzchowność fantazji „orientalisty”.

Ale Haddad zdecydował się na to rozwiązanie – na nienazwany arabski kraj na Bliskim Wschodzie – przede wszystkim dlatego, że korespondowało mu ono z sytuacją głównego bohatera, zagubionego i skołowanego w kwestiach własnej tożsamości i przynależności komplikowanych przez homoseksualne pragnienie. Rasa ma problem z odpowiedziami na pytania, kim jest, do jakiego świata i jakej grupy należy – ze względu na naturę i kierunek swojego pożądania. Zamyka się w łazience, puszcza wodę, i uczy się do lustra powiedzieć do samego siebie: Anā lūṭī; Anā ẖawal… Jestem… kim? – pedałem? – gejem? Jak arabskie słowa mają sie do „tożsamości seksualnej”?

Alhambra fountain - Copy

Królestwa rozwiązłości

Seksualność, w tym centralna w powieści Haddada homoseksualność, odgrywała jedną z głównych ról w operacjach podmieniania Bliskiemu Wschodowi grzechów, żeby dopasować je do zmieniających się tożsamościowych potrzeb Zachodu. Kiedy europejska nowoczesność budowała swoją tożsamość przez represję, nadzór i dyscyplinę seksualności, rysując restrykcyjne granice dzielące normę od anomalii i wymyślając m. in. coś takiego jak homoseksualizm (słowo powstało w latach 60. XIX wieku), muzułmański Bliski Wschód służył jako negatywny punkt odniesienia: wielkie gniazdo rozwiązłości, zboczeń i rozpasania. A spragnieni ciała innego mężczyzny Europejczycy, których było na to stać, uciekali do Maroka czy któregoś z królestw lub prowincji Lewantu, by w śniadych ramionach pięknych arabskich młodzieńców odnajdować stygmatyzowane czy wręcz kryminalizowane w Europie rozkosze.

Jeszcze mniej niż trzy dekady temu włoski redaktor, podróżujący często po Magrebie, pisał w relacji z Maroka m. in., że „Marokańczyk ma wzwód cały czas, więc turysta dostaje, czego chce”, a

Rašīd, facet, który kręci się wokół Café de France w al-Gueliz, europejskiej dzielnicy Marakeszu, zagadał do mnie, z nadętymi nozdrzami, z napompowaną klatką piersiową, wykonując jakiś gest rodem z karate: „Jestem Rašīd, znany jako oracz turystów. Czym mogę służyć?”.

Pewien Amerykanin na kontrakcie w Teheranie przed Rewolucją Islamską Chomeiniego pisał:

Iran był dla mnie, i dla wielu jak ja, seksualnym rajem. Zarówno pod względem ilości, jak i jakości, było to najbardziej ekscytujące doświadczenie w moim życiu. Jednak za jednym czy może dwoma wyjątkami nigdy nie spotkałem w Iranie Irańczyka, który by całkowicie określił się jako homoseksualny.

Świat arabski i muzułmański do początku XIX wieku zrodziły literaturę o tematyce homoerotycznej w ilościach nie znających odpowiednika gdziekolwiek w Europie w równoległych okresach historycznych. Z samej tej literatury, jak również z relacji podróżników europejskich po krajach muzułmańskiego Bliskiego Wschodu i vice versa (podróżników stamtąd po Europie) wynika, że zachowania dziś klasyfikowane jako homoseksualne, cieszyły się na Bliskim Wschodzie bez porównania większą akceptacją i powszechnością praktykowania. To dlatego Tariq Ali, kiedy zdał sobie sprawę, że islamofobia stała się centralną i kluczową ideologią w strukturze współczesnego zachodniego rasizmu, która domaga się odpowiedzi ze strony lewicy, i postanowił napisać swój Kwintet Muzułmański, cykl pięciu powieści odmalowujących wkład świata arabskiego i muzułmańskiego w rozwój cywilizacji, także zachodniej, tyle miejsca poświęcił w nich erotycznym wątkom homoseksualnym.

