Tradycja nie istnieje

Ten tekst będzie takim trochę rozbudowanym przypisem/dopiskiem do mojego tekstu w Le Monde diplomatique – edycja polska, tej trochę recenzji, trochę krótkiego eseju o serialu „Etos”. I o tym, czy często stosowany interpretacyjny wytrych opozycji między nowoczesnością a tradycją naprawę cokolwiek opisuje.

Zacznijmy od pytania. Jak wielu z was, słuchając ścieżki dźwiękowej tego klipu (piosenka Saajanji Ghar Aaye), pomyśli, że te nieprawdopodobnie wysokie nuty, na których szybują tu głosy kobiece (głosy tu wydobywające się pozornie z ust supergwiazdy Kajol i jej ekranowej matki, choć oczywiście nie ich własne głosy – w bollywoodzkim podziale pracy aktor musi umieć tańczyć, ale nie śpiewać) są dźwiękiem indyjskiej „tradycji”? Jak wielu z was pomyśli, że tak właśnie brzmi „tradycyjny” indyjski („hinduski”) śpiew, w wersji na głos kobiecy? We współczesnym przemyśle muzycznym i filmowym (specyfika estetyczna bombajskiego przemysłu filmowego sprawiła, że od udźwiękowienia kina do lat 70. minionego stulecia muzyka popularna i muzyka filmowa to były w Indiach de facto synonimy) znajdujący tylko swoje nowe technologiczne nośniki, sposoby rejestracji, powielania, recyklingu, tworzenia wariacji?

Czytaj dalej

Niszczenie obrazów

Niniejszy tekst to treatment czyli zarys/projekt/pomysł na scenariusz filmu fabularnego, który napisałem chyba w roku 2006. Wielu rzeczy już bym dzisiaj tak nie napisał, wiele rzeczy wymagało wciąż rozpracowania i dokumentacji (zwłaszcza część, w której bohater już robi karierę w Mediolanie i Paryżu, tu ewidentnie czegoś brakuje, jest to za krótkie i nierozpracowane, i właśnie dlatego potrzebne mi było to stypendium, m. in. na dokumentację). Ale też wiele, w tym samo sedno pomysłu, wciąż się broni i to wciąż mógłby być jakiś film 😉.

Postanowiłem to tutaj opublikować, bo ostatecznie nic z tego nigdy nie wyszło (pod tekstem opisuję jeszcze, co się wówczas stało z tym pomysłem), a przez jakiś czas byłem do tego projektu bardzo przywiązany. A z kolei teraz szukam możliwości wydania mojej pierwszej powieści, więc może ktoś jest ciekaw w międzyczasie, jak tam u mnie w ogóle z tym całym opowiadaniem własnych historii 😉. Choć powieść będzie w zupełnie innym klimacie i stylu.


Treatment

Akcja zaczyna się w latach 90. XX w., na tle transformacji ustrojowej, w średniej wielkości polskim mieście, mało ważne, którym (rzecz do rozpatrzenia pod kątem produkcyjnym, można też je pozostawić nienazwanym); grunt, żeby było wystarczająco szare, smutne i zdeindustrializowane w latach 90., jak miasta na Górnym Śląsku lub Zagłębiu.

Mateusz chodzi do podstawówki. W grze w piłkę nie jest najlepszy, koledzy mają do niego jakieś pretensje. Choć nie jest słabeuszem, np. znakomicie pływa na basenie (bo w szkole jest basen). Ale nie jest stworzony do rywalizacji sportowej, w ogóle się nie wczuwa w grę, kompletnie mu to zwisa. Kiedy jego koledzy rozpaczają z powodu jakiejś przegranej w nogę, jakby się stała rzecz wagi państwowej, on w ogóle nie rozumie, dlaczego i wzrusza ramionami. Na szczęście dla niego, to nie on zawinił, reszta pastwi się więc (słownie i szturchaniem) nad bramkarzem, który przepuścił dwa zupełnie karygodne gole; wyzywają go od cioty itp., ironicznie naśladując go jak jakąś panienkę, która nie umie złapać piłki. Mateusz się nie pastwi, ale widać na jego twarzy mieszaninę lęku i ulgi, że to nie on jest przedmiotem tych napaści. Potem mecze toczą się już bez Mateusza, który się od nich wykręcił, przynosi zwolnienia od lekarza, za każdym razem, kiedy na wuefie mają grać w piłkę.

Mateusz woli pływać, ale nie pali się do zawodów. Wuefista wysyła go na zawody, których jednak Mateusz nie wygrywa. Zajmuje czwarte miejsce, choć nauczyciel był przekonany, że chłopak płynął poniżej swoich możliwości, wrzuca swoje mobilizujące gadki i pouczenia, które ani Mateusza ziębią, ani grzeją. Patrzy na wuefistę jak na kosmitę. Wuefista bezradnie załamuje ręce i patrzy na niego z niedowierzaniem. Chłopak, któremu nie zależy, które miejsce zajmie w zawodach! – tego jeszcze nie widział. Tak więc Mateusz pływa nadal, i to dużo, ale tylko dla przyjemności. Bezsilny wuefista nie próbuje go już nigdzie wysyłać.

Mateusz lubi oglądać filmy, nie tylko amerykańskie, choć wszystko inne prawie znikło z ekranów. Po roku 1989 oczywiście w jego mieście kino zamknięto, wszak w Polsce w mieście liczącym sto tysięcy mieszkańców nie opłacało się już prowadzić kina. Ogląda je więc w telewizji i na wideo. W telewizji tymczasem neoliberalna ofensywa. Polityczne i dziennikarskie półgłówki prześcigają się w apologiach wolnego rynku i jego niewidzialnej ręki jako najlepszego, a w zasadzie jedynego, remedium na wszystkie problemy tego świata. Zaczyna się śpiewka, która będzie trwała następnych kilkanaście lat, w której „lewica” z SLD jest równie gorliwa, jak prawica: o obniżaniu podatków, konieczności deregulacji rynku i prawa pracy, demoralizującym charakterze zasiłków dla bezrobotnych i wszelkiej w ogóle pomocy społecznej, a młodzi niech się uczą, to na pewno dostaną świetną pracę.

Widzimy raz Mateusza, gdy przypadkiem wpada w telewizji na relację z pokazu mody. Najpierw wychodzą kobiety, potem mężczyźni. Dziesięcioletni Mateusz patrzy zafascynowany. Flesze, rytmiczna muzyka, wspaniałe ciuchy, wysokie, dumne sylwetki, no i w ogóle Mediolan. Tymczasem w kuchni jego ojciec (wąs, rozchełstana flanelowa koszula i spodnie na szelkach) zaczyna się kłócić przy piwie ze swoim kolegą Mietkiem i z wrzaskami „Do chuja pana!” i „Do chuja miłego!” dają sobie po ryju. Kolega, nie przestając pomstować, umyka z domu co sił w nogach. Mateusz odwraca wzrok od tego żenującego widowiska – z powrotem ku posągowo pięknym ludziom na wybiegu w Mediolanie.

Kilka lat później. Mateusz kończy już liceum. Przygotowuje się do matury. Jest cholernie przystojnym chłopakiem, wysokim, dobrze zbudowanym. Na lekcji francuskiego trzydziestoparoletnia nauczycielka cały czas się do niego uśmiecha. W rogu sali siedzi chłopak nazwiskiem Przerada. Patrzy na odpowiadającego znakomicie Mateusza. Na ławce ma zdjęcie grupowe całej klasy, które przed chwilą wszyscy dostali. Przerada dewastuje długopisem na swoim egzemplarzu twarz Mateusza. Obok niego siedzi jego kumpel Kajzerek, który kiwa głową, bo nie rozumie, o co Przeradzie chodzi – przecież dzięki temu, że on z babką gada, a ona nie może oderwać od niego oczu, oni mają przynajmniej święty spokój. Zdaniem Kajzerka Mateusz pełni bardzo pożyteczną funkcję w klasie. Nauczycielka nie jest jedyną, która tak na Mateusza patrzy. Podobnie robi połowa dziewczyn. Także – na przerwach, na korytarzu, przed szkołą – gruba Beata z innej klasy, nieśmiała, zahukana, śmiertelnie w nim zakochana.

Mateusz ma u dziewczyn ogromne powodzenie. W następnej scenie całuje się w ubikacji dziewcząt z niejaką Moniką. Do ubikacji wchodzi Agata, która oburza się na widok chłopaka w tym przybytku. W kolejnej scenie Mateusz całuje się już z Agatą właśnie, gdzieś na ławce w parku. A w szatni liceum, w kącie za kurtkami – z Dominiką. Na studniówce z kolei nie przestaje się całować z Agnieszką. Monika, Agata i Dominika siedzą wtedy w kącie, wszystkie trzy razem. Naburmuszone patrzą na nich z byka. Każda przyszła z jakimś chłopakiem, ale w ogóle na tych chłopaków nie zwracają uwagi, bo torturują się patrzeniem na całujących się Mateusza i Agnieszkę. Chłopcy, z którymi przyszły, z początku byli trochę na nie obrażeni, ale znajdują rozwiązanie: zaszywają się w trójkę w innym kącie i rywalizują w ilości wypitej wódki z butelek przeszmuglowanych na imprezę za milczącym przyzwoleniem nauczycieli. Potem wszyscy trzej idą rzygać do ubikacji. W jednej z kabin Mateusz zamknął się tymczasem z Agnieszką, gdzie się sobą nawzajem zajmują, jakkolwiek atrakcje akustyczne zapewnione przez trzech wymiotujących ostatecznie ich rozpraszają i zniechęcają.

Przerada, Kajzerek i niejaki Pałasz chcą iść na imprezę do jakiejś dużej, wypasionej dyskoteki/imprezowni w mieście wojewódzkim. Rozprawiają o tym w szatni sali gimnastycznej, w której wszystkie ściany i drzwiczki szafek pokryte są zdjęciami Pameli Anderson, Naomi Campbell, Cindy Crawford i ze dwu gwiazd porno. Chcą zabrać z sobą Mateusza, bo on przyciąga dziewczyny. Sam nie będzie mógł się zająć wszystkimi, które się do niego zlecą, więc coś skapnie dla nich. Już to przerabiali, jest to skuteczna metoda. Proponują więc Mateuszowi, żeby znowu z nimi poszedł, ale Mateusz po studniówce, przed maturą, kupił sobie jeszcze parę rzeczy, w tym karnet na siłownię, więc już grosza nie ma na żadną imprezę. Przerada, Kajzerek i Pałasz naradzają się i robią ściepę, by imprezę Mateuszowi zafundować. Mateusz, jakoś tak wzruszony, że jest aż tak rozchwytywany towarzysko, zgadza się oczywiście. Metoda jest skuteczna. Na imprezie udaje się każdemu z nich dzięki Mateuszowemu przyciąganiu poderwać przynajmniej na chwilę jakąś dziewczynę.

Mateusz romansuje z poznaną na tej imprezie dziewczyną, przygotowuje się do matury i ogląda filmy i telewizję. W tym Fashion TV i wywiad z Marcusem Schenkenbergiem (Szwedem, który został pierwszym prawdziwym supermodelem płci męskiej) w amerykańskiej telewizji, przez kablówkę.

Z grubej Beaty podśmiechują się chłopcy z jej klasy. Śmieją się, że puszcza bąki i że oczy jej się maślą na widok Mateusza. Mateusz to słyszy. Żal mu się robi tej dziewczyny. Podchodzi do niej, gdy ta płacze w łazience. Wyciera jej oczy. Mówi jej, żeby się wyrwali razem z lekcji, które jeszcze zostały tego dnia. Ona, szczęśliwa, zaprasza go więc do siebie, gdzie częstuje go Suze’em przywiezionym przez jej ojca z Francji. Mateusz pyta ją, czy to prawda, że on się jej tak podoba. Ona się czerwieni i potakuje głową. Chciałaby, żeby ją pocałował? Kiwa głową, że tak. Całuje ją więc. Chciałaby pójść z nim do łóżka? Bardzo ostrożnie kiwa głową, że tak. Zaczyna ją rozbierać. Beata wie, że to nie rokuje żadnej przyszłości i że nie będzie nigdy jego dziewczyną. Ale i tak jest cała w skowronkach.

Matury zdane. Przychodzi czas składania papierów na studia. Przerada, Kajzerek i Pałasz składają papiery byle gdzie, nawet na turkologię, która w ogóle ich nie interesuje, nie bardzo nawet wiedzą, czy stolicą jest Stambuł czy Ankara, chodzi im o uniknięcie służby wojskowej i o to, że i tak nie ma pracy, więc jakoś trzeba ciężkie czasy przezimować. A na turkologię tak mało chętnych, że podobno koniec końców każdego przyjmują. Ogólnie nikt tu nie ma jakichś większych ambicji, dominuje myślenie w bardzo krótkiej perspektywie, bo też ambicje ani dłuższe perspektywy dawno nic dobrego nikomu nie przyniosły.

W mieście panuje ogromne bezrobocie, a ci, którzy pracę mają, zarabiają coraz mniej, jak ojciec Mateusza. W fabryce, w której pracuje ojciec Mateusza, ma miejsce prywatyzacja, potem restrukturyzacja (czytaj: redukcja działów i etatów), podwykonawstwo, spadają zarobki, rosną nadgodziny. Natomiast dyrekcja kierowana przez nowego włoskiego właściciela fabryki zarabia coraz więcej i jeździ coraz lepszymi samochodami. Ojciec Mateusza z kolegami spektakularnie się upijają, prawiąc o tym wszystkim.

Im gorzej ojciec Mateusza sobie w życiu radzi (ekonomicznie i w ogóle), tym bardziej panem i władcą czuje się w domu. Ma ciągle pretensje do matki Mateusza, że albo źle posprzątane, albo obiad do dupy, albo koszula jeszcze nie wyprasowana, albo coś w tym rodzaju. I nie przestaje prezentować siebie jako wzoru mężczyzny swojemu młodszemu synowi, czyli dziesięcioletniemu bratu Mateusza, Pawłowi. Pokazuje mu zdjęcia, jak strajkował za komuny i walczył o wolność. Choć co prawda niechcący wywalczył zamiast tego kapitalizm, ale chłopiec i tak tego za bardzo nie rozumie.

Mateusz tymczasem chciałby sobie zrobić zdjęcia – takie, na których by wyglądał równie zajebiście, jak w rzeczywistości. Próbuje sam się fotografować, z użyciem samowyzwalacza. Cuduje, ustawia się, ustawia urządzenie. Rzecz się dzieje w jego pokoju, gdy matka sprząta mieszkanie, a ojciec się snuje bez sensu ani celu, do tego jeszcze młodszy brat wraca akurat z boiska. Mateusz cały czas więc drży, żeby go nikt nie przyłapał na tak dziwnym zajęciu. Potem chce oddać zdjęcia do wywołania w osiedlowym punkcie fotograficznym, ale się wstydzi. Na osedlu wszyscy się znają, ktoś zacznie o nim gadać. Oddaje je więc w mieście wojewódzkim, w którym zdaje na uniwersytet. Rezultaty są jednak kiepskie. Trudno w ten sposób zrobić dobre zdjęcia, nawet mając więcej pojęcia o fotografii, a Mateusz nie ma.

A na co Mateusz zdaje na studia? Na kulturoznawstwo. Ojciec i matka załamują ręce. No i kim on po tym będzie? Mechanikiem, hydraulikiem, kelnerem, kucharzem? Przecież to mu nic nie da, takie studia! A tymczasem Mateusz, jak na studia, to chciał iść na coś, gdzie po prostu zdobędzie większą wiedzę, chciałby więcej zrozumieć z rzeczywistości. Trudno mu nawet wyartykułować takie argumenty wobec swoich rodziców, którzy rozpaczają, że chłopak sobie życie marnuje właśnie. „Już lepiej byś do wojska poszedł, byś się życia nauczył przynajmniej! Czego tam uczą na takim kulturoznawstwie?”

Na tych nowych studiach w jego grupie jest dwadzieścia parę osób, w tym zaledwie kilku mężczyzn, z czego jeden, Filip, to homoseksualista z dredami pasjonujący się fotografią. Mateusz zbiera się na odwagę, choć z trudem, przy trzecim piwie, by poprosić Filipa, żeby mu zrobił jakieś fajne zdjęcia i obiecuje, że mu się odwdzięczy kiedyś, jak tylko będzie mógł. Tylko jego ma odwagę o to poprosić, bo nie wie, jak by inni, normalni faceci na niego spojrzeli, że chce mieć zdjęcia, żeby zdjęcia były naprawdę dobre i on zajebiście na nich wyglądał. Tylko błaga Filipa, żeby nikomu tego nie rozpowiadał, bo się wstydzi przed kolegami z liceum, z osiedla, przed rodziną, woli, żeby się tego nie dowiedzieli. Filip się zgadza, bardzo chętnie mu zrobi zdjęcia, rzadko kiedy ma się okazję fotografować tak przystojny obiekt – dodaje z uśmiechem.

No i robi mu te zdjęcia. Fotografie są bardzo różnorodne i bardzo dobre. Robiąc je Filip jednak w pewnym momencie zaczyna się trochę do Mateusza przystawiać. Mateusza zdejmuje lęk, że go tak odebrano i go delikatnie stopuje. Filip go przeprasza, myślał, że może Mateusz jest gejem, skoro ma takie dziwne pragnienia, jak być fotografowanym. Nie powoduje to napięć, przechodzą nad tym do porządku dziennego. Mateusz gotowymi zdjęciami jest zachwycony i wysyła je w tajemnicy przed wszystkimi w kilka miejsc.

Przerada nadal, jak zawsze, z trudem znosi Mateusza, ale nadal go potrzebuje, więc dusi to w sobie. Przeradę właśnie rzuciła czwarta z kolei dziewczyna, wytrzymawszy z nim zaledwie dwa miesiące, co zaczyna go martwić. Dziewczyna go rzuciła, bo jest chamem, ale on jest przekonany, że tu na pewno chodzi o seks. Widocznie nie sprawdza się w łóżku. Rozmawia więc ze swoimi kumplami Kajzerkiem i Pałaszem, gdyż problem ten wyraźnie mu ciąży. Kajzerek i Pałasz nie są ludźmi najbardziej życiowo doświadczonymi, ich rady nie są więc ani błyskotliwe, ani przenikliwe. Pałasz proponuje mu się często onanizować, żeby wyćwiczyć się w zdolności robienia „tego” wiele razy jednym ciągiem, no i robienia tego długo. Przerada rzuca się więc w wir ćwiczeń. W ubikacji, w łóżku, nawet na studiach z turkologii, bo faktycznie było tak mało chętnych, że go przyjęli mimo iż nie wiedział nic o Turcji, na przerwach między zajęciami wychodzi do ubikacji, żeby „poćwiczyć”. Wkrótce zaczyna chodzić z kolejną dziewczyną, ale ta rzuca go po tygodniu. Bo w łóżku w ogóle na nią nie zwracał uwagi, pochłonięty liczeniem własnych orgazmów i czasu, jak długo jest w stanie to robić jednym ciągiem. Problem więc odżywa w rozmowach między nim a Kajzerkiem i Pałaszem (Kajzerek zresztą studiuje razem z nim tą turkologię; Pałasz nie dostał się nigdzie, więc zapłacił za lewe zaświadczenia lekarskie, żeby nie pójść do wojska i teraz jest po prostu bezrobotny). Kajzerek proponuje więc swoje tradycyjne rozwiązanie. Trzeba znowu skorzystać z atutów i talentów Mateusza.

