Koniec roku, początek roku i izraelskie ludobójstwo Palestyńczyków

Tekst ukazał się pierwotnie 30 grudnia 2024 r. na łamach VivaPalestyna.pl

Rok 2024 żegnamy z ponurą świadomością, że izraelskie ludobójstwo dokonywane na Palestyńczykach trwało w tym czasie nieprzerwanie – i jego końca wciąż nie widać. Weszliśmy w ten rok w cieniu tego ludobójstwa i tam też pozostajemy, rok ten zamykając. Czy za dwanaście miesięcy będziemy musieli powiedzieć to samo? Jakie kolejne eskalacje w regionie będą towarzyszyć następnym odsłonom ludobójstwa Palestyńczyków?

Czytaj dalej

Mościcki + Pietrzak: Musimy porozmawiać o imperializmie

Paweł Mościcki, filozof, pisarz, tłumacz i gospodarz podcastu Inny Świat, produkowanego wraz z fundacją Strefa WolnoSłowa, zaprasza mnie raz w miesiącu w ramach jednego z formatów tworzących program. Są to rozmowy, w których „musimy porozmawiać” na jakiś temat.

W najnowszym, który ukazał się w poniedziałek 26 sierpnia, zajmujemy się dziwnym powrotem do głównonurtowej debaty kategorii imperializmu. Dziwnym, bo na trzy dekady z hakiem wymazanym z języka codziennych rozmów, wraz z całym pakietem innych pojęć wyśmianych i wyegzorcyzmowanych jako „komunistyczna” czy „sowiecka” „propaganda”, „peerelowska nowomowa”, itp.  

Od 2022 r. w Polsce służy niemal wyłącznie opisowi „metody” czy „natury” działań Rosji. Można czasem odnieść wrażenie, że to fenomen specyficznie rosyjski, że tylko Rosja jest imperialistyczna, albo może inne państwa czasem są, ale – no nie wiem – naśladują jedynie Rosję czy się od niej uczą, albo są imperialistyczne inaczej, łagodniej czy mnie szkodliwie niż Rosja.

Z Mościckim rozmontowujemy trochę tę dziwną konstrukcję, zastanawiamy się nad prawdziwym znaczeniem pojęcia imperializmu, a także nad pytaniem, czy są dzisiaj w ogóle jeszcze jakiekolwiek inne imperializmy niż amerykański.

Zapraszamy:

Zachęcamy też do śledzenia podcastu na Facebooku i Twitterze, pardon, na X. A także do wspierania jego rozwoju za pośrednictwem Patronite.

Jestem na Facebooku i Twitterze (pardon, X).

Oszustwo

Wyrafinowane i śmiałe oszustwo stanowi finałowy twist fabuły W gorsecie (Corsage) austriackiej reżyserki Marie Kreutzer. Film był kandydatem Austrii do Oscara za najlepszy „film międzynarodowy” (czyli taki nie po angielsku), nie zdołał jednak znaleźć się w finałowej piątce, ustępując miejsca paru filmom od siebie słabszym. W kulturze obrażania się na „spojlery” (narzuconej nam przez marketing molochów przemysłu kulturowego) lepiej oczywiście nie sygnalizować, jakim konkretnie oszustwem ta opowieść się zakończy. Zamiast je ujawniać, zamarkujmy, że takie zamknięcie historii cesarzowej Sisi samo w sobie także jest oszustwem – w takim sensie, że historia nic o takim obrocie spraw nie wie.

Całe przedsięwzięcie, jakim było powstanie tego filmu, również oszustwem się wydaje. Oczyma wyobraźni widzę, jak Kreutzer „pitchuje” taki projekt producentom i różnym audiowizualnym funduszom. Słyszę te wszystkie ściemy o ponownym ożywieniu na wielkim ekranie jednej z legendarnych postaci historii swojego kraju. Że ukaże się ją w opozycji do utrwalonego w kulturze masowej wizerunku stworzonego w przesłodzonych filmach Ernsta Marischki z lat 1955-57, z cudowną Romy Schneider. Że tym razem będzie ona nie słodkim wiecznym dziewczęciem, a w wieku, w którym zaczyna się już bać starości. Pewnie było też trochę wróżenia o trendach, że tak jak powracają mody na pewne epoki i ich estetyki, jesteśmy tuż-tuż przed renesansem popularności cesarzowej Sisi w kulturze masowej (no i proszę, serial już leży na Netfliksie). Już widzę to zadowolenie w biurach medialnych korporacji: nic tam się tak nie podoba, jak powołanie się na coś, co się już kiedyś dobrze sprzedało i ciągle z powodzeniem chodzi w telewizji. Że będzie ukazana jako kobieta, która „wyprzedzała swoje czasy”, nowocześniejsza niż przypisana jej archaiczna, feudalna rola społeczna. Już widzę tę litanię frazesów powierzchownego feminizmu i naskórkowej postępowości, konieczną, by to sprzedać urzędnikom rozpatrującym wnioski o dofinansowanie publiczne. Czy to w kraju, czy to w krajach koproducentów (film jest oficjalnie austriacko-luksembursko-niemiecko-francuski), czy na poziomie instytucji europejskich.

Daję głowę, że tak to wyglądało, bo nawet marketing gotowego filmu wybrzmiewa w Europie takimi tonami. Takimi śladami podąża też większość komentarzy i recenzji. A film, który z tego powstał jest czymś innym, czymś dużo więcej – i o zupełnie inny film od samego początku chodziło. Żeby go jednak urzeczywistnić, potrzebne były środki, a żeby uzyskać środki, w neoliberalnej „kulturze audytu”, która jednoczy prywatne i publiczne źródła finansowania kultury, trzeba im było nawciskać całego tego kitu. Cóż za wspaniałe oszustwo!

Czytaj dalej
Ram Charan i Rama Rao w piosence Naatu Naatu w filmie RRR

„Naatu Naatu”, Oscary i Indie Modiego

Na początku 95. ceremonii wręczenia Oscarów (tych w marcu 2023), zanim zapowiedział pierwszych wręczających statuetki, gospodarz wieczoru Jimmy Kimmel zrobił numer, który wyraźnie zachwycił zebranych. Powiedział, że w tym roku gadających za długo laureatów nie będzie się sprowadzać ze sceny, jak dotychczas – zostaną z niej „z-bollywood-tańczeni” przez grupę wykonawców z filmu RRR. Filmu w reżyserii S. S. Rajamouliego, który był kandydatem Indii do Oscara za najlepszy „film międzynarodowy” (tak się tam teraz nazywa „film zagraniczny”, albo taki „nie-po-angielsku”). Nie udało mu się w tej kategorii uzyskać nawet nominacji – ale za to najpopularniejsza piosenka z tego filmu, Naatu Naatu, jako pierwszy w historii kina utwór z indyjskiego filmu, została nominowana w kategorii piosenki oryginalnej. Przy jej dźwiękach tancerze, co prawda niezupełnie ci sami, co w filmie, „stańczyli” wtedy Kimmela ze sceny.