Powszechność i akceptacja. Działo się to jednak bez pojęcia odpowiadającego kategorii homoseksualizmu i binarnej opozycji homo- vs heteroseksualizm (która jest specyficznym wytworem euroatlantyckiej nowoczesności). Fascynującym opracowaniem tego tematu jest znakomita książka Khaleda El-Rouayheba Before Homosexuality in the Arab-Islamic World, 1500-1800. Autor zaznacza, że jego obserwacje i wnioski do jakiegoś stopnia zachowują ważność rozciągnięte głębiej w przeszłość, niż wskazują ramowe daty z tytułu, jak również do sąsiadujących z Arabami innych kultur muzułmańskich (Turcja, Persja/Iran, itd.). Powstrzymuje się jednak przed aplikowaniem ich poza te ramy, gdyż obszarem jego ekspertyzy jest właśnie literatura arabska tego okresu.

Islam oficjalnie zakazuje liwāṭ, analnego stosunku seksualnego między dwoma mężczyznami. Zakazuje konkretnego czynu, a nie „typu osobowości”, z czym go nawet nie wiąże. Arabska kultura rozwijała się przez kilkanaście stuleci na ogromnym obszarze; jest kulturą złożoną, w której obecne i ścierające się były różne nurty, m. in. restrykcyjnej religijnej jurysprudencji z niezwykle w niej silnymi nurtami celebrującymi zmysłowe doświadczenie rzeczywistości (jako pochodzącej od Boga). W niezliczonych kontekstach zakaz analnego stosunku seksualnego był przychylnie „zawieszany” i ignorowany, gdy między partnerami istaniała różnica wieku i dojrzały mężczyzna był insertywnym partnerem pasywnego młodzieńca, którego urodą się zachwycał nieraz publicznie. Młody mężczyzna, który przyjmował rolę pasywną, ryzykował w wielu kontekstach, że wypadnie w oczach swojego otoczenia z kategorii męskości normatywnej i zacznie być postrzegany jako „nie-mężczyzna”. W ramy normatywnej męskości powracał jednak zwykle, gdy po raz pierwszy się żenił. Statusu „prawdziwego”, normatywnego mężczyzny nigdy nie tracił mężczyzna angażujący się w stosunki z innymi mężczyznami zawsze i wyłącznie jako ten, który penetruje drugiego. Nierzadko na tym lub innym etapie życia był żonaty lub angażował się w pozamałżeńskie stosunki z kobietami.

Uczucia nieskonsumowane w postaci stosunku, platoniczne uwielbienie urody młodego mężczyzny, wyrażane w formie różnego rodzaju sublimacji estetycznych, było przedmiotem represji wyłącznie najbardziej twardogłowych koranicznych jurystów. Nawet oni jednak nie mogli nikogo przekonać, że samo uczucie mężczyzny do innego mężczyzny, samo podziwianie jego urody jest już grzeszne, co najwyżej, że może wyrwać się spod kontroli i doprowadzić do zakazanego czynu, liwāṭ. Jednocześnie to przyzwolenie na otwartą adorację urody innego mężczyzny dawało znaczne możliwości ukrywania, że miłość ta jest konsumowana, bo po prostu rzeczy fundamentalnie zakazanej nie robiło się przy świadkach, a formy aktywności seksualnej innej niż analna penetracja zwykle rozumiane były jako znajdujące się poza owym centralnym zakazem.

Jednak dzisiaj, w Europie, gdy w jednym zdaniu padają Arabowie czy muzułmanie i homoseksualiści, obrazy, które niemal automatycznie są przed nasze oczy przywoływane, to mężczyźni zrzucani przez wojowników Państwa Islamskiego z dachów wysokich budynków czy Iran, gdzie „homoseksualizm jest karalny”. Jak to się stało, jak do tego doszło?

MiddleEasternMaleModel

Królestwa zakazów i kar

W połowie XIX wieku dominacja polityczna, militarna i ekonomiczna Zachodu przekuła się już w dominację kulturalną. El-Rouayheb wskazuje, że już egipski uczony Rifā’ah al-Ṭahṭāwī (Rifā’ah aṭ-Ṭahṭāwī), który kształcił się w Paryżu w latach 1826-31 zapowiadał ten dryf. Nie tylko odnotował on stopień dezaprobaty, z jaką Europejczycy obserwowali arabski luz w temacie wyrażania erotycznych uczuć między mężczyznami – on sam przyjął także ten europejski punkt widzenia. Uznał, że Europejczycy mają rację, ten składnik arabskiej kultury rzeczywiście jest powodem do wstydu i powinien być przedmiotem zwalczania. Kiedy tłumaczył arabską poezję erotyczną na francuski, to gdy obiektem uczucia poety lub podmiotu lirycznego był młodzieniec, podmieniał w tłumaczeniu rodzaj gramatyczny wszystkich dotyczących tego młodzieńca określeń. Jego przekłady udawały w rezultacie poezję heteroseksualną.