Organizują więc kolejną imprezę. Wynajmują jeszcze z paroma kolegami domek nad jeziorem na dwa dni. Zapraszają dużo ludzi, w tym Mateusza i dużo dziewczyn. W jednej z sypialni ustawiają w ukryciu trzy pożyczone z różnych źródeł kamery wideo ustawione na łóżko. Mateusz na imprezie oczywiście flirtuje z dziewczynami, szczególnie z jedną. Kajzerek go podpuszcza w międzyczasie, żeby poszedł z nią do sypialni na piętrze, żeby się nie krępował. Ponieważ dziewczyna ewidentnie ma na to ochotę, Mateusz zabiera ją na piętro. O mały włos nie wszedłby z nią do drugiej, niewłaściwej sypialni, interwencja Pałasza kieruje go do właściwej. Kajzerek, Pałasz i Przerada uruchamiają te kamery i nagrywają, co się dzieje w sypialni. Po imprezie Przerada, Kajzerek i Pałasz analizują nagrania, by wyciągnąć jakieś konstruktywne wnioski, zwłaszcza dla Przerady, ale też i każdy dla siebie, nauczyć się od tego, który ma najwięcej szczęścia z kobietami, jak to robić, żeby tak szalały. Ku ich zdziwieniu, Mateusz faktycznie na początku się z dziewczyną kochał, a potem cały czas z nią rozmawiał i żartował, co zajmuje większą część nagrania. Dziewczyna wyszła z imprezy zachwycona, wzięła od Mateusza numer telefonu i umówili się, że się jeszcze spotkają. Może rżnął ją jeszcze potem i najlepsze działo się dopiero po całej tej gadaninie, jak taśma się już skończyła? – główkują. Może trzeba gadać przez parę godzin i dopiero zabrać się do rzeczy? W takim razie zabierają się do analizy, o czym on z nią gadał. Opowiadał jej o różnych ciekawostkach, jakich się właśnie dowiedział na wykładach na swoich studiach. A że na kulturoznawstwie dowiaduje się człowiek rzeczy fascynujących, gadali sobie o berdaszach, hidźrach, poliandrii, małżeństwie grupowym w plemieniu Todów, interioryzacji, Radzie Kobiet u Irokezów, i tak dalej. Przerada, Kajzerek i Pałasz nawet obłożeni słownikami, encyklopediami i podłączeni do Internetu nie mogą sobie z tym poradzić. No ale Kajzerek jest typem człowieka, który dopiero po trzech tygodniach zajęć na turkologii zorientował się, że Turcja jest krajem muzułmańskim.

Mateusz rzeczywiście zaczyna się spotykać z tą dziewczyną. Ma na imię Iwona. Na studiach zaprzyjaźnił się z tym Filipem, który znalazł sobie w międzyczasie chłopaka (na imię mu Kamil i jest kulturystą). Gdy są razem w czwórkę na piwie, Mateusz dostaje telefon z jednej z agencji modelek i modeli, do której wysłał zdjęcia. Chcą zrobić mu sesję. Mateusz zaczyna skakać z radości i całować Filipa w policzki, dziękując mu za zdjęcia.

Mateusz jedzie w tajemnicy przed rodziną na sesję zdjęciową. Agentka jest tak zachwycona rezultatem i interakcją między Mateuszem a obiektywem, że natychmiast ma dla niego propozycję. Kampanię reklamową męskiej bielizny. Mateusz, pijany ze szczęścia, oczywiście się zgadza. Wkrótce kolejna sesja. Czarno-białe, bardzo zmysłowe zdjęcia, Mateusz w samej bieliźnie. Dostaje kupę kasy, no ale nie może się przyznać przed rodziną, bo wstydzi się powiedzieć, za co dostał te pieniądze.

Mateusz jednak nie spodziewa się nawet, jak duża ma to być kampania. Idzie któregoś dnia na zajęcia, a tu na ogromnym billboardzie wielkie zdjęcie jego samego w samych slipach. I w witrynach dwóch mijanych sklepów. A w kiosku z prasą z tyłu okładki jakiegoś czasopisma. Zaczyna się tego bać. Na uniwersytecie Filip gratuluje mu oczywiście, ale Mateusz czuje się głupio, że wszyscy się na niego gapią. Jedna z wykładowczyń ustala ze studentami termin nadchodzącego egzaminu. I rzuca na odchodne z dziwnym uśmiechem, że jak ktoś się umie ładnie rozebrać przed aparatem, to nie znaczy, że tak łatwo zda też teorię kultury. Mateusz przełyka ślinę. Aż się boi wracać do domu (na uniwerek codziennie jeździ z domu; godzina autobusem). Nie wie, jak teraz rodzina i sąsiedzi będą na niego patrzyli. Z tego wszystkiego zostaje u Filipa do jutra. Filip się śmieje, że nie może się o tym dowiedzieć jego Kamil, bo będzie zazdrosny, a wtedy im obydwu poskręca karki, w końcu to kulturysta.

Ojciec Mateusza wpada na taki sam billboard, wracając z pracy, w której dostał właśnie wypowiedzenie, w ramach przeprowadzanej redukcji zatrudnienia mającej na celu kolejną „restrukturyzację” przedsiębiorstwa. Jedzie samochodem i na zakręcie widzi to ogromne zdjęcie własnego syna w samych slipach. Traci kontrolę nad samochodem i uderza nim w latarnię. Nic mu się poważnego nie stało, ale samochodowi owszem.

No ale jednak kiedyś Mateusz do tego domu musi wrócić. I wraca następnego dnia. Wychodzi z autobusu. Po drodze z przystanku do własnego bloku ma wrażenie, że wszyscy się na niego gapią i ma ochotę zapaść się pod ziemię. Na dodatek mija sklep odzieżowy, w którym w witrynie również zawisło jego zdjęcie. Wchodzi do mieszkania. Rodzice stają w przedpokoju i patrzą na niego w milczeniu. Jego młodszy brat też stoi w głębi, w pokoju, i patrzy; najwyraźniej nie bardzo rozumie, o co chodzi. Matka Mateusza wraca do kuchni, gdzie zaczyna zapamiętale szatkować jarzyny. Ojciec nic nie mówi, tylko stoi i się gapi. A potem nagle ucieka wzrokiem. Mateusz idzie do swojego pokoju i wypakowuje książki z torby. Paweł, młodszy brat Mateusza, bierze ze stołu gazetę, w której również znajduje się reklama ze zdjęciem Mateusza. Matka wpada w szał, każe mu to zostawić, nie oglądać tego, wstyd i hańba. Ojciec z kolei zaczyna się drzeć na Mateusza, czy teraz kurwą pedalską zamierza zostać. Mateusz mu na to, że w ten sposób w jeden dzień zarobił tyle pieniędzy, co ojciec w trzy miesiące pracy. Ktoś dzwoni do Mateusza na komórkę. To jego agentka, która właśnie zaparkowała pod jego blokiem i mówi mu, żeby się pakował, bo właśnie dostał kontrakt we Włoszech. Widział go włoski projektant na tych zdjęciach i chce go koniecznie mieć w tym tygodniu w Mediolanie. „Gdzie ty u cholery mieszkasz? – pyta go. – Tutaj wszystkie bloki takie same, jak ty w ogóle trafiasz do domu?” W następnym ujęciu agentka stoi już w przedpokoju, Mateusz się pakuje. Mały Paweł ciągle nie wie, co jest grane. Matka płacze w kuchni nad tymi jarzynami, ojciec zamknął się w ubikacji i ciągnie z butelki. Mateusz wychodzi z walizką za swoją agentką i odjeżdżają samochodem. Ojciec Mateusza wychodzi wtedy z ubikacji i idzie do pokoju, w którym mały Paweł znowu sięgnął po tę gazetę, żeby zobaczyć zdjęcie, które się stało przyczyną całego zamieszania. Ojciec wyrywa mu gazetę i pierze go nią po głowie. „Jutro idziemy cię zapisać na boks, karate albo zapasy! Albo wszystkie trzy na raz!”

Mateusz tymczasem ląduje w Mediolanie. Sesja zdjęciowa, wybieg, garderoby, charakteryzatornie, piękne kobiety, piękni mężczyźni, kontrakt z międzynarodową agencją, wywiad dla Fashion TV. Wszystko toczy się w zawrotnym tempie. Włosi mówią do niego „Matteo”. Mateusz pokazuje agentom zdjęcia Filipa, dzięki czemu i jemu załatwia kontakty z agencjami i prasą.

Matka Mateusza odtąd ubiera się na czarno, jest w żałobie. Jej bezrobotny już mąż, pozbawiony wkrótce prawa do zasiłku, żeby go te zawrotne 400 zł nie zdemoralizowało, jak brzmi oficjalna wykładnia wygłaszana właśnie przez establiszmentowego ekonomistę w telewizorze, siedzi na ławce przed blokiem razem z innymi bezrobotnymi i gadają o byle czym przy byle jakim alkoholu. Matka pracuje, sprzątając na czarno w bogatych domach kilku dyrektorów fabryki, z której wyrzucono jej męża (miejsc pracy ani pieniędzy na wzrost wynagrodzeń dla dyrektorów nie zabrakło) i zajmuje się domem, styrana do granic możliwości. Jeden z owych dyrektorów był zresztą lokalnym sekretarzem partii, gdy ojciec Mateusza strajkował za komuny. Matka Mateusza nie jest pewna, ale upewnia się na zdjęciach męża z tych strajków i z negocjacji z miejscowymi partyjnymi. Zanim wyjdzie, zaczynają się u niego zbierać goście. Lokalny polityk prawicy, lokalny polityk lewicy, ksiądz i jeszcze jakiś biznesmen; dyskutują o losach bohaterów „Klanu”.

Mały Paweł idzie do szkoły, gdzie wszyscy się na niego dziwnie gapią. Chłopak siada w ławce ze spuszczoną głową. Zaczyna się lekcja historii. Nauczycielka mówi o ponad milionie ofiar obozu w Oświęcimiu, z których większość stanowili Polacy. Jakaś dziewczynka pyta nieśmiało, czy jednak nie Żydzi. Nauczycielka milknie. Patrzy na dziewczynkę, patrzy w okno, patrzy w tablicę. Wzdycha. Otwiera swój nauczycielski notatnik, w którym każdy uczeń ma swoją stronicę. Odnajduje stronę przeznaczoną tej dziewczynce i notuje: „Ta mała pizda lubi Żydów”.

Mateusz ląduje potem w Paryżu, o Iwonie szybko zapomniał. Kolejne wybiegi i sesje, oprócz tego bankiety, flirtowanie z modelkami, zwiedzanie miasta i jego rozrywki. W klubie Louvre, czy jakimś innym równie wypasionym, jest z innym modelem, czarnoskórym Aurélienem. Okazuje się, że Aurélien jest gejem i Mateusz bardzo mu się podoba. Mateusz po chwili przerażenia go przeprasza, ale nic z tego, bo on woli kobiety. Aurélien go pyta, czy kiedyś próbował. Mateusz na to, że oczywiście nie. Aurélien go pyta, dlaczego „oczywiście” i namawia, żeby spróbował; jak mu się nie spodoba, to może w każdej chwili się wycofać. Mateusz sobie uprzytamnia, że rodzina, Kajzerek, Przerada i w ogóle całe to okropne miasto, w jakim się wychował, jest bardzo daleko stąd, a tutaj nikogo to nie szokuje (w klubie jest kilka par gejów i lesbijek), i w ogóle tu każdy chce się różnić od reszty, a nie zniknąć w „normalności”. Więc po chwili wahania się zgadza. W łóżku stwierdza, że to nie jest takie złe. Nie gorsze niż z kobietą. Jakiś czas sypia więc z Aurélienem, który się cieszy i chwali po bokach, że przekabacił „heteryka”. Jadą razem nawet na podobny kontrakt do Nowego Jorku, potem wracają do Paryża. Zanim został modelem, Aurélien był elektrykiem. Jego koledzy z pracy w kółko mu powtarzali, że jest cholernie przystojny i tak świetnie zbudowany, że powinien spróbować. No więc spróbował.

Kariera Mateusza w Paryżu się rozwija (ten wątek wymaga rozwinięcia). Akceleruje to też rozwój jego narcyzmu, który to proces kulminuje w scenie snu, w którym Mateusz kocha się z jakimś mężcyzną i okazuje się, że to… on sam, jego sobowtór, lustrzane odbicie.

W Polsce tymczasem pojawiło się w paru kolorowych pismach kilka artykułów na temat pierwszego polskiego modela, który robi prawdziwą karierę międzynarodową. Gruba Beata prowadzi stronę internetową (z forum dyskusyjnym) na temat Mateusza. Kajzerek, Przerada i Pałasz, przeglądając zdjęcia gołych kobiet w pismach pornograficznych między regałami w EMPiKu dostrzegają na sąsiednim regale jakiś magazyn, w którym jest taki artykuł. Zaglądają tam zdegustowani. W ramach jakiegoś niesprecyzowanego odwetu (sami nie do końca wiedzą, za co) postanawiają założyć stronę w Internecie, przez którą będą pokazywać tamte nagrania Mateusza w łóżku z Iwoną, które sobie zostawili. Montują je trochę i umieszczają w sieci.

Mateusz poznaje szwedzką modelkę Ingrid. Kończy więc definitywnie z Aurélienem. Ten mówi, że OK, w końcu uzgodnili, że rozstaną się, jak tylko Mateusz będzie chciał skończyć. Ale ukrywa ból i smutek.

Mateusz, spiesząc się na randkę z Ingrid, wpada do sklepu tak zwanego „Araba”, który w rzeczywistości jest Turkiem, po coś do picia. Potyka się, wychodząc stamtąd, o grupę chłopaków mówiących verlanem, którzy coś mu przygadują. Poznali go i coś tam mówią na temat cioty i kurwy i podstawiają mu nogę. Mateusz unika zwady i się stamtąd ewakuuje. Idzie na to spotkanie z Ingrid, która mu mówi, że w Internecie jest tamten film. Mateusz ją przeprasza i w ogóle nie kojarzy, skąd się mógł wziąć taki film. Myśli, że to może jakiś trik, montaż, podstęp. Ingrid się nie gniewa, w końcu nie może mu mieć za złe rzeczy, które on robił przed poznaniem jej. Mateusz znajduje film w Internecie i kojarzy, kiedy to było, ale nie bardzo wie, skąd się mógł wziąć sam film.

Tymczasem Kajzerek, Pałasz i Przerada odwiedzają z dwoma swoimi kolegami urząd pracy. Nie ma pracy dla ludzi z wyższym wykształceniem. Jest tylko dla hydraulików, murarzy. Wisi mnóstwo takich ogłoszeń. Tylko że nie ma ludzi w tych zawodach. Wszyscy dobrzy wyjechali na Zachód, bo nie chcieli dłużej pracować za tysiąc złotych na miesiąc. Potrzeba też paru sprzedawców i kelnerów, ale pracodawcy boją się zatrudniać ludzi z wyższym wykształceniem. Umieją czytać, to mogą też kiedyś przeczytać kodeks pracy, życzyć sobie pieniędzy za nadgodziny, itp., niedoczekanie.

Kajzerek zapisuje się potem na siłownię, podpuszczany do tego telewizyjnymi i prasowymi obrazami wspaniale zbudowanych, aktywnych, morderczo aktywnych mężczyzn, przed którymi padają kobiety. Śni mu się men z reklamy maszynki do golenia, który zachęca go do wysiłku, w nagrodę za który będzie wyglądał tak jak on i będzie codziennie pieprzył nową kobietę, która będzie sama przed nim nogi rozkładała.

Mateusz wraca w końcu do Polski. Z lotniska jedzie z Filipem samochodem prosto na uniwersytet, żeby się dowiedzieć o formalności, jakie są wymagane, żeby coś mu z tych opuszczonych studiów pozaliczali. Rozmawia w dziekanacie, z wykładowcami, tłumaczy swoją sytuację. Chce w przyszłości i w międzyczasie kontynuować naukę, ale nadarzyła mu się okazja pracy, która daje mu też ogromne doświadczenie językowe, dużo pieniędzy, obycie kulturalne, więc nie mógł tego zaprzepaścić. Niektórzy z rozmówców go kojarzą. Ogólnie wszyscy jednak patrzą krzywo i mnożą problemy. I odczuwają źle skrywaną satysfakcję z tego mnożenia. Zwłaszcza ci, którzy go skojarzyli.

Potem Filip zawozi go swoim samochodem do rodziny Mateusza. Matka od ostatniego razu nie przestała chodzić w czerni. Właśnie wpadła przez przypadek na Fashion TV w kablówce (którą mają kradzioną, podpięci do kabla sąsiadów), gdzie pokazują Mateusza na wybiegu. Załamuje ręce i przełącza natychmiast telewizor. Gdy Mateusz wchodzi, matka zakrywa odruchowo oczy jego młodszemu bratu Pawłowi. W następnej scenie jedzą wszyscy razem obiad, z Filipem włącznie. Nikt nic nie mówi. Filip czuje się niesłychanie zażenowany. Zaczyna mówić o wspaniałej karierze Mateusza, jeszcze żaden facet z Polski nie zaszedł tak daleko w świat w tym zawodzie. Bynajmniej nie wzbudza to entuzjazmu rodziny. Włączony telewizor chwali wspaniały wzrost gospodarczy kraju, mówi o konieczności dalszej likwidacji pomocy dla bezrobotnych (co z tego, że i tak już prawie nikt nie ma do niej prawa), no i strasznie wysokich kosztach pracy (co z tego, że prawie najniższych w Europie). Przez resztę obiadu jedyne słowa, jakie padają, padają z telewizora. Skrępowany Filip wychodzi czym prędzej, zaraz po zjedzeniu tego obiadu. Po jego wyjściu w telewizorze startują reklamy: piękni ludzie, piękne towary, piękne obrazy, obrazy piękna, obrazy szczęścia. Kup, a tego szczęścia zaznasz. Żyć, nie umierać.

Ojciec Mateusza od ostatniego razu, jak go widzieliśmy, nie znalazł pracy, odprawę dawno przejadł i przepił, zasiłku oczywiście nie ma. Kombinuje tylko jakieś fuchy na czarno, urywane, od przypadku do przypadku. A rządzi się za to w domu jak nie wiadomo kto. Paweł za to jest tresowany na prawdziwego mężczyznę. Trenuje boks, kopie piłkę, biega, pływa i ubiera się tylko na szaro, czarno i brązowo, bo każdy „prawdziwy” kolor niesie z sobą podejrzenie o homoseksualizm. Mateusz chce im pomóc finansowo, ale ojciec nie chce brać od niego pieniędzy, bo pochodzą z demoralizacji i zniewieścienia. Mateusz się wkurza i mówi, że nie będzie się narzucał, jeśli jest tak mile widziany. Bierze taksówkę i jedzie do hotelu.

Matka Mateusza, wciąż w żałobie z powodu cywilnej śmierci syna, który sprzeniewierzył się własnej płci, wybiera się potem na specyficzne modły. Modły odbywają się pod szybą, na której ukazała się rzekoma Matka Boska. Prosty proces iryzacji szkła zagnał sporą grupę mieszkańców miasta w stan religijnej ekstazy. Populistyczny proboszcz miejscowej parafii podnieca takie nastroje. Mówi, że przestrzegał, żeby nie głosować za Unią, żeby głosować przeciwko. Wydaliśmy się na pastwę zachodniego szatana i teraz Bóg i Jego Matka przypominają o sobie i swojej woli, której nie posłuchaliśmy, głosi. Nie ustawajmy w oporze przeciwko złu, które przychodzi z Brukseli pod postacią ateizmu, homoseksualizmu, eutanazji, pedofilii i aborcji. Obrońmy naszą Ojczyznę przed tym wszystkim.

Mateusz ma jakiś wywiad w telewizji. Po wywiadzie dziennikarka, która widzi u niego Nadzorować i karać Michela Foucault, którego akurat czyta, pyta go w korytarzu, co to jest – sensacja, wojenna czy horror? Potem jeszcze jedzą lunch z szefem tego kanału telewizyjnego, który przychodzi nań ze swoim kochankiem. Wspominają o tym, że jutro ma być manifestacja w obronie praw mniejszości seksualnych. Szef telewizji, sam homoseksualista (oczywiście publicznie to ukrywający), mówi, że tylko w wiadomościach o ósmej rano dadzą jakąś króciutką wzmiankę, bo prawie nikt tego nie ogląda; w ważniejszych wydaniach to pominą. Potem Mateusz jedzie na imprezę, razem z Filipem. Na drzwiach jego mieszkania, w którym mieszka z Kamilem, ktoś napisał sprayem „pedały”. Stara sąsiadka, przechodząc obok tych drzwi, żegna się ze zgrozą znakiem krzyża. Mateusz uzgadnia na tej imprezie ze swoją agentką, że następne zdjęcia do kampanii jakiejś z jego udziałem będzie robił Filip.