Trochę później w noc przyszedł ten moment, kiedy piosenkę, jak każdą nominowaną, wykonano na scenie. W tym roku nie było łatwo, bo wśród konkurentek były Rihanna i Lady Gaga. Jednak kiedy wykonawcy utworu z filmu RRR zakończyli i zaczęli zbiegać ze sceny, zebrani na uroczystości zerwali się do owacji na stojąco. Wrażenie oszołomienia wszystkich zebranych było oczywiste. A potem okazało się, że Indyjczycy (umówmy się w końcu, że to tak się po polsku nazywają obywatele Indii, bo nie wszyscy wyznają hinduizm, żeby być nazywani Hindusami, a archaiczni Indusi wyraźnie wypadli z językowego ususu przez niepodobieństwo do żadnego modelu urabiania w polszczyźnie demonimów) zdobyli tą piosenką pierwszego Oscara dla swojej kinematografii.

Cokolwiek myślimy o Oscarach – ich „ważność” jest fenomenem bardziej z porządku imperializmu kulturalnego niż z porządku wartości prawdziwie artystycznych – jest to jednak szokujące, że kinematografia przez dziesięciolecia największa i najpopularniejsza na świecie nigdy wcześniej nic na tym forum nie zdobyła. Nagrody honorowe Academy of Motion Picture Arts and Sciences za całokształt twórczości przyznawane w czasie ceremonii oscarowych nie są formalnie Oscarami – taką z Indii dostał zresztą jak dotąd jedynie Satyajit Ray, w 1992. Nominacje (za najlepszy film zagraniczny/obcojęzyczny/międzynarodowy) zdobyły: Mother India Mehbooba Khana (1957), Salaam Bombay Miry Nair (1988) i Lagaan Ashutosha Gowarikera (2001). Zaledwie trzy filmy, jakby to było coś rozmiarów może Bułgarii. Dla kraju, w którym powstało dotąd, jeśli Google nie kłamie, jakieś 74 tys. filmów.

Czytaj dalej

Zwycięstwo wielkie a kruche

Tekst ukazał się 6 listopada 2022, jako komentarz po wyborach prezydenckich w Brazylii, na łamach Magazynu „Kontakt”.

W ostatnich wyborach prezydenckich w Brazylii zwycięstwo odniósł legendarny Luiz Inácio da Silva (Lula to zdrobnienie pierwszego imienia), przywódca związkowy ze stanu São Paulo, wieloletni lider Partii Pracowników (PT), pierwszy prezydent tego kraju pochodzący z klasy robotniczej, który 1 stycznia 2023 obejmuje urząd na trzecią już w swoim życiu kadencję.

I

Zwycięstwo wielkie. Choćby dlatego, że w ogóle do niego doszło. Pomimo kilkunastu lat skoordynowanych, wielopłaszczyznowych wysiłków wkładanych przez sojusz brazylijskich oligarchów z ich „patronami” w gabinetach władzy, jawnej i ukrytej, Imperium Amerykańskiego. Wysiłków, by wykończyć i na zawsze odsunąć Lulę, PT, brazylijską lewicę w ogóle od władzy. Kapitał sięgał po różne narzędzia – zaczęło się od „antykorupcyjnej” operacji Lava Jato, która w rzeczywistości była po prostu wymierzoną w PT kampanią lawfare („wojną przy użyciu prawa”, skoordynowanym wykorzystywaniem środków prawnych przeciwko przeciwnikom politycznym). Dalej był upozowany na impeachment parlamentarny zamach stanu wymierzony w presidentę Dilmę Rousseff (z obozu Luli); „techniczne” zainstalowanie w jej miejsce cieszącego się jednocyfrowym poparciem informatora amerykańskiej ambasady, Michela Temera; a przed ostatnimi wyborami – by zapobiec zwycięstwu Luli, byłego prezydenta wsadzono do więzienia pod sfabrykowanymi zarzutami. Po drodze były jeszcze koordynowane w całym kraju zamieszki, rozpętywane pod hasłami „walki z korupcją”, skutecznie następnie przechwytywane przez prawicę, również skrajną (jak w São Paulo, gdzie zdobyła ona budynek władz miasta). Były cyfrowe kampanie dezinformacyjne (szczególnie via WhatsApp) – tak skuteczne, tak zmasowane i tak skoordynowane, że nie mogły się odbywać bez udziału wprawionych w tym agencji wywiadowczych, bez udziału zdolnych tak dobrze przetwarzać takie ilości informacji gigantów cyfrowych. Choć w Polsce o kulisach tego rozłożonego na raty, hybrydowego zamachu nie pisano, dokumentował je m.in. anglojęzyczny serwis The Intercept. W wyniku wszystkich tych działań, na fali obrzydzenia do całej klasy politycznej, sprzedany publiczności jako „outsider”, Bolsonaro wprowadzony został zwycięsko do Pałacu Planalto w Brasilii w styczniu 2019.

Czytaj dalej

Ladino w Stambule, albo Netflix kontra Erdoğan

Klub (Kulüp, 2021-2022) w reżyserii Serena Yüce i Zeynep Günay Tan to kolejny po Etosie (Bir Başkadır, 2020) niebywale dobry turecki serial telewizyjny wyprodukowany na zamówienie platformy streamingowej Netflix i tamże dostępny. Pierwszych 6 odcinków ujrzało światło dzienne w 2021, a na początku stycznia br. premierę miały odcinki 7-10. Na pierwszy rzut oka byłby Klub emanacją ideologicznego starcia między ultrakonserwatywnymi siłami coraz bardziej faszyzującego reżimu Erdoğana, a opozycyjnymi wobec niego, liberalnymi, tolerancyjnymi, postępowymi ośrodkami kulturalnymi. Taką właśnie reputację buduje sobie Netflix również w Turcji. Ale napięcia, wokół których ten serial jest skonstruowany, i na których przecięciu we współczesnej kulturze (nie tylko Turcji) się plasuje, są znacznie bardziej złożone.