Elity świata muzułmańskiego i jego klasy średnie, okcydentalizujące swoją edukację, stopniowo przyjęły w drugiej połowie XIX wieku wiele z zachodniego sposobu postrzegania homoseksualności. W drugiej połowie XX wieku proces wyzwalania się społeczeństw Trzeciego Świata z kolonializmu szedł w świecie arabskim w parze z orkiestrowanymi przez instytucje państwowe projektami konstruowania nowoczesnej tożsamości narodowej zdolnej do stania na jednej płaszczyźnie z silnymi euroatlantyckimi tożsamościami narodowymi. Represja widzialności praktyk homoseksualnych była w różnym stopniu częścią tych procesów, w strukturalnym związku z represją innych fenomenów, które w tym kontekście wydawały się grozić „niemęskim”, „zniewieściałym” czy „zdemoralizowanym” wizerunkiem szukających wstępu do nowoczesności państw arabskich, jak choćby tradycja męskich tancerzy brzucha (tak, męskich tancerzy brzucha). Względnie postępowe projekty polityczne świeckich reżimów odwołujących się, jak porządek ustanowiony przez Nassera w Egipcie, nawet do wartości w pewnym stopniu lewicowych, a w każdym razie progresywnych i modernizujących, zaczęły się uginać i upadać pod presją polityczną i ekonomiczną USA, Wielkiej Brytanii i Francji. Świeckie ruchy lewicowe zostały stopniowo wyeliminowane przez siły sponsorowane przez CIA i marionetkowe reżimy wspierane przez Biały Dom. Próżnię po świeckiej lewicy i po progresywnych wizjach rozwoju zajęły ruchy islamu politycznego (też zresztą wspierane przez CIA, Pentagon i inne zachodnie ośrodki władzy). Stary zakaz liwāṭ, analnego stosunku seksualnego między mężczyznami, zlał się z przeniesionymi z Zachodu ideami dotyczącymi homoseksualizmu. Wzmocniły się one wzajemnie i zrodziły nowe jakościowo formy represji i opresji.

Ale coś stało się równocześnie po drugiej stronie. Zachód, w swoich kulturowych technologiach dyscyplinowania seksualności przeszedł od wiktoriańskiej represji do imperatywów narcystycznej rywalizacji, kolekcjonowania wrażeń i „spełniania siebie”, a także kompletnego utowarowienia seksualności, sprzedawanych samym zachodnim społeczeństwom przez ich przemysły kulturowe jako seksualne „wyzwolenie”. Zachód nigdy nie stracił jednak ideologicznej potrzeby posiadania Innego, przez różnicę wobec którego mógł się czuć lepszy i rozgrzeszony z winy brutalnej eksploatacji reszty świata. Ten sam Bliski Wschód, który dla cnotliwej hipokryzji wiktoriańskiej Europy był siedliskiem niemoralnej rozpusty i seksualnego zezwierzęcenia, dla Zachodu szczycącego się nagle swoim seksualnym „wyzwoleniem”, stał się teraz potrzebny jako otchłań zacofanych seksualnych zakazów i kar, przestrzeń, w której nie ma wolności „sypiania z kim chcesz”, w której homoseksualizm bywa karany śmiercią.

W nowych krucjatach Zachodu świat arabski i muzułmański wydają się istnieć wyłącznie w celu prześladowania kobiet i gejów, połączonych w jeden pakiet ulubionych przez Zachód ofiar prześladowań, nad których losem lubi się on pochylać, kiedy trzeba utwierdzić się we własnym liberalizmie, ale nie wtedy, kiedy toną w wodach Morza Środziemnego. Niezależnie od tego, że niektóre kraje arabskie mają bardziej liberalne przepisy w zakresie praw reprodukcyjnych kobiet niż niektóre państwa Unii Europejskiej (Polska, Irlandia, Malta), a taka np. Tunezja przyznała kobietom prawo do aborcji wcześniej niż Francja czy Niemcy. Niezależnie od tego, że Iran ajatollahów miał przez kilkadziesiąt lat fenomenalne wskaźniki dostępu kobiet do wyższego wykształcenia, a zapisy tamtejszego prawa kryminalizujące stosunki homoseksualne pozostawały martwe, bo uruchomienie postępowania obłożono takimi restrykcjami, że stało się możliwe tylko teoretycznie (oskarżenie wymaga czterech naocznych świadków stosunku – świadkowie muszą być płci męskiej i o nieposzlakowanej opinii). Ci młodzi mężczyźni, o których kiedyś czytałeś w jednej z internetowych legend o Iranie, w rzeczywistości nie zostali skazani „za to, że się kochali”, a za wspólny gwałt na dziecku.