Żeby to uczcić, Filip zaprasza go na kolację u rodziców jego chłopaka Kamila, tego kulturysty. Filip do dzisiaj ukrywa przed rodzicami swój homoseksualizm, nawet odgrywa komedię w postaci przedstawiania im kolejnych dziewczyn, o których oni myślą, że to jego dziewczyny. Tymczasem rodzice Kamila od szesnastego roku jego życia wiedzą o jego homoseksualizmie. Matka Kamila, wypiwszy trzy kieliszki wina, zaczyna Mateuszowi opowiadać różne historie. Jak to jej mąż a jego ojciec zastał go kiedyś w łóżku z chłopakiem (gdy Kamil miał 17 lat). Jak to ona próbowała go parę razy zeswatać z różnymi facetami, takimi, którzy jej się podobali i którzy albo byli dobrze ustawieni, albo rokowali, że wkrótce będą. „No co? Chciałam mu znaleźć dobrą partię, zależy mi na przyszłości mojego dziecka.” Kamil ma młodszą siostrę, która ma jakieś dziesięć lat. Uczestniczy ona w tej rozmowie. Ojciec Kamila pyta go, czy tak właściwie to on jest w związkach z facetami aktywny czy pasywny. „No a jak myślisz?”. Ojciec patrzy na syna kulturystę i mówi „No tak…”. Siostra Kamila, Agnieszka, pyta, co to w ogóle znaczy. „No, czy to on, ten… no… bierze Filipa, czy na odwrót”, wyjaśnia jej niezgrabnie ojciec. Dziewczynka kiwa głową. Rodzice Kamila są przedsiębiorcami, którym się udało w okresie transformacji załapać do grona jej beneficjentów, bo ojciec znał mnóstwo ludzi w PZPR, co mu pozwalało wygrywać tak zwane „przetargi”.

Następnego dnia jedzie z Filipem i Kamilem odebrać jego siostrę ze szkoły, w której się dowiadują, że miejscowa kuria biskupia w ramach poszerzania kompetencji zawodowych nauczycieli będzie organizować kursy egzorcyzmów i rozpoznawania opętania przez złe duchy.

Odwiózłszy dziewczynkę do domu, jadą do ulubionej knajpy jego kolegów ze studiów. Podchodzi tam do niego dziewczyna, która okazuje się Aliną, koleżanką Iwony, którą z nim kiedyś sfilmowali Przerada, Kajzerek i Pałasz, i którą widać z nim w Internecie. Mateusz mówi, że jest mu bardzo przykro, że chciałby przeprosić jej koleżankę, nie wiedział, że byli podglądani i filmowani. Alina na to, że wali ją, czy mu przykro, czy nie, ona chce, żeby ją też przeleciał przed kamerą, ona też chce mieć taki film. „Nie jestem od niej gorsza!” Kajzerek, Przerada i Pałasz też są w tej knajpie. Podchodzą do Mateusza, zagadują. Zatrzymują go nawet, jak Kamil z Filipem już wychodzą. Skrywają jakąś zawiść, wrogość, udają sympatycznych. Mateusz zbyt zanurzony w narcyzmie, jaki się u niego w toku jego niespodziewanej kariery rozwinął, nie domyśla się ich złych intencji. Chcą go potem odprowadzić kawałek. Jest już noc. Na ulicy zaczynają trochę się z nim szarpać. Mateusz myśli, że to żarty. „Co wam odbiło, chłopaki?” Oni jednak na serio zaczynają go bić i kopać. Dzieje się to przed witryną sklepu, w której wisi reklama perfum, na której jest ogromne zdjęcie przystojnego, dobrze zbudowanego mężczyzny (to nie Mateusz). W trakcie tej bijatyki inserty pokazujące daremne wysiłki Kajzerka na siłowni, do której w ogóle nie miał serca i w której nie potrafił zrzucić sadełka, dziewczyny rzucające Przeradę, szefową Pałasza w sklepie, w którym pracuje (właścicielkę), a także antygejowską demonstrację, w której Pałasz brał kiedyś udział. Biją go, szczególnie koncentrując się na jego twarzy. „Nie będziesz już taki śliczny, skurwysynu! Pedale! Do chuja pana!” Nie przestają kopać i bić. Wreszcie nieprzytomnego rzucają w tę witrynę, rozbijając szybę, która z hukiem rozpada się w drobny mak. Poster z owym mężczyzną osuwa się razem z drobinami szkła na Mateusza. Włącza się alarm. Uciekają. Mateusz jest cały we krwi. Ktoś przechodzi obok, ale omija miejsce szerokim łukiem. Wsiada do samochodu i jedzie do swojego bloku na strzeżonym przez prywatną firmę ochroniarską osiedlu. Pod rozbitą witrynę nadjeżdża policja ściągnięta alarmem. Policjanci wzywają karetkę. Mateusz umiera w karetce, bo jest już za późno. Karetka zabiera go do kostnicy. Kierowca karetki od razu dzwoni do zakładu pogrzebowego, któremu sprzedaje cynk o zwłokach.

Kostnica. Matka Mateusza, w czerni, przychodzi, by rozpoznać zwłoki. Rozpacza nad zwłokami. Poświadcza, że to on. Wychodzi. Okazuje się, że ojciec stał z zapiekłą miną przed kostnicą i nie wszedł.

Gruba Beata umieszcza czarną tasiemkę na sporym zdjęciu Mateusza, które ma na ścianie. I zmienia kolor prowadzonego przez siebie forum internetowego na jego temat na czarny i ciemno szary.

Potem ciąg krótkich ujęć połączonych w dynamicznym montażu, spiętych mocną muzyką. Matka Mateusza zdejmuje w domu z ulgą żałobę. Hańba się skończyła. Ojciec pali kilka gazet, w których były zdjęcia Mateusza, a które były w ich mieszkaniu. Wrzeszczy przy tym o coś na żonę i popycha ją. Brat Mateusza, Paweł, ma już kilkanaście lat, zgoloną na łyso głowę. Na uniwersytecie pani w dziekanacie wykreśla Mateusza z listy studentów i z sadystyczną przyjemnością zamyka papiery. Przerada kopuluje ze swoją kolejną dziewczyną, zerkając na stoper. Potem zasuwa w fabryce dziesiątą godzinę tego dnia. Wychodząc z pracy, podpisuje w ewidencji czasu pracy, że jakoby skończył pracę już dwie godziny wcześniej (żeby mu nie trzeba było płacić za nadgodziny). Matka Mateusza myje schody; obiera ziemniaki. Stoi w kolejce w opiece społecznej. Kajzerek wiesza gołe baby na ścianach w swoim pokoju. Pracuje w barze, w którym robi dwunastogodzinne dniówki. Odbiera wypłatę poniżej tysiąca złotych. Ojciec Mateusza parafuje w urzędzie pracy, że ciągle pracy nie znalazł. Mietek, ów kolega ojca Mateusza, z którym się pobili na początku tej historii, od dawna nie ma pracy ani zasiłku i właśnie wchodzi na okno, żeby z niego wyskoczyć. Jego żona i matka siedzą tym czasem przed telewizorem w drugim pokoju i zalewają się łzami ze wzruszenia, że Benedykt XVI duka coś po polsku. Mietek wyskakuje z okna i przelatuje za oknem mieszkania rodziców Mateusza, którzy mieszkają dwa piętra niżej, a którzy gapią się z kolei w inny kanał w telewizji, w którym lecą igrzyska lustracyjne, kto co podpisał 35 lat temu. Nie zauważają przelatującego za oknem samobójcy, pochłonięci tym widowiskiem. Na czarnym tle napis: Koniec. Muzyka staje się bardzo ostra.

Napisy końcowe na tle dalszego ciągu ujęć. Ujęcia z ekranu telewizora: bliźniaki Kaczyńskie idą i się puszą; ojciec Rydzyk prowadzi jakąś rozmowę w TV Trwam; antygejowska demonstracja wszechpolaków; demonstracja antyfeministyczna; fragment programu „Warto rozmawiać” Pospieszalskiego – najlepiej wypowiedzi Wildsteina o marksizmie i „ja do tego nie potrzebuję Freuda, ja to wiem od Platona”; wykres wzrostu bezrobocia w jakimś programie informacyjnym; wykres rzekomego wzrostu gospodarczego; fragment ujęcia z serialu „Plebania”; ujęcie, w którym wszechpolacy po pijaku salutowali po hitlerowsku; ujęcie z jakichś wiadomości telewizyjnych o tym, że rząd uchwalił becikowe; Cimoszewicz zachwyca się w wywiadzie ogólnym wzrostem dobrobytu w Polsce; ujęcia Heidera i Le Pena; płonące na ulicach Paryża samochody; informacja telewizyjna o ciężko pobitym Marokańczyku w czasie festiwalu teatralnego; itp. Na końcu kilka ujęć wielkich billboardów globalnych marek, powiedzmy Microsoftu, CocaColi i Nike, oraz jakiejś wielkiej marki ciuchów reklamowanej przez Auréliena na plakacie, pomieszane z obrazami z amerykańskiej inwazji na Irak i Afganistan.

 


Kiedy to napisałem, był to początkowy okres istnienia Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, i tekst ten złożyłem w programie operacyjnym „stypendia dla scenarzystów”. To, co się potem z nim działo, było moim zdaniem symptomatyczne dla tego, co się działo w polskiej kinematografii w ogóle.

Projekty były wówczas oceniane przez „losowo” wybierane komisje (ich „losowość” skłaniała do zadawania pytań o samo losowanie, bo Ilona Łepkowska i Juliusz Machulski w każdej kwartalnej sesji byli w dwóch lub trzech komisjach jednocześnie) w procedurach, które otwarcie faworyzowały projekty oparte na istniejących utworach literackich, projekty historyczne i projekty wyrażające konserwatywny światopogląd. A to dlatego, że z każdego z tych tytułów przewidziane w formularzu były punkty (o ile mnie pamięć nie myli, nawet do pięciu punktów w każdej z tych trzech kategorii), których projekty oryginalne (niebędące adaptacjami utworów literackich), rozgrywające się współcześnie i reprezentujące wartości krytyczne zamiast „narodowych” nie miały czym nadrobić – dla nich nie było specjalnie przewidzianych w procedurze punktów, które mogłyby zarobić w zamian za to, że nie są o historii, na podstawie lektur szkolnych, ani o wartościach „narodowych”. Programowe premiowanie lektur szkolnych, tematyki historycznej i wartości „narodowych” powodowało, że tekst mógł mieć entuzjastyczne oceny recenzentów, a i tak balansować w okolicach progu minimum uprawniającego do przyznania dotacji z PISF na dalszą pracę nad projektem. Zwłaszcza jeśli autor był młody, bo były też punkty za dorobek, a ja miałem tylko 27 lat. W tym programie operacyjnym oceny były trzy. Średnia punktów z tych trzech ocen musiała wynosić 28, żeby projekt się kwalifikował. Mój projekt miał dwie oceny entuzjastyczne i jedną druzgocącą. Entuzjastyczne dawały mu po trzydzieści kilka punktów, więcej nie mogły, bo projekt nie był ani adaptacją, ani o historii, ani nie reprezentował wartości „narodowych”. Trzecia, negatywna opinia dawała mu niewiele ponad 20 punktów. Średnia wyszła dokładnie 28 punktów, próg minimum. Ówczesna dyrektor PISF Agnieszka Odorowicz zdecydowała, że mój projekt „z braku środków” zostanie więc przesunięty do następnej sesji. Tymczasem dyrektor zastrzegała sobie wtedy w procedurach PISF możliwość nieuznania jednej oceny, jeśli drastycznie odbiegała od pozostałych. Tak było w moim przypadku i gdyby dyrektor zastosowała korzystną wtedy dla mnie procedurę, nieuwzględnienie jedynej negatywnej oceny dałoby mi trzydzieści kilka punktów, czyli przeniosłoby mnie o kilka punktów w tabeli i nawet gdyby „brak środków” był prawdą (a uważam, że był ściemą), nie uzasadniałby przeniesienia mojego wniosku na później.

Odorowicz zdecydowała się nie zastosować procedury nieuwzględnienia oceny drastycznie odbiegającej od pozostałych, bo stosowała ją wtedy, kiedy to odpowiadało jej – kiedy jedną taką złą ocenę dostawał któryś z projektów historycznych, „patriotycznych”, których chciała kierować do produkcji jak najwięcej (to od początku było założenie programowe PISF), albo kiedy taką złą ocenę dostawał projekt jednej ze świętych krów kliki starców kontrolującej większość środków wychodzących z PISF, których projekty z zasady miały znaleźć dofinansowanie i już. W latach 2007-2008 wielokrotnie pisałem o tych problemach (głównie na łamach „Le Monde diplomatique – edycja polska” i „Nie”), PISF nigdy nie odniósł się do moich tez, np. wskazując, że się mylę czy przesadzam.

W następnej sesji mój projekt został – o ile dobrze pamiętam – przesunięty jeszcze raz do kolejnej sesji, a potem spadł z listy, bez udzielenia mi jakichkolwiek wyjaśnień. Było oczywiste, że projekt został najpierw zamrożony a potem zepchnięty ze względu na mieszankę czynników ideologicznych i personalnych – takie projekty były politycznie niepożądane, a ja jako przybysz „z zewnątrz” (spoza szkół filmowych, itd.) nie miałem protektorów w klice starców.

Miałem od początku świadomość, że takie rzeczy nie są w PISF wyjątkowym spiskiem akurat przeciwko mnie, zdawałem sobie sprawę, że to się dzieje systemowo.

Zanim wyjechałem do Londynu w 2008, złożyłem w PISF (osobiście lub przez zainteresowanego niezależnego producenta) chyba sześć projektów, z których dwa dostały dofinansowanie, jeden w programie na development filmu dokumentalnego (ostatecznie nie powstał, producent nie zdołał zorganizować reszty budżetu), a drugi w programie stypendia dla scenarzystów. Ciekawostka: cechą wspólną obydwu projektów, które otrzymały dofinansowanie, była nieobecność w nich wątków gejowskich – obecnych we wszystkich czterech projektach odrzuconych. Jeden w wielu przykładów na konserwatywne skrzywienie, jakie od początku było wpisane w procesy oceny projektów przez Polski Instytut Sztuki Filmowej.

Kiedy po utracie przez PiS władzy w 2007 zwróciłem się do nowego ministra kultury o interwencję (w sprawie projektu Niszczenie obrazów w szczególności i konserwatywnych prawideł procesu oceny projektów w ogóle), Bogdan Zdrojewski odmówił, dodając jeszcze z jakiejś wewnętrznej potrzeby, że Ministerstwu podoba się historyczna, narodowa linia programowa PISF i ma nadzieję na jej utrzymanie w nadchodzących latach.

Chciałbym dzisiaj zapytać Agnieszkę Odorowicz, czy jest dumna z ideologicznego i politycznego pejzażu wykreowanego między innymi przez politykę kierowanej przez nią przez dziesięć lat instytucji. To, że miliony ludzi w Polsce, w szczególności ludzie młodzi, mają wyobraźnię przeoraną i do gruntu zrytą prawicowymi ideologiami, to jest także zasługa polityki PISF, tego jakie filmy powstawały, a jakie powstawać nie mogły, przez dziesięć lat jej kierowania tą instytucją.

(Agnieszka Odorowicz pomogła wyhodować potwora, który potem utrącił także jej własną karierę, uniemożliwiając jej objęcie stanowiska szefowej TVP, o które się starała w 2015. Ktoś by powiedział: karma.)

 

Jarosław Pietrzak

Jestem na Facebooku i Twitterze. 

Na zdjęciu: Andrei Lenart

Myśliwi, wojownicy, informatycy

Na Dzień Kobiet (wczoraj) przypomniał mi się James Damore. Pamiętacie tego buca? To ten amerykański informatyk, który pod koniec minionego roku zdobył niespodziewanie światową sławę mizoginicznym „memo” opublikowanym przezeń na wewnętrznych platformach komunikacyjnych jego ówczesnego miejsca pracy, Google. Damore czuł się – jako biały, heteroseksualny mężczyzna – „dyskryminowany” przez panującą w Google „monokulturę politycznej poprawności”, która między innymi usiłuje „promować” kobiety. Zdaniem Damore’a w technologicznych gigantach Doliny Krzemowej są one tak słabo reprezentowane nie za sprawą żadnych przeszkód systemowych tylko różnic w „naturalnych”, „biologicznych” predyspozycjach między mężczyznami a kobietami. IT byłaby jakoby środowiskiem odpowiadającym „naturalnym” predyspozycjom mężczyzn, podczas gdy „naturalne” predyspozycje kobiet realizują się w innych branżach, polach aktywności zawodowej i życiowej. Kiedy memo Damore’a zaczęło szaleć nie tylko w biurach Google’a, ale już po całym internecie, kalifornijski gigant technologiczny zwolnił Damore’a pod zarzutem wzywania do dyskryminacji.

Jest wiele punktów, od których można zacząć krytykę esencjalistycznych argumentów Damore’a o „naturalnych” właściwościach mężczyzn i kobiet, i już to chyba z każdej z nich zrobiono.

Że sektor technologiczny ma problem z dyskryminacją, kobiet i kolorowych mężczyzn (innych niż Hindusi, przynajmniej w świecie anglosaskim) i jeśli pion HR w Google’u jest przynajmniej świadomy istnienia takiego problemu, to to akurat świadczy na ich korzyść. Zabawne, że Damore przekonywał (póki co przegrał w amerykańskim odpowiedniku sądu pracy), że dowodem na to, że padł ofiarą dyskryminacji, jest fakt, że zwolniono go, pomimo iż przedtem dostawał roczną premię w akcjach Google o wartości 150 tys. $. Tymczasem nie każdy w Google’u dostaje taką premię i choć zgaduję, to obawiam się, że przy bliższej inspekcji wyszłoby jednak, że mężczyźni częściej niż kobiety, całkiem więc możliwe, że ta jego premia mogłaby być dowodem w zupełnie innej sprawie.

Że argumentacja wiążąca współczesne „męskie” zawody z tym, że „to mężczyźni byli kiedyś myśliwymi”, a kobiety „zbierały jagody i przytulały dzieci” to pseudonauka, podobnie jak prawie cała psychologia ewolucyjna, z której katalogu większość z tych mądrości się wywodzi. Sposoby zdobywania pożywienia i zaspokajania potrzeb to rzeczy, których się uczymy od innych ludzi, a inni potem od nas, wszystko w odpowiedzi na warunki ekologiczne i ekonomiczne, w jakich żyjemy. Rzeczy wyuczone nie stają się cechami dziedziczonymi potem przez dzieci. Jeżeli ktoś z nas zostawiony na tydzień sam w lesie będzie wiedział, jak sobie dopaść własnoręcznie jakieś mięso, to tylko, jeśli od kogoś się wcześniej nauczył, w przeciwnym razie szybko przekonamy się, że ta umiejętność nie jest wcale zapisana w naszych genach, nawet jeśli jesteśmy akurat mężczyzną. Choć zdolność mówienia i myślenia w języku jest naszą cechą biologiczną, gatunkową, to dzieci mówią wyłącznie w tych językach, w których ktoś wcześniej mówił do nich, a nie w tych, którymi mówili nieznani im przodkowie.

