Na wschodzie bez zmian

Metronom (2022) debiutującego w fabule rumuńskiego reżysera Alexandru Belca (rocznik 1980) to film dobry, nawet bardzo, pod każdym względem rzemiosła i kunsztu, nie bez powodu nagrodzony za reżyserię przez jury sekcji Un Certain Regard (a więc poza konkursem głównym) Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes w roku zeszłym, 2022. Świetne zdjęcia, znakomicie poprowadzeni młodzi aktorzy. Umiar, brak patosu i przejmujące dramatyczne napięcie świetnie zainscenizowanych długich scen (znak firmowy rumuńskiego kina). Piękne kostiumy i znakomita scenografia – widz z Europy Wschodniej ma poczucie niemal dotykania tamtej rzeczywistości, tak prawdziwe są różne jej faktury. Nigdy nie byłem w Rumunii, a już na pewno nie w 1972 roku, kiedy toczy się akcja (urodziłem się 7 lat później), ale pewne rzeczy my, Wschodni Europejczycy, wszyscy rozpoznajemy – te tafle reliefowego szkła w drzwiach pokojów, rekwizyty szkolnej sali, itd.

Jest to dziwny przypadek filmu, który autentycznie mi się jako film podobał – a jednocześnie nie tylko cieszę się, że nie ma, póki co, dystrybucji w Polsce (widziałem go w kinie w Amsterdamie), ale wręcz mam nadzieję, że tak pozostanie i przebije się on do jakkolwiek pojętej szerszej świadomości dopiero z jakiegoś dystansu czasowego. Wiem, wiem – dlaczego w takim razie o nim po polsku, a więc dla Polaków, piszę? No cóż, bo potrzebuję porządkować myśli z przyczyn – nazwijmy to tak – terapeutycznych. Piszę o tym, o czym udaje mi się rozpisać i poczuć kontrolę nad koleją własnych myśli. A poza tym – krótki tekst o nieznanym w Polsce rumuńskim filmie? Kto go tutaj znajdzie, oprócz tych nielicznych, którzy zaglądają tu, żeby czytać wszystko, co nowego napisałem?

Czytaj dalej

Putin, Kreml, cyrylica, Ruscy

Gdy Bernie Sanders zaczął wygrywać w Partii Demokratycznej pierwsze prawybory, MSNBC, „New York Times” i „Washington Post” odkryły, że Rosjanie spiskują również na jego korzyść. Zwolennicy Sandersa okażą się teraz marionetkami Putina, jak – powiedzmy – „żółte kamizelki” we Francji. Lewica w USA i Francji zwija się ze śmiechu, gdy czyta lub słyszy takie rzeczy, bo rozumie, kto i po co wytwarza takie rewelacje – żeby dyskredytować wszystko, co nie po myśli hegemonicznego neoliberalnego skrajnego centrum, coraz trudniejszego do odróżnienia od skrajnej prawicy. Inaczej sytuacja wygląda w Polsce, gdzie wątki i klisze rusofobiczne trafiają na podatny grunt nawet na lewicy.

Czytaj dalej

Wirusy i chińskie smoki

Prasa na całym świecie donosi o brutalnych aktach rasizmu wymierzonych w osoby chińskiego (lub innego azjatyckiego) pochodzenia w histerycznej reakcji na epidemię nowego koronawirusa. W erupcjach irracjonalnej nienawiści manifestuje się nie tylko ta konkretna psychoza – stanowią one także kolejny epizod znacznie dłuższej sekwencji, w której Chiny i ich zniekształcany wizerunek obsługują różne ideologiczne „potrzeby” zachodnich mocarstw i euroatlantyckich populacji skołowanych stanem swoich własnych systemów politycznych.

Kolejne wątki i epizody tej niekończącej się opowieści wciąż wyciągają zużyte rekwizyty starych porządków kolonialnego rasizmu i zimnowojennego antykomunizmu (w którym Pekin przejął rolę Moskwy). Orientalny despotyzm, komunistyczne okrucieństwo, jedzenie nietoperzy.

Czytaj dalej

Unia Europejska, faszyzm, komunizm i znak równości

18 września Parlament Europejski uchwalił skandaliczną rezolucję, która w Polsce nie spotkała się z niemal żadnym odzewem. Skandaliczną, pomimo pozornie niewinnego tytułu: „O znaczeniu europejskiej pamięci dla przyszłości Europy” z okazji 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Jej męczący i zawiły tekst stawia sobie jeden zasadniczy cel: zrównanie komunizmu z faszyzmem w sposobie, w jaki pamiętamy i upamiętniamy II wojnę światową.

Rezolucja fałszuje historię, jako główny powód wybuchu II wojny światowej wymieniając pakt Ribbentrop-Mołotow podpisany w sierpniu 1939 r. przez III Rzeszę z ZSRR. Nawet datę jej uchwalenia wybrano tak, żeby była bliżej rocznicy wkroczenia ZSRR na wschodnie tereny Polski niż wcześniejszego ataku hitlerowskich Niemiec na Polskę.

Czytaj dalej

Antykomunizm dla estetów

Zimną wojnę Pawła Pawlikowskiego obejrzałem z opóźnieniem, bo dopiero, gdy pokazywano ją w Amsterdamie, moim nowym miejscu zamieszkania. Poprzedni film reżysera, Ida (2013), bardzo mi się podobał, a w szczególności niejednoznaczna, stająca w poprzek obowiązującej antykomunistycznej wykładni polskiej historii najnowszej, postać emerytowanej stalinowskiej sędzi, ciotki bohaterki tytułowej. Postać Agaty Kuleszy miała swoje na sumieniu, a jednak nie była metafizycznym złym wcielonym a materialną istotą ludzką, która swoich wyborów musiała dokonać w momencie dziejowym, w którym Historia kazała wybierać albo-albo. Miała swoje na sumieniu, ale i tak to ona reprezentowała na ekranie siły postępu społecznego i emancypacji ludzkiej – dalekie od czyichkolwiek marzeń, ale takie, jakie wtedy realnie istniały, takie, jakie realnie mogły pokonać faszyzm i ocalić przynajmniej obietnice Oświecenia. W połączeniu z tematem polskiego antysemityzmu, było to mocne pomimo wymagającej formuły estetycznej.

Dlatego po Zimnej wojnie, która już w tytule odwołuje się do politycznego tła opowiadanej historii, wielkiego napięcia pomiędzy kapitalistycznym Zachodem a „komunistycznym” Wschodem rozdzierającego Stary Kontynent Żelazną Kurtyną, spodziewałem się podobnych niejednoznaczności i wyzwania rzuconego oficjalnej historiografii III RP, która legitymizację dla odrestaurowanego po 1989 roku kapitalizmu buduje na tezach w rodzaju „rok 1945 oznaczał tylko wymianę okupanta”, w porywach do „komunizm był o wiele gorszy od faszyzmu”.

Czytaj dalej