Klub to osadzona w wielokulturowym Stambule lat 50. XX wieku, ale retrospekcjami wychylająca się także kilkanaście lat wcześniej, opowieść o sefardyjskiej Żydówce i o mieście wymieszanych kultur, a także konfrontacji tych kultur z unifikującymi, wykluczającymi tendencjami nowoczesnego nacjonalizmu.

Czytaj dalej

Kabul w snach innych ludzi

Donald Trump musiał zbombardować instalacje wojskowe w Syrii, żeby doczekać się miłych słów z anten i łam wszystkich znaczących liberalnych mediów w USA. Musiał zrzucić trochę bomb na Bliskim Wschodzie, żeby w końcu usłyszeć o swojej pierwszej wielkiej, „prawdziwie prezydenckiej chwili”, zamiast zwyczajowych porównań do Mussoliniego i kpin z fryzury. Przekupniom newsów i politycznego komentarza podarował wtedy nadzieję, że może nie będzie z niego wcale taki antyinterwencjonista, na jakiego pozował w kampanii. Odwrotnie niż Donald Trump, Joe Biden był od samego swojego startu w wyborach tych samych mediów faworytem – właściwie to one wybrały go na prezydenta. Wystarczyło zakończyć wreszcie jakąś wojnę – decyzja, którą przecież odłożył w czasie (zawarte w Katarze porozumienie między Trumpem a talibami zakładało wycofanie US Army już w maju) – żeby wszystkie liberalne media anglosfery połączyły się w ataku na jego „nieodpowiedzialną”, „nierozważną”, „niebezpieczną”, „szkodliwą” decyzję. Ich zjednoczony front sprawił, że notowania społecznego poparcia natychmiast poleciały Bidenowi na łeb na szyję, do najniższego dotąd poziomu. Amerykański establiszment przypomniał w ten sposób Bidenowi, jak bardzo Imperium Dolara uzależnione jest od wojny i żeby mu się już nigdy więcej nic tak nie pomyliło. Amerykański prezydent ma rozpętywać nowe wojny a nie kończyć stare!

Kiedy talibowie odzyskiwali – bez większego oporu ze strony namaszczonego przez NATO rządu – Kabul, czytałem ostatnie strony The Runaways, wspaniałej powieści Fatimy Bhutto. Fatima w Kabulu się urodziła. Jej najnowsza powieść jest o młodych ludziach, którzy poszli w zbrojny dżihad – u niej jest to tym razem Państwo Islamskie. I dlaczego poszli. Na Twitterze Bhutto zaatakowała niedawno hipokryzję przejętych poniewczasie celebrytów – na przykładzie Angeliny Jolie, która założyła sobie Instagrama dopiero teraz, w tym celu. „Żeby udzielić głosu afgańskim kobietom i dziewczętom”. „Sądząc po opiniach wiodących feministek i aktorek, Afganistan jeszcze tydzień temu był rajem” – kpiła Bhutto.

Brytyjski raper Lowkey, którego matka pochodzi z innego okupowanego przez Amerykanów i ich sojuszników kraju, Iraku, pytał w kanałach niezależnego medium Double Down News: gdzie byli wszyscy obrońcy praw człowieka, nagle przejęci sytuacją w Afganistanie, przez dwadzieścia lat amerykańskiej inwazji i okupacji?

Jest taki słynny cytat z Lacana: Ceux qui sont tombés dans les rêves des autres sont foutus. Na polski najczęściej tłumaczą go jakoś tak: „Ci, którzy wpadli w sny innych ludzi, są straceni”. Nie oddaje to w pełni dosadności oryginału, który mówi raczej: „mają przejebane”. To nie ja, to Lacan. Afgańczycy, a afgańskie kobiety w szczególności, wpadli w humanitarne sny oświeconych zachodnich liberałów, imperialnych humanitarystów, pod amerykańskim sztandarem. A lewica nie może dać się wrobić w śnienie tych samych – nieswoich – snów o nich.

Czytaj dalej

Ciała, dzieła, granice

Film, który zarobił dla Tunezji pierwszą nominację do Oscara (za najlepszy film międzynarodowy – tak się teraz w Amerykańskiej Akademii Filmowej nazywa film zagraniczny) ma ekranową energię włoskich filmów politycznych, gwiazdę Monikę Bellucci na przynętę w obsadzie, a jego akcja rozpięta jest między Syrią i Libanem z jednej, a Brukselą, stolicą Europy, z drugiej strony. Człowiek, który sprzedał swoją skórę (reż. Kaouther Ben Hania, 2020) jest „zrobiony” z obrazów, których długo nie zapomnimy: zachwycających plastycznie (jak na film o sztuce przystało) i zarazem dynamicznych (jak z przystało na film polityczny).

Tunezja, ojczyzna reżyserki – to tam jeden zdesperowany człowiek dał początek „arabskiej wiośnie”, podkładając ogień pod swoje życie. Syria – tam „arabska wiosna” poszła umrzeć. Otwierające film ujęcie osadzone jest najpewniej w europejskiej galerii sztuki lub muzeum, ale ta pierwsza scena to koniec, nie początek całej historii. Ku właściwemu początkowi skaczemy zaraz potem: do Syrii w momencie jej niebawem zawiedzionej fantazji o rewolucji. Człowiek z tytułu, Sam Ali musi zostać uchodźcą w Libanie, a jego ukochana Abir wychodzi za mąż i ucieka do Europy. W ekranową parę wcielają się syryjski aktor Yahya Mahayni i francuska aktorka syryjskiego pochodzenia Dea Liane, którzy (oboje) zaklinają kamerę swoimi hipnotyzującymi błękitnymi oczyma, sporą część filmu widując się tylko na webcamach – gdy jej męża (nie jest nim Sam) nie ma w domu.

Ale i tak prawdziwie kłopotliwa relacja łączy Sama z kimś zupełnie innym: postacią amerykańsko-belgijskiego artysty, supergwiazdy świata sztuki, skrzyżowania Fausta z Midasem, który „bezwartościowe przedmioty zamienia w złoto, dodając do nich swój podpis”. Jeffrey Godefroi (Koen De Bouw) proponuje Samowi możliwość przekraczania granic – w tym barier, które go dzielą od ukochanej, postawionych przez Europę na drodze uchodźców z „energonośnych” krain, umykających przed wywołanymi między innymi przez Europę wojnami – jeżeli podpisze cyrograf. Godefroi nie chce jego duszy, chce jego pleców – obraca je w płótno, na którym „maluje” (igłą i tuszem) wizę strefy Schengen.