Jednocześnie pojęcie homoseksualizmu (łączące w sobie wszystkie, nie tylko analny, stosunki seksualne między osobami tej samej płci, ale także samo pragnienie, nawet nigdy nie wyrażone, skierowane do osób tej samej płci) dorobiło się może własnego arabskiego słowa, urobionego jako kalka z języków europejskich (šuḏūḏ ǧinsī), jednak słowo to w niewielkim stopniu zdołało – pardon le mot – spenetrować pokłady kultury klas ludowych i nie przyjęło się jak dotąd na powszechnym poziomie żadnej wersji potocznego, mówionego arabskiego. W kulturze klas ludowych wiele starych rozróżnień – przede wszystkim to na aktywną i pasywną rolę w stosunku analnym, gdzie mężczyzna zawsze aktywny niczym się nie różni od mężczyzny wyłącznie heteroseksualnego – wciąż ma się dobrze.

O rzeczywistość, jej niuanse i skomplikowanie – o prawdę, mówiąc krótko – w zachodnich krucjatach w obronie muzułmańskich kobiet i gejów wcale nie chodzi. Chodzi o to, żeby zachodni telewidz nie czuł się źle, oglądając w serwisach informacyjnych bombardowane miasta w kolejnym muzułmańskim kraju, któremu zachodnie mocarstwa chcą zagrabić zasoby surowcowe, więc mówią, że chodzi o demokrację, o czadory i burki, i o gejów. Jakby bomby, spadając na ich domy, mogły ominąć kobiety i gejów i sprawiedliwie spaść tylko na głowy ich patriarchalnych oprawców. Jakby patriarchalni oprawcy nie stawali się takimi, jakby nie zapiekali się w tej roli właśnie wskutek imperialnego terroru, bezustannej presji i przemocy wywieranej na ich społeczeństwa ze strony władców świata. A wojowników Państwa Islamskiego, jak Haddad zwrócił uwagę w artykule napisanym dla serwisu The Daily Beast, homoseksualni mężczyźni interesują tylko dlatego, że ciosy skierowane w nich są ciosami we w wartości Zachodu; że ciosy skierowane w nich wstrząsną Zachodem i wywołają tam przerażenie.

Pragnienie w cieniu Imperium

Usytuowanie homoseksualnego podmiotu, homoseksualnego pragnienia, homoseksualnego ciała w stosunkach władzy nie tylko społeczeństwa, w którym najbardziej bezpośrednio są usadowione, ale także w znacznie szerszych stosunkach władzy organizujących relacje pomiędzy całymi społeczeństwami, a więc stosunkach globalnej dominacji – to jest wielki temat, z którym mierzy się Haddad. Dlatego środkową z trzech długich części, na które zamiast rozdziałów dzieli się Guapa, zatytułował Imperial Dreams. Trzy części to coś jak tryptyk w malarstwie, a w tradycyjnym tryptyku środkowy segment dominuje, przezeń przebiegają osie symetrii, w nim skupiają się perspektywy. Tutaj środkowa część opowiada wspomnienia narratora z okresu studiów na amerykańskim uniwersytecie.

Pojechał tam w nadziei, że w Ameryce uwolni się jego skrywane pragnienie, jego tłumione, ukrywane, homoseksualne ja, w domu przerażone represją patriarchalnego społeczeństwa. Ale tam wszystko się tylko skomplikowało. Osie inności, odmienności, tożsamości, pomiędzy którymi przybyszowi z Bliskiego Wschodu, homoseksualnemu czy nie, trzeba było nauczyć się lawirować, zamiast się rozpłynąć, uległy rozmnożeniu, a ich krawędzie okazały się wcale nie mniej ostre. Wśród Arabów inny, bo pragnie seksualnej bliskości innego mężczyzny, wśród Amerykanów pozostanie jednak przede wszystkim Arabem. Zwłaszcza po 11 września. Zakocha się tam tylko raz, w Sufyanie, Amerykaninie arabskiego pochodzenia, „najpiękniejszym człowieku, jakiego kiedykolwiek spotkał”, który jednak przed jego uczuciem ucieknie… w fałszywą bezpieczną przystań tożsamościowego integryzmu. Rasa, który nie znajdzie w Ameryce seksualnego wyzwolenia, na szczęście – w bibliotece, w której pracuje – odnajdzie inne niż Sufyan intelektualne oparcie: będą nim Marks, Gramsci, Chatterjee (również intelektualni przewodnicy samego Haddada).