Że nie dziedziczymy cech po przodkach tej samej płci, co nasza – nawet gdybyśmy jednak dziedziczyli zdolności przez naszych przodków wyuczone. Nie wiadomo, dlaczego miałaby to być prawda akurat na tej płaszczyźnie, skoro widzimy we własnych rodzinach na pierwszy rzut oka, że innych cech nie dziedziczymy w taki sposób. Ja mam kolor oczu po ojcu a kształt nosa po matce.

Że może i owszem, mózg dorosłej kobiety różni się trochę od mózgu dorosłego mężczyzny, ale mózgi dwóch osób tej samej płci, z których jedna od dzieciństwa codziennie grała na skrzypcach, a druga nigdy nie uczyła się muzyki, też się różnią. Mózg się zmienia i rozwija w zależności od tego, co robi, czego się uczy, do czego jest stymulowany; nie jest cały z góry i do końca zaprojektowany w momencie zapłodnienia. Od wczesnego dzieciństwa każemy chłopcom i dziewczynkom robić inne rzeczy, jednym zabraniamy płakać, innym zabierać głos „bez potrzeby”, jednym każemy biegać i kopać piłkę, a drugim siedzieć cicho. Jak pod koniec tego procesu ich mózgi miałyby wyglądać tak samo?

Wreszcie, że programiści znaleźli się w rzekomo oczywistym łańcuchu „naturalnie męskich” zajęć, ciągnącym się od polowania i wojny, dopiero w latach 80. XX w., kiedy to wydziały związane z informatyką na politechnikach i uniwersytetach zostały zdominowane przez mężczyzn wraz z rosnącym ekonomicznym uznaniem, znaczeniem i prestiżem programowania i okolic w „nowej gospodarce”. W takich np. latach 50. czy 60. XX w. programistki znajdowały się w analogicznym ciągu „naturalnie kobiecych” zajęć wymagających „naturalnie kobiecych” przymiotów cierpliwości, zdolności wykonywania zadań żmudnych i powtarzalnych, itd. Dokładnie jak opieka nad dziećmi i sprzątanie.

Ale wcale naprawdę nie chciałem tutaj pisać drobiazgowej polemiki z myśleniem à la Damore. Nie mam dla niej czasu ani cierpliwości, a Internet pienił się od nich w zeszłym roku, kiedy karierę zrobiło jego memo. Nie ma nic nowego w tym, że nierówności są przez ich beneficjentów (np. białych, heteroseksualnych mężczyzn o konserwatywnych poglądach, otrzymujących co roku premię w akcjach Google o wartości 150 tys. $) przedstawiane nie jako nierówności właśnie tylko jako różnice, oczywiście naturalne. Bo to ich urządza.

To wszystko miało natomiast stanowić rozbudowane wprowadzenie do prawdziwego tematu, który skłonił mnie, żeby tę notatkę naprędce (między rozmowami w sprawie pracy, nomen omen) napisać: czy współczesna antropologia ma odpowiedź na pytanie o pochodzenie podziału ról innych niż prokreacyjne na męskie i żeńskie, czyli pochodzenie płciowego podziału pracy?

Naszymi najbliższymi krewnymi wśród naczelnych są szympanse i bonobo, mieliśmy wspólnego przodka, nasze gałęzie ewolucyjne rozdzieliły się pięć milionów lat temu. Szympanse i bonobo polują czasem w grupach, a nawet „chodzą na wojnę”, tzn. walczą czasem z innym stadem o terytorium. And guess what? Samice uczestniczą w jednym i drugim. Ze względu na nasze bliskie pokrewieństwo, nie ma powodu sądzić, że wśród naszych prehistorycznych przodków było inaczej.

Największy żyjący francuski antropolog, Maurice Godelier (jego detronizująca Lévi-Straussa książka o metamorfozach struktur pokrewieństwa wciąż oczekuje na polski przekład) jest przekonany, że u źródeł płciowego podziału pracy leży społeczny wynalazek, uniwersalnie wdrożony, który w najbardziej radykalny sposób dokonał separacji człowieka od reszty królestwa zwierząt: udomowienie ognia. A więc nie natura a kultura. Przyjmuje się, że miało ono (udomowienie ognia) miejsce około 500 tys. lat temu, już przez homo erectus, choć był to długi i stopniowy proces, który toczył się w różnych częściach świata w różnym tempie; nasi przodkowie żyli wtedy w niewielkich, społecznościach, które dzieliły dystanse utrudniające szybkie przekazywanie sobie wiedzy.

Nasza kolektywna pamięć, „gatunkowa podświadomość”, by tak rzec, nie straciła wszystkich wspomnień po czasach sprzed płciowego podziału pracy, choć trzeba ich szukać pomiędzy wierszami form, które uległy daleko posuniętej transformacji. Symboliczne ślady są tu i ówdzie zamrożone w rezerwuarach mitów, nawet takich, które wciąż całkiem dobrze pamiętamy. Lévi-Strauss odkrył kiedyś, że są dwie grupy, na które dzieli się większość prastarych mitów ludzkości, w zależności od tego, kiedy powstały: paleolityczne i neolityczne. Paleolityczne opowiadają (wprost, pośrednio lub metaforycznie) o opanowaniu ognia właśnie. Neolityczne o opanowaniu ziemi i cykli przyrody, pór roku, itd., czyli o rolnictwie (wprost, pośrednio lub metaforycznie).

Jeden taki paleolityczny mit wszyscy znamy, to ten o Prometeuszu. Mówi on w swojej rzadziej przypominanej części, że zanim ludzie poznali dzięki Prometeuszowi ogień, nie było wśród nich jeszcze kobiet. Sami mężczyźni. Mówi on też, że wykiwany Zeus za kradzież ognia ukarał nie tylko Prometeusza (przykuwając go do skały i skazując na wyrywanie mu wciąż odrastającej wątroby przez orła); pokarał także ludzi, zsyłając pośród nich pierwszą kobietę, Pandorę, która potem otworzyła puszkę z nieszczęściami. Oczywiście, sympatyzując z feminizmem, łatwo, zwłaszcza za sprawą tej ostatniej bohaterki, zatrzymać się na mizoginicznym poziomie/aspekcie rzeczonego mitu i przeoczyć, że w poprzedzającym opanowanie ognia świecie „bez kobiet” zastygła w nim, w symbolicznym, zwodniczym kamuflażu, odległa pamięć o czasach, w których nie było płciowego podziału pracy. Kobiety nie istniały w tym sensie, że nie dzielił ich od mężczyzn podział pracy a z nim cała jego symboliczna obudowa (albo nadbudowa). Podział ról na męskie i żeńskie jest karą (ceną) za ogień.

Godelier (w Metamorfozach pokrewieństwa, przekład mój, naprędce, na podstawie wydania angielskiego, bo takie mam):

Zwierzęta spożywają swój pokarm na surowo i boją się ognia. Ogień jest zarazem bronią i narzędziem. Posiadanie ognia umożliwiło ludziom ochronę przed dzikimi zwierzętami i przed zimnem. Umożliwiło im wykorzystywanie zasobów – roślin w szczególności – które nieugotowane są niejadalne. Dało im dostęp do nowych, zimnych obszarów globu i oczywiście umożliwiło przetrwanie ostatnich epok lodowcowych […]. Ale ponad wszystko, ogień popchnął przodków człowieka do stworzenia miejsc, w których jedzenie było gotowane i się nim dzielono, obozowisk odrębnych od miejsc, w których dziczyzna była zabijana i rozkrawana.

[…]

Ogień musiał być podtrzymywany i chroniony przed wiatrem, deszczem, itd. Te operacje wymagały ze strony społeczeństwa pewnej organizacji, podziału pracy pomiędzy płciami i pokoleniami. Stąd współpraca dla dobra grupy, która używała ognia do gotowania, ogrzewania się i ochrony. A podczas gdy uczyli się używać ognia jako narzędzia ochrony, ludzie musieli się też nauczyć, jak chronić siebie przed ogniem, jak trzymać dzieci z dala od niego.

Trzymać dzieci z dala od ognia. Skoro to kobiety rodziły i karmiły piersią dzieci, to one zostały też z nimi przy ognisku, żeby młode się nie poparzyły. Ale „naturalność” tego rozszerzenia nie była wcale biologiczna, była już operacją społeczną i symboliczną. Tak opanowanie ognia, jak i zmiany, które zaszły w jego konsekwencji, były naszą (jako ludzi) aktywną interwencją w warunki i sposoby naszego wspólnego istnienia, czyli kulturą.

Są to kluczowe fakty z punktu widzenia analizy okoliczności, które doprowadziły do powstania, w grupach protoludzkich, do społecznych komórek prokreacji i wychowywania dzieci, w których dorośli mężczyźni i kobiety wspólnie pracowali. Ogień to więc początek gotowania pożywienia oraz nowego podziału pracy między mężczyznami a kobietami.

Jarosław Pietrzak

Jestem na Facebooku i Twitterze.

Na zdjęciu nad tekstem: Moses Odunmbaku

_20180309_162130

Domy mężczyzn

Maurice Godelier uważany jest dzisiaj za największego żyjącego francuskiego antropologa. Jego wielka książka o metamorfozach struktur pokrewieństwa, Métamorphoses de la parenté, wydana w 2004, sprawiła, że urodzony w 1934 badacz niejako zdetronizował w tym temacie autora poprzedniej branżowej „Biblii” w tym temacie, Claude’a Lévi-Straussa. Był zresztą jego uczniem. Występował zawsze z mocno materialistycznych pozycji, nigdy nie przestał odwoływać się do tradycji podpisującej się pod dorobkiem Karola Marksa, niektóre jego książki należą do klasyki antropologii marksistowskiej.

Godelier rozpoczynał swoją antropologiczną karierę, badając w latach 60. XX wieku żyjące w Papui Nowej Gwinei plemię Baruya. Żył z nimi w ich wioskach, obserwował i analizował ich gospodarkę i strukturę społeczną. Napisał o nich cały szereg prac opublikowanych w specjalistycznych periodykach. Jednym z bardziej zdumiewających rysów tego społeczeństwa, które się jego oczom wyłoniły, była sprecyzowana i paradoksalna rola, jaką praktyki homoseksualne pełniły wśród Baruya w procesie społecznego stawania się mężczyzną.

Kobiety i mężczyźni

System społeczny tego plemienia opierał się na bardzo ścisłym rozdziale płci i dominacji mężczyzn nad kobietami – ale dominacji sprawiającej wrażenie chwiejnej, kruchej, tak jakby powstałej po dopiero co wygranej wojnie między płciami, w której pozycja zwycięskich mężczyzn wciąż może być w każdej chwili wywrócona, a w każdym razie mężczyźni wydawali się bardzo tego obawiać.

W niektórych wioskach istniał system równoległych dróg, z których ta umieszczona wyżej była przeznaczona dla mężczyzn, a biegnąca niżej – dla kobiet. Gdy drogi nie były odseparowane, kobiety mijające mężczyzn musiały wykonywać zrytualizowany gest osłaniania się przed ich spojrzeniem.

Nad wioską dominował zwykle wznoszony na kilka lat, słabo wewnątrz oświetlony, „dom mężczyzn”. Kobiety obowiązywał absolutny zakaz zbliżania się w jego okolice. Każdy chłopiec w wieku dziewięciu lub dziesięciu lat był odbierany rodzinie, odrywany od świata kobiet, które go dotychczas wychowywały. Trafiał stamtąd do owego domu mężczyzn, gdzie miał przejść liczony na wiele lat – około dziesięciu-dwunastu – proces stawania się mężczyzną, od tamtej pory wyłącznie pod opieką innych młodych mężczyzn, czasem z udziałem starszych mężczyzn przeprowadzających chłopców przez kolejne stadia inicjacji w zrytualizowanych uroczystościach.

W toku tego trwającego ponad dekadę procesu chłopcy dowiadywali się wielu rzeczy, które mężczyźni utrzymywali w tajemnicy przed kobietami. Że dziwne zwierzęcopodobne dźwięki, o których dzieci i kobiety myślą z przerażeniem, że pochodzą od złych duchów żyjących w lasach, są tak naprawdę wytwarzane w ukryciu przez mężczyzn. Dowiadywali się, że wytwarzanie szczególnie przez Baruya cenionych fletów i innych obiektów, nawet potrzebnych męskim rzemiosłom łowiectwa i wojny łuków, a także opartych na soli pieniędzy, były umiejętnościami, które mężczyźni wykradli w przeszłości ich prawdziwym wynalazczyniom, kobietom. Odebrali im także pamięć o tej kradzieży – chłopcy uczyli się, że nie mogą nigdy tej tajemnicy wyjawić kobietom, nie mogą im przypomnieć, że to one stworzyły te wynalazki, obecnie pod kontrolą mężczyzn.

Kultura Baruya przesiąknięta była strachem przed kobiecością, przed organami seksualnymi kobiety jako tej sile, która może mężczyznę pozbawić męskości, może nawet zaburzyć równowagę świata.

Mężczyźni wierzyli, że kobieta – która rodziła z dala od widoku mężczyzn, w specjalnie odosobnionej chacie – mogła zabić ich dziecko, gdyby okazało się chłopcem, tylko dlatego, żeby pozbawić ich syna, kontynuatora ich własnej męskości. To oskarżenie padało nieraz w przypadkach naturalnej śmierci noworodków w rzeczywistości nieznającej zdobyczy nowoczesnej medycyny. Badania Godeliera potwierdziły, że kobiety Baruya w pewnych bardzo dramatycznych przypadkach faktycznie zabijały swoje nowonarodzone dzieci i w rozumieniu Baruya dysponowały w zasadzie takim prawem. Ich motywacje były jednak zgoła inne niż te, które przypisywali im mężowie obawiający się żon-synobójczyń. W przypadkach, które Godelier udokumentował, kobiety zabiły swoje noworodki albo dlatego, że miały już zbyt dużo dzieci, żeby zapewnić materialne przetrwanie ich rosnącej liczbie, albo dlatego, że ich mąż był tak brutalny w stosunku do niej i dzieci, które już z nim wychowywała, że wolały śmierć kolejnego dziecka zanim uzyska świadomość niż skazanie go na takie samo cierpienie. Bo mężczyźni Baruya wychowywani byli do tego, by traktować swoje żony – w przeciwieństwie do matek i sióstr – brutalnie, przy użyciu przemocy. Okazywanie fizycznej i emocjonalnej bliskości żonie czy małym dzieciom przy świadkach groziło utratą twarzy (zaczęło się to jednak dynamicznie zmieniać począwszy w latach 70. i 80. XX wieku).

Mężczyźni i mężczyźni

Przez ponad dekadę przeżytą głównie w murach domu mężczyzn i w towarzystwie przede wszystkim innych tego domu mieszkańców chłopcy byli odizolowani od kontaktu z kobietami. Obowiązywał ich ścisły zakaz kontaktów seksualnych – ale tylko tych z kobietami. Bo jednocześnie obowiązywał ich bezwzględny przymus uczestnictwa w zrytualizowanych oralnych stosunkach homoseksualnych wewnątrz domu mężczyzn, pomiędzy jego mieszkańcami.

Baruya wierzyli, że chłopiec staje się prawdziwym mężczyzną spijając spermę innych mężczyzn nieskażonych jeszcze w swojej męskości kontaktem seksualnym z kobietą, który według nich stanowił zagrożenie dla męskości. Chłopcy i młodzi mężczyźni w domu mężczyzn podzieleni byli na cztery kategorie, odpowiadające stadiom inicjacji do roli pełnoprawnego mężczyzny. Najmłodsi, należący do pierwszej i drugiej kategorii, połykali spermę starszych, należących do trzeciej i czwartej, aż sami weszli do grupy trzeciej, kiedy mieli przyjąć rolę odwrotną i sobie znaleźć chłopca w młodszej kategorii, który miał odtąd spijać ich spermę. Te relacje między chłopcami i młodymi mężczyznami mogły przybierać kształt czułych więzi emocjonalnych, ale były obowiązkowe, żeby stać się mężczyzną. Chłopiec, który chciałby się od nich wykręcić, byłby zmuszony przemocą, mógłby nawet zostać zabity.

Młody mężczyzna opuszczał dom mężczyzn w wieku około dwudziestu – dwudziestu dwóch lat. Po to, żeby się ożenić, z dziewczyną dogadaną zwykle przez krewnych, w procesie wymiany, w którym najczęściej jego siostrę obiecano bratu jego przyszłej żony.

Kiedy mężczyźni w osadzie pomogli mu już postawić dom (zwykle w jeden dzień), młody Baruya wprowadzał się do niego ze swoją przyszłą żoną. Formalnie przez pierwszych kilka tygodni (czas potrzebny na naturalne wyczernienie ścian sadzą) obowiązywał ich zakaz kopulacji, ale jego nowa małżonka miała w tym okresie połykać jego spermę, czyli mieli uprawiać stosunki oralne. Baruya wierzyli, że spijając spermę swojego mężczyzny, kobieta zyskuje zdolność wytwarzania mleka dla ich przyszłych dzieci, choć zdaniem Godeliera wśród samych kobiet istniał też nurt silnej opozycji wobec tego wyjaśnienia, jakby część kobiet stanowczo broniła własnego, pochodzącego z samych właściwości kobiet, charakteru zdolności matki do żywienia swoich niemowląt.

Od tego momentu – od momentu pierwszego oralnego stosunku ze swoją nową żoną – młodego mężczyznę obowiązywał jednak bezwzględny zakaz stosunków seksualnych z mężczyznami, praktyki z domu mężczyzn na zawsze miały tam i tylko tam pozostać. Miały też na zawsze pozostać utrzymane w tajemnicy przed kobietami.

Wszyscy jesteśmy biseksualni?

Kiedy jego monumentalne Metamorfozy pokrewieństwa ukazały się po raz pierwszy po angielsku, w 2011, Godelier powiedział w jakiejś radiowej audycji, że w gruncie rzeczy, jako gatunek, na poziomie biologicznym, jesteśmy wszyscy po prostu biseksualni. Miał na myśli to, że potencjalnie jesteśmy, choć z różną siłą odczuwamy erotyczne pragnienia w stosunku do osób własnej i przeciwnej płci. Że to dopiero kultura i jej złożone symboliczne szarady, łączące różne elementy w strukturalne powiązania, dopowiadają dotykalną treść i prawdziwe ciało naszemu pragnieniu seksualnemu i naszym sposobom jego realizowania. Każą nam jedne realizować, z jednych być dumnymi, inne wypierać, chować po szafach i zwalczać, dopóki nie staną się tak silne, że nic się już z tym nie da zrobić, oprócz obrócenia ich w tożsamość (np. tożsamość gejowską), a jeszcze inne ukrywać pod zamaskowaną postacią złożonych rytuałów. Ile rytuałów sportowych zostało wymyślonych po to, żeby mężczyźni pragnący zachować swój status „prawdziwych mężczyzn”, mogli jednak czasem podotykać i poocierać się o innych mężczyzn!

Dopiero konfrontacje z kulturami tak odmiennymi jak Baruya uzmysławiają nam czasem pewne rzeczy.

Zachód na długo połączył pragnienie homoseksualne z „brakiem męskości”, jej deficytem, z byciem „nie-mężczyzną”, żeby uzasadnić strukturę męskiej dominacji i zbudować nad nią całą swoją wielką katedrę symboli. Baruya połączyli dziwną kombinację przymusu i zakazu homoseksualizmu (odpowiednio: w domu mężczyzn i po wyjściu z niego), jako ich własną nadbudowę struktury dominacji mężczyzn nad kobietami.

Fakt, że obydwie sytuacje były historycznie możliwe (tak jak było wiele innych kombinacji między tymi i innymi czynnikami), świadczy w pewnym sensie o tym, że te wszystkie kombinacje są na swój sposób przypadkowe, nawet te, które odniosły sukces w najbardziej zwycięskich kręgach cywilizacyjnych. Zbiły je z sobą nawzajem długofalowe historyczne zbiegi okoliczności.

Ale ostatecznie – teraz, kiedy już to wiemy – wynika z tego coś politycznie niezwykle obiecującego.