Czytaj dalej

Putin, Kreml, cyrylica, Ruscy

Gdy Bernie Sanders zaczął wygrywać w Partii Demokratycznej pierwsze prawybory, MSNBC, „New York Times” i „Washington Post” odkryły, że Rosjanie spiskują również na jego korzyść. Zwolennicy Sandersa okażą się teraz marionetkami Putina, jak – powiedzmy – „żółte kamizelki” we Francji. Lewica w USA i Francji zwija się ze śmiechu, gdy czyta lub słyszy takie rzeczy, bo rozumie, kto i po co wytwarza takie rewelacje – żeby dyskredytować wszystko, co nie po myśli hegemonicznego neoliberalnego skrajnego centrum, coraz trudniejszego do odróżnienia od skrajnej prawicy. Inaczej sytuacja wygląda w Polsce, gdzie wątki i klisze rusofobiczne trafiają na podatny grunt nawet na lewicy.

Czytaj dalej

O (i na marginesie) powieści Saleema Haddada „Guapa”

Ciała arabskich queerów stały się polem bitwy w znacznie większej wojnie

Saleem Haddad, The Myth of the Queer Arab Life

 

 

„Gdzieś na Bliskim Wschodzie”…

Akcja debiutanckiej powieści Saleema Haddada Guapa toczy się współcześnie w wielkim mieście w nienazwanym kraju arabskim. Uchodźcy, którzy przebywają w kraju w obozach, kojarzą się z sytuacją w Libanie, Syrii przed obecną wojną domową czy Jordanii. Gejowskie życie nocne, którego „królową” jest jeden z najbliższych przyjaciół głównego bohatera, Maj, najbardziej odruchowo kojarzyłoby się z Bejrutem; w Bejrucie też (choć pewnie nie tylko) miało miejsce wydarzenie podobne do znajdującego swe miejsce w powieści najazdu policji na kino w biednej dzielnicy, stanowiące miejsce homoseksualnych schadzek i rodzaj „pikiety”. Rysy systemu politycznego, który wyłania się z opisywanych sytuacji – formalnie republikańskiego, de facto jednak dyktatury – przypominałyby najbardziej Egipt albo Syrię. Pewne elementy pejzażu społecznego, jak choćby filipińska gosposia, przypominają jednak Liban. W odniesieniu do policji politycznej pada raz słowo Mukhabarat (Muẖābarāt), które najpowszechniej kojarzy się z bezpieką egipską, ale w języku arabskim używane jest też do nazywania służb wywiadowczych Jordanii, Iraku, Syrii, Arabii Saudyjskiej i Libii.

Haddad_Guapa-260x390

Miasto i kraj, w którym ze swoją seksualnością zmaga się główny bohater i zarazem narrator, Rasa, reprezentują więc coś w rodzaju „gdzieś na Bliskim Wschodzie” albo „Bliski Wschód w ogóle”. Ryzykowne zagranie, grożące osunięciem się w orientalistyczny fantazmat. Orientalizm – w sensie, jaki nadał temu słowu Edward Said w przełomowej książce z 1978 r. pod takim właśnie tytułem – to (rasistowska) ideologia, która buduje obraz „Wschodu” z wybranych „egzotycznych” elementów jego kultur i wrzuca je wszystkie do jednego ponadczasowego worka, w którym nie ma miejsca na niuanse i rozróżnienia, na to, że przecież są to nie tylko bardzo różne społeczeństwa, ale też wewnętrznie zróżnicowane klasowo, nierzadko religijnie, a także zmieniające się w czasie w toku procesów historycznych. Muzułmański Bliski Wschód, jako twór ideologiczny, jako ahistoryczny fantazmat, był Europie i Zachodowi potrzebny jako tożsamościowy Inny, w opozycji do którego budowano nowoczesną tożsamość Europy, a potem Zachodu euroatlantyckiego. Taki obraz był potrzebny najpierw, by Europa wymyśliła sobie, czym się różni od nie-Europy, a następnie, by świat euro-atlantycki nauczył się dobrze czuć z własną dominacją nad resztą ludzkości i jej eksploatacją. Muzułmański Bliski Wschód z orientalistycznych fantazji funkcjonuje właśnie jako taki ahistoryczny „Bliski Wschód w ogóle”. Same te fantazje, choć prezentują się zawsze jako odwieczny i stały obraz Bliskiego Wschodu i jego immanentnej „natury”, ulegały jednak poważnym zmianom historycznym, nawet odwróceniom o 180 stopni, w zależności od tego, od czego akurat wtedy tożsamość europejska/euroatlantycka chciała się we własnych oczach odróżniać.

Kiedy arabski pisarz postanawia posłużyć się wehikułem narracyjnym geograficznej nieprecyzyjności – nienazwanym arabskim krajem na Bliskim Wschodzie – może to jednak być podjęte lub rzucone jako wyzwanie, służyć dobrej sprawie i zostać zwieńczone artystycznym sukcesem. Incendies Wajdiego Mouawada, genialny dramat równie genialnie później zekranizowany przez Denisa Villeneuve’a (Pogorzelisko), może być jednym z najmocniejszych dowodów w tej sprawie. Haddad postanowił – podobno po okresie wahania – podjąć to ryzyko. W końcu arabska tożsamość posiada też poziomy i składniki wychodzące poza granice postkolonialnych państw narodowych i przechodzące im w poprzek. Egipskie kino popularne; muzyka produkowana w Kairze i Bejrucie; telewizja nadawana z Kataru, Libanu i Dubaju; dzięki wspólnocie języka literackiego także wiele gazet ma zasięg ponadgraniczny, panarabski („Al-Hayat”, „Al-Ahram” i in.). Haddad buduje świat swojej powieści z bardzo realnych, materialnch konkretów, dotykalnych, mających temperaturę i zapachy. Przedmiotów życia codziennego, kulturowych artefaktów, potraw, drobiazgowo obserwowanych klasowych habitusów. Haddad miał z czego to budować. Urodził się (w 1983) w stolicy Kuwejtu, jego ojciec jest w połowie Palestyńczykiem, w połowie Libańczykiem, a matka w połowie Irakijką, w połowie Niemką. Wychowywał się m. in. w Jordanii, pracował z organizacją Lekarze Bez Granic w Jemenie, Syrii i Iraku. Świat Guapy udaje mu się więc mimo wszystko skonstruować bardzo materialistycznie, unikając osunięcia się w powierzchowność fantazji „orientalisty”.