Tytuł powieści także pochodzi gdzieś z porządku globalnych stosunków dominacji. Guapa to gejowski bar prowadzony przez lesbijkę w swego rodzaju pół-tajemnicy. Od pewnego czasu ulubione miejsce Rasy i jego najlepszego od dzieciństwa przyjaciela, Maja. Guapa znaczy ‘piękna’ – po hiszpańsku. A hiszpański to z arabskiego punktu widzenia jednocześnie jeden z języków Zachodu (Hiszpanii, jednego z dwóch pierwszych mocarstw kolonialnych, później bezlitośnie zdeklasowanej i zmarginalizowanej, ale swoją dużą kolonię w Maroku mającej jeszcze w XX wieku), ale też zarazem spoza tego Zachodu prawdziwego współczesnego centrum. Owszem, Hiszpania leży w Europie, ale nie prowadzi w Afryce Północnej ani zachodniej Azji nic podobnego do interesów anglosaskich czy francuskich. Hiszpański jest też językiem innych peryferii – Ameryki Łacińskiej. Peryferie te są jednocześnie kulturalnie integralną częścią szeroko rozumianej cywilizacji Zachodu. Peryferie te również od dawna dociskane są butem Imperium Dolara, ale mocarstwu z Północy nie udało się jednak zdławić ich tradycji popularnych ruchów postępowych, wciąż tworzących inspirujące cały świat zagłębia walki o emancypację ludzką – w tym „odmieńcow” seksualnych. Nazwa Guapa wydaje się więc wyrażać pragnienie emancypacji, świata w którym bez obaw można każdemu, kogo znajdujemy pięknym, niezależnie od jego i naszej płci, powiedzieć, że jest piękny; ale też opór przed uwiedzeniem przez fałszywe obietnice emancypacji składane przez hipokryzję uniwersalizmu Imperium.

 

Rasa, Taymour, Maj i inni

Haddad porywa czytelnika postaciami, które rozpisał tak, że na długo z czytelnikiem pozostaną. Najważniejszą z tych postaci jest oczywiście dwudziestoparoletni Rasa, który sam tutaj o sobie opowiada. Dla kontrastu ze skalą stosunków dominacji, w które wpisane jest jego skołowane homoseksualne pragnienie, „właściwa” akcja powieści toczy się w ciągu jednej doby. Dzień wschodzi ze wstydem – minionej nocy jego babcia Teta, przez dziurkę od klucza, odkryła u niego w pokoju, u niego w łóżku, jego ukochanego Taymoura, który dotąd zawsze wymykał się, zanim Teta się obudziła. Ile widziała? Unikać jej teraz czy stanąć do otwartej konfrontacji? A może próbować wmawiać starszej kobiecie, że coś jej się przyśniło, jak doradza mu jego przyjaciółka Basma? Ale to nie koniec problemów. Jego przyjaciel Maj, który był z nimi ostatniego wieczora w Guapie, zniknął, nikt nie wie, gdzie się podział. W radio mówią o najeździe policji na szemrane kino, którego mrok słynął z tego, że pozwalał wygłodniałym seksualnie mężczynom na chwilę odnaleźć nawzajem swoje ciała. Czy Maj polazł tam po wyjściu z Guapy? Jest w areszcie? Atmosfera polityczna w mieście jest na granicy wybuchu. Demokratyczne demonstracje sprzed kilku miesięcy, wyciągnięte na ulice na fali Arabskiej Wiosny, dawno przechwycili i zdominowali islamiści. Amerykańska dziennikarka potrzebuje pomocy Rasy jako tłumacza, żeby porozmawiać z ludźmi na biednych przedmieściach. Wieczorem Rasa ma iść na wesele – wydarzenie to tak nad nim ciąży, że Rasa jako narrator nie mówi nam nawet do ostatniej chwili, kto jest tym jego żeniącym się dziś przyjacielem. Jakby do ostatniej chwili starał się wyprzeć ze świadomości, co się dzisiaj stanie.

W tę akcję właściwą, rozpiętą na przestrzeni mniej-więcej dwudziestu czterech godzin, wpisane są retrospekcje, wspomnienia Rasy wybiegające aż do jego dzieciństwa. Dowiadujemy się z nich wiele o społecznym usytuowaniu jego rodziny. Niegdyś zamożna klasa średnia, wciąż trzymająca fason, ale zdeklasowana o jeden poziom (sprzedaż domu i przeprowadzka do mieszkania, wciąż jednak w dobrej dzielnicy) po śmierci ojca, który był lekarzem. Matka zniknęła z życia Rasy, choć być może została od Rasy odizolowana przez Tetę, matkę jego ojca. Jako przedstawiciel wykształconej, zokcydentalizowanej klasy średniej, Rasa zinternalizował swoje homoseksualne pożądanie jako tożsamość. Ta osamotniona tożsamość czepiała się punktów odniesienia w zachodniej kulturze masowej i wykradała przyjemności z oglądanych potajemnie w nocy filmów erotycznych na polskim (sic!) kanale satelitarnym (były „heteryckie”, ale występowali w nich piękni, nadzy mężczyźni). Swoją seksualną inicjację przeżył w wieku czternastu lat z przypadkowym, jednorazowym incydencie z młodym taksówkarzem, od którego dzielił go oczywisty dystans klasowy. Dystans, który wyrażał się także w odmiennym doświadczeniu przez nich homoseksualnego pragnienia i jego realizacji. Także w tym, jak przeżyli to konkretne wydarzenie, które ich na chwilę połączyło.

Klasowo uwikłana, tylko że odwrotnie, jest także miłość Rasy do Taymoura, skazanego na sukces, przystojnego syna bogatej, niezwykle wpływowej rodziny. Taymour musi odgrywać komedię społecznego konwenansu, jeśli nie chce oddać odziedziczonej społecznej pozycji, więc Rasa staje się jego dirty little secret. To dysproporcja ich klasowej pozycji powoduje, że Rasa tak długo obawia się i wzbrania oddać Taymourowi analnie – jakby bał się oddać mu pełnię władzy nad sobą, potwierdzić jego całkowitą społeczną przewagę.

Inne postacie Haddada również fascynują. Babka głównego bohatera, Teta, obracając dom w mauzoleum zmarłego syna, czyli ojca Rasy, stała się personifikacją patriarchalnego porządku niczym Bernarda Alba u Garcíi Lorki. De facto wypędzona przez nią matka chłopaka, która nigdy nie oduczyła się swoich młodzieńczych ideałów i nie umiała dostosować się do drobnomieszczańskiego konformizmu, osuwając się w uzależnienie od alkoholu. Przyjaciel Rasy, Maj, który swoją ostentacyjną queerness rzuca wyzwanie własnemu patriarchalnemu społeczeństwu i występuje jako drag queen, ale nieustannie poszukuje też dialektycznych strategii sprzeciwu wobec tych form imperializmu kulturalnego, które gay identity eksportują jako wehikuł neokolonialnej przewagi nad „dzikimi”, nad „wrogami zachodnich wolności”.

Wspaniała powieść, oby nie musiała długo czekać na polskie wydanie.

Jarosław Pietrzak

Saleem Haddad, Guapa, New York: Other Press, 2016.

 

Cytaty z podróżników (Włocha i Amerykanina) pochodzą z tekstów Gianniego De Martino i Jerry’ego Zarita pomieszczonych w tomie: Sexuality and Eroticism Among Males in Moslem Societies, red. Arno Schmitt, Jehoeda Sofer, New York – London – Norwood: Harrington Park Press, 1992.

Źródła, z których korzystałem, stosowały różne szkoły transkrypcji języka arabskiego (Haddad stosuje uproszczoną angielską, Schmitt i Sofer oraz El-Rouayheb dwie różne transkrypcje naukowe). Starałem się ujednolicić tę transkrypcję (za pomoc w tym dziękuję Sławomirowi Królakowi) według zasad ISO; imiona bohaterów powieści Haddada zostawiłem w formie, w jakiej są one zapisywane w Guapie.

Tekst ukazał się pierwotnie, pod tytułem Lūṭī, ẖawal, gay… w serwisie Queer.pl.

Jestem na Facebooku i Twitterze.