„Nirvaan” – nakład wyczerpany; Pride i rozdawnictwo e-booków

Komunikat.

Papierowy nakład mojej powieści Nirvaan już się w zasadzie wyczerpał. Ostatnie już zupełnie egzemplarze widziano jeszcze chyba niedawno w księgarni Tajne Komplety we Wrocławiu i w krakowskim Ogniwie, ale nawet za to już nie ręczę.

Niestety, nie jestem obecnie w stanie powiedzieć, czy będzie dodruk. Wydanie papierowe trafiło do wszystkich bibliotek wynikających z „obowiązku bibliotecznego” (Narodowej, Jagiellońskiej, Śląskiej, itd.). Do nabycia inaczej niż z drugiej ręki jest w tym momencie tylko w e-booku.

W tej sytuacji – korzystając zarazem z okazji, że mamy „miesiąc dumy”, Pride Month – do końca czerwca rozdaję Nirvaana w e-booku za darmo.

Dostępny jest w ten sposób tutaj. Działa to tak, że przy wirtualnej kasie zamiast podawania danych karty płatniczej należy wpisać kod promocyjny pride24.

Czytaj dalej

Rozdaję e-booki – Soho Stories

17 maja to Międzynarodowy Dzień Przeciw Homofobii, Transfobii i Bifobii. Z tej okazji rozdaję Soho Stories. Są to ebooki z opowiadaniami i/lub mikropowieściami o gejowskim Londynie.

Można pobrać wszystkie lub dowolne z osobna, wszystkie za darmo, pod warunkiem wprowadzenia przy kasie, przed pobraniem, zamiast danych karty płatniczej – kodu promocyjnego: 1705.

Każdy z ebooków pobiera się z osobna.

Obowiązuje tylko przez tydzień – do północy w piątek 24 maja.

Głowa pełna kwiatów

Na 1 grudnia 2023 zapowiadana jest [tekst ukazał się pierwotnie 29 listopada na łamach Queer.pl] premiera szóstego studyjnego albumu Miki, Que ta tête fleurisse toujours. Cztery lata od ostatniego longplaya artysty, My Name Is Michael Holbrook (pomijając albumy koncertowe i składanki przebojów). Zapowiadający nowy album utwór Mika wypuścił w świat dość niespodziewanie, wykonując piosenkę na festiwalu Francofolies w belgijskim mieście Spa i przełamując kilka lat tajemnicy otaczającej prace nad nową płytą.

Oficjalny klip do singla C’est la Vie to niezbyt skomplikowana animacja: dużo zieleni w tle, na którym unosi się demonstracyjnie wygięty i przegięty wokalista w bladoróżowym garniturze z ogromną piwonią wybuchającą z niego mniej więcej w miejscu serca. Po drodze przesuwa się francuski tekst piosenki. Z jego otwierającej się w pewnym momencie głowy wysypują się kwiaty. Tytuł płyty można przetłumaczyć: „Niech z twojej głowy zawsze wyrastają kwiaty”.

Nad Wisłą gwiazda artysty świeciła niedługo, bo tak naprawdę tylko wraz z debiutanckim albumem Life in Cartoon Motion z 2007. Piosenkę Relax, Take It Easy w Polsce przechwyciła wówczas kampania reklamowa jednego z operatorów telefonii komórkowej. Niedługo potem o tym czarującym chłopaku w Polsce praktycznie zapomniano. W tym samym czasie Mika (czasem: MIKA) jest nieprzerwanie ceniony w Wielkiej Brytanii, nawet jeśli nie jest tam już tak popularny jak kilkanaście lat temu, za to uwielbiany jak mało kto we Francji (i całej europejskiej „Frankofonii”), we Włoszech tak popularny, że go tam wystawili, żeby z Laurą Pausini prowadził Konkurs Piosenki Eurowizji w Turynie w 2022, a w Korei Południowej jego koncerty potrafią wypełnić Stadion Olimpijski w Seulu.

Wygrzebmy go więc wreszcie z krzywdzącego zapomnienia, w jakie popadł był nad Wisłą.

Czytaj dalej

Podróżowanie w epoce post-covidowej

W drugiej połowie lipca 2022 roku na łamach brytyjskiego „Guardiana” ukazał się artykuł o bezprecedensowym chaosie na lotniskach. „Niektórzy nazywają to ‘latem zaginionych bagaży’” – pisała dziennikarka. Było to – nie przypadkiem – pierwsze lato po ostatecznym zniesieniu covidowych lockdownów i restrykcji, komplikujących poruszanie się po Europie i świecie przez dwa lata.

Czytaj dalej

Pożegnanie z Sinéad

Nie potrafię pisać o muzyce, nie mam przygotowania ani systematycznej wiedzy. Moje playlisty każdy koneser uznałby z miejsca za dzieła w znacznej mierze przypadku. Dlatego z zasady o muzyce nie piszę – co najwyżej, a i to rzadko, przywołując ją (lub kogoś z muzycznym dorobkiem) jako przykład w innych słusznych sprawach.

Tym razem jednak ciężko mi tak całkiem nic nie napisać – trzeba chociaż pożegnanie. Zajęło mi to kilka dni, bo słabo u mnie wciąż z czasem reakcji. Abstrahując od tego, że wiadomość o śmierci Sinéad zastała mnie bardziej nieprzygotowanym niż większość wiadomości z tego gatunku. Była na śmierć naprawdę za młoda i wydawało się to tak niedawno, gdy w wywiadzie w irlandzkiej telewizji sprawiała wrażenie, jakby odnalazła wewnętrzny spokój, nawet jeśli szeroko odmawiano zrozumienia dla sposobu, w jaki go odnalazła (zaczytując się w Koranie i przechodząc na islam, jednocześnie zmieniając nazwisko na Shuhada’ Sadaqat).

Trzeba napisać chociaż pożegnanie, bo na wieść o jej śmierci, rozpłakałem się i zapadłem znowu w Troy i Feel So Different. Nigdy nie sporządzę listy moich ulubionych piosenek, bo nigdy takich list nie sporządzam – ani piosenek, ani filmów, ani książek, niczego – ale gdybym sporządzał, to te dwie by się tam znalazły.

Trzeba napisać pożegnanie, bo chociaż muzyka nigdy nie rządziła moją wyobraźnią, to Sinéad była dla mnie w niełatwym okresie życia wyjątkowo ważna. Tych kilka trudnych lat nastych, kiedy nie wiedziałem, co ze mną, nielubiącym samego siebie nastoletnim gejem, będzie w kraju takim katolickim, takim dla takich jak ja surowym i takim ponurym – tych kilka trudnych lat dużo słuchałem jej muzyki, jej głosu balansującemu między lirycznym szeptem a gwałtownym krzykiem. Ten jej niezwykły w owych czasach image, cała ta jej piorunująca osobowość. Angielskiego zacząłem się uczyć późno, bo dopiero w szesnastym roku życia, więc z tekstów rozumiałem czasem tylko tytuł, ze dwa zdania w środku i pojedyncze słowa – a jednak, wracałem do tych utworów po latach z uczuciem zdumienia, że to, co najważniejsze, jednak na jakimś niewerbalnym poziomie rozumiałem doskonale, i się w tym odnajdowałem, i miałem wrażenie, że coś tej dziwnej, odważnej dziewczynie z drugiego końca Europy zawdzięczam, że coś z nią mam wspólnego, czerpałem z jej głosu i scenicznej osobowości jakieś trudne do sprecyzowania wsparcie.

Żegnaj, Sinéad, żegnaj, Shuhado. Piękna, niespokojna, skrzywdzona istoto. I hope you’re happy now. This world could never make you so.

Czytaj dalej

Bilety

Już coś pisałem o tym, że mnie zajechali mnie w robocie. Do tej pory jestem na chorobowym. I pewnie jeszcze sobie pobędę – wciąż jestem daleko, daleko od normy.

Moja psycholożka (nie wierzę w psychologów, no ale muszę się trzymać procesu, żeby mnie nie zawezwali za szybko z powrotem do roboty) miała ten sam pomysł, co ja: potrzebuję spędzić trochę czasu z rodziną, z przyjaciółmi, może wyjechać do nich, pobyć daleko stąd (z Amsterdamu, w sensie).

Do rodziny i przyjaciół w Polsce już jadę (by the way, w sobotę 8 lipca będę w Częstochowie), ale mój świat osobisty na Polsce się nie kończy. Rozglądałem się po sieci za możliwościami podróży do Londynu, do Hiszpanii, do Francji, na Korsykę. Na Korsykę, bo przyjaciel, którego pół życia nie widziałem, napisał do mnie niedawno, że przez najbliższe pół roku będzie pracował tam właśnie. Kto czytał moją powieść (Nirvaan), może tam znaleźć, o kogo chodzi (o tego, który ma na imię ‘Piękno’, po arabsku). Z innym przyjacielem rozmawiałem przez telefon, mówił mi: słuchaj, długie chorobowe o tej porze roku to wcale niezła okazja, by odpocząć i zresetować się gdzieś w słońcu.

Moja ulubiona pora roku

Ha! Dobre sobie. Istotnie, jest to świetna pora roku, tylko szkoda, że nie wiedziałem z półrocznym wyprzedzeniem, że będę chory. O tej porze roku, jak się nie wykupiło tych biletów zawczasu, to oczywiście ceny są absurdalne. Zwłaszcza, odkąd covidowe lockdowny przejechały walcem po branży turystycznej.

Czytaj dalej

Protestanci, katolicy i ja

To będzie samokrytyka.

Ale zacznijmy tam, gdzie zaczynać należy, czyli od początku.

Na ile to możliwe. Początków, jak źródeł rzeki, może być więcej niż jeden, w więcej niż jednym miejscu. No to może początku we własnym życiu.

1.

No więc po raz pierwszy sam z tą linią rozumowania, z jakąś formą jej artykulacji, spotkałem się chyba już w podstawówce (do której chodziłem do piętnastego roku życia, do 1994 roku – jeszcze przed wprowadzeniem na kilka lat gimnazjów). „Protestantyzm przyczynił się do postępu ekonomicznego choćby za sprawą tego, że wykosił większość świąt, bo średniowieczni katolicy mieli jakieś święta sto szabanaście dni w roku”. Jakoś tak to szło, przywołuję z pamięci – albo było w jakimś podręczniku, albo padło z ust nauczyciela, na pewno historii.

Czytaj dalej

Apendyks do tekstu o start-upach technologicznych

Ten post stanowi garść dopisków do mojego eseju Brzydkie słowa: Start-up (stanowiącego część cyklu Brzydkie słowa).

Nie chciałem zawalić głównego tekstu nadmiarem przykładów i szczegółów, zamulając w ten sposób wywód i męcząc Czytelnika i Czytelniczkę, dlatego masę takich drobiazgów z niego ostatecznie, na rzecz klarowności, wykosiłem. Ale w sumie: 1) nie chciałbym, żeby się pogubiły; 2) uzupełniają one kontekst przeprowadzanego tam przeze mnie argumentu dodatkowymi dowodami, nawet jeśli tylko anegdotycznymi, z osobistego doświadczenia.

Czytaj dalej

Brzydkie słowo: Start-up

Slavoj Žižek pisze gdzieś (pewnie, jak to on, w więcej niż jednym miejscu), że ideologiczny problem naszych czasów, naszego życia w neoliberalnym kapitalizmie, nie polega wcale na tym, że brakuje dostępnych nam krytyk kapitalizmu. Krytyki banków, giełdy, wielkich korporacji (konkretnych lub w ogóle) mamy w istocie całe zatrzęsienie, nawet w kulturze popularnej i hollywoodzkich blockbusterach. Prawdziwy problem polega na tym, jak te krytyki są zawężone i wybiórcze, gdzie się wszystkie zatrzymują i tracą impet, jak niewielki wycinek realnego kapitalizmu tak naprawdę poddają krytyce. Banki, spekulacyjne ekscesy giełdowe, zbyt chciwe korporacje.

Czytaj dalej

Bô mec

Qu’il est beau ! Dostrzegam go od razu, drzwi jeszcze nie zdążyły się za nim zamknąć. Quel homme ! la vache ! – to w myślach wszystko, nic nie mówię, choć mam ochotę rzucić mu głośno jakieś Hey handsome! Poluję zza baru na jego spojrzenie.

Solidnego wzrostu, mniej więcej mojego, co najmniej 180 cm, więcej. Może odrobinę ode mnie wyższy, a może tylko tak się wydaje, bo tak byczej postury. Zgrabnie wąski w pasie, opięty dżinsami doskonale przylegającymi do muskulatury jego pośladków i ud – putain, quelles cuisses! – czarna skórzana kurtka na szerokich, silnych barkach. Trochę zroszona, błyszczy perełkami drobnego deszczu, podobnie jak jego krótkie gęste blond włosy, które pewnie miałyby tendencję do rozwijania się w falującą grzywę, gdyby im pozwolił rosnąć.

O tej porze pub jest zawsze busy, stoliki zajęte. Nie ma wyjścia, musi usiąść na wysokim stołku przy barze. Chyba mu nie zależy na tym, żeby był obok wolny stołek: na nikogo więc nie czeka, jest sam. Może dlatego sprawia wrażenie smutnego, może zadumanego, rozczarowanego.

Czytaj dalej