Ale Haddad zdecydował się na to rozwiązanie – na nienazwany arabski kraj na Bliskim Wschodzie – przede wszystkim dlatego, że korespondowało mu ono z sytuacją głównego bohatera, zagubionego i skołowanego w kwestiach własnej tożsamości i przynależności komplikowanych przez homoseksualne pragnienie. Rasa ma problem z odpowiedziami na pytania, kim jest, do jakiego świata i jakej grupy należy – ze względu na naturę i kierunek swojego pożądania. Zamyka się w łazience, puszcza wodę, i uczy się do lustra powiedzieć do samego siebie: Anā lūṭī; Anā ẖawal… Jestem… kim? – pedałem? – gejem? Jak arabskie słowa mają sie do „tożsamości seksualnej”?

Alhambra fountain - Copy

Królestwa rozwiązłości

Seksualność, w tym centralna w powieści Haddada homoseksualność, odgrywała jedną z głównych ról w operacjach podmieniania Bliskiemu Wschodowi grzechów, żeby dopasować je do zmieniających się tożsamościowych potrzeb Zachodu. Kiedy europejska nowoczesność budowała swoją tożsamość przez represję, nadzór i dyscyplinę seksualności, rysując restrykcyjne granice dzielące normę od anomalii i wymyślając m. in. coś takiego jak homoseksualizm (słowo powstało w latach 60. XIX wieku), muzułmański Bliski Wschód służył jako negatywny punkt odniesienia: wielkie gniazdo rozwiązłości, zboczeń i rozpasania. A spragnieni ciała innego mężczyzny Europejczycy, których było na to stać, uciekali do Maroka czy któregoś z królestw lub prowincji Lewantu, by w śniadych ramionach pięknych arabskich młodzieńców odnajdować stygmatyzowane czy wręcz kryminalizowane w Europie rozkosze.

Jeszcze mniej niż trzy dekady temu włoski redaktor, podróżujący często po Magrebie, pisał w relacji z Maroka m. in., że „Marokańczyk ma wzwód cały czas, więc turysta dostaje, czego chce”, a

Rašīd, facet, który kręci się wokół Café de France w al-Gueliz, europejskiej dzielnicy Marakeszu, zagadał do mnie, z nadętymi nozdrzami, z napompowaną klatką piersiową, wykonując jakiś gest rodem z karate: „Jestem Rašīd, znany jako oracz turystów. Czym mogę służyć?”.

Pewien Amerykanin na kontrakcie w Teheranie przed Rewolucją Islamską Chomeiniego pisał:

Iran był dla mnie, i dla wielu jak ja, seksualnym rajem. Zarówno pod względem ilości, jak i jakości, było to najbardziej ekscytujące doświadczenie w moim życiu. Jednak za jednym czy może dwoma wyjątkami nigdy nie spotkałem w Iranie Irańczyka, który by całkowicie określił się jako homoseksualny.

Świat arabski i muzułmański do początku XIX wieku zrodziły literaturę o tematyce homoerotycznej w ilościach nie znających odpowiednika gdziekolwiek w Europie w równoległych okresach historycznych. Z samej tej literatury, jak również z relacji podróżników europejskich po krajach muzułmańskiego Bliskiego Wschodu i vice versa (podróżników stamtąd po Europie) wynika, że zachowania dziś klasyfikowane jako homoseksualne, cieszyły się na Bliskim Wschodzie bez porównania większą akceptacją i powszechnością praktykowania. To dlatego Tariq Ali, kiedy zdał sobie sprawę, że islamofobia stała się centralną i kluczową ideologią w strukturze współczesnego zachodniego rasizmu, która domaga się odpowiedzi ze strony lewicy, i postanowił napisać swój Kwintet Muzułmański, cykl pięciu powieści odmalowujących wkład świata arabskiego i muzułmańskiego w rozwój cywilizacji, także zachodniej, tyle miejsca poświęcił w nich erotycznym wątkom homoseksualnym.

Powszechność i akceptacja. Działo się to jednak bez pojęcia odpowiadającego kategorii homoseksualizmu i binarnej opozycji homo- vs heteroseksualizm (która jest specyficznym wytworem euroatlantyckiej nowoczesności). Fascynującym opracowaniem tego tematu jest znakomita książka Khaleda El-Rouayheba Before Homosexuality in the Arab-Islamic World, 1500-1800. Autor zaznacza, że jego obserwacje i wnioski do jakiegoś stopnia zachowują ważność rozciągnięte głębiej w przeszłość, niż wskazują ramowe daty z tytułu, jak również do sąsiadujących z Arabami innych kultur muzułmańskich (Turcja, Persja/Iran, itd.). Powstrzymuje się jednak przed aplikowaniem ich poza te ramy, gdyż obszarem jego ekspertyzy jest właśnie literatura arabska tego okresu.

Islam oficjalnie zakazuje liwāṭ, analnego stosunku seksualnego między dwoma mężczyznami. Zakazuje konkretnego czynu, a nie „typu osobowości”, z czym go nawet nie wiąże. Arabska kultura rozwijała się przez kilkanaście stuleci na ogromnym obszarze; jest kulturą złożoną, w której obecne i ścierające się były różne nurty, m. in. restrykcyjnej religijnej jurysprudencji z niezwykle w niej silnymi nurtami celebrującymi zmysłowe doświadczenie rzeczywistości (jako pochodzącej od Boga). W niezliczonych kontekstach zakaz analnego stosunku seksualnego był przychylnie „zawieszany” i ignorowany, gdy między partnerami istaniała różnica wieku i dojrzały mężczyzna był insertywnym partnerem pasywnego młodzieńca, którego urodą się zachwycał nieraz publicznie. Młody mężczyzna, który przyjmował rolę pasywną, ryzykował w wielu kontekstach, że wypadnie w oczach swojego otoczenia z kategorii męskości normatywnej i zacznie być postrzegany jako „nie-mężczyzna”. W ramy normatywnej męskości powracał jednak zwykle, gdy po raz pierwszy się żenił. Statusu „prawdziwego”, normatywnego mężczyzny nigdy nie tracił mężczyzna angażujący się w stosunki z innymi mężczyznami zawsze i wyłącznie jako ten, który penetruje drugiego. Nierzadko na tym lub innym etapie życia był żonaty lub angażował się w pozamałżeńskie stosunki z kobietami.

Uczucia nieskonsumowane w postaci stosunku, platoniczne uwielbienie urody młodego mężczyzny, wyrażane w formie różnego rodzaju sublimacji estetycznych, było przedmiotem represji wyłącznie najbardziej twardogłowych koranicznych jurystów. Nawet oni jednak nie mogli nikogo przekonać, że samo uczucie mężczyzny do innego mężczyzny, samo podziwianie jego urody jest już grzeszne, co najwyżej, że może wyrwać się spod kontroli i doprowadzić do zakazanego czynu, liwāṭ. Jednocześnie to przyzwolenie na otwartą adorację urody innego mężczyzny dawało znaczne możliwości ukrywania, że miłość ta jest konsumowana, bo po prostu rzeczy fundamentalnie zakazanej nie robiło się przy świadkach, a formy aktywności seksualnej innej niż analna penetracja zwykle rozumiane były jako znajdujące się poza owym centralnym zakazem.

Jednak dzisiaj, w Europie, gdy w jednym zdaniu padają Arabowie czy muzułmanie i homoseksualiści, obrazy, które niemal automatycznie są przed nasze oczy przywoływane, to mężczyźni zrzucani przez wojowników Państwa Islamskiego z dachów wysokich budynków czy Iran, gdzie „homoseksualizm jest karalny”. Jak to się stało, jak do tego doszło?

MiddleEasternMaleModel

Królestwa zakazów i kar

W połowie XIX wieku dominacja polityczna, militarna i ekonomiczna Zachodu przekuła się już w dominację kulturalną. El-Rouayheb wskazuje, że już egipski uczony Rifā’ah al-Ṭahṭāwī (Rifā’ah aṭ-Ṭahṭāwī), który kształcił się w Paryżu w latach 1826-31 zapowiadał ten dryf. Nie tylko odnotował on stopień dezaprobaty, z jaką Europejczycy obserwowali arabski luz w temacie wyrażania erotycznych uczuć między mężczyznami – on sam przyjął także ten europejski punkt widzenia. Uznał, że Europejczycy mają rację, ten składnik arabskiej kultury rzeczywiście jest powodem do wstydu i powinien być przedmiotem zwalczania. Kiedy tłumaczył arabską poezję erotyczną na francuski, to gdy obiektem uczucia poety lub podmiotu lirycznego był młodzieniec, podmieniał w tłumaczeniu rodzaj gramatyczny wszystkich dotyczących tego młodzieńca określeń. Jego przekłady udawały w rezultacie poezję heteroseksualną.

Elity świata muzułmańskiego i jego klasy średnie, okcydentalizujące swoją edukację, stopniowo przyjęły w drugiej połowie XIX wieku wiele z zachodniego sposobu postrzegania homoseksualności. W drugiej połowie XX wieku proces wyzwalania się społeczeństw Trzeciego Świata z kolonializmu szedł w świecie arabskim w parze z orkiestrowanymi przez instytucje państwowe projektami konstruowania nowoczesnej tożsamości narodowej zdolnej do stania na jednej płaszczyźnie z silnymi euroatlantyckimi tożsamościami narodowymi. Represja widzialności praktyk homoseksualnych była w różnym stopniu częścią tych procesów, w strukturalnym związku z represją innych fenomenów, które w tym kontekście wydawały się grozić „niemęskim”, „zniewieściałym” czy „zdemoralizowanym” wizerunkiem szukających wstępu do nowoczesności państw arabskich, jak choćby tradycja męskich tancerzy brzucha (tak, męskich tancerzy brzucha). Względnie postępowe projekty polityczne świeckich reżimów odwołujących się, jak porządek ustanowiony przez Nassera w Egipcie, nawet do wartości w pewnym stopniu lewicowych, a w każdym razie progresywnych i modernizujących, zaczęły się uginać i upadać pod presją polityczną i ekonomiczną USA, Wielkiej Brytanii i Francji. Świeckie ruchy lewicowe zostały stopniowo wyeliminowane przez siły sponsorowane przez CIA i marionetkowe reżimy wspierane przez Biały Dom. Próżnię po świeckiej lewicy i po progresywnych wizjach rozwoju zajęły ruchy islamu politycznego (też zresztą wspierane przez CIA, Pentagon i inne zachodnie ośrodki władzy). Stary zakaz liwāṭ, analnego stosunku seksualnego między mężczyznami, zlał się z przeniesionymi z Zachodu ideami dotyczącymi homoseksualizmu. Wzmocniły się one wzajemnie i zrodziły nowe jakościowo formy represji i opresji.

Ale coś stało się równocześnie po drugiej stronie. Zachód, w swoich kulturowych technologiach dyscyplinowania seksualności przeszedł od wiktoriańskiej represji do imperatywów narcystycznej rywalizacji, kolekcjonowania wrażeń i „spełniania siebie”, a także kompletnego utowarowienia seksualności, sprzedawanych samym zachodnim społeczeństwom przez ich przemysły kulturowe jako seksualne „wyzwolenie”. Zachód nigdy nie stracił jednak ideologicznej potrzeby posiadania Innego, przez różnicę wobec którego mógł się czuć lepszy i rozgrzeszony z winy brutalnej eksploatacji reszty świata. Ten sam Bliski Wschód, który dla cnotliwej hipokryzji wiktoriańskiej Europy był siedliskiem niemoralnej rozpusty i seksualnego zezwierzęcenia, dla Zachodu szczycącego się nagle swoim seksualnym „wyzwoleniem”, stał się teraz potrzebny jako otchłań zacofanych seksualnych zakazów i kar, przestrzeń, w której nie ma wolności „sypiania z kim chcesz”, w której homoseksualizm bywa karany śmiercią.

W nowych krucjatach Zachodu świat arabski i muzułmański wydają się istnieć wyłącznie w celu prześladowania kobiet i gejów, połączonych w jeden pakiet ulubionych przez Zachód ofiar prześladowań, nad których losem lubi się on pochylać, kiedy trzeba utwierdzić się we własnym liberalizmie, ale nie wtedy, kiedy toną w wodach Morza Środziemnego. Niezależnie od tego, że niektóre kraje arabskie mają bardziej liberalne przepisy w zakresie praw reprodukcyjnych kobiet niż niektóre państwa Unii Europejskiej (Polska, Irlandia, Malta), a taka np. Tunezja przyznała kobietom prawo do aborcji wcześniej niż Francja czy Niemcy. Niezależnie od tego, że Iran ajatollahów miał przez kilkadziesiąt lat fenomenalne wskaźniki dostępu kobiet do wyższego wykształcenia, a zapisy tamtejszego prawa kryminalizujące stosunki homoseksualne pozostawały martwe, bo uruchomienie postępowania obłożono takimi restrykcjami, że stało się możliwe tylko teoretycznie (oskarżenie wymaga czterech naocznych świadków stosunku – świadkowie muszą być płci męskiej i o nieposzlakowanej opinii). Ci młodzi mężczyźni, o których kiedyś czytałeś w jednej z internetowych legend o Iranie, w rzeczywistości nie zostali skazani „za to, że się kochali”, a za wspólny gwałt na dziecku.

Jednocześnie pojęcie homoseksualizmu (łączące w sobie wszystkie, nie tylko analny, stosunki seksualne między osobami tej samej płci, ale także samo pragnienie, nawet nigdy nie wyrażone, skierowane do osób tej samej płci) dorobiło się może własnego arabskiego słowa, urobionego jako kalka z języków europejskich (šuḏūḏ ǧinsī), jednak słowo to w niewielkim stopniu zdołało – pardon le mot – spenetrować pokłady kultury klas ludowych i nie przyjęło się jak dotąd na powszechnym poziomie żadnej wersji potocznego, mówionego arabskiego. W kulturze klas ludowych wiele starych rozróżnień – przede wszystkim to na aktywną i pasywną rolę w stosunku analnym, gdzie mężczyzna zawsze aktywny niczym się nie różni od mężczyzny wyłącznie heteroseksualnego – wciąż ma się dobrze.

O rzeczywistość, jej niuanse i skomplikowanie – o prawdę, mówiąc krótko – w zachodnich krucjatach w obronie muzułmańskich kobiet i gejów wcale nie chodzi. Chodzi o to, żeby zachodni telewidz nie czuł się źle, oglądając w serwisach informacyjnych bombardowane miasta w kolejnym muzułmańskim kraju, któremu zachodnie mocarstwa chcą zagrabić zasoby surowcowe, więc mówią, że chodzi o demokrację, o czadory i burki, i o gejów. Jakby bomby, spadając na ich domy, mogły ominąć kobiety i gejów i sprawiedliwie spaść tylko na głowy ich patriarchalnych oprawców. Jakby patriarchalni oprawcy nie stawali się takimi, jakby nie zapiekali się w tej roli właśnie wskutek imperialnego terroru, bezustannej presji i przemocy wywieranej na ich społeczeństwa ze strony władców świata. A wojowników Państwa Islamskiego, jak Haddad zwrócił uwagę w artykule napisanym dla serwisu The Daily Beast, homoseksualni mężczyźni interesują tylko dlatego, że ciosy skierowane w nich są ciosami we w wartości Zachodu; że ciosy skierowane w nich wstrząsną Zachodem i wywołają tam przerażenie.

Pragnienie w cieniu Imperium

Usytuowanie homoseksualnego podmiotu, homoseksualnego pragnienia, homoseksualnego ciała w stosunkach władzy nie tylko społeczeństwa, w którym najbardziej bezpośrednio są usadowione, ale także w znacznie szerszych stosunkach władzy organizujących relacje pomiędzy całymi społeczeństwami, a więc stosunkach globalnej dominacji – to jest wielki temat, z którym mierzy się Haddad. Dlatego środkową z trzech długich części, na które zamiast rozdziałów dzieli się Guapa, zatytułował Imperial Dreams. Trzy części to coś jak tryptyk w malarstwie, a w tradycyjnym tryptyku środkowy segment dominuje, przezeń przebiegają osie symetrii, w nim skupiają się perspektywy. Tutaj środkowa część opowiada wspomnienia narratora z okresu studiów na amerykańskim uniwersytecie.

Pojechał tam w nadziei, że w Ameryce uwolni się jego skrywane pragnienie, jego tłumione, ukrywane, homoseksualne ja, w domu przerażone represją patriarchalnego społeczeństwa. Ale tam wszystko się tylko skomplikowało. Osie inności, odmienności, tożsamości, pomiędzy którymi przybyszowi z Bliskiego Wschodu, homoseksualnemu czy nie, trzeba było nauczyć się lawirować, zamiast się rozpłynąć, uległy rozmnożeniu, a ich krawędzie okazały się wcale nie mniej ostre. Wśród Arabów inny, bo pragnie seksualnej bliskości innego mężczyzny, wśród Amerykanów pozostanie jednak przede wszystkim Arabem. Zwłaszcza po 11 września. Zakocha się tam tylko raz, w Sufyanie, Amerykaninie arabskiego pochodzenia, „najpiękniejszym człowieku, jakiego kiedykolwiek spotkał”, który jednak przed jego uczuciem ucieknie… w fałszywą bezpieczną przystań tożsamościowego integryzmu. Rasa, który nie znajdzie w Ameryce seksualnego wyzwolenia, na szczęście – w bibliotece, w której pracuje – odnajdzie inne niż Sufyan intelektualne oparcie: będą nim Marks, Gramsci, Chatterjee (również intelektualni przewodnicy samego Haddada).

Tytuł powieści także pochodzi gdzieś z porządku globalnych stosunków dominacji. Guapa to gejowski bar prowadzony przez lesbijkę w swego rodzaju pół-tajemnicy. Od pewnego czasu ulubione miejsce Rasy i jego najlepszego od dzieciństwa przyjaciela, Maja. Guapa znaczy ‘piękna’ – po hiszpańsku. A hiszpański to z arabskiego punktu widzenia jednocześnie jeden z języków Zachodu (Hiszpanii, jednego z dwóch pierwszych mocarstw kolonialnych, później bezlitośnie zdeklasowanej i zmarginalizowanej, ale swoją dużą kolonię w Maroku mającej jeszcze w XX wieku), ale też zarazem spoza tego Zachodu prawdziwego współczesnego centrum. Owszem, Hiszpania leży w Europie, ale nie prowadzi w Afryce Północnej ani zachodniej Azji nic podobnego do interesów anglosaskich czy francuskich. Hiszpański jest też językiem innych peryferii – Ameryki Łacińskiej. Peryferie te są jednocześnie kulturalnie integralną częścią szeroko rozumianej cywilizacji Zachodu. Peryferie te również od dawna dociskane są butem Imperium Dolara, ale mocarstwu z Północy nie udało się jednak zdławić ich tradycji popularnych ruchów postępowych, wciąż tworzących inspirujące cały świat zagłębia walki o emancypację ludzką – w tym „odmieńcow” seksualnych. Nazwa Guapa wydaje się więc wyrażać pragnienie emancypacji, świata w którym bez obaw można każdemu, kogo znajdujemy pięknym, niezależnie od jego i naszej płci, powiedzieć, że jest piękny; ale też opór przed uwiedzeniem przez fałszywe obietnice emancypacji składane przez hipokryzję uniwersalizmu Imperium.

 

Rasa, Taymour, Maj i inni

Haddad porywa czytelnika postaciami, które rozpisał tak, że na długo z czytelnikiem pozostaną. Najważniejszą z tych postaci jest oczywiście dwudziestoparoletni Rasa, który sam tutaj o sobie opowiada. Dla kontrastu ze skalą stosunków dominacji, w które wpisane jest jego skołowane homoseksualne pragnienie, „właściwa” akcja powieści toczy się w ciągu jednej doby. Dzień wschodzi ze wstydem – minionej nocy jego babcia Teta, przez dziurkę od klucza, odkryła u niego w pokoju, u niego w łóżku, jego ukochanego Taymoura, który dotąd zawsze wymykał się, zanim Teta się obudziła. Ile widziała? Unikać jej teraz czy stanąć do otwartej konfrontacji? A może próbować wmawiać starszej kobiecie, że coś jej się przyśniło, jak doradza mu jego przyjaciółka Basma? Ale to nie koniec problemów. Jego przyjaciel Maj, który był z nimi ostatniego wieczora w Guapie, zniknął, nikt nie wie, gdzie się podział. W radio mówią o najeździe policji na szemrane kino, którego mrok słynął z tego, że pozwalał wygłodniałym seksualnie mężczynom na chwilę odnaleźć nawzajem swoje ciała. Czy Maj polazł tam po wyjściu z Guapy? Jest w areszcie? Atmosfera polityczna w mieście jest na granicy wybuchu. Demokratyczne demonstracje sprzed kilku miesięcy, wyciągnięte na ulice na fali Arabskiej Wiosny, dawno przechwycili i zdominowali islamiści. Amerykańska dziennikarka potrzebuje pomocy Rasy jako tłumacza, żeby porozmawiać z ludźmi na biednych przedmieściach. Wieczorem Rasa ma iść na wesele – wydarzenie to tak nad nim ciąży, że Rasa jako narrator nie mówi nam nawet do ostatniej chwili, kto jest tym jego żeniącym się dziś przyjacielem. Jakby do ostatniej chwili starał się wyprzeć ze świadomości, co się dzisiaj stanie.

W tę akcję właściwą, rozpiętą na przestrzeni mniej-więcej dwudziestu czterech godzin, wpisane są retrospekcje, wspomnienia Rasy wybiegające aż do jego dzieciństwa. Dowiadujemy się z nich wiele o społecznym usytuowaniu jego rodziny. Niegdyś zamożna klasa średnia, wciąż trzymająca fason, ale zdeklasowana o jeden poziom (sprzedaż domu i przeprowadzka do mieszkania, wciąż jednak w dobrej dzielnicy) po śmierci ojca, który był lekarzem. Matka zniknęła z życia Rasy, choć być może została od Rasy odizolowana przez Tetę, matkę jego ojca. Jako przedstawiciel wykształconej, zokcydentalizowanej klasy średniej, Rasa zinternalizował swoje homoseksualne pożądanie jako tożsamość. Ta osamotniona tożsamość czepiała się punktów odniesienia w zachodniej kulturze masowej i wykradała przyjemności z oglądanych potajemnie w nocy filmów erotycznych na polskim (sic!) kanale satelitarnym (były „heteryckie”, ale występowali w nich piękni, nadzy mężczyźni). Swoją seksualną inicjację przeżył w wieku czternastu lat z przypadkowym, jednorazowym incydencie z młodym taksówkarzem, od którego dzielił go oczywisty dystans klasowy. Dystans, który wyrażał się także w odmiennym doświadczeniu przez nich homoseksualnego pragnienia i jego realizacji. Także w tym, jak przeżyli to konkretne wydarzenie, które ich na chwilę połączyło.

Klasowo uwikłana, tylko że odwrotnie, jest także miłość Rasy do Taymoura, skazanego na sukces, przystojnego syna bogatej, niezwykle wpływowej rodziny. Taymour musi odgrywać komedię społecznego konwenansu, jeśli nie chce oddać odziedziczonej społecznej pozycji, więc Rasa staje się jego dirty little secret. To dysproporcja ich klasowej pozycji powoduje, że Rasa tak długo obawia się i wzbrania oddać Taymourowi analnie – jakby bał się oddać mu pełnię władzy nad sobą, potwierdzić jego całkowitą społeczną przewagę.

Inne postacie Haddada również fascynują. Babka głównego bohatera, Teta, obracając dom w mauzoleum zmarłego syna, czyli ojca Rasy, stała się personifikacją patriarchalnego porządku niczym Bernarda Alba u Garcíi Lorki. De facto wypędzona przez nią matka chłopaka, która nigdy nie oduczyła się swoich młodzieńczych ideałów i nie umiała dostosować się do drobnomieszczańskiego konformizmu, osuwając się w uzależnienie od alkoholu. Przyjaciel Rasy, Maj, który swoją ostentacyjną queerness rzuca wyzwanie własnemu patriarchalnemu społeczeństwu i występuje jako drag queen, ale nieustannie poszukuje też dialektycznych strategii sprzeciwu wobec tych form imperializmu kulturalnego, które gay identity eksportują jako wehikuł neokolonialnej przewagi nad „dzikimi”, nad „wrogami zachodnich wolności”.

Wspaniała powieść, oby nie musiała długo czekać na polskie wydanie.

Jarosław Pietrzak

Saleem Haddad, Guapa, New York: Other Press, 2016.

 

Cytaty z podróżników (Włocha i Amerykanina) pochodzą z tekstów Gianniego De Martino i Jerry’ego Zarita pomieszczonych w tomie: Sexuality and Eroticism Among Males in Moslem Societies, red. Arno Schmitt, Jehoeda Sofer, New York – London – Norwood: Harrington Park Press, 1992.

Źródła, z których korzystałem, stosowały różne szkoły transkrypcji języka arabskiego (Haddad stosuje uproszczoną angielską, Schmitt i Sofer oraz El-Rouayheb dwie różne transkrypcje naukowe). Starałem się ujednolicić tę transkrypcję (za pomoc w tym dziękuję Sławomirowi Królakowi) według zasad ISO; imiona bohaterów powieści Haddada zostawiłem w formie, w jakiej są one zapisywane w Guapie.

Tekst ukazał się pierwotnie, pod tytułem Lūṭī, ẖawal, gay… w serwisie Queer.pl.

Jestem na Facebooku i Twitterze.