Możemy je wszystkie zdekonstruować, rozbić, skompromitować, obnażając ich własne wewnętrzne sprzeczności – po to, by wymyślić struktury nowe, by wszystko przetasować. Po co nam uzasadnienia wyższości jednych ludzi nad drugimi, czy to ze względu na płeć ich własną czy płeć przedmiotu ich pożądania? Długofalowo wszyscy na tym tracą, i ten chłopiec, który nigdy nie pragnął żadnego ze swoich starszych kolegów w domu mężczyzn, i ten, który pragnął któregoś wciąż po wyjściu stamtąd. Nie wspominając o ich żonach i dzieciach, które tak często musiały się ich bać.

Możemy te struktury wymyślić na nowo. Męskość, kobiecość, relacje między nimi, relacje między nimi a pragnieniem hetero- i homoseksualnym. Ich kombinacje były już tak dziwne, że możemy sobie społecznie wypracować lepsze, tym razem oparte na równości ich wszystkich, albo na tym, że jakiekolwiek różnice między nimi najzwyczajniej nie mają znaczenia.

Jarosław Pietrzak

Tekst (w skróconej wersji) ukazał się 22 czerwca w Tygodniku Faktycznie (nr 25/2017).

Jestem na Facebooku i Twitterze.

Na zdjęciu: Joseph Mannah

Meksyk, męskość i globalizacja

Meksyk, męskość i globalizacja to jeden z trzynastu esejów wchodzących w skład mojej książki Smutki tropików. Współczesne kino Ameryki Łacińskiej jako kino polityczne, która ukazała się w serii Biblioteka Le Monde diplomatique, nakładem Instytutu Wydawniczego Książka i Prasa. Esej, analizujący trzy meksykańskie filmy poświęcone problematyce męskości i interpelacji męskiego podmiotu w warunkach społeczno-ekonomicznych globalizacji neoliberalnej (z przystąpieniem Meksyku do NAFTA), składa się z trzech części, z których dwie pierwsze postanowiłem udostępnić tutaj, na mojej stronie internetowej.

  1. Męskość, Rewolucja i NAFTA (o filmie Przepiórki w płatkach róży, reż. Alfonso Arau, 1993)
  2. Seks i status quo (o filmie I twoją matkę też, reż. Alfonso Cuarón, 2001)
  3. Kosmopolityczne fantazje i nieznośna realność bytu (czyli ekonomii) (o filmie Ucieczka z piekła, reż Cary Joji Fukunaga, 2009; z niego pochodzi fotos powyżej).

Więcej informacji o zawartości książki można znaleźć tutaj.

Książkę można nabyć bezpośrednio u wydawcy, a także w księgarniach internetowych, sieci EMPIK i innych księgarniach na terenie Polski.

Jestem na Facebooku i Twitterze.

Męskość, rewolucja i NAFTA

Tekst ten stanowi fragment (pierwszą część – druga dostępna jest tutaj) eseju Meksyk, męskość i globalizacja wchodzącego w skład mojej książki Smutki tropików. Współczesne kino Ameryki Łacińskiej jako kino polityczne.

 

Przepiórki w płatkach róży (Como agua para chocolate, dosłownie „Jak woda do czekolady”, co w Meksyku oznacza kogoś kipiącego seksem albo złością), zrealizowana przez Alfonso Arau w 1991 r. filmowa ekranizacja powieści Laury Esquivel pod tym samym tytułem, była największym międzynarodowym sukcesem komercyjnym meksykańskiego kina lat 90. XX w. Sukces objął otaczany w Meksyku szczególną atencją (i adresowany ze szczególnymi kompleksami) rynek Stanów Zjednoczonych. U swojego północnego sąsiada film przełamał dotychczasowe tryby funkcjonowania kina meksykańskiego (rozrywki klasy B adresowanej do – w znacznej mierze nie do końca lub po prostu w ogóle niezasymilowanych – imigrantów z Meksyku oraz innych hiszpańskojęzycznych krajów Ameryki Środkowej) oraz przetarł drogę dla późniejszych spektakularnych sukcesów tego kina – jak Amores perros – w normalnej amerykańskiej cyrkulacji „arthouse’owej”. Sukces rozciągnął się na międzynarodowe uznanie artystyczne: nominacja do hollywoodzkiego Złotego Globu dla filmu obcojęzycznego, nominacja do nagrody Brytyjskiej Akademii Filmowej i Telewizyjnej (BAFTA) w takiej samej kategorii, nominacja do hiszpańskiej nagrody Goya za najlepszy nie-hiszpański film hiszpańskojęzyczny, trofea na festiwalu w Tokio, itd. Sukces produkcji dotarł także do Polski, gdzie film również uzyskał status repertuarowego wydarzenia (na miarę tego, co na polskim rynku możliwe dla filmu niehollywoodzkiego). Pod tym względem Przepiórki… odniosły sukces wyprzedzający o kilka długości inne – co ciekawe, bez porównania lepsze – meksykańskie filmy dekady: hipnotyzujący La otra conquista („Inny podbój”) Salvadora Carrasco z 1998 r. czy mający premierę w tym samym, co Przepiórki…, roku wizjonerski horror Cronos Guillermo del Toro.

Oficjalny kicz epoki NAFTA

Oglądane po latach Przepiórki…, z tym całym łożem śmierci kochanków (Lumi Cavazos i Marco Leonardi) pośród kilkuset rozstawionych wokół świec, wywołują co najmniej konsternację, a chwilami mocno piękące na policzkach zażenowanie, za którymi to uczuciami podąża uporczywe pragnienie znalezienia odpowiedzi na pytanie, co stało za tak wyjątkowym sukcesem monstrualnego epickiego kiczu Arau. Wyjaśnienia można się doszukiwać w komodyfikacji uproszczonego na potrzeby masowego obiegu na rynku światowym arsenału chwytów stylistycznych i tematycznych, które można ometkować kategorią „realizmu magicznego”, „superficjalizacja” jego estetyki celem sprzedaży skategoryzowanych przy jej pomocy towarów kulturowych pod zagraniczne strzechy. Innej płaszczyzny wyjaśnienia, niekoniecznie stojącej z tamtą w sprzeczności, dostarcza kontekst miejsca filmu Arau w projekcie zarazem kulturalnym, jak i politycznym, jakiego był częścią, niezależnie od tego, czy Arau był swego uczestnictwa w nim świadom, czy działał raczej jako uprzywilejowany przekaźnik dla idei aktualnie faworyzowanych politycznie w instytucjonalnej konfiguracji meksykańskiego kina tamtego okresu[1].

Porozumienie między USA, Kanadą i Meksykiem, powołujące do istnienia Północnoamerykański Układ Wolnego Handlu, znany powszechnie pod angielskim skrótem NAFTA (North American Free Trade Agreement), weszło w życie 1 stycznia 1994 r. Amerykańska gospodarka uzyskała dzięki niemu impuls ekspansyjny w postaci obszaru bezcłowego handlu, obejmującego niemal całą kontynentalną Amerykę Północną. Wejście w życie tego porozumienia było kluczowym momentem w procesie neoliberalnej integracji meksykańskiej gospodarki z gospodarką światową (w szczególności z ekspansywnymi potrzebami gospodarki amerykańskiej) wedle przykazań Konsensu Waszyngtońskiego. Ale neoliberalna integracja Meksyku z gospodarką światową była dłuższym, już wcześniej zainaugurowanym procesem – wymagającym m.in. polityki wizerunkowej nakierowanej na zewnątrz oraz systematycznej perswazji i ideologicznych przesunięć skierowanych do wewnątrz meksykańskiego społeczeństwa. Sergio de la Mora pisze, że wspierane finansowo (via tamtejszy narodowy instytut filmowy IMCINE) przez państwo meksykańskie kino tamtego okresu zaangażowało się

w proces reartykulacji oficjalnego narodowego dyskursu mexicanidad [meksykańskości – przyp. JP] celem wyprojektowania dobrze się eksportującego wizerunku zmieniającego się, ale jednocześnie natychmiastowo rozpoznawalnego, nowoczesnego Meksyku jako kraju dojrzałego dla biznesu i turystyki, osobliwego, zdemaskulinizowanego, romantycznego raju dla znużonego postmodernistycznego konsumenta. W zgodzie z tym celem, źródła mexicanidad nie mogą już dłużej być przywiązane do mitologii macho [w jej postaci pochodzącej z okresu] Rewolucji.[2]

Znikająca Rewolucja

Przepiórki… wydają się na pierwszy rzut oka kontynuacją najbardziej klasycznego gatunku klasycznej ery kina meksykańskiego, ideologicznie centralnego gatunku tej ery: „melodramatu rewolucyjnego” – melodramatu z okresu Rewolucji. Temu meksykańskiemu sub-gatunkowi melodramatu przypadało zadanie wykonywania ideologicznej pracy konsolidacji narodowej tożsamości wcielonej w męskość realizującą się w swoim własnym spektaklu – narodowej tożsamości, której fundamentem była instytucjonalizacja zdobyczy Rewolucji 1910 r. Przepiórki… kontynuują pewne tropy estetyczne, przywołują właściwą gatunkowi scenerię meksykańskiej prowincji i przedział czasowy okresu rewolucyjnego. Nie kontynuują jednak tamtego zadania ideologicznego, gdzieniegdzie z nim zrywają, a gdzie indziej podmieniają składniki, a nawet kluczowe polityczne i ideologiczne stawki. Co szczególnie istotne, te dyskontynuacje, zerwania i podmiany nie są jednak w żaden sposób gestami krytycznymi – np. w stosunku do tego wszystkiego, co w przedsięwzięciu klasycznego meksykańskiego kina było konserwatywne, zatrzymujące emancypacyjne możliwości Rewolucji w pół drogi, albo w odniesieniu do tych wszystkich momentów, w których sama Rewolucja poniosła ewidentne porażki czy zbłądzenia.

Do zdobyczy Rewolucji Meksykańskiej, które w świadomości społecznej miał konsolidować ten gatunek, należał m.in. antagonistyczny, asertywny stosunek do potężnego sąsiada z północy. Jednym z sukcesów Rewolucji było wyrzucenie z kraju znacznej części amerykańskiego kapitału i położenie kresu (przynajmniej na jakiś czas) jego łupieżczej eksploatacji Meksyku. W filmie Arau nie ma po tym śladu. Granica między dwoma krajami jest tu linią demarkacyjną przecinającą tu i ówdzie zawikłaną gmatwaninę uczuć, a nie granicą między mocarstwem (ekonomicznym i militarnym) i jego próbującą w konwulsjach Rewolucji zerwać kajdany ofiarą. Strefa graniczna jest strefą wolnej cyrkulacji dóbr i osób[3], jak w najbardziej naiwnym podręczniku neoliberalnej „ekonomii” czy nocnych zmazach Leszka Balcerowicza. Po dwóch stronach granicy plączą się tu jedynie przetrącone, na przekór losowi poobsadzane uczucia erotyczne bohaterów – ale nie ma stosunków realnej władzy i dysproporcji w tych stosunkach. Więcej nawet, jak na film o okresie Rewolucji, bardzo trudno się w nim doszukać… samej Rewolucji. Funkcjonuje tu ona jako dość niedookreślona „zawierucha dziejowa”, jedna z wielu i niewiele posiadająca cech charakterystycznych odróżniających ją od innych wydarzeń historycznych, np. wojny najeźdźczej czy wojny domowej. Funkcjonuje jako wtargnięcie chaosu, za którym nie kryją się żadne stawki, interesy czy projekt emancypacyjny, a jedynie jakiś emocjonalny (lub nawet stricte seksualny – jak w przypadku siostry Tity, rudowłosej, pełnokształtnej Gertrudis) zew, najdosłowniej porywający z sobą ludzi, którzy następnie bujają się po kraju, od sierry do sierry, po nocach na umór piją rum, a za dnia „walczą”. O co? Po co? Z kim wespół i przeciwko komu? Próżno wypatrywać u Arau jakiegoś zrębu odpowiedzi.

Oczywiście, Rewolucja Meksykańska w meksykańskim melodramacie rewolucyjnym uległa procesom mityzacji i monolityzacji. Gatunek zapoznawał i ignorował w ogromnym stopniu wewnętrzne skomplikowanie tego nie tyle wydarzenia, co długiego procesu obfitującego w rozłamy, konflikty i polityczne zwroty, konsolidując w zamian jej fundacyjne znaczenie dla meksykańskiego projektu nowoczesnej państwowości[4]. Przepiórki w płatkach róży wymazują jednak z Rewolucji Meksykańskiej całą jej treść polityczną, usuwają z pola widzenia wszystkie jej stawki, zarówno te dotyczące dystrybucji bogactwa wewnątrz kraju i panujących w nim stosunków własności, jak i te odnoszące się do miejsca kraju w międzynarodowym rozdaniu władzy i podziale pracy, w światowym systemie państw narodowych. Rewolucja staje się w Przepiórkach… nawet nie tłem, a co najwyżej ornamentem, co do którego ma się wrażenie, że można by go bez większej szkody dla całości wymienić na inny. W filmie marginalizacji uległ także wątek indiański, który w klasycznym melodramacie rewolucyjnym, choć ulegał mityzacji i dającej powody do różnych zastrzeżeń idealizacji, zajmował jedną z kluczowych pozycji[5].

Trudno twierdzić, że dzieje się to wszystko inaczej niż w bezpośrednim związku z kontekstem Meksyku jako kraju podlegającego w ostatnich dwóch dekadach XX w. postępującej integracji z globalnym neoliberalnym reżimem akumulacji kapitału, czyli zwłaszcza z procesami akumulacji w mocarstwie za północną granicą. W takiej sytuacji, z punktu widzenia elit politycznych i ekonomicznych moszczących sobie miejsce w tej integracji i czerpiących z niej wymierne korzyści, konfrontacyjna postawa wobec USA nie była już pożądana. I dokładnie dlatego postawy asertywnej nie wypadało już „promować”, że wszystkie w konfrontacji z potężnym sąsiadem zdobyte posterunki w procesie tejże integracji zostały już de facto oddane. Z Rewolucji odsączono tu wszystkie jej wewnętrzne polityczne stawki dokładnie dlatego, że w ramach instytucjonalnych neoliberalnego reżimu akumulacji kraj powrócił do skali niesprawiedliwości porównywalnej do tej sprzed Rewolucji: ich przypominanie byłoby więc pośrednio wskazaniem, że Rewolucja znowu (lub wciąż) jest potrzebna. De la Mora zwraca uwagę na miejsce tego filmu w całokształcie produkcji filmowej wspieranej przez państwo meksykańskie w okresie prezydentury Salinasa de Gortiari: tak Rewolucja, jak odniesienia do imperialistycznych interwencji Stanów Zjednoczonych w Meksyku, są w produkcji tego okresu całkowicie nieobecne[6].

Gender i niby-feminizm

Dyskontynuacje, zerwania i podmiany stawek rozsiane na całej przestrzeni Przepiórek… nie są gestami krytycznymi w stosunku do tego, co w melodramacie rewolucyjnym było konserwatywne, co mistyfikowało porażki czy niespełnione obietnice 1910 r. Zamiast tego wprowadzają trochę postmodernistycznego zamieszania, które na gesty krytyczne stara się je upozorować – zwłaszcza w okolicach centralnego wehikułu mexicanidad: widowiskowej męskości, osadzonej na koniu, wyposażonej w sombrero, lasso, itd., wyrażającej się w rytuałach i konwenansach więzi homospołecznych oraz właściwego tym więziom i temu modelowi męskości stosunku do kobiet, do innych mężczyzn i do świata.

przepiorki2

Marco Leonardi i Lumi Cavazos

Sparafrazuję teraz to, co David William Foster powiedział kiedyś w punkcie wyjścia swoich rozważań o gender w kinie brazylijskim: gender stanowi absolutny poziom zero dla większości ludzkich społeczeństw i ich kultur, coś, co właściwie nigdy nie może nie być obecne. W języku takim jak hiszpański niemal każdy akt mowy wymusza określenie rodzaju gramatycznego, a więc płci, podmiotu wypowiadającego, często także adresata i osób, o których mowa (w zaimkach, rzeczownikach, formach gramatycznych czasownika). Bohaterowie narracji i przedstawień figuratywnych są niemal zawsze określeni pod kątem swojej płci, a kiedy nie są, ten właśnie fakt, że nie są, nie może nie zwrócić na siebie uwagi[7].

Przepiórki w płatkach róży próbowały w związku z tym dokonać czegoś na swój sposób przewrotnego, choć w niesłusznej sprawie. Ma w nich bowiem miejsce kombinacja nieusuwalności problematyki gender z pola widzenia (czy nawet właśnie centralnego miejsca) większości tekstów kultury, z postmodernistycznym upodobaniem do skupiania na wszystkim tym, co kryje się pod polem semantycznym pojęcia gender całej uwagi analitycznej i krytycznej tak, jakby gender w ogóle czy w jakimkolwiek poszczególnym przypadku mógł się artykułować lub być kontestowany w oderwaniu od panujących w danym układzie społecznym stosunków władzy i dominacji ekonomicznej. W tym sensie Przepiórki… są produktem postmodernistycznego przechwycenia feminizmu i nurtów queer – a przynajmniej ich sporej części – przez liberalizm i neoliberalizm; ich oswojenia i udomowienia, pozwalających na dodanie pikantnej przyprawy „nowoczesności” i „wywrotowości” nawet do potraw, które jako całość w ukryty lub najzupełniej jawny sposób są konserwatywne. Arau odwraca mianowicie wektor spojrzenia: przenosi funkcję estetycznego biernego przedmiotu pożądania z kobiety na mężczyznę, wysyłając jasny sygnał, że oto staje w poprzek temu, co w kinie głównego nurtu zdiagnozowała w swoim słynnym tekście Laura Mulvey[8]. Erotyczne pragnienie i estetyczny zachwyt widza ma podążać za tym, dokąd podążają uczucia głównej bohaterki, Tity (Lumi Cavazos). To Pedro jest w filmie fizycznie najpiękniejszą z postaci i to wokół pragnienia jego niedostępnej osoby, jego niedostępnego, ale podziwianego ciała, krążą myśli i koleje losu Tity. Jednocześnie pożądane ciało Pedra jest nie do końca zmaskulinizowane, chłopięce, niespecjalnie nacechowane znamionami fizycznej siły, zdolności dominacji. Wcielający się w jego postać Marco Leonardi (znany wcześniej widzom na całym świecie jako Toto z Kina Paradiso Giuseppe Tornatore) zredukowany jest do funkcji przyjemnego przedmiotu spojrzenia bardziej jeszcze przez jedną z kluczowych decyzji reżysera: o zastąpieniu jego głosu głosem innego, meksykańskiego aktora.

Przedsięwzięty przez Arau projekt „małej genderowej rewolucji”, żeby nie powiedzieć „rewolucyjki”, nie tylko ma odwrócić uwagę od ważniejszego dla całego filmu projektu konformistycznej pacyfikacji tak pamięci, jak i mitu Rewolucji, by jedno i drugie nie przeszkadzało przehandlowaniu kraju (jako rynku zbytu oraz rezerwuaru taniej siły roboczej i tanich surowców) amerykańskiemu kapitałowi w ramach porozumienia NAFTA, za zasłoną retoryki ponadgranicznej „przyjaźni” i „wolnej cyrkulacji dóbr i osób” między obydwoma krajami. Wątpliwy jest nawet sam feminizm całego tego projektu, nawet rozumiany w najbardziej naiwnych kategoriach jego płytkiej odmiany liberalnej. W największym – trywializującym, owszem (ale tylko trochę) – skrócie cały film opowiada w końcu o stanowiącym dla Tity sens istnienia pragnieniu, by gotować dla Pedra; „hardly the stuff of radical feminist politics”[9], jak to w swojej analizie filmu skwitował de la Mora. Bardziej niż o feminizm szło tu bowiem właśnie o nowy, na postmodernistyczny sposób seksowny wizerunek Meksyku, w którym także i męskie ciało może pełnić głównie funkcje erotycznego przyciągania i obiektu estetycznego, podobną tej, jaką realizuje we współczesnej reklamie prasowej i telewizyjnej na rynkach zwanych „rozwiniętymi”.

Jarosław Pietrzak

Przypisy

[1] Można odnieść wrażenie, że późniejsza ekranowa hagiografia bohatera Rewolucji Zapata: el sueño del héroe była swego rodzaju próbą „odkupienia” przez reżysera win, o które – podstawnie – oskarżyli polityczni krytycy Przepiórek… Próbą zakończoną raczej porażką – tak komercyjną, jak i w kategoriach artystycznej i krytycznej recepcji filmu. Por. Vek Lewis, When ‘Macho’ Bodies Fail: Spectacles of Corporeality and the Limits of the Homosocial/sexual in Mexican Cinema, [w:] Mysterious Skin: Male Bodies in Contemporary Cinema, red. Santiago Fouz-Hernández, London: I.B. Tauris, 2009, s. 177-192.

[2] Sergio de la Mora, Cinemachismo: Masculinities and Sexuality in Mexican Film, Austin: University of Texas, 2006, s. 136-137.

[3] Zob. Gastón Lillo, El reciclaje del melodrama y sus repercusiones en la estratificación de la cultura, „Archivos de la Filmoteca” nr 16, February 1994, s. 65-73.

[4] Zob. Andrés de Luna, La batalla y su sombra (La Revolución en el cine mexicano), Mexico City: Universidad Autónoma Metropolitana – Xochimilco, 1984.

[5] Sergio de la Mora, Cinemachismo, s. 149.

[6] S. de la Mora, Cinemachismo, s. 150.

[7] Por. David William Foster, Gender & Society in Contemporary Brazilian Cinema, Austin: University of Texas Press, 1999, s. 7.

[8] Laura Mulvey, Przyjemność wzrokowa i kino narracyjne, [w:] Panorama współczesnej myśli filmowej, red. Alicja Helman, Kraków 1995.

[9] S. De la Mora, Cinemachismo, s. 154.

 

Tekst ten stanowi fragment (pierwszą część – druga dostępna jest tutaj) eseju Meksyk, męskość i globalizacja wchodzącego w skład mojej książki Smutki tropików. Współczesne kino Ameryki Łacińskiej jako kino polityczne. Fragment ten ukazał się też w „Le Monde diplomatique – edycja polska” w marcu 2016 (na jego potrzeby zostały wprowadzone śródtytuły).

Jestem na Facebooku i Twitterze

Metro w Barcelonie: detal

Smutek pożądania

Almodóvar a García Lorca

czyli postmodernizm w tradycji osadzony

„Ojciec Adelaidy zabił na Kubie pewnego mężczyznę, żeby się ożenić z jego żoną. Potem wrócił do kraju i porzucił tę kobietę dla innej, która miała córkę, po czym z kolei on miał stosuneczek z tą córką, a kiedy jego druga żona zwariowała i potem umarła, ożenił się z tą dziewczyną, która stała się matką Adelaidy.”[1]

Postmodernizm i tradycja

„Pedro Almodóvar reprezentuje obecnie w oczach świata kinematografię hiszpańską, przejmując pałeczkę po swych wielkich poprzednikach – Buñuelu, Bardemie i Saurze. Uprawia jednak inny rodzaj twórczości, będąc jednym z najbardziej reprezentatywnych przedstawicieli filmowego postmodernizmu”[2] – pisze Alicja Helman.

Almodóvar jest niewątpliwie twórcą postmodernistycznym i podkreślają to wszyscy. Bezustannie odwołuje się na różne sposoby (za pomocą aluzji, cytatów, pastiszu i analogii) do powstałych już przed nim dzieł sztuki, z najrozmaitszych „pięter” kultury – zarówno arcydzieł, jak Krwawe gody Lorki, jak też rzeczy najzupełniej szmatławych, w postaci lichej reklamy czy brukowej telewizji (w Kice). Pojawiają się u niego aluzje do dramatów Tennessee Williamsa (przedstawienie Tramwaju zwanego pożądaniem we Wszystko o mojej matce), filmów Mankiewicza (różnorakie, już na etapie tytułu, powiązania tego samego filmu z Wszystko o Ewie), Felliniego (czarno-biała sekwencja w Kobietach na skraju załamania nerwowego), Saury (jego żona, Geraldine Chaplin gra w Porozmawiaj z nią nauczycielkę baletu, sztuki w wielu filmach tego twórcy bardzo ważnej) i Buñuela (fragment Zbrodniczego życia Archibalda de la Cruz w Drżącym ciele). Odwołuje się jednak również do latynoskich tasiemcowych seriali i krzykliwej estetyki reklamowego i telewizyjnego kiczu – choćby w plastycznej koncepcji swoich filmów, które dzięki niej są rozpoznawalne na pierwszy rzut oka. Ale pojawia się też folklor (flamenco i ludowe pieśni w Kwiecie mego sekretu), co oznacza, że czerpie on ze wszystkich trzech modeli dystrybucji kultury: elitarnej (albo wysokiej), popularnej (masowej) i ludowej (folkloru). Niesłychanie ponowoczesny jest też światopogląd wpisany w jego filmy. W świecie przedstawionym Almodóvara nie istnieje żadne nieprawdopodobieństwo, które nie mogłoby się wydarzyć. Nie można być pewnym niczego, a już zwłaszcza płci bohaterów. Jako postmodernista byłby więc typowym obywatelem „globalnej wioski”, potrafiącym czerpać na równych prawach wszystko zewsząd.

Ale tak nie jest. A przynajmniej nie do końca. Almodóvar jest bowiem bardzo głęboko osadzony w tradycji kultury hiszpańskiej, bardzo silnie z nią związany, pomimo iż z wielu jej składników się naśmiewa, ironizuje na ich temat lub je atakuje (zwłaszcza mit machismo). Spróbuję to pokazać na przykładzie bardzo silnych związków łączących go z twórczością Federica Garcíi Lorki, zdaniem wielu największego hiszpańskiego poety i dramaturga XX wieku[3] (czyniąc tylko czasem wycieczki w stronę innych autorów i ograniczając się tylko do dramaturgii jako bardziej porównywalnej z kinem). Pretekst do tego dał mi sam reżyser odnosząc się do jego twórczości we Wszystko o mojej matce; Huma Rojo (Marisa Paredes) pracuje tam z innymi nad inscenizacją przedstawienia Hołd Lorce.

Federico García Lorca urodził się w 1898 roku w miejscowości Fuentevaqueros w pobliżu Granady, zmarł w 1936 zamordowany przez faszystów w czasie hiszpańskiej wojny domowej. Jego twórczość dramatyczna to między innymi: Mariana Pineda, Czarująca szewcowa, Kiedy minie pięć lat, Miłostki Perlimpina i Belissy oraz trzy absolutne arcydzieła: Krwawe gody, Yerma czyli Bezpłodna i Dom Bernardy Alba.

 

Ballady i telewizja albo folklor a kultura masowa

Podstawowym źródłem inspiracji Garcíi Lorki jest folklor hiszpański, nawet wtedy, kiedy opisywane zdarzenia zaczerpnął z rzeczywistości (jeśli wierzyć wstępnej deklaracji w didaskaliach – Dom Bernardy Alba[4]) czy historii (np. Mariana Pineda). W takich bowiem przypadkach dokonywał on ich stylizacji upodabniającej je do ludowych ballad czy romanc i przetwarzał je w sposób stylistycznie przypominający funkcjonowanie autentycznych historii w folklorze.

Almodóvar, przy całym zróżnicowaniu źródeł inspiracji, w największym jednak stopniu czerpie z kultury masowej. Przy wszelkich różnicach pomiędzy tymi dwoma systemami kultury, folklorem i kulturą popularną, jako źródła inspiracji dla tych dwóch artystów można je traktować jako opatrzone znakiem równości. W okresie, jaki dzieli Lorkę od Almodóvara, folklor stał się bowiem (w obrębie cywilizacji Zachodu) przedmiotem zainteresowania etnografów i garstki entuzjastów; częściowo trafił do dwóch pozostałych systemów – kultury popularnej poprzez zapośredniczenie środkami masowego przekazu (casus Bregovicia), a elitarnej za sprawą „adopcji” przez – używając określenia A. Kłoskowskiej – „kryterium instytucjonalne” (np. festiwale organizowane przez państwo czy Unię Europejską, muzea etnograficzne, państwowe zespoły folklorystyczne). W żadnej z tych postaci nie jest to już prawdziwy folklor, któremu zostało już tylko kilka lapońskich czy karelskich „rezerwatów”. Jego miejsce w życiu społecznym i w życiu jednostki zajęła kultura masowa, wywodząca się zresztą częściowo z niego. Różni się zasięgiem i sposobem dystrybucji, ale odpowiada na te same potrzeby, jakie niegdyś zaspokajał folklor. Wiąże się to z przemianami, jakie zaszły w społeczeństwach zachodu na skutek rewolucji przemysłowej. Jak pisze Edgar Morin, przebudowa czasu pracy (podział na ściśle liczony czas pracy i czas wolny zamiast cyklicznego czasu agrarnego z okresami wzmożonej i mniej intensywnej pracy oraz okresami świątecznymi) spowodował, że folklor – nierozerwalnie z poprzednim porządkiem związany – został wyparty przez inny system kultury – popularnej, czy też masowej („kultury czasu wolnego”)[5]. Innym decydującym czynnikiem okazała się alfabetyzacja najniższych warstw społecznych i udostępnienie im „mechanicznych środków transmisji społecznej” (K. Dobrowolski), czyli pisma i druku, technik ikonograficznych itd. Podczas gdy jednym z czynników warunkujących folklor jest transmisja tradycji bezpośrednio, twarzą w twarz, oralnie[6]. Ponieważ alfabetyzacja nie oznaczała dla każdego aż takiej wiedzy, by uczynić mu dostępną kulturę wysoką (vide koncepcja Pierre’a Bourdieu[7]), czymś się ta próżnia wypełnić musiała.

Kulturę masową oczywiście bardzo wiele różni od folkloru. Nie powstaje oddolnie, spontanicznie, lecz odgórnie, organizowana przez fachowców od show-biznesu. Twórca przeważnie nie jest anonimowy. Zasięg jest wielokrotnie większy, a przekaz zapośredniczony przez skomplikowane środki techniczne. Bardzo wiele jej aspektów wywodzi się jednak bezpośrednio z kultury ludowej, co wykazało wielu badaczy zjawisk szczegółowych w jej obrębie występujących. Kilka przykładów: Roger Silverstone wykazał związek brytyjskiego serialu Intimate Strangers ze strukturami ludowych narracji (konkretnie bajek magicznych) opisanych przez Proppa, David Giles zrobił to samo wobec seriali kryminalnych, Arthur Asa Berger – serialu The Prisoner[8], a Beata Świętochowska – Titanica Jamesa Camerona[9]. Co najważniejsze, wydaje się, że przeciętny odbiorca reaguje na wytwory kultury masowej w ten sam sposób, mianowicie na zasadzie „autorytetu urządzeń kultury”. „Istotą tego autorytetu” w folklorze było „uznanie określonego wytworu pozbawione w zasadzie krytycznej analizy, połączone natomiast z silną wiarą w jego wartość” i oparte „na silnym do nich przywiązaniu emocjonalnym”[10]. Typowy telewidz czy odbiorca muzyki popularnej, choć może mieć różne gusta, na ogół ich uzasadnieniem jest, że coś mu się po prostu podoba albo nie. Piosenka Edyty Bartosiewicz była przebojem, więc nikt nie zwracał uwagi na kretynizm rymu „mam na imię Jenny / może to coś zmieni”. Czasem nawet coś mu się nie podoba, a i tak ogląda – jak to było z Big Brother i jego pociotkami, w których „akcji” nawet ich zagorzali krytycy byli na bieżąco (dopóki nie zrobiło się ich tyle, że to przestało być możliwe).

Ujmuję to bardzo skomplikowane zagadnienie w pewnym uproszczeniu, wiadomo przecież skądinąd, że np. niektórzy fani Quentina Tarantino zabawiają się próbami chronologicznej rekonstrukcji Pulp Fiction; ale w przeciwnym razie wybiłoby mi się ono na niepodległość zamiast posłużyć za punkt wyjścia do rozważań o zakorzenieniu Almodóvara w hiszpańskiej kulturze. Bo otóż to co i jak bierze on z kultury masowej, odbywa się w taki sam sposób, w jaki Lorca posiłkował się folklorem.

 

Hiszpanie i folklor

Przytoczony na wstępie cytat to kwestia Martirio z Domu Bernardy Alba (wywiedziona przez Lorkę z folkloru czy przez folklor widzianej rzeczywistości), a stanowiłby on znakomity materiał zarówno na latynoską telenowelę jak i na film Almodóvara. Splot pokrewieństwa i powinowactw przypomina gmatwaninę tychże chociażby we Wszystko o mojej matce. Brakuje tylko transseksualistów i transgenderystów, na który to pomysł dla ludowej wyobraźni było jeszcze w czasach Lorki stanowczo za wcześnie.

Takie właśnie źródło inspiracji, a więc bazowanie na tekstach kultury oddziałujących mocą „autorytetu emocjonalnego”, wiąże Almodóvara nie tylko z Lorką, lecz usadawia go bardzo głęboko w tradycji hiszpańskiej. Znawcy literatury tego kraju podkreślają, że ludowość jest jednym z jej najważniejszych elementów twórczych. „Pedro Salinas […] pisze o ludowości podporządkowanej inteligencji i wdziękowi kultury. Wykorzystanie folkloru […] uważa on za kontynuację wielowiekowej hiszpańskiej tradycji”[11]. Do ludowej wyobraźni odwoływał się przecież już XVII-wieczny teatr Lopego de Vegi[12] i innych mistrzów „Złotego Wieku” (Siglo de Oro) tej sztuki w Hiszpanii.[13] Tirso de Molina postać Don Juana wziął do swego Zwodziciela z Sewilli z twórczości ludowej,[14] by go przekazać dalej, np. Zorrilli (Don Juan Tenorio). Autos sacramentales, specyficzne przedstawienia związane z obchodami Bożego Ciała, których najbardziej olśniewające przykłady wyszły spod pióra Don Pedra Calderóna de la Barca y Henao, „stanowią […] z jednej strony rodzaj” wyrafinowanych intelektualnie „przedstawień religijnych, z drugiej ciekawy dokument obyczajowy, gdyż oparty na ludowości”[15]. Nawet sam kamień węgielny nowożytnej kultury hiszpańskiej, Don Quijote de La Mancha Miguela de Cervantesa Saavedry, mieści się w tym kontekście. Tytułowy bohater jest niby uformowany przez rycerskie eposy, ale w czasach Cervantesa miały one już za sobą proces klasowej degradacji, społecznej redystrybucji i intelektualnej pauperyzacji. Zacytuję słowa Bachtina, że miała miejsce „społeczna tułaczka powieści rycerskiej tworzonej w XIV i XV wieku zakończona przekształceniem romansu rycerskiego w «literaturę ludową», czytaną przez niższe warstwy”[16]. Dawno nie były już literaturą elitarną, trafiły pod strzechy. Cervantes nawiązuje też do wielu gatunków i utworów ściśle ludowych i sam też jest bardzo głęboko zakorzeniony w tradycji[17]. Z folklorem powiązany jest także kwitnący niegdyś w Hiszpanii nurt powieści łotrzykowskiej reprezentowany np. przez słynny anonimowy Żywot Łazika z Tormesu.

Najbardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem takiej roli folkloru w wysokim pułapie kultury narodowej jest ogromna w Hiszpanii liczba szlachty (6,5% społeczeństwa[18]), która niewiele tylko ustępowała rekordowej w tym względzie szlachcie polskiej. Tak liczebna szlachta w ogromnej swej części od plebsu różniła się tylko tytułem i prawami,[19] nie mogła się jednak zdystansować ekonomicznie i symbolicznie (na polu kultury) jak chociażby jednoprocentowa szlachta francuska. Ponadto w okresie rozkwitu hiszpańskiej kultury szczególną rolę odgrywał w niej teatr; tak ogromną, że aż stanowiącą jedną z najwspanialszych kart w historii sztuk widowiskowych, ocenianą przez wielu na równi z teatrem elżbietańskim[20]. A była to domena przede wszystkim plebsu.

 

Inspiracja i  stylizacja

Zarówno García Lorca jak i Almodóvar czerpią inspirację fabularną, ale i formalną, jednak nie na zasadzie sklejania spotkanych gdzieś wcześniej motywów, lecz poddając je jeszcze własnej, bardzo wyrafinowanej stylizacji. U Lorki dotyczy to np. wersyfikacji, stylizacji obszernych fragmentów lub całych utworów np. na ludowe pieśni, a także podziałów na jednostki dramaturgiczne czy zawartych w didaskaliach koncepcji inscenizacyjnych, czego dobrym przykładem jest ich fragment z Prologu Mariany Pinedy:

„Scena przedstawia zarys łuku arabskiej bramy Cucharas na tle placu Bibarrambla w Granadzie. Całość sceny, na którą padają niebieskie, zielone, żółte i różowe światła, ujęta jest w żółtawe passe partout jak starodruk. Tło czarnych ścian. Na fasadzie jednego z domów wymalowane jest morze, okręty, girlandy owoców. Pełnia księżyca. W głębi dziewczynki śpiewają ludową romancę.”[21]

Która to zresztą romanca antycypuje historię, jaką zobaczymy w trzech aktach fabuły. (Widzimy tu więc zapośredniczanie losów bohaterów przez funkcjonujące w ich środowisku teksty kultury, a także przejawiającą się w tym stałą obecność instancji wioskowej opinii publicznej, tego co „wieść gminna niesie”; przerodzą się one u Almodóvara we wszechobecność telewizji i jej kolorystyki, relację Andrei „Blizny” z gwałtu na Kice i telewizyjne wyznanie winy w Wysokich obcasach.) Oprócz tejże Mariany Pinedy, która też w podtytule jest Romancą ludową, na pieśni stylizowane są chociażby obszerne fragmenty Krwawych godów; Kiedy minie pięć lat to Legenda czasu, a Czarująca szewcowa to Jaskrawa farsa. Wiele dramatów dzieli się na „obrazy”, a nie na sceny (Kiedy minie pięć lat, Krwawe gody, Yerma czyli Bezpłodna, Dom Bernardy Alba), a Panna Rosita czyli Mowa kwiatów nawet na różne obrazy ze śpiewem i tańcem.

U Almodóvara ekwiwalentem tego wszystkiego jest wizualna koncepcja ujęć, kolorystycznie niezwykle rozbuchanych, ale zawsze bardzo przemyślanych, i – co trzeba ze strachem przyznać – bardzo mimo wszystko wysmakowanych (niezapomniany malowniczo falujący płaszcz zamyślonej na moście seksualnej morderczyni w Matadorze!). A także zabiegi montażowe mające jakoś zdyscyplinować nie znającą u niego żadnych ograniczeń fabułę – przenikania, przejście np. z dziury w śmietniku do tunelu kolejowego, czy pokazanie dwóch pociągów oddzielonych w czasie odstępem roku – w jednym krótkim ujęciu (Wszystko o mojej matce); winiety otwierające kolejne „rozdziały” Porozmawiaj z nią, itd. Dwa najnowsze filmy Almodóvara, Wszystko o mojej matce i Porozmawiaj z nią, za pomocą takich środków formalnych skonstruowane są zresztą w sposób jakby nieco powieściowy, nawlekając na jedną nitkę narracji kolejne rozrzucone epicko w czasie epizody. Ma to swoje odpowiedniki u Lorki w podobnie luźnej konstrukcji wielu jego dramatów. Wiele poprzednich filmów Almodóvara cechowała innego rodzaju literackość: szalone sploty dziko pogmatwanych wątków.

 

Miłość i śmierć

Obydwu twórców łączy jednak przede wszystkim przedstawianie jaskrawo krańcowych konfliktów. Krwawe gody to historia tragicznie zapętlonych emocji. Młody mężczyzna chce poślubić piękną dziewczynę mieszkającą z ojcem gdzieś za wsią. Jego Matka swata go, choć przepełnia ją ból i strach, ponieważ dziewczyna kochała już kiedyś mężczyznę i chciała go poślubić, a był nim Leonardo, członek rodziny, której mężczyźni zamordowali męża i synów Matki Pana Młodego. Został jej już tylko ów Pan Młody. Leonardo w czasie tych tragicznych wydarzeń w przeszłości był bardzo mały, nie miał z nimi nic wspólnego; teraz jest żonaty, ma dziecko. Okazuje się jednak, że stara miłość nie rdzewieje i ostatniej nocy przed ślubem Panna Młoda i Leonardo, nie mogąc pokonać swojej namiętności, porzucają swoje rodzinne zobowiązania i uciekają w las. Rodzina i przyjaciele Pana Młodego rozpoczynają pogoń ze zdecydowanym zamiarem zabicia obojga. W pojedynku ginie jednak i Leonardo, i Pan Młody. Panna Młoda nie ginie, lecz marzy o śmierci z rąk Matki Pana Młodego. Ta, pogrążona w rozpaczy, wypowiada kwestię, którą słyszymy z ust Marisy Paredes pod koniec filmu Wszystko o mojej matce. Yerma czyli Bezpłodna to historia kobiety, która nie mogąc poślubić jedynego mężczyzny, którego kiedyś kochała, poślubiła innego, zupełnie jej obojętnego, od którego pragnęła jedynie dziecka, syna. Cały, niemal histeryczny, ogrom swoich uczuć ukierunkowała na to przyszłe dziecko. Którego jednak on jej nie dawał, mimo trwającego dobrych kilka lat małżeństwa. Nie pomagały prośby ani modły. A na to, by począć dziecko z innym, szalona na punkcie swojego poczucia godności Yerma, która kochała tylko raz w życiu (mężczyznę jej niedostępnego), nie ma zamiaru się zdecydować. W rozpaczy zabija męża, który wyznał jej, że po prostu nie chce i nigdy nie chciał dać jej dziecka, bo bał się tej łapczywości, z jaką ona chce go wyssać. Yerma zabija jego i tym samym to potencjalne, nigdy nie poczęte z jego lędźwi dziecko. Dom Bernardy Alba opowiada natomiast o pewnej rodzinie, złożonej z matki i córek, nad którymi wisi wspomnienie zmarłego ojca. Wszystkie córki Bernardy Alba, od najmłodszej, mającej kilkanaście lat, do najstarszej, 39-letniej starej panny, szaleją na punkcie jednego mężczyzny. Który kręci z kilkoma z nich, a jedną zapędza w ciążę i samobójstwo.

Są to historie tak tragicznie pogmatwane, że aż przekraczają granice statystycznego prawdopodobieństwa – i porażają odbiorcę („autorytet emocjonalny”). Cechuje to też wszystkie filmy Almodóvara, nawet te, które maskują tragizm emocji anarchicznie farsową formą. Jednym z nich jest przecież Kika. Z jednej strony rzeczywiście scena gwałtu jest arcyśmieszna, a wieńczące ją autoerotyczne zaspokojenie Paula Bazzo, któremu nie dano skończyć „czwartego razu bez wychodzenia” – dość wulgarne. Ale pod powierzchnią tej hecy kryją się straszliwe dramaty: Ramón (Alex Casanovas) dowiaduje się z pamiętnika matki, że w jej życiu nie zajmował prawie żadnego miejsca; jej serce szalało tylko dla jednego mężczyzny – który został jej katem i który jest także obiektem rozpaczliwego a nieodwzajemnionego (Andrea Blizna-Coracortada) lub nienależycie odwzajemnionego (blondyna z Meksyku, również przez niego zabita, oraz Kika, ta z kolei zdradzana) pożądania również innych kobiet. Podobnie rzecz ma się z Matadorem, którego fabuła jest horrendalnie nieprawdopodobna, a psychologia postaci niesłychanie głęboka. Antonio Banderas gra tam młodego mężczyznę, którego psychika jest zupełnie rozmontowana przez dominującą matkę i równie pacyfikujące religijne wychowanie oraz seksualny kompleks niższości polegający na własnym niedorastaniu do jego wyobrażenia o męskości narzuconego mu przez hiszpańską kulturę, którego wcieleniem jest dla niego jego mistrz corridy.

Matador, wraz z Prawem pożądania i Porozmawiaj z nią, to jednak wyjątki pod pewnym zasadniczym względem. Poza bowiem tymi filmami te tragiczne, szalenie silne i nie znajdujące nigdy ukojenia uczucia, to w przeważającej mierze uczucia kobiet. Matek i kochanek nie znających żadnego umiaru w miłości. Miłość ta jest źródłem co najmniej bólu, a nierzadko wprost piekła na ziemi. W Kobietach na skraju załamania nerwowego to piekło jest bardzo zabawne, bo przybiera postać pogromu przy użyciu zatrutego gazpacho, pościgu wyposażoną we wszystko taryfą pstrokatego taksówkarza za pięćdziesięcioletnią rozwódką (po niezbyt skutecznej terapii psychiatrycznej), która porwała motocykl wraz z jego posiadaczem i rozpętała strzelaninę na lotnisku. W zakończeniu Kiki to piekło jest znacznie mniej nonszalanckie, wręcz makabryczne, bo jego efektem jest trup Meksykanki w wannie i krwawe mordobicie między Andreą Blizną-Coracortadą a Nicholasem.

Podobnie jak w Krwawych godach i Domu Bernardy Alba Lorki, jest to nierzadko miłość kilku kobiet do jednego mężczyzny rozpętującego wszędzie szał pożądania, najważniejszego uczucia w świecie Almodóvara; nazwał on nim nawet swoją i swojego brata Agustína wytwórnię filmową (El Deseo). W Kobietach na skraju załamania nerwowego trzy kobiety szaleją za podstarzałym aktorzyną dubbingowym. W Wysokich obcasach matka i córka, kochanki jednego mężczyzny, przyznają się obydwie do jego zamordowania, żeby się nawzajem kryć. A nie były jedynymi jego kochankami. W Kice kilka kobiet szaleje za pisarzem-mordercą. We Wszystko o mojej matce mamy wersję nieco zmodyfikowaną – siejący miłosne spustoszenie mężczyzna zrobił sobie biust i został Lolą. Wyczuwa się wyraźnie, że obaj twórcy bardzo silnie utożsamiają się emocjonalnie z żeńską częścią swojego świata przedstawionego.

 

Kobiety i mężczyźni

Hiszpania jest jednym z krajów, gdzie zmarginalizowana społeczna pozycja kobiety, zamkniętej w kuchni i przy kołysce, tworzy sobie jakąś symboliczną rekompensatę. Często się to dzieje w krajach bardzo katolickich. W średniowiecznej Europie była to np. l’amour courtois przy jednoczesnej odmowie kobietom jakichkolwiek praw[22] (z wyjątkiem Skandynawii – dlatego tam nigdy nie rozwinął się kult maryjny). W Polsce to właśnie kult Matki Boskiej i stawianie kobietom pomników za to, że są Matkami i Polkami, symboliczne hołubienie ich, przy jednoczesnym płaceniu im o połowę mniej za tą samą pracę a wcześniej bardzo długotrwałym braku dostępu do wykształcenia. Jeszcze około sto lat temu nawet takie umysły jak Wł. Łoziński się na tę mistyfikację nabierały. W swoim Życiu polskim w dawnych wiekach wierzy on najszczerzej w rzekome wspaniałe traktowanie w Polsce kobiety, podając w tym samym rozdziale fakt ich analfabetyzmu i tytułowania ich per „przyjacielu”[23]. Tymczasem zwrotem tym odnoszono się zawsze do osoby niższej stanem, a nie do kogoś, kogo się bardzo ceniło – co zresztą sam zauważa, ale tylko w odniesieniu do mężczyzn.  W Hiszpanii miewało to kształt takiej mistyfikacji, jak Dulcynea z Toboso w wyobraźni błędnego rycerza u Cervantesa, symbolicznej roli królowej Izabeli, czy pozycji matki w rodzinie (w granicach czterech ścian domostwa). Przy jednoczesnym zamykaniu kobiet na klucz celem kontroli ich i okolicznych mężczyzn popędu seksualnego, jak to ujął kiedyś Hall[24]. Jak piszą hiszpańscy historycy, „tradycja chrześcijańska bowiem z jednej strony wysławiała kobietę i stawiała ją na równi z mężczyzną, z drugiej widziała w niej upadłą Ewę, grzesznicę, uwodzicielkę Adama, sprawczynię upadku rodzaju ludzkiego”[25], z tego względu widząc ją najchętniej w upośledzonej społecznie, biernej wobec woli mężczyzn, pozycji.

U Lorki i Almodóvara są to jednak niesłychanie głębokie i przenikliwe portrety. Choćby nie wiem jak nonsensowna była fabuła. A często jest to po prostu punkt widzenia kobiety. Pojawiają się głosy o feminizmie Almodóvara, które mnie jednak nie przekonują, bo „feminizm z definicji stanowi pozycję polityczną”[26] (E.A. Kaplan), a polityczny indyferentyzm Almodóvara został wykazany swego czasu przez Ewę Mazierską[27] w sposób chyba niepodważalny. Ktoś inny powiedział, że u Almodóvara jest to wyraz buntu przeciwko patriarchalnemu porządkowi społecznemu, który i jemu, podobnie jak kobiecie, wyznaczył upośledzoną rolę, jako przedstawicielowi mniejszości seksualnej. Właśnie w tym leży pies pogrzebany. Jeżeli jest to u niego feminizm, to tylko na najwyższym pułapie filozoficznym (tym samym, co – powiedzmy – obalenie apartheidu). Nawet to jest problematyczne, bo jeżeli tak, to konia z rzędem temu, kto zdoła ustalić, czy Almodóvar stoi w tym filozoficznym feminizmie na stanowisku esencjonalistycznym (różnice w sposobie widzenia świata tkwią u źródła w biologicznej różnicy płci), czy antyesencjonalistycznym (wszystkie różnice między płciami są jedynie wytworem kultury i społeczeństwa). W moim najgłębszym przekonaniu Almodóvar podchodzi do tego zupełnie „intymistycznie”, prywatnie – nie przekraczając poziomu psychiki pojedynczego bohatera/bohaterki, nie czyniąc żadnych wycieczek na piętra ogólne, co by go mogło zmusić do zajęcia jakiejś pozycji ideologicznej. Oczywiście można stanąć na stanowisku, że tego rodzaju nastawienie to też feminizm, no ale w takim razie trzeba by przyjąć, że wszelka poezja liryczna była już w starożytności feministyczna.

Lorca też był homoseksualny.[28] Przyjmowanie punktu widzenia kobiety, zwłaszcza w opisie bezgranicznego pożądania do mężczyzny, jest często stosowanym przez twórców homoseksualnych środkiem stylistycznym. Wystarczy wspomnieć Stanleya Kowalskiego ze wspominanego już dramatu Tennessee Williamsa, postaci odgrywane przez Massima Girottiego u Viscontiego, czy postaci męskie w niemych szwedzkich filmach Mauritza Stillera. Pojawia się to nawet w miejscach, których wskazanie przeraziłoby Ligę Polskich Rodzin, bo w poczciwych Baśniach Hansa Christiana Andersena. Na przykład w Małej syrenie[29] zakodował on historię swojej beznadziejnej, nigdy nie wyznanej (stąd niemota bohaterki) miłości do niejakiego Edvarda Collina, syna swoich bogatych opiekunów, na którego ślubie był gościem – jak Syrena na ślubie księcia.[30] Dociekania z kręgu gender wykazują, że typ kobiet reprezentowany przez bohaterki Almodóvara (i Lorki), a więc kobiet silnych, lub inaczej przekraczających tradycyjnie pojmowane ramy kobiecości (vide kobieta-matador w Porozmawiaj z nią), to typ, z którym szczególnie utożsamiają się mężczyźni homoseksualni.[31] Pojawianie się bowiem takich postaci kwestionuje sztywność podziału kulturowych ról przeznaczonych dla poszczególnych płci, co tworzy niszę i dla nich.

Lorca doświadczył w szczególnym stopniu charakteryzującego hiszpańską kulturę aż do śmierci generała Franco skrajnego zrepresjonowania popędu seksualnego. Już okres renesansu i humanizmu, będący podwalinami nowożytnej Hiszpanii w sensie nie tylko politycznym ale i kulturalnym,[32] był przecież „Epoką Królów Katolickich” (1474-1516), a Ferdynand i Izabela otrzymali od papieża Aleksandra VI „w 1496 roku tytuł Majestas Catholica[33]. W XVII wieku w nękanej kryzysami ekonomicznymi i społecznymi Hiszpanii zaczęła się epoka skrajnej, zabobonnej dewocji „nie tylko przy pełnej tolerancji, ale również przy współudziale ludzi z najwyższych sfer i kościelnych dygnitarzy”[34]. Poziom kultury umysłowej spadł radykalnie, a edukację i życie intelektualne zmonopolizował szalejący Kościół katolicki w odcieniu jezuickim[35]. Jak twierdzi freudyzm, takie zrepresjonowanie musi prowadzić do katastrof, stąd w kulturze hiszpańskiej, w tym i u Lorki, seks tak histerycznie blisko sąsiaduje ze śmiercią. Bezlitośnie tłamszone popędy, libido i destrudo, tym mocniej wybijają się na niepodległość i okazują się silniejsze od człowieka.

U Almodóvara wystarczy sobie przypomnieć rzeź w zakończeniu Kiki czy Matadora. Ich związek ze sferą seksualną jest w obydwu przypadkach bezsporny. Współczesna Hiszpania ma już za sobą przemiany obyczajowe, ale Almodóvar urodził się i wychował przed nimi, na dodatek w zabitej dechami dziurze w La Manchy i w prowadzonej przez księży szkole, co – jak twierdzi[36] – miało tylko negatywny wpływ. Nicholas (Peter Coyote) jest mordercą kobiet, które go pożądały, albo nawet ślepo kochały. Andrea Coracortada (Victoria Abril) w istocie także kierowana jest miłością do mężczyzny, do Ramóna. Był to kolejny przypadek pożądania skazanego na niepowodzenie. Swoją poronioną działalnością zawodową Andrea tłumi ból spowodowany tym niespełnieniem. Do takiej interpretacji upoważnia zwłaszcza Drżące ciało, który to film jest w całości o tym właśnie, o kompensowaniu nieosiągalnych pragnień. (To samo było z Yermą Lorki: marzyła o dziecku, by jemu przekazać uczucia, których nie mogła przekazać nieosiągalnemu mężczyźnie.) Trzeba zauważyć, że ironia i śmiech Almodóvara ma charakter wyłącznie stylistyczny: dotyczy tylko formy opisu. Za maską tej hecy kryją się zawsze dramaty psychologiczne, które Almodóvar traktuje bardzo poważnie, o czym świadczy chociażby to, że jego filmy mówią wciąż o tym samym.

 

Popęd i maskowanie

W samych tekstach Lorki można znaleźć sugestie, że dokonywał on procesu estetycznego maskowania własnego cierpienia związanego z seksualnością – i że był tego świadom. W sztuce Kiedy minie pięć lat padają np. bardzo symptomatyczne kwestie na ten temat, a wygłasza je postać nazwana (nomen omen) Maską:

„MASKA (roztrzęsiona) A potem poszłam do szpitala i dowiedziałam się, że hrabia Artur ożenił się z wielką damą z rzymskiego towarzystwa… A ja później chodziłam po prośbie i dzieliłam łoże z ludźmi, którzy pracują w portach przy wyładunku statków.

MASZYNISTKA Co mówisz? Czemu to opowiadasz?

MASKA (poważniejąc) Powiadam, że hrabia Artur tak mnie kochał, że płakał za kurtyną razem z synkiem, podczas gdy mnie oglądano jak srebrny półksiężyc przez lornetki w blachach gazowych lamp świecących pod kopułą wielkiej Opery Paryża.”[37]

 

Maska, opanowując się, dokonuje estetycznego zafałszowania pierwotnej wersji. Również w seksualności Lorki należy szukać źródeł innych niejasnych motywów. Mam na myśli młodzieńca, którego według wskazówek didaskaliów ma grać kobieta[38] i kota, który choć konsekwentnie w didaskaliach nazywany w rodzaju męskim, sam twierdzi, że jest kotką i zapytany przez chłopca, który go uraził niespostrzeżeniem tej zasadniczej różnicy, odpowiada mu, że powinien był się tego domyślić po jego/jej „srebrnym głosie”[39]. Nie można oczywiście twierdzić, że takie wątki są nieodzownie i tylko i wyłącznie z homoseksualizmem twórców związane, ale w tym wypadku były niewątpliwie, zważywszy na to jak wielkiego cierpienia źródłem była dla Lorki jego seksualność (ciężka depresja po odrzuceniu przez Dalego chociażby). Podobnie jak były z tym związane w przypadku wspomnianego już Andersena czy nawet Szekspira. (Jakkolwiek w teatrze hiszpańskim Złotego Wieku gry z tożsamością seksualną były już wcześniej podejmowane, bo ich drugim istotnym źródłem jest publiczny, a więc plebejski, ludowy charakter tej sztuki; widownia była w pewien sposób zainteresowana takimi przebierankami, które były atrakcją i swego rodzaju odreagowaniem.[40])

W twórczości Almodóvara perspektywa kobiety oraz lekceważąca statystykę liczebność rozmaitych seksualnych odszczepieńców też mają takie źródło. Wprawdzie Almodóvar podkreśla, że nigdy nie opisuje osobistych doświadczeń życiowych, bo własne życie go nudzi[41], nie można jednak nie odnieść wrażenia, że stała obecność pewnych wątków (najczęściej właśnie związanych z seksualnością, pożądaniem i niespełnieniem ale także stały motyw starszej kobiety inspirowanej zawsze osobą matki reżysera) na przestrzeni całej jego twórczości, oznacza jego emocjonalny z nimi związek. Podobnie rozumiałbym jego zainteresowanie kwestią wzajemnych relacji między życiem a twórczością artystyczną, którego sztandarowym przykładem jest Kwiat mego sekretu, film w ogromnym stopniu o tym, jak cierpienie przekuwa się w przeznaczone dla innych piękno; ale da się ono obserwować w całej jego twórczości.[42]

Almodóvar dziedziczy po Lorce sposób ukazywania i opisu uczuć swoich bohaterów, a zwłaszcza bohaterek. Ponieważ uczucia te są z reguły przypadkami krańcowego emocjonalnego uzależnienia, opisywane są więc na zasadzie swoistej synestezji: ogarniającego wszystkie zmysły skoncentrowania na percepcji jednego pożądanego obiektu. Dochodzi do całkowitego psychicznego ubezwłasnowolnienia. Przyjrzyjmy się reprezentatywnemu cytatowi z Krwawych godów, który angażuje cały aparat zmysłów i intensywność emocji na przestrzeni ośmiu wersów:

„Zębami, pazurami, jak potrafisz,

zerwij z mej gładkiej szyi łańcuch

z żelaza, pozwól mi się ukryć

w mym domu skalnym, jeśli nie chcesz

zabić mnie, tak jak małą żmiję,

to daj mi w rękę twoją broń.

Ach, jaki ogień w mojej głowie!

Ktoś szkła odłamki w język wbija.”[43]

U Lorki, zakochanego bez pamięci i bez wzajemności w Salvadorze Dalím, który w końcu jednak wybrał Galę, szczególnie akcentowany jest ów ogólnospołeczny, niewidzialny pas cnoty, jaki arcykatolicka kultura hiszpańska chciała założyć wszystkim swoim ofiarom, a w rezultacie powodowała ich rozbuchanie. Pan Młody i Panna Młoda są seksualnie nietknięci. Być może dlatego targające nimi uczucia są tak skrajne. Miłość i pożądanie są zawsze skazane na niemożność spełnienia, nawet wtedy, gdy są odwzajemnione. U Almodóvara seks jest z kolei na wszystkie strony praktykowany, bo nastąpiła eksplozja napędzana siłą wcześniejszego tłumienia; nadal jest jednak jakiś histeryczny i śmiercionośny. I bardzo smutny. Rozpacz pożądania i równoznacznej z nim samotności opisywana jest w sposób bardzo pokrewny z Lorką. Dialogi w jego filmach są wyraźnym spadkiem po twórczości Lorki, osiągają niekiedy literackie arcymistrzostwo – kiedy Huma Rojo mówi, że dym to wszystko, co ma; kiedy wydawca Amandy Gris mówi, że rzeczywistość powinna być zakazana. Kwestie są oczywiście krótsze niż w przeznaczonych dla teatru dialogach Lorki, ale Almodóvar niejednokrotnie rekompensuje to sobie monologami – np. tym o butach, od których Leocadia (Marisa Paredes) nie może się uwolnić, niczym od myśli o swoim mężu, na początku Kwiatu mego sekretu. Wszystko jest zaprzęgnięte do wyrażenia rozpaczliwej siły uczuć Leocadii: zimna paella, czerwony ręcznik i wojna w Bośni. Podobny kulinarno-polityczny konglomerat hiperbolizujący cierpienia bohaterek miał miejsce w Kobietach na skraju załamania nerwowego – tam chodziło o gazpacho i szyickich terrorystów. Jest to wywodzący się z folkloru sposób budowania metafor i porównań odwołujących się do namacalnych, konkretnych punktów odniesienia, bardzo łatwych do wyobrażenia, z którymi i nadawca, i odbiorca są dobrze zaznajomieni w życiu codziennym. Nie wymagających szczególnej erudycji. Leocadia, wypowiadając swoje uczucia ukochanemu Paco, odnosi się nawet do reklam urządzeń sanitarnych.

Ostatnie filmy Almodóvara stały się bardziej melancholijne niż dzikie wybryki jego młodości, ale wątek smutku pożądania, które ciągle nie może trafić we właściwy obiekt, jest wciąż wszechobecny. Musi się wydarzyć wiele katastrof, żeby gdzieś wreszcie dwie osoby mogły się połączyć – w Porozmawiaj z nią. Seks nie przestaje jednak być śmiercionośny – nie ma już wprawdzie krwawych orgazmów jak w Matadorze, ale jest AIDS, który zabija Lolę i zakonnicę we Wszystko o mojej matce.

 

Kobiety Lorki a kobiety Almodóvara

Przy tym wszystkim jest jednak pewna zdecydowana różnica między kobietami Lorki a kobietami Almodóvara. Otóż kobiety u Lorki, nawet te bardzo silne, jak Bernarda Alba czy Matka Pana Młodego, są ofiarami ścisłego patriarchatu w takim stopniu, że aż są jego filarami. Ich postawa całkowicie go umacnia, ponieważ bez reszty go uwewnętrzniły. Są całkowicie pogodzone z przyznanym im miejscem w społeczeństwie, co właśnie oddaje podział utworów na obrazy – „obraz” pokazuje statyczny stan rzeczy, w przeciwieństwie do „sceny”, która pokazuje wydarzenie w rozwoju. Są bezwarunkowo podporządkowane kochanemu mężczyźnie – czy też regułom seksualnym panującym w ich społeczeństwie (Yerma nigdy nie zdradzi męża, choć go nie kocha). Albo aktywnie ten patriarchat budują. Jest to przypadek Bernardy Alba, która rządzi swym domem niesłychanie twardą ręką kaprala, legitymizując swą absolutną władzę wspomnieniem zmarłego męża. A także Matki Pana Młodego – to ona podtrzymuje rodową nienawiść i nawołuje do krwawej rodowej zemsty, a są to wszystko atrybuty patriarchatu. Tak więc rodzina, którą rządzi kobieta, nie jest u Lorki w najmniejszym stopniu matriarchalna, jakby się mogło i chciało wydawać na pierwszy rzut oka. Jest nawet bardziej patriarchalna niż ta dowodzona przez mężczyznę. Jest to paradoks, ale chyba symptomatyczny, skoro mający całe życie opinię macho Pablo Picasso podpisywał się zawsze nazwiskiem matki a nie ojca. (Przypomina się „ołtarzyk”, jaki Ramón z Kiki poświęca swojej matce.)

Tymczasem filmy Almodóvara to dzika stypa na grobie patriarchatu, który (w swej ścisłej postaci) runął w Hiszpanii bardzo szybko, po śmierci generała Franco, którego umundurowana po szyję i wspierana przez kler dyktatura sztucznie podtrzymywała go przy życiu. Hiszpania przeszła bardzo szybkie przemiany obyczajowe, w których uczestniczyła madrycka Movida, ruch, z którego wywodzi się Almodóvar. Pierwsze jego filmy są jeszcze agresywnym wyrazem walki ze starym porządkiem (jak Pepi, Luci, Bom i inne dziewczyny z dzielnicy czy Wśród ciemności, gdzie pojawiają się ćpające zakonnice). Nagle jednak okazało się, że wojna skończona, i na dodatek wygrana. Tak rozumiany, stanowiący dla niego osobiste zagrożenie patriarchat, odszedł w siną dal społecznej historii. Hiszpania stała się jak na kraj katolicki bardzo liberalna. I odtąd postaci takie jak zakonnica (Penelope Cruz) będąca w ciąży z chorym na AIDS transgenderystą jest w diegezie jego filmów czymś nie budzącym niczyjego zdziwienia. A nawet jednym ze środków do pokazania wartości rodziny w świecie ponowoczesnym. W sposób flagowy reprezentuje więc Almodóvar to, co zorientowani na bieżąco we współczesnej hiszpańskiej produkcji filmowej odnotowują obecnie jako jej cechę ogólną, do której na pewno Almodóvar otworzył furtkę: będąc głęboko zakorzenionym w tradycji, kino tego kraju zupełnie odwróciło wektor ku liberalizmowi obyczajowemu ponowoczesności.[44] Formalnie głęboko osadzony w tradycji, opisuje Almodóvar świat, w którym wolność jednostki i jej prawo do osobistego szczęścia, a więc i wyboru tożsamości seksualnej, zastąpiły poczucie porządku i bezpieczeństwa. Zdaje się przy tym wierzyć, podobnie jak do niedawna Zygmunt Bauman, w wysoką moralną wartość tego stanu rzeczy, pomimo jego dyskomfortu spowodowanego brakiem jakichkolwiek pewników.[45] Najdalej posuniętym przykładem tej wiary jest Wszystko o mojej matce i Porozmawiaj z nią.

 

Mężczyźni Lorki a mężczyźni Almodóvara

Kobiety Almodóvara uzależniają się wprawdzie emocjonalnie od mężczyzn, ale nie są to już tacy sami mężczyźni jak u Lorki. U niego bowiem pożądany mężczyzna był tak wspaniały, piękny, imponujący, że ulegał czemuś na kształt mityzacji albo sakralizacji. Ten pożądany przez córki Bernardy Alba aż nie pojawia się nigdy na scenie. Wyraża to oczywiście wspominaną już przeze mnie „niespełnialność” pożądania, przenikającą całą jego twórczość; ale daje to też taki efekt, że każdy widz kreuje sobie jego obraz według własnego gustu, własnych kryteriów – nie ma ryzyka, że konkretny aktor nie utrafi w czyjeś upodobania. Można by wręcz pomyśleć, że Lorca przedstawia uczucie do mężczyzny tak wspaniałego, że aż trudno byłoby znaleźć aktora mogącego się w niego bez ryzyka wcielić.

Z punktu widzenia kryteriów poprzedniego systemu, mężczyźni u Almodóvara są nieudani. Często są homoseksualistami, transwestytami, albo chcą być kobietami lub tylko dorobić sobie biust jak Agrado (Antonia San Juan) i Lola (Tony Cantó). Ten, dla którego szaleją Kobiety na skraju załamania nerwowego, jest starym komediantem pozbawionym silnej woli. Bohaterowie Banderasa w Kobietach… i Matadorze są co najmniej zabawni i reprezentują typ lalusiów, którzy chcieliby być macho, podobnie jak bohater Drżącego ciała, Victor (Liberto Rabal), który przez całą odsiadkę za kratami myślał tylko o tym, by po wyjściu zostać wyczynowym kochankiem. Ci, którzy macho są, są permanentnie ośmieszani. Policjanci rozmawiają o urodzie podbródka jednego z nich i o własnych operacjach plastycznych; wyczyny seksualne skretyniałego Paula Bazzo (Santiago Lajusticia) mają w sobie wiele z onanizmu (Kika). Ojciec zakonnicy we Wszystko o mojej matce  (emerytowany mundurowy) potrafi tylko pytać ludzi o wzrost i wiek, nie rozpoznając własnej córki. Mistrz corridy Diego (Nacho Martinez), a więc, wydawałoby się, najlepsze możliwe wyobrażenie macho, w Matadorze jest nekrofilem. Aktor grający Stanleya Kowalskiego (Carlos Lozano) na scenie z Humą Rojo jest wprawdzie fizycznie imponujący, ale jego prośby, by Agrado go odprężyła, bo jest spięty, budzą pobłażliwy uśmiech. Nie budzi go Marco (Darío Granditetti) z Porozmawiaj z nią, ale ten też nie jest już macho – i nie chce nim być. Według samego Almodóvara jest on „delikatny” i „otwarcie sentymentalny”[46]. Droga jaką przechodzi, to nie nauka zabijania byków czy wrogów rodu – to wiodąca przez tragedie jego i jego przyjaciół droga do (potencjalnej) zdolności wypowiedzenia własnych uczuć. Paco (Imanol Arias) z Kwiatu mego sekretu jest wprawdzie dość reprezentacyjny, bo mundurowy, ale kręci i ucieka przed żoną na wojnę. W rezultacie Leocadia otrząsa się ze ślepej miłości do niego, zaprzyjaźniając się z grubawym redaktorem z „El País” (Juan Echanove); zostają „dwiema przyjaciółkami pisarkami”.

No właśnie! Leocadia się otrząsa. Z tego całego piekła rozpętywanego przez pożądanie i samotność, bohaterki Almodóvara znajdują w końcu wyjście, często same nie wiedząc kiedy i jak. Manuela (Cecilia Roth) znajduje trzeciego Estebána, synka zakonnicy i Loli. Bohaterka Carmen Maury w Kobietach… w czasie strzelaniny na lotnisku leczy się z nieodwzajemnianej już miłości. A Kika (Veronica Forqué) podrywa na drodze przystojnego bruneta (Manuel Bandera), któremu zepsuł się samochód. A zanim to zrobi, dokonuje zwycięstwa nad śmiercią w sposób idiotyczny, ale zadziwiający swoją nonszalancją i (sic!) naturalnością: robi Ramónowi elektrowstrząsy przez duży palec u nogi przy użyciu lampki nocnej z wykręconą żarówką.

 

*

 

No dobra, w sumie to jest jakiś feminizm[47], tylko zupełnie niesprecyzowany na poziomie teoretycznym i bardziej jest on częścią świata przedstawionego (jako odbicie rzeczywistych wpływów feminizmu w kształcie współczesnego świata) niż sprecyzowanym stanowiskiem Almodóvara.

Przypisy:

[1] F. García Lorca, Dom Bernardy Alba, przeł. Z. Szleyen, [w:] idem, Dramaty[Mariana Pineda; Czarująca szewcowa; Kiedy minie pięć lat; Krwawe gody; Yerma czyli Bezpłodna; Panna Rosita czyli Mowa kwiatów; Dom Bernardy Alba], przeł. Z. Bieńkowski, M. Jastrun, Z. Szleyen, red. J. Zych, Kraków 1968, s. 496. Wszystkie następne przypisy odsyłające do dzieł Lorki będą dotyczyły tego wydania.

[2] A. Helman, 100 arcydzieł kina, Kraków 2000.

[3] M. Strzałkowa, Literatura hiszpańska, [w:] Dzieje literatur europejskich, red. Wł. Floryan, t.1,  Warszawa 1977, s.  1013.

[4] „Poeta zaznacza, że wszystkie trzy akty tej sztuki mają charakter ściśle dokumentalny” oznajmia adnotacja pod listą osób dramatu. F.García Lorca, Dom Bernardy Alba, s. 478.

[5] E. Morin, Kultura czasu wolnego, [w:] idem, Duch czasu, przeł. A. Frybesowa, Kraków 1965, s. 63-72. (Rozdział VI.)

[6] K. Dobrowolski, Chłopska kultura tradycyjna. Próba zarysu na podstawie materiałów źródłowych XIX i XX w. z południowej Małopolski, [w:] idem, Studia nad życiem społecznym i kulturą, Wrocław – Warszawa – Kraków 1966, s. 76-108.

[7] P. Bourdieu, La Distinction. Critique sociale du jugement, Paris 1979.

[8] R. Silverstone, The Message of Television: Myth and Narrative in Contemporary Culture, London 1981. D. Giles, A Structural Analysis of the Police Story, [w:] American Television Genres, red. S. Kaminsky, J.H. Mahn, Chicago, 1986, s. 67-84. A.A. Berger, Semiotics and TV, [w:] Understanding Television. Essays on Television as a Social and Cultural Force, red. R.P. Adler, New York 1981, s. 91-114. Podaję za: S. Kozloff, Teoria narracji a telewizja, [w:] Teledyskursy. Telewizja w badaniach współczesnych, red. R.C. Allen, red. wyd. pol. A. Gwóźdź, Kielce 1998, s. 71.

[9] B. Świętochowska, Titanic Jamesa Camerona jako bajka magiczna, „Kwartalnik Filmowy” 2001 nr 34 (94), s. 63-76.

[10] K. Dobrowolski, op. cit.

[11] M. Strzałkowa, op. cit., s. 1014.

[12] Ibidem, s. 930-938, 940-942.

[13] Ibidem, s. 910-949.

[14] Ibidem, s. 939.

[15] Ibidem, s. 947.

[16] M. Bachtin, Słowo w powieści, [w:] idem, Problemy literatury i estetyki, przeł. W. Grajewski, Warszawa 1982, s. 226.

[17] Ustalenia R. Menendeza Pidala. Por. M. Strzałkowa, op. cit., s. 920.

[18] A. Kersten, Historia powszechna. Wiek XVII, Warszawa 1987, s. 107.

[19] Por. uwagi na ten temat na obszarze Polski: Janusz Tazbir, Kultura szlachecka w Polsce. Rozkwit – upadek – relikty, Warszawa 1983.

[20] V. Dixon: Teatr hiszpańskiego Renesansu [w:] Historia teatru, red. J.R. Brown, Warszawa 1999, s. 142-172.

[21] F. García Lorca, Mariana Pineda, przeł. Z. Bieńkowski, s. 7.

[22] G. Duby, Rycerz, kobieta i ksiądz. Małżeństwo w feudalnej Francji, przeł. H. Geremek, Warszawa 1986, passim. J. Huizinga, Jesień średniowiecza, Warszawa 1998, s. 135-149 (rozdział Stylizacja miłości).

[23] Wł. Łoziński, Życie polskie w dawnych wiekach, Kraków 1978, s. 168-260 (rozdz. IV Dom i świat).

[24] E.T. Hall, Poza kulturą, przeł. E. Goździak, Warszawa 2001, s. 36-37.

[25] M. Tuñon de Lara, J. Valdeón Baruque, A. Dominguez Ortiz, Historia Hiszpanii, przeł. Sz. Jędrusiak, Kraków 1997, s. 255.

[26] E.A. Kaplan, Badania feministyczne a telewizja, [w:] Teledyskursy…, s. 227.

[27] E. Mazierska, Jakby Franco nigdy nie było. Ideologia w filmach Pedro Almodovara, „Kwartalnik Filmowy” nr 29-30 (89-90) 2000, s. 186-194.

[28] U. Aszyk, „Hamlet” Buñuela, “Dialog” nr 8, 2000, s. 113.

[29] H.Ch. Andersen, Baśnie, przeł. S. Beylin, J. Iwaszkiewicz, Warszawa 1977, t.1, s. 47-61.

[30] Michael Maar, Pośmiertne życie Andersena, przeł. M. Łukasiewicz, „Kresy: Kwartalnik Literacki” 1999 nr 1 (37), s. 9.

[31] Por. np.: I. Kurz, Dirty Blonde: Mae West czyli początki campu. „Kino” 2002 nr 11, s. 59-62.  Także: P. Bieszk, Aktor jako ikona – bogini seksu i idealny kochanek. Rzecz o Mae West i Rudolfie Valentino. „Kwartalnik Filmowy” 2002 nr 37-38, s. 26-53.

[32] M. Tuñon de Lara…, op. cit., s. 225.

[33] H. Tüchle, C.A. Bouman, Historia Kościoła, t. 3, 1500-1715, przeł. J. Piesiewicz, red. L.J. Rogier, R. Aubert, M.D. Knowles, Warszawa 1986.

[34] M. Tuñon de Lara, op. cit., s. 277.

[35] Ibidem, s. 315-318. T. Miłkowski, P. Machcewicz: Historia Hiszpanii. Wrocław – Warszawa – Kraków 1998, s. 192-194.

[36] Nie chcę szokować [wywiad M. Salisbury z P. Almodóvarem]. „Film” 2003 nr 1, s. 54.

[37] F. García Lorca, Kiedy minie pięć lat, przeł. Z. Szleyen, s. 220. Wyróżnienie moje – J.P.

[38] Ibidem, s. 184.

[39] Ibidem, s. 176.

[40] Por. np. Tirso de Molina, Nieśmiały na dworze, [w:] idem, Dramaty. Wybór, przeł. i opr. L. Biały, Wrocław – Warszawa – Kraków 1999. Jest tam wątek kobiety, która zakochała się we własnym portrecie w męskim stroju, a następnie wpuściła do siebie w nocy mężczyznę, który się podał za tego sportretowanego.

[41] Nie chcę szokować, s. 54.

[42] Por. E. Mazierska, Zwiąż mnie! Almodóvar między filmem a telewizją, „Kino” 2003, nr 2, s. 16-20.

[43] F. García Lorca, Krwawe gody, przeł.  M. Jastrun, s. 315.

[44] A. Horoszczak, Realia i sny, „Kino” 2003 nr 2, s. 56-57.

[45] Por. np. Z. Bauman, Dwa szkice o moralności ponowoczesnej, Warszawa 1994. Idem, Ponowoczesność jako źródło cierpień, Warszawa 2000.

[46] Nie chcę szokować, s.  52.

[47] Tekst ten powstał kilka lat temu jako rozwinięcie prezentacji przygotowanej w ramach zajęć z kina współczesnego, gdy byłem bodajże na drugim roku studiów kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim; jego pierwsza wersja ukazała się drukiem nakładem Uniwersytetu Śląskiego w: „Kwadratura Koła. Ogólnopolski rocznik kół naukowych”, red. W. Pazik i K. Ramut, Katowice 2003. Potem wersja pomieszczona tutaj ukazała się na nieistniejącym już wortalu Ecriture.com.pl. W międzyczasie zmieniłem zdanie na niejeden temat, włącznie z kwestią feminizmu u Almodovara. Tekst ma też wiele niedoskonałości metodologicznych i teoretycznych, ale postanowiłem go tutaj umieścić ze względu na kilka trafnych obserwacji, które mi się w nim przytrafiły. Gdy pracowałem nad tekstem, nie była mi znana praca Paula Juliana Smitha García Lorca/Almodóvar: Gender, Nationality and the Limits of the Visible (Cambridge 1993) ani inne teksty tego